Rozdział 17

Wybiegając z domu wsiadłem do przypadkowego autobusu, który podjechał na przystanek. Chciałem znaleźć się jak najdalej od tego miejsca i nie obchodziło mnie dokąd zmierzał. Czułem się oszukany i zawiedziony i nie wiedziałem czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie komuś zaufać. Nie miałem przy sobie ani jednej osoby z którą chciałbym w tym momencie porozmawiać. Wiedziałem, że nikt nie byłby w stanie mnie zrozumieć. Bałem się, że wpadłbym w szał, gdyby ktokolwiek zaczął bronić Louisa i tego, co zrobił. Dla mnie nie było żadnego wytłumaczenia dla jego zachowania. Miał okazję i skorzystał z niej. Nie zależało mu na mnie, ani moich uczuciach. Nie liczyłem się dla niego. I nadal bym się nie liczył, gdyby tylko Ian go nie skrzywdził. To chyba bolało najbardziej. I to okropne, przeszywające uczucie zazdrości. Byłem cholernie zazdrosny i nic nie mogłem na to poradzić. Louis chował w sobie to uczucie przez tyle lat, a teraz ono nagle dosięgło mnie i zrobiłbym wszystko, żeby się go pozbyć. Oboje mnie tak bardzo zawiedli i gdy myślałem nad tym dłużej, czułem jak niemal się duszę. Znowu pojawiał się ten straszliwy ból w klatce piersiowej, a ja miałem wrażenie, że już nigdy nie zniknie i zostanie ze mną na zawsze. Uśmiechnąłem się przez łzy, gdy pomyślałem sobie o tym, iż może to wieczny ból i cierpienie są mi pisani. Może to z nimi powinienem związać swoją przyszłość? I nagle, przez jedną, jedyną sekundę poczułem, że mogę jednak być kiedyś szczęśliwy. Nawet jeśli do końca życia miałbym pozostać sam, ponieważ bycie samemu nie wykluczało szczęścia, a przynajmniej tak mi się wydawało przez ten krótki czas. Bo później przypomniałem sobie o tym, jaki byłem szczęśliwy będąc z Ianem i jak bardzo go kochałem i jak wiele planów z nim wiązałem. Później przypomniałem sobie o Edzie z którym uwielbiałem odbywać długie konwersacje i jak dużo się z nim śmiałem. A na końcu... próbowałem z całych sił wyprzeć obraz Louisa z głowy, ale nie mogłem. Za bardzo myślałem o ustach, które całowały mnie w taki sposób, że nawet nie byłem w stanie opisać tego, co czułem w chwili, gdy stykały się z moimi, bo prawda była taka, że czułem wtedy wszystko. Szczęście, radość, podniecenie, ekscytacje, wewnętrzny spokój, uczucie spełniania, beztroskę a także pewnego rodzaju przygnębienie, że kiedyś to się będzie musiało skończyć. Po moim policzku spłynęła kolejna łza, gdy przypomniałem sobie o wszystkich towarzyszących mi emocjach w chwili, gdy był blisko. Nie miałem nawet czasu zastanowić nad tym, co konkretnie do niego czułem, ponieważ to, co nas łączyło dobiegło końca tak szybko... Naprawdę nie chciałem, żeby nasza historia potoczyła się w ten sposób i gdybym mógł zrobić cokolwiek, sprawiłbym, żebym zapomniał o wszystkim, co mi powiedział. Prawda była taka, że byłem o wiele bardziej szczęśliwszy niż teraz. Owszem, dręczyło mnie to czasami, ale to nie było nic z czym nie dało się żyć. Tak jak teraz.

Dlaczego tak szybko wyszedł? Dlaczego nie został i nie zaczął mnie przepraszać? Dlaczego tego nie zrobił? Może tak naprawdę nie było mu przykro? Może tylko udawał, że tak jest, ponieważ nie chciał być sam? Może to wszystko, co mówił, było kłamstwem?

Parsknąłem.

Kłamał od dziesiątego roku życia. I każda z rzeczy w której dopuścił się kłamstwa była ważna, więc dlaczego nie miałby zrobić tego znowu? Bo jestem wyjątkiem?

Kolejny raz parsknąłem.

Mogłem sobie to wmawiać, udawać, że to właśnie była prawda, ale czy był sens? Jeżeli zranił mnie tyle razy i za każdym razem świadomie... po prostu byłem pewien, że zrobi to znowu. Co go powstrzymywało?

Oparłem czoło o szybę i patrzyłem na spadające krople z nieba, próbując ponownie się nie rozkleić.

Ale poległem. Jak zawsze.

*

Zasnąłem. Obudziłem się jakiś czas później, zdając sobie sprawę, że znajduje się dość daleko od domu. Przetarłem oczy palcami, postanawiając wysiąść na następnym przystanku. Wiedziałem, że spacer dobrze mi zrobi, szczególnie tak długi.

Ale kiedy znalazłem się na zewnątrz, uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia, gdzie się znajduje. Rozejrzałem się dookoła, mając nadzieje, że coś znajomego rzuci mi się w oczy, ale nic takiego nie miało miejsca. Nie wiedziałem nawet, jak daleko odjechałem od mojego domu. I tak bardzo jak nie chciałem prosić o pomoc, tak bardzo jej potrzebowałem, co sprawiało, iż nienawidziłem siebie jeszcze mocniej, ponieważ nie chciałem rozmawiać z kimkolwiek. Chciałem pobyć w samotności, nie przejmując się innymi ludźmi, którzy jedyne, co potrafią robić to zawodzić. A ja okropnie znosiłem, kiedy ktoś komu ufam, nadwyrężał to i mnie ranił. Nie byłem pewien czy pozbieram się po tym. Wyjąłem telefon z kieszeni mojej bluzy i z walącym sercem wybrałem numer do jedynej osoby od której chciałem w tym momencie pomocy. Gdyby nie on, pewnie błąkałbym się po nieznanych uliczkach jeszcze długo. Jednocześnie miałem wyrzuty sumienia, ponieważ od dawna nie rozmawialiśmy, a ja nagle dzwonię tylko dlatego, iż mam kłopoty. Nie byłem dobrym przyjacielem w ostatnim czasie, ale po to chyba są, prawda? Aby pomagać i nie oczekiwać niczego w zamian. Zresztą, Niall był chyba ostatnią osobą na ziemi, która odmówiłaby mi czegokolwiek. Byłem większym palantem w przeszłości i o wszystkim szybko zapominał. Nie powinienem się obawiać.

Lekko uspokojony nacisnąłem zieloną słuchawkę, szukając nazwy ulicy na której się mogłem znajdować. Gdy dostrzegłem tabliczkę na jednym z budynków, odetchnąłem uspokojony. Powinienem prawdopodobnie wcześniej do niego zadzwonić, ale chyba właśnie tego potrzebowałem. Chwili samotności.

- Hej. –przywitałem się, gdy odebrał. – Przepraszam, że nie odzywałem się wcześniej, ale sprawy nieco się pokomplikowały i potrzebuje twojej pomocy. – Niall długo się nie odzywał. Zacząłem się zastanawiać czy wciąż znajduje się na linii. – Jesteś tam? – próbowałem go przyspieszyć, ponieważ czułem jak powoli ogarnia mnie panika.

- Tak. – odchrząknął. – Jestem.

- Wiem, że ostatnimi czasy nie zachowywałem się jak najlepszy przyjaciel, ale...

- Rzucił cię, prawda? – przerwał mi gwałtownie. Automatycznie zaniemówiłem, nie wiedząc, jak mam zareagować. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale chyba żadne słowa nie były odpowiednie w tym momencie. – Tak myślałem. – dodał, biorąc ciszę, która nagle się pojawiła za twierdzącą odpowiedź. – Więc kiedy byłeś z nim szczęśliwy, ja nie miałem dla ciebie żadnego znaczenia, a teraz dzwonisz i mówisz mi, że potrzebujesz mojej pomocy?

- Niall to nie tak... - próbowałem mu wytłumaczyć, ale on najwyraźniej nie chciał mnie słuchać.

- Zdajesz sobie sprawę, że przez ostatnie kilka dni, delikatnie mówiąc nie czułem się najlepiej? I cholernie chciałem z kimś porozmawiać. Wróć. Chciałem porozmawiać z tobą. Ale nigdy nie miałeś dla mnie czasu. Wiesz, że parę razy nawet nie odebrałeś telefonu? I naprawdę teraz dzwonisz i prosisz o pomoc... - widziałem wręcz oczami wyobraźni jego gorzki uśmiech i miałem ochotę strzelić sobie w twarz. – Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu zanim z tobą zerwie, ale nie chciałem cię dołować, bo tak robią przyjaciele. Wspierają cię.

Poczułem jak moje oczy pieką, więc przetarłem je palcami, starając się z całych sił nie rozpłakać, chociaż ten jeden raz.

- Nie masz pojęcia jak mi jest przykro w tym momencie, ale ja naprawdę potrzebuje... - usłyszałem tylko dźwięk zakończonego połączenia. Zacząłem ciężej oddychać nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. Zostawił mnie w takim stanie? Byłem wściekły. Wściekły i sfrustrowany. Wybrałem szybko ponownie do niego numer. – Niall? Niall, odbierz. Proszę. – wyszeptałem, mając nadzieje, że to zrobi i powie, że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele się nie zostawiają w potrzebie. - Odbierz ten cholerny telefon! – krzyknąłem, kiedy za trzecim razem nie mogłem się do niego dodzwonić. Powstrzymywałem się resztkami sił, żeby nie cisnąć urządzeniem z całej siły o chodnik. Ale stwierdziłem, że to mi przyniesie tylko chwilą ulgę, a w środku nadal pozostanie ten straszliwy żal. – Nasza przyjaźń od początku nie była nic warta. Żałuje, że wpuściłem cię z powrotem do mojego życia. – powiedziałem do jego zdjęcia w moim telefonie i zaciskając mocno na nim dłoń schowałem go z powrotem do kieszeni. Powinienem był się domyśleć, że jeżeli jest za dobrze, to prędzej czy później musi być źle. Dlatego nie chciałem poddać się szczęściu. By potem nie cierpieć. Ale to nic nie dało. Moje starania legły w gruzach, bo życie to nie nasze wyobrażenia. Mogłem w mojej głowie mieć miliony scenariuszy najrozmaitszych sytuacji, mogłem obmyślać przeróżne reakcje na daną sytuację, mogłem wyobrażać sobie to, co powinienem czuć w danej chwili, ale to wszystko nie miało znaczenia, w chwili kiedy przyszło zmierzyć mi się z tym na żywo. Wtedy zapominałem o tym, a w zamian zaczynały mną rządzić emocje.

Dlaczego myślałem, że skoro Niall pojawił się w moim życiu ponownie, to w nim zostanie? Już na zawsze? Naprawdę miałem nadzieje, że to coś znaczy. Że ja coś znaczę. Ale najwyraźniej spotykamy pewne osoby kolejny raz, aby definitywnie się z nimi pożegnać. I może w naszym przypadku tak jest. Słone łzy spływały po moich policzkach jedna po drugiej, a otaczający mnie świat zlał się w całość. Nie byłem w stanie już niczego zobaczyć. Mogłem wpaść nawet pod samochód, ale nie przejmowałem się tym. Może to nie byłby wcale taki zły pomysł? Zakończyłbym to raz na zawsze. I nie musiałbym myśleć już nigdy więcej o tym, jak bardzo miałem złamane serce. I jak bardzo nie chciałem przyznać tego przed samym sobą. Bo to by oznaczało, że coś dla mnie znaczył, a nawet więcej niż coś. A ja usilnie próbowałem sobie wmówić, że to wszystko sobie wymyśliłem i to było tylko w mojej głowie. Tak naprawdę nie zależało mi na nim. Kierowała mną zwykła litość. Zdecydowanie tak. I nie chciałem mówić sobie niczego innego, bo jeżeli jeszcze raz pomyślę o moich uczuciach względem niego... nagle na kogoś wpadłem, a sekundę później usłyszałem czyjś krzyk:

- Uważaj!

- Odwal się. – syknąłem, chcąc iść dalej przez siebie, ale wtedy zostałem złapany mocno za ramię, a tym samym ktoś uniemożliwił mi dalszą drogę. – Puść to boli! – krzyknąłem wyrywając się.

- Harry?

Zmarszczyłem brwi i zamrugałem parę razy, aż mój obraz powrócił do dawnej ostrości i dopiero wtedy ujrzałem przed sobą Eda. Wciągnąłem ze świstem powietrze, ponieważ był ostatnią osobą, której bym się spodziewał. Nie widzieliśmy się od tak dawna...

- Cześć Ed. – powiedziałem bawiąc się jednocześnie palcami.

- Co tu robisz? – zdziwił się. Wzruszyłem ramionami, nie wiedząc, co mam mu odpowiedzieć, ponieważ powiedzenie prawdy to była chyba najgłupsza rzecz, którą mógłbym zrobić, a przynajmniej przedostatnia.

- A ty?

- Niedaleko mieszka moja... - urwał raptownie, odchrząkując. Nagle zrobiło się niezręcznie. Wzrok utkwiłem w małym kamyku na ziemi, którego kopnąłem i z uwagą obserwowałem jak spada do otworu kanalizacyjnego. – A co u ciebie tak poza tym? Jak się trzymasz? – zmienił temat.

- Nie musisz udawać przy mnie, że Ana nie istnieje. – powiedziałem cicho, próbując się przy tym uśmiechnąć, choć wyszło mi to nieudolnie.

- Heej, zapamiętałeś imię. – nagle jego twarz się rozjaśniła, a całe napięcie, które między nami się pojawiło – opadło.

- Chociaż pewnie powinienem udawać, że nie. Wiesz, żeby zachować twarz. – ponownie się uśmiechnąłem, tym razem szczerze.

- Chciałem do ciebie zadzwonić już dawno, ale... myślałem, że nie będziesz chciał ze mną rozmawiać, po tym, co... sam zresztą wiesz. Ale wiedz, że okropnie się z tym czułem i każdego dnia zastanawiałem się, co u ciebie.

Odetchnąłem z tak niewyobrażalną ulgą, że aż miałem ochotę się roześmiać w tym momencie, ale wydało mi się to niestosowne.

- Myślałem, że już cię nie obchodzę. – przyznałem, ponieważ przez te wszystkie tygodnie byłem o tym święcie przekonany.

- Żartujesz? Oczywiście, że obchodzisz. Zawsze będziesz mnie obchodził, Harry Stylesie.

Przysięgam, moje dłonie zrobiły się nagle dziwnie wilgotne, a moje serce przyspieszyło.

- To najpiękniejsze wyznanie miłosne jakie kiedykolwiek słyszałem. – powiedziałem, siląc się na poważny wyraz twarzy. Ed wyglądał na zbitego z tropu i przez pewien czas nie odzywał się, a ja mogłem tylko obserwować z satysfakcją jak powoli zaczyna panikować. – Słyszałeś kiedykolwiek coś takiego jak żart? – uniosłem do góry jedną brew, mogąc prawie zobaczyć jak wszystkie jego mięśnie się rozluźniają, a on sam oddycha z ulgą. – Poza tym już mi przeszło. Naprawdę.

- Więc co tu robisz? – usilnie nalegał na odpowiedź, a ja wiedziałem, że nie da mi spokoju, dopóki mu nie odpowiem.

- Cóż, powiedzmy, że to wina osoby, dzięki której mi przeszło. – odparłem zdawkowo. Ed zmrużył oczy, wyglądając jakby próbował wyczytać coś z mimiki mojej twarzy i zastanawiając się tym samym zapewne o kim mówiłem. – To naprawdę długa historia. – machnąłem niedbale ręką.

- Rozumiem. – mruknął, wpatrując się w swoje buty. Myślałem, że właśnie teraz pożegnamy się i każde z nas pójdzie w swoją stronę, ale on powiedział coś nieoczekiwanego, co sprawiło, że znów nabrałem nadziei: - A więc opowiesz mi o tym w drodze powrotnej. – ponowne spojrzał na mnie.

- A Ana? Co z nią? Miałeś do niej iść.

- Zadzwonię do niej i powiem, że dzisiaj nie dam rady. Zrozumie.

- Nie. – pokręciłem głową. – Nie chce sprawiać problemów, naprawdę. Nie musisz tego robić. Nie jesteś mi nic winien...

- Wiem. – przerwał mi. – Ale chcę.

I nagle życie zaczęło mieć trochę więcej sensu niż wcześniej.

*

Podczas drogi powrotnej opowiedziałem mu o wszystkim, co mnie spotkało w ostatnim czasie, pomijając parę szczegółów, które chciałem zachować tylko dla siebie. Ed cały czas słuchał mnie z uwagą, nawet na chwilę mi nie przerywając. I nigdy bym nie przypuszczał, że opowiedzenie o tym, co mnie bolało i dręczyło przyniesie mi taką ulgę, choć zdawałem sobie sprawę, że była tylko chwilowa.

Gdy zbliżaliśmy się do mojego domu, poczułem jak znów zaczynam panikować. Nie chciałem tam wracać. Nie teraz. Wiązałem z nim naprawdę złe wspomnienia i bałem się, że jeżeli przekroczę jego próg to nie wytrzymam i zrobię coś, czego będę żałował.

- Możemy pojechać okrężną drogą? – zapytałem, modląc się w duchu, aby nie był zbytnio zirytowany moją prośbą.

- Możemy krążyć po mieście tak długo jak zechcesz. – odparł bezproblemowo.

- Dzięki. – powiedziałem, opierając się wygodnie na siedzeniu i oddychając z ulgą.

- Do bani, co? – spojrzał na mnie kątem oka. Kiwnąłem głową.

- Taa, ale nie chce już o tym gadać. – przymknąłem oczy i próbowałem się skoncentrować na czymś innym, niż na nieustającym obrazie Louisa w mojej głowie. – A co u ciebie tak na marginesie? Bo o moim życiu wiesz już chyba wszystko. – uśmiechnąłem się.

- W porządku. – odparł krótko. – Pracuje, uczę się, spotykam się z moją dziewczyną, udaje, że wszystko jest w porządku... - otworzyłem oczy, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.

- Co masz na myśli?

Ed wzruszył ramionami.

- Chyba nie byłem do końca szczery, ani z tobą, ani z Aną. Ale to nie jest teraz ważne. Moje problemy przy twoich stają się mikroskopijne.

Wywróciłem oczami.

- Nie musisz umniejszać tego przez co przechodzisz. Co masz na myśli mówiąc, że nie byłeś z nami do końca szczery? – chciałem się od niego dowiedzieć, ponieważ skupienie się teraz na problemach drugiej osoby wydało mi się najlepszym lekarstwem na to z czym się zmagałem.

- Nie zrozum mnie źle, kocham Anę, ale... ostatnio doszedłem do wniosku, że chyba bardziej jako przyjaciółkę niż dziewczynę. Po prostu bycie z nią wydało mi się łatwiejsze, niż...

- Bycie ze mną. – dokończyłem za niego, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Chłopak długo nie odpowiadał, co sprawiło, iż zacząłem się zastanawiać nad tym, co powiedział mi wtedy, tamtego dnia. Wyznał mi bowiem, że poznał ją tydzień temu. Myślałem, że znali się o wiele dłużej tylko nie chciał się do tego przyznać, ale jeśli założyć, iż mówił prawdę to... teraz to miało sens.

- Ja...- podjął w końcu, ale kolejny raz mu przerwałem.

- Wystraszyłeś się, dlatego uznałeś, że bezpieczniej będzie zerwać ze mną wszelki kontakt, niż postarać się zrozumieć swoje uczucia i stawić im czoła. I cóż, czasami ucieczka jest rzeczywiście o wiele łatwiejszą drogą, ale pytanie czy słuszną? – westchnąłem, wpatrując się przed siebie i nie będąc pewnym czy nadal mówiłem o Edzie.

*

Parę godzin później Ed zatrzymał się przed moim domem, a ja z niechęcią zdałem sobie sprawę, iż będę musiał wejść do mojego pokoju, a co za tym idzie, stawić czoła wszystkim nieprzyjemnym wspomnieniom, które starałem się wyprzeć. Na zewnątrz już dawno się ściemniło i byłem pewien, że mama szalała z niepokoju, dlatego wolałem nie sprawdzać liczby nieodebranych połączeń od niej. Jednocześnie miałem w sobie jakiegoś rodzaju krztę nadziei, że wśród tych wszystkich połączeń znajdzie się numer Nialla. Naprawdę chciałem się z nim pogodzić i przeprosić za to, jakim byłem dupkiem ostatnimi czasy. Pragnąłem mu powiedzieć, że nie zasłużył na tak beznadziejnego przyjaciela i jeżeli tylko da mi szansę, już nigdy więcej go nie zawiodę.

- I tu się żegnamy. – odezwał się Ed, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.

- Na to wygląda. – mruknąłem wysiadając z samochodu. Doskonale widziałem rozczarowaną minę mojego...przyjaciela? O ile mogłem go tak znowu nazywać. – To do zobaczenia. – powiedziałem popychając drzwiczki od auta, ale w ostatniej sekundzie je przytrzymałem, nie pozwalając im się zamknąć. – Zdzwonimy się jeszcze, prawda? – spytałem odwracając głowę i spoglądając na chłopaka. Jego twarz momentalnie się rozjaśniła i już wiedziałem, że to nie było tylko przypadkowe spotkanie po którym każdy z nas pójdzie w swoją stronę. Ono naprawdę coś znaczyło i być może tak właśnie miało być. Może to wszystko, co mi się dotąd przytrafiło miało w sobie jakiś cel.

- Oczywiście, że tak. – kiwnął głową, uśmiechając się, co również zrobiłem, zanim nie wysiadłem.

*

W domu nie spotkało mnie nic innego, jak zaniepokojona mama, która na wstępie mocno mnie przytuliła pytając, gdzie byłem tyle czasu. Odpowiedziałem, że z moim przyjacielem, co nie było do końca prawdą, ponieważ wiedziałem, że jej wyobrażenie tego spotkania przebiegło zupełnie inaczej, niż było w rzeczywistości. Zapewne nigdy nie pomyślałaby o tym, że przez parę godzin jechałem autobusem, aż w końcu trafiłem do nieznanego miejsca, gdzie spanikowałem i gdybym nie spotkał Eda prawdopodobnie skończyłoby się to bardzo źle. Wolałem zachować to dla siebie. Tak będzie lepiej dla nas obydwu. Później poszedłem do mojego pokoju, gdzie opadłem na łóżko, nawet nie zdejmując butów, a tym bardziej ubrań i zasnąłem szybciej, niż mógłbym przypuszczać.

Obudziłem się następnego dnia o wiele za późno, by zacząć ten dzień dobrze. Dodatkowo, gdy tylko otworzyłem oczy przypomniałem sobie o wczorajszych wydarzeniach i już wiedziałem, że nie dam rady się chociażby podnieść i zejść na dół coś zjeść, choć byłem bardzo głodny. Czułem się, jakbym zupełnie opadł z sił i nie tych fizycznych tylko psychicznych. Byłem zmęczony kolejnym analizowaniem wszystkiego, co powiedział mi Louis, a jeszcze bardziej sfrustrowany, gdy zdałem sobie sprawę, że nie potrafię przestać tego robić. I było mi źle z tym, iż dowiedziałem się prawdy. Boże, nie miałem pojęcia jak dobrze jest pewnych rzeczy po prostu nie wiedzieć, ale ludzie mogliby mi powtarzać to dziesiątki razy, a ja nadal bym się upierał, że gorzka prawda jest lepsza niż słodkie kłamstwa.

Tak bardzo się myliłem.

I tak spędziłem kilka kolejnych godzin z moimi myślami, gapiąc się w sufit i próbując sobie wmówić, że jestem szczęśliwy i tak jak jest w zupełności mi pasuje.

- Wszystko w porządku? – zapytała moja mama, cicho pukając do drzwi. Wziąłem głęboki oddech, czując jak ogarnia mnie zirytowanie. Chciałbym, aby w tym momencie wszyscy zostawili mnie samego. Nie potrzebowałem nikogo. Sam doskonale sobie radziłem.

- Tak jest w porządku. – odpowiedziałem, przeczesując włosy palcami.

- Jest grubo po południu, a ty nadal nie wyszedłeś z pokoju. Zaczynam się martwić.

- Nie czuje się najlepiej, to wszystko. – zakryłem się szczelnie kołdrą i przekręciłem na drugi bok z ulgą przysłuchując się skrzypiącym schodom, oznaczającym, iż moja mama odpuściła i pozwoliła mi użalać się nad sobą w samotności. Jednocześnie próbowałem udawać, że nie słyszę wibrującego telefonu.

*

- Nareszcie. – ucieszyła się mama, gdy zobaczyła mnie schodzącego po schodach. Musiałem wyglądać okropnie, ponieważ spojrzała na mnie z politowaniem, ale nic nie powiedziała na ten temat. – Zjesz coś? – spytała podnosząc tosta z dżemem. Wziąłem go od niej z ręki, bo zrobiłem się cholernie głodny przez ten czas. Nie miałem ochoty nawet ubrać się w coś porządnego, dlatego miałem na sobie tylko schodzony dres i białą, rozciągniętą koszulkę, którą ubrudziłem w tym momencie dżemem. Chciałem wytrzeć go palcem, ale rozmazałem go jeszcze bardziej. Skwitowałem to wzruszeniem ramion, ponieważ to była ostatnia rzecz, która mnie obchodziła w tej chwili. – Jak bardzo złe jest to, co cię spotkało?

Kolejny raz wzruszyłem ramionami. Odpowiedź brzmiała: bardzo, bardzo złe i nie byłem pewien, czy jestem w stanie sobie z tym poradzić. Chyba byłem zbyt słaby na to.

Pozostawiając ją samotnie siedzącą przy stole poszedłem do holu i zdjąłem z wieszaka mój najlepszy czarny płaszcz i po prostu założyłem go na brudne ubranie, nawet nie myśląc o tym, że będę później tego żałował, ponieważ żałowałem już tylu rzeczy w moim życiu, iż tą jedną przeżyję.

- Dokąd idziesz?! – krzyknęła.

- Wrócę przed świtem! – odkrzyknąłem uśmiechając się pod nosem.

Wychodząc z domu nie miałem pojęcia dokąd chce się udać, ale miałem nadzieje, że wędrówka bez celu, okaże się zdecydowanie lepsza niż siedzenie cały dzień w pokoju i pozwolenie zawładnięcia niechcianym myślom nad moim życiem. Nie przewidziałem tylko tego, iż samotny spacer donikąd okaże się idealnym sposobem na to, by mieć bardzo dużo czasu do namysłu. I spędziłem tak kolejną godzinę zastanawiając się nad tym, co usłyszałem. Gdyby tylko ktoś znał sposób na to, by nic nie czuć, ani o niczym nie myśleć... właśnie w takich chwilach najbardziej pragnąłem, by ktoś znał na to sposób... Wziąłem głęboki oddech zdając sobie sprawę, że kolejny raz poczułem dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Próbowałem się uspokoić, sądząc, iż to pomoże mi w poradzeniu sobie z bólem. Myliłem się.

I nagle poczułem niesamowitą wdzięczność, ponieważ uświadomiłem sobie, że niedający mi spokoju ból, pozwala mi się nie skupiać na tym, co miałem w głowie. Pozwalał chociaż na moment nie myśleć o nich razem. I cieszyłem się. Naprawdę się cieszyłem.

Kiedy wpadłem na jakiś kamień i przewróciłem się z hukiem, zobaczyłem, iż znajduje się na cmentarzu. Nie sądziłem, że to właśnie tutaj poniosą mnie nogi. Nawet nie chciałem tu przychodzić, a jednak, jakimś cudem się tutaj znalazłem. Może podświadomie wiedziałem, iż potrzebowałem tego? Może powinienem odwiedzić jego grób po raz pierwszy od jego śmierci? Wcześniej tego nie robiłem, ponieważ było to dla mnie za trudne, ale teraz? Teraz wszystko się zmieniło. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy tak właśnie miało nie być? Może Ian i ja spotkaliśmy się, aby się w sobie zakochać, a później, żebym pozostał ze złamanym sercem? Może jego śmierć była wpisana w część planu? Gdyby nie on nie poznałbym tylu ludzi, nie chodziłbym na tyle imprez, nie zapaliłbym pierwszego skręta, nie opuściłbym zajęć w szkole, nie wróciłbym do domu po dwunastej... Może niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu tylko po to, aby zmienić je, a potem odejść? Ale skoro tak miało być, to dlaczego to tak bardzo boli? A może nie rozumiem tego, bo jestem tylko Harry'm, bo zawsze byłem tylko Harrym.

- Cześć Ian. – odezwałem się, stojąc nad jego nagrobkiem. Wraz z wypowiedzeniem tych słów biała para opuściła moje usta. Ta noc była wyjątkowo chłodna. – Pamiętasz mnie jeszcze? To ja. Twój chłopak. Harry. Chociaż wiem, że były sytuacje w twoim życiu kiedy zapomniałeś, że nim jestem. I wiesz co? Nawet nie masz pojęcia jak bardzo żałuje, że ja nie zapomniałem. Może nie miałbym wtedy ochoty się zastrzelić. Wiem, że nic nie dzieje się przypadkowo, wiem, że każde zdanie przez nas wypowiedziane, każdy czyn, każda myśl, ma sens. Ale gdybym mógł, gdybym mógł cofnąć czas... nigdy nie wszedłbym do biblioteki w której cię poznałem. Podjąłem w życiu wiele złych decyzji, ale ta była najgorszą ze wszystkich... - zagryzłem wargę, starając się nie rozkleić. Wręcz walczyłem z całych sił ze łzami, które i tak nagromadziły się w moich oczach. – Myślałeś, że jak będę się czuć, po tym co mi zrobiłeś? Że zapomnę o tym? Że ci wybaczę? A może po prostu miałeś mnie dość i chciałeś ze mną zerwać? Stąd ta wiadomość? Myślałem, że... że jesteśmy szczęśliwi. Ale nie zdradza się kogoś z kim jesteś szczęśliwy. Złamałeś mi serce, Ian. Złamałeś mi serce tak, jak nikt jeszcze tego nie zrobił. I to boli tak bardzo, że czasami mam ochotę zatrzymać ten ból. Chcę, żeby on się już skończył. Nie chce cierpieć. Nie chce nic czuć. Nie chce cię kochać... błagam, spraw, żebym przestał cię kochać, bo czując to, co teraz do ciebie czuje, wykańczam się. A nie tego chce. Chce być szczęśliwy. I wiesz co? Byłem. Byłem przez cholerną sekundę szczęśliwy, ale potem to ode mnie zabrałeś. Ludzie pragną miłości, pozornie sądząc, iż da ona im szczęście, ale ja pragnę się jej pozbyć. Miłość to więcej łez, niż radosnych chwil i... po prostu nie wiem czy jest warto dla tych paru chwil wikłać się w coś, co przyniesie tylko smutek i rozpacz. Po prostu nie wiem... - zacząłem łkać, czując jak duszę się własnymi łzami. – My...ty... przyniosłeś mi więcej rozczarowań, niż mógłbym przypuszczać, więc jeżeli jedyna osoba...jedyna osoba, której byłem tak pewien, pewien jak nikogo innego na świecie, dopuściła się czegoś takiego to... zranić może każdy. Każdy. Nikogo nie można być pewnym. Nikogo. A chciałbym...chciałbym mieć tą cholerną pewność, że drugi raz nie będę dusił się nocami w poduszkę. Możesz mi to obiecać? Możesz? – wytarłem oczy rękawem płaszcza, mając nadzieje jak ostatni idiota, że dostanę jakiś znak. Jakikolwiek. – Ale miłość jest dla głupców. Każdy ma nadzieje, że jego związek będzie trwał wiecznie. Każdy ma nadzieje, że on jest wyjątkiem. Każdy. Więc jeżeli każdy myśli, że jego związek jest wyjątkowy to znaczy, że każdy jest taki sam. Bo nie ma czegoś takiego jak 'wyjątkowy'. Wszyscy jesteśmy tylko wielkimi smutnymi głupcami, którzy pragną odrobiny bliskości. I ja byłem takim głupcem. I ty też. I oboje zawiedliśmy. Nasz związek nie był idealny. Ja nie byłem idealny. Ty nie byłeś idealny. Bo nikt nie jest. Może dlatego jestem tak rozczarowany i wściekły? Bo za wysoko ustawiłem ci poprzeczkę. Bo oczekiwałem od ciebie czegoś, czego nie mogłeś mi dać. Może dlatego czułeś się jak w klatce? Może to wszystko to była moja wina? – kolejny potok łez i kolejny ból w klatce piersiowej.

Usiadłem na mokrej od deszczu trawie i zacząłem płakać tak bardzo, aż rozbolała mnie głowa, a moje oczy były całe przekrwione. I naprawdę starałem się nie myśleć o tym, że mógłbym tego uniknąć. Gdybym tylko nie był takim głupcem. Gdybyśmy tylko wszyscy nimi nie byli.

*

Następne, co pamiętałem to to jak wybieram numer do Eda, prosząc go, aby po mnie przyjechał, ponieważ nie dam już tak dłużej rady i potrzebuje, aby zabrał mnie gdzieś, gdzie choć na chwilę zapomnę o tym z czym musiałem się zmagać na co dzień, a później jak siedzę na przednim siedzeniu w jego aucie i pociągając nosem przepraszam go za to jaki jestem. On machnął na to niedbale ręką, mówiąc, że zna gorsze przypadki i ze mną nie jest wcale tak źle. Pokiwałem głową nie wierząc mu w ani jedno słowo, ale nagle poczułem się odrobinę lepiej.

- Muszę się czegoś napić. – powiedziałem. – Natychmiast.

- Wydaje mi się, że to jest ostatnie czegoś potrzebujesz. – stwierdził.

- To jest jedyne czego potrzebuje. – poprawiłem go. – Zresztą, od kiedy odmawiasz alkoholu? Pamiętasz jak uwielbialiśmy razem pić?

- A pamiętasz co robiliśmy zazwyczaj po alkoholu? – przypomniał mi. Westchnąłem. Czyli nie chciał napić się ze mną, ponieważ bał się, że przestanie się kontrolować i możemy znowu zrobić coś, czego będziemy później żałować?

- Teraz jest inaczej. – próbowałem go przekonać.

- Naprawdę tak sądzisz? – spojrzał na mnie kątem oka unosząc brew. – Bo mi się wydaje, że jest dokładnie tak samo. Znowu jesteś zraniony, chodzisz przygnębiony i jedyne czego pragniesz to sposób, by przestać czuć cokolwiek. A ja kolejny raz jestem obok, blisko... Nie wiem jak ty, ale ja myślę, że to się skończy dokładnie tak samo.

Roześmiałem się głośno, a Ed spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym litością. Zapewne wyobrażał sobie, że mój smutek przybrał tak wysoko na sile, iż zaczynałem wariować.

- Czy to byłoby takie złe? – wzruszyłem ramionami. – Wiem, że masz dziewczynę, ale sam powiedziałeś, że nie jesteś w niej zakochany, a ja...ja jestem wolny.

- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego jak gównianie będziesz się czuć następnego dnia. – uśmiechnął się pod nosem. Zmarszczyłem brwi.

- Co masz na myśli? – spytałem, nie rozumiejąc o co mu chodziło, ponieważ dopóki ze mną nie zerwał nigdy nie czułem się jakoś specjalnie okropnie z powodu tego, co robiliśmy. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

- Naprawdę muszę ci o tym przypominać? – zerknął na mnie z ukosa. Nadal nic z tego nie pojmowałem, co musiało być zauważalne, ponieważ dodał: - Wiem, że w tym momencie jesteś na niego wściekły i wydaje ci się, że go nienawidzisz, ale...

- Możemy o nim nie rozmawiać? – syknąłem przez zaciśnięte zęby. To był dla mnie drażliwy temat i czułem, że mógłbym wpaść w szał, jeżeli Ed mówiłby o nim jeszcze chwile dłużej. – Powiedziałem ci wszystko i nie chce do tego wracać. To dla mnie skończony rozdział. On dla mnie nie istnieje.

Ed otworzył usta, aby coś jeszcze dodać, ale po krótkim momencie zrezygnował z tego. Dalej jechaliśmy w ciszy.

Pod moim domem, doszedłem do wniosku, że kolejny raz będziemy musieli się rozstać, a ja znowu będę musiał spędzić całą noc sam na sam w moim pokoju. Bałem się tego, ale chyba najbardziej bałem się własnych myśli, dlatego zrozumiałem, że nie chce być sam. Nie teraz. Zawsze odpychałem ludzi, czując, że nie są mi do niczego potrzebni, ale prawda była taka, że byli, nawet jeżeli sądziłem inaczej.

- Przepraszam za moją reakcję. – odezwałem się odpinając pas. – Ale to wciąż świeża sprawa i...

- Rozumiem lepiej niż ci się wydaje. – odparł poklepując mnie po ramieniu.

- Słuchaj ja... nie chce być teraz sam i... czy mógłbyś zostać u mnie na noc? – zapytałem niepewnie. Chłopak nie odzywał się przez długi czas, będąc pewnie zaskoczonym moimi słowami. Nie spodziewał się tego, nie po naszej rozmowie sprzed dosłownie paru minut. Ale był moim przyjacielem, a ja potrzebowałem przyjaciela w tym momencie bardziej niż kogokolwiek innego. – Wiem, że to pytanie nie na miejscu, ale przysięgam, jeżeli kolejny raz będę musiał zmagać się z tym wszystkim sam to... nie wytrzymam tego.

- Pod warunkiem, że masz wino. – uśmiechnął się. Zmrużyłem oczy.

- Myślałem, że nie chcesz pić alkoholu.

- Ludzie zmieniają zdanie, prawda? – puścił mi oczko. Również się uśmiechnąłem, czując, że tą noc jakoś przeżyje.

*

Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się, praktycznie ze wszystkiego, ale to była zapewne spowodowane opróżnioną całą butelką wina. Graliśmy w gry i zamówiliśmy nawet chińszczyznę i boże, to była najlepsza noc w moim życiu od bardzo dawna. Naprawdę nie sądziłem, że znowu poczuje, co to znaczy bycie szczęśliwym. Dotąd uważałem, iż pełnia szczęścia musi być uzależniona od drugiej połówki, teraz wiem, że można to czuć i bez tego. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem nadzieje. Nadzieje na lepsze jutro. I to było cudowne uczucie, wręcz nie do opisania. Nie rzucałem się z boku na bok przez parę godzin, rozmyślając nad każdą złą sytuacją, która mnie spotkała, nie. Zasnąłem prawie od razu. A ból w klatce piersiowej w magiczny sposób nagle zniknął.

I wszystko było tak jak być powinno. Czułem się bezpieczny.

Aż do następnego dnia.

Obudziły mnie wdzierające się przez okno promienie słoneczne. Przekląłem w duchu na siebie, iż wczoraj zapomniałem zasłonić rolety. Zakryłem oczy ręka, starając się nie myśleć o oślepiającym blasku światła i przekręciłem się na drugi bok, wystawiając przed siebie drugą dłoń. Odetchnąłem z dziwną ulgą, kiedy nie poczułem pod palcami ciała innego chłopaka, a ściślej mówiąc Eda. Rozchyliłem powieki, od razu zdając sobie sprawę z tego jak zły to był pomysł zważając na wciąż odsłonięte rolety i rozejrzałem się po pokoju. Mój przyjaciel leżał na podłodze przykryty tylko kocem z poduszką pod głową. Zrobiło mi się nagle niesamowicie głupio z tego powodu ponieważ to ja go zaprosiłem do siebie, ale naprawdę nie wiele z tego pamiętałem. Byłem bardzo zmęczony i nieco wstawiony. Postanawiając go nie budzić, postawiłem bose stopy na dywanie i podniosłem się z łóżka szukając na podłodze moich ubrań, gdy dotarło do mnie, że cały czas je miałem na sobie. Wzdychając musiałem przyznać przed samym sobą, że czas wziąć prysznic i założyć coś co nie będzie znoszonymi dresami, ani brudną koszulką.

Po śniadaniu w jeszcze mokrych włosach czekałem aż Ed zejdzie na dół, a ja będę mógł go przeprosić za ból pleców, który niewątpliwie się pojawi po całonocnym śnie na twardej i zimnej podłodze. Jak widać miał on mocny sen i nawet głośny telewizor, który włączyłem, nie był w stanie go obudzić. Uśmiechnąłem się pod nosem w chwili, gdy przypomniałem sobie w jaki sposób potrafiłem to wykorzystać w przeszłości. Moje myśli jednak odgonił dzwonek u drzwi. Było rano. Kto postanowił...I nagle ogarnęła mnie nadzieja. Nadzieja że to był Niall, który przyszedł mnie przeprosić i czując jak przepełnia mnie radość poszedłem otworzyć w głowie układając różne formułki, które miałem zamiar mu powiedzieć, ale byłem pewien że zwykły uścisk w zupełności by wystarczył. I kiedy tylko pociągnąłem za klamkę i zobaczyłem osobę która stała po drugiej stronie wszystkie moje mięsnie napięły się, a ja sam zamiast być spokojnym i zrelaksowanym znów poczułem żal i złość, jednocześnie byłem zirytowany tym, iż nie chciał dać mi spokoju. W zamian on przychodzi do mnie i...właśnie czego oczekuję? Że rzucę mu się w ramiona?

- Czego chcesz? – zapytałem siląc się na znudzony ton, choć w środku cały się gotowałem.

- Ja...chciałem...- zaczął, ale przerwał, gdy zobaczył coś ponad moim ramieniem. Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się, a wtedy moim oczom ukazał się Ed schodzący po schodach w samym ręczniku, po wzięciu prysznica. Westchnąłem widząc go, ponieważ chyba swoim wejściem ostatecznie zakończył to, co było jeszcze między mną, a Louisem, o ile cokolwiek jeszcze było. W duchu przekląłem na niego, ale...może tak miało być? Może los daje nam znak, że tak naprawdę nie było nam pisane i żebyśmy sobie odpuścili, a w tym wypadku on. - Widzę, że szybko się pocieszyłeś. - zamiast typowego dla niego sarkastycznego tonu, wyczułem prawdziwy smutek w jego glosie i choć bardzo tego nie chciałem, zabolało mnie to. Louis pokiwał głową, wyglądając jak ktoś, kto dokładnie tego się spodziewał i odwracając się na pięcie ruszył w stronę pozostawionego przez siebie na trawniku roweru. Miałem wielką ochotę zatrzasnąć z hukiem drzwi, aby pokazać mu jak bardzo nie obchodzi mnie to, co myśli, ale jak zwykle musiałem zrobić coś dokładnie odwrotnego. Spojrzałem na mojego przyjaciela mówiąc mu, że zaraz wrócę i pobiegłem za chłopakiem, który już miał zamiar odjechać. Złapałem mocno za kierownicę od jego roweru uniemożliwiając mu to i patrząc prosto w jego oczy powiedziałem:

- Nie masz prawa mnie osądzać. Nie po tym, co zrobiłeś.

- Puść. - syknął.

- Chcesz mi powiedzieć, że ty nikogo nie miałeś? - parsknąłem, chcąc go sprowokować. Louis otworzył usta, aby w pierwszym odruchu zaprzeczyć, ale szybko zrezygnował, spuszczając wzrok. Pokiwałem głową. Skłamałbym mówiąc, ze nie było mi przykro. Bo było. Było mi cholernie przykro i miałem ochotę popchnąć go z całej siły, żeby bolało go to tak samo mocno jak mnie, choć wiedziałem, ze to niemożliwe. Gwałtownie puściłem jego kierownicę, a on omal nie stracił równowagi. - I dla twojej wiadomości: nie spaliśmy ze sobą. Ale co za różnica? - wzruszyłem ramionami oddalając się powoli od niego. Bylem głupi myśląc, ze wszystko się z czasem ułoży, a ja zapomnę o tym co mi zrobił. Kiedy tylko go widziałem... wszystko wracało. Cały smutek i cierpienie. Nie byłem w stanie się tego pozbyć, nie kiedy był on w pobliżu.

- Nie możemy normalnie porozmawiać? - krzyknął za mną. Przystanąłem.

- O czym chcesz rozmawiać? - odwróciłem głowę w jego stronę. - O tym jak przez ciebie nie mogę już normalnie funkcjonować czy o tym jak gównianie się czuję?

- Powiedz mi, szczerze, zawiodłem cię ja czy on?

Tym pytaniem trafił w sedno, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać, dlatego biorąc głęboki oddech chciałem szybko się uspokoić i zachować neutralny wyraz twarzy, gdy się odwrócę. Problem polegał na tym, że oboje mnie zawiedli, tylko w różnym stopniu. Po Louisie...mogłem się tego spodziewać, ale Ian... on nie był taki. On był mój i tylko mój. W dodatku zawsze się o mnie troszczył i...ciężko było mi się pogodzić z myślą, że posunął się do czegoś takiego.

- A czy to coś zmieni?

- Owszem. - kiwnął głową. - Bo wydaje mi się, że to Ian cię zawiódł, a na mnie się po prostu wyżywasz, bo tak jest prościej, bo masz nadzieję, ze odpychając mnie poczujesz się lepiej i jesteś niesamowicie wściekły, że tak nie jest i nie masz pojęcia, co masz zrobić.

- Po prostu... idź już sobie.- powiedziałem od niechcenia, a Louis kontynuował nie zrażony moimi słowami:

- Ale ja to zniosę. Tak jak ty znosiłeś to jak cię traktowałem w liceum.

Przewróciłem oczami, nie mając najmniejszej ochoty tego słuchać. Zachowywał się tak, jakby znał mnie lepiej niż ja sam. I to mnie wkurzało. Wkurzało mnie to, że miał rację.

- Nic z tego nie będzie, Louis. – pokręciłem głową. Chłopak spojrzał na mnie w taki sposób jakby zrozumiał moje słowa, ale jednocześnie miał nadzieję, że miałem zupełnie coś innego na myśli, dlatego milczał, czekając, aż to wyjaśnię. – Nic z nas nie będzie. Więc nie przychodź tu więcej i daj mi spokój.

Na początku na jego twarzy widniało zdziwienie i rozczarowanie, które szybko przemieniło się w gniew.

- To przez niego, tak? – wskazał ruchem głowy na mój dom. - Znowu z nim jesteś?

- Nie, to nie przez niego. – nie mogłem uwierzyć w to, że musiałem mu tłumaczyć coś tak oczywistego. – Skrzywdziłeś mnie. Bardzo. Dlatego nie jestem z tobą.

- I nie chcesz nawet spróbować mi wybaczyć? – spytał niedowierzającym tonem. – Tobie chyba po prostu nie zależało wystarczająco mocno. A przynajmniej nie tak jak mi.

I nie dając mi szansy na jakąkolwiek odpowiedź, wsiadł szybko na rower i odjechał. A ja patrzyłem za nim tak długo, aż nie zniknął za zakrętem.

*

Wróciłem przybity do domu trzaskając mocno drzwiami. Ed już ubrany i gotowy do wyjścia, nie pytał o nic, tylko mnie przytulił mówiąc, że jeśli jeszcze kiedyś będę chciał się napić to mogę do niego zadzwonić o każdej godzinie. Uśmiechnąłem się i kiwając głową, dałem mu znak, że przyjąłem to do świadomości i tak zrobię.

Wchodząc po schodach na górę zastanawiałem się nad tym jak bardzo nie zgadzałem się z tym, co powiedział Louis. Oczywiście, że mi na nim zależało. Nawet bardzo. Ale mogę myśleć o nim całymi dniami, wspominając nasze wspólne chwile, gdy byliśmy naprawdę szczęśliwi i pragnąc z całych sił, by było jak dawniej, ale... prawda była taka, że to, co nasz łączyło już nigdy nie wróci, a przynajmniej nie będzie tak samo. Już zawsze będę pamiętał o tym, co zrobił z Ianem i już zawsze będę czuł ukłucie w sercu ilekroć sobie o tym przypomnę. Gdyby miał tylko pojęcie jak bardzo chciałbym o tym zapomnieć. Zrobiłbym wszystko, by wymazać to z pamięci. Ale nie mogłem. I to mnie dobijało. Chciałbym mu wybaczyć, ale... to nie sprawi, że o tym zapomnę. Więc jaki był sens wybaczania, jeżeli w środku nadal noszę urazę? I będę ją nosił, dopóki będę o tym pamiętać.

Otworzyłem drzwi pokoju, wzdychając, gdy zobaczyłem w jakim stanie się znajdował. Nadal na podłodze pozostały skrawki listów, które podarłem pamiętnego wieczoru. Schyliłem się, aby je posprzątać i wyrzucić do kosza. Nie chciałem ich już nigdy więcej oglądać. Gdybym tylko wiedział o tym wszystkim wcześniej... uniknąłbym tego wszystkiego.

- Boże. – mruknąłem przecierając palcami oczy. – Mogłem uniknąć tylu rzeczy. – potrząsnąłem głową, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że ja i Louis nigdy nie zbliżylibyśmy się do siebie i... zmarszczyłem brwi. No właśnie. Tylko tyle. Pozostałe rzeczy naprawdę mi pomogły. A Zayn i Cara okazali się dobrymi przyjaciółmi. Usiadłem na podłodze i powoli zacząłem czytać urwane zdania z kartek papieru. Zacząłem żałować, że to zrobiłem, ale kiedyś to się musiało stać. Nie mogłem trzymać ich, a co gorsza wracać do nich całe życie. Po prostu... przyspieszyłem coś nieuniknionego. I nagle wspomnienia sprzed tych wszystkich miesięcy uderzyły we mnie w jednej sekundzie. Wypuściłem z rąk kawałki kartek i cofnąłem się o krok w momencie, gdy dotarło do mnie, kto za tym stał...

*

Wciągnąłem ze świstem powietrze w momencie, gdy usłyszałem kroki zbliżające się do drzwi. W końcu stanę twarzą w twarz z osobą, która przez cały ten cholerny czas mnie zwodziła, pisząc te wszystkie listy i mieszając mi w głowie. Zadawałem sobie tylko pytanie „dlaczego"? Dlaczego ktoś miałby to robić? Po co? I nawet teraz, nawet wiedząc, kto za tym stoi, nie przychodziło mi nic sensownego do głowy. Nie chciałem kolejny raz słuchać przeprosin. Chciałem tylko wiedzieć dlaczego. Pragnąłem poznać prawdę. Całą. Ponieważ nie sądziłem, że mógłbym cierpieć jeszcze bardziej. Powód dla którego byłem wodzony za nos przez tyle miesięcy, nie mógł być gorszy od tego, co już wiedziałem.

I kiedy drzwi uchyliły się, nie siląc się na zbędne słowa, wyciągnąłem przed siebie dłonie na których znajdowały się strzępki listów, pytając:

- Dlaczego?

A czekanie na odpowiedź było dla mnie prawdziwą katorgą. Miałem wrażenie, że cały świat zatrzymał się w momencie, gdy zadałem to pytanie, a ja już nigdy nie poznam prawdy. I nigdy nie dowiem się dlaczego. Dlaczego ponownie jestem raniony.

I w momencie, gdy usłyszałem odpowiedź przekonałem się, że to, co wiedziałem do tej pory, było niczym w porównaniu z tym:

- Ponieważ to przeze mnie Ian zginął.

*

Dziękuje za poświęcony czas na czytanie tego rozdziału i pragnę poinformować, że zostały chyba trzy albo dwa rozdziały do końca! J już nie mogę się doczekać, aż przeczytacie moje kolejne opowiadania, które cały czas pisze i ciągle wymyślam nowe i nowe :) nie wszystkie oczywiście będą o Larrym :)

Wesołych świąt 💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top