Rozdział 14
Następnego dnia, obudziły mnie głośne rozmowy, dobiegające z pomieszczenia obok. Zmarszczyłem brwi i rozejrzałem się dookoła, zdając sobie sprawę, że zasnąłem w salonie, oglądając telewizję. Przetarłem oczy palcami, nie chcąc myśleć nawet nad tym, co wczoraj zaszło pomiędzy mną, a Louisem. Zdecydowanie zbyt wiele się wydarzyło jak na jeden dzień.
Aktualnie nie mogłem się doczekać końca wyjazdu i tego, że po nim każdy z nas pójdzie w swoją stronę i już nigdy więcej się nie spotkamy. Tylko ta myśl mnie pocieszała w pewien sposób.
Moje rozmyślania przerwał zapach kawy na którą miałem ochotę bardziej niż na cokolwiek innego, a już po chwili na kanapie obok mnie, zajął miejsce Niall, podając mu kubek z parującym napojem.
- Właśnie tego mi było trzeba. - powiedziałem upijając łyk.
- A teraz mów dlaczego spędziłeś noc na kanapie.
Westchnąłem.
- Nie będę kłamał. Strasznie głośno chrapiesz. - odpowiedziałem i zatkałem usta dłonią, aby się nie roześmiać, kiedy zobaczyłem jego minę. Po chwili zmrużył oczy.
- Kłamiesz. Znam to spojrzenie.
- Jakie spojrzenie? O co ci chodzi? - spytałem, udając, iż nie mam pojęcia o czym mówi.
- Masz szczęście, że jesteś przystojny. - powiedział kręcąc głową, na co ja roześmiałem się.
W tym momencie z góry zeszła Bethany, a Niall widząc ją, mruknął, że zostawi nas samych i gdzieś poszedł. Przekląłem na niego w duchu, ponieważ jeszcze nie byłem gotów, by z nią porozmawiać i czułem, że ona również. Do tego momentu, wolałem jej unikać. Odstawiłem kawę na stolik i powiedziałem schodząc z kanapy:
- Nie martw się, już sobie idę.
Dziewczyna jednak zatrzymała mnie gestem ręki.
- Nie musisz. Nie jestem na ciebie, aż tak wściekła, żeby nie chcieć nawet na ciebie patrzeć. Właściwie to czuje, że już czas, abyśmy sobie wszystko wyjaśnili.
Zaskoczony jej słowami, kiwnąłem głową i zawróciłem.
- Naprawdę, bardzo, bardzo mi przy...
- Daj mi najpierw powiedzieć. - przerwała moje przeprosiny i zajęła miejsce na fotelu. - Wiem, że to było niesprawiedliwe mówiąc ci o ciąży, a potem nie chcąc zdradzić, kto jest ojcem. Miałeś prawo snuć różne domysły, ale nie miałeś prawa nikogo oskarżać. Poczułam się zraniona tym, że wyjawiłeś Louisowi mój sekret i czułabym się zraniona tak samo, gdybyś komukolwiek o tym powiedział. Ale zrozumiałam, że jeżeli zaczęłam już ten temat to należałoby wszystko wyjaśnić. Ojcem dziecka nie jest nikt z tego domu.
Zmarszczyłem brwi.
- Ale przecież powiedziałaś...
- Skłamałam. - ponownie weszła mi zdanie. - Ojciec dziecka nie wyparł się go, ponieważ nic o nim nie wie i nie dowie się. I uprzedzając twoje pytanie: bo sama nie mam pojęcia kim on jest.
Długi czas po prostu nie odzywałem się, siedząc i starając sobie to wszystko w głowie poukładać. Czyli Bethany przespała się z przypadkowym mężczyzną i nic o nim nie wie? Jak się nazywa? Gdzie mieszka? To mi cholernie do niej nie pasowało. Ona taka nie była.
- Jak to? - wydukałem.
- Po śmierci Iana szukałeś pocieszenia, może ja również? Tylko w przeciwieństwie do ciebie u nikogo znajomego. To był jeden raz. W dodatku byłam bardzo pijana. Gdybym mogła cofnąć czas...ale nie mogę. Muszę żyć z konsekwencjami mojego głupiego wyskoku. A najgorsze jest to, że...- w tym momencie głos jej się załamał. - że rodzicie będą pytać o ojca. I co mam im powiedzieć? „Hej, mamo, tato jestem w ciąży i nie mam pojęcia z kim?" Jaką to czyni ze mnie osobę? - mówiła ze łzami w oczach. Podszedłem do niej i mocno ją objąłem, całując w czubek głowy i powtarzając, że wszystko będzie dobrze. Czasem dobrym ludziom przytrafią się złe rzeczy, choć nie uważałem, że pojawienie się dziecka jest złe. Złe są okoliczności w jakich do tego doszło, to wszystko.
- Powiedz, że to ja.
Oboje odwróciliśmy się w stronę głosu, który jak się okazało, należał do Louisa. Musiał usłyszeć naszą rozmowę.
- Co? - zapytała Bethany jeszcze drżącym głosem, wycierając oczy.
- Powiedz, że to ja jestem ojcem. - odpowiedział spokojnym tonem, zbliżając się w naszą stronę z dłońmi w kieszeniach.
- Żartujesz, prawda? - dziewczyna nie mogła w to uwierzyć, podobnie zresztą jak i ja. Louis pokręcił głową i spojrzał na mnie przez sekundę, chcąc zobaczyć moją reakcję.
Nie robił tego dla Bethany. Robił to dla mnie, ponieważ czuł się winny.
- Bynajmniej. - wzruszył ramionami. - Byłem przyjacielem twojego brata. Myślę, że to w miarę wiarygodne.
- Louis, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaka to odpowiedzialność. - powiedziała. Wtedy pomyślałem sobie, że może pocałował mnie również z tego powodu? Ponieważ miał wyrzuty sumienia? A skoro ja pierwszy to zainicjowałem to może doszedł do wniosku, że tego właśnie chciałem? Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, iż to mogła być prawda. Tylko dlaczego akurat po śmierci Iana? Musiało minąć tyle lat, by doszedł do tego?
- Owszem, zdaje sobie. - odparł posyłając mi kolejne krótkie spojrzenie. Zagryzłem wargę, starając się trzymać nerwy na wodzy.
- Nie Louis. - Bethany potrząsnęła głową. - To bardzo miłe, ale... nie mogę tego zrobić. To odpowiedzialność na całe życie. My nawet nie jesteśmy razem. To się nie uda.
- Przemyśl to zanim się rozmyślę. - rzucił nim nie wyszedł z domu.
*
Znalazłem go nad jeziorkiem. Stał odwrócony do mnie tyłem i wrzucał kamyki do wody. Cholernie nie chciałem z nim rozmawiać, ale wiedziałem, że muszę. Nie mogłem pozwolić, aby składał takie propozycje Bethany z mojego względu. Nie miałem tylko pojęcia, dlaczego stwierdził, iż robiąc jej przysługę, sprawi, że mu wybaczę wszystko co zrobił. To nie działało w ten sposób.
Po drodze zebrałem dwa kamyki i stając obok niego, wrzuciłem je do wody. On nawet na mnie nie spojrzał. Jego wzrok był utkwiony w jeziorze. Popatrzyłem na niego z ukosa, starając się coś wyczytać z jego mimiki, ale wskazywała na obojętność, tak jakby był myślami gdzieś bardzo daleko. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że nie zauważył mojej obecności. Wziąłem głęboki oddech i pociągnąłem za sznurek od jego bluzy. Marszcząc brwi spojrzał na moją dłoń, a potem na mnie.
- A jednak mnie widzisz. Super. - powiedziałem, wykorzystując jego zdezorientowanie i wyjąłem mu kamyk z ręki puszczając tak zwaną „kaczkę". Odbił się od tafli parę razy, a ja patrzyłem z zadowoleniem mój własny wyczyn. - Cztery razy. Mój rekord. - stwierdziłem z satysfakcją.
- Jestem pewien, że cię pobije. - powiedział pewnym siebie tonem, na co ja z założonymi rękami obserwowałem go. Chłopak mocno się zamachnął, a potem lekko wrzucił kamień do wody, który odbił się zaledwie dwa razy. Uśmiechnąłem się.
- Całkiem nieźle. - skomentowałem.
- Zamknij się. - rzucił udając, że jest zły z powodu przegranej, a ja nie mogąc się powstrzymać roześmiałem się. - Teraz mi się uda. - pewność siebie nadal go nie opuszczała, a ja z rozbawieniem patrzyłem jak kolejny raz przegrywa.
- Błagam, nie kompromituj się już. - powiedziałem, a Louis mrużąc oczy w gniewie, lekko mnie szturchnął w ramię. Złapałem się za nie, choć wcale mnie nie zabolało.
- Więc przyszedłeś popatrzeć jak się kompromituje? - zapytał.
- Nie będę ukrywał: tak. - odpowiedziałem i już miałem zdradzić prawdziwy powód mojego przyjścia tutaj, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie, zdając sobie sprawę, że nigdy tak długo normalnie nie rozmawialiśmy i chyba jeszcze nie chcę tego psuć. Zresztą, musiał być naprawdę przygnębiony, skoro ani razu mnie jeszcze nie wyśmiał. Postanowiłem więc kontynuować naszą rozmowę: - Pokażę ci jak to się robi.
- O nie. Nie zniosę popisywania się Harry'ego Stylesa. - jęknął, a ja przewróciłem oczami.
- Ha, ha. Zamknij się. - powiedziałem stając za nim. Czułem jego ciało stykające się z moim i choć bardzo nie chciałem, przypomniałem sobie o naszym pocałunku. Potrząsnąłem głową, próbując skupić się na tym, co jest teraz. Złapałem go za dłoń. Chciałem zobaczyć jego reakcję na mój gest, ale nie mogłem. - Musisz lekko się zamachnąć do tyłu. - poinstruowałem go pociągając jego rękę w moją stronę. - I wyrzucasz daleko, ale nie za mocno. - dodałem puszczając jego dłoń, ponieważ moja zaczęła się niebezpiecznie pocić. Zawsze tak miałem, gdy się czymś denerwowałem. - Poradzisz sobie. - stwierdziłem poklepując go po ramieniu.
Louis spróbował ponownie i tym udało mu się sześć razy. Pokiwałem głową z uznaniem, a wtedy on odwrócił się w moją stronę i patrząc mi prosto w oczy wyznał:
- Dzięki za pomoc, ale gram w to od dziecka. Dziadek mnie nauczył.
Po chwili usiadł na trawie i zaczął wpatrywał się w dal. Ponownie przestał zwracać na mnie uwagę. Zaskoczony jego zachowaniem miałem odejść i wrócić do domu, ale coś kazało mi zostać, więc zająłem miejsce obok niego, podpierając się z tyłu rękoma. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, a ja wiedziałem, że będę musiał to przerwać i w końcu się odezwać:
- Nie musiałeś tego robić.
- Czego? - zapytał odwracając głowę w moją stronę.
- Wiesz czego. - odparłem, a kiedy zdałem sobie sprawę, że naprawdę nie miał pojęcia o czym mówię, dodałem: - Składać propozycji Bethany.
Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Jeżeli zrobiłeś to dla mnie... - zacząłem, ale mi przerwał:
- Nie zrobiłem. - powiedział to tak stanowczo, iż naprawdę mu uwierzyłem. Próbowałem więc zrozumieć, co było przyczyną jego zachowania. Czuł, że jest coś winny Bethany?
- Nie rozumiem. - potrząsnąłem głową. - Dlaczego?
Louis westchnął i jeszcze chwilę wpatrywał się przed siebie, a ja miałem wrażenie, że poruszyłem ciężki dla niego temat. Przysięgam, gdyby ktoś jeszcze tydzień temu powiedział mi, że będę siedział nad jeziorem z Louisem Tomlinsonem i normalnie z nim rozmawiał, za nic bym mu nie uwierzył, a jednak. Przytrafiają nam się dziwne rzeczy i niekonieczne złe, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.
- I tak nie spotka mnie już nic dobrego - wypowiedział to w taki sposób, jakby już dawno pogodził się z tą myślą i naprawdę w to uwierzył. Zrobiło mi się go żal. - Więc dlaczego nie miałbym się poświęcić dla kogoś, kto tego potrzebuje? - wzruszył ramionami.
- To nie prawda... - próbowałem go pocieszyć, ale wszedł mi w zdanie:
- Nic nie wiesz o moim życiu. - w jego głosie aż nadto wyczuwałem złość. - Nie wiesz z czym muszę się zmagać na co dzień. Rozumiem, że byłem dla ciebie chujem, ale moje życie nigdy nie było i nie jest usłane różami, tak jak sobie to wyobrażałeś.
Miał rację. Właśnie tak sobie to wyobrażałem, ale czy to go usprawiedliwiało? Że miał tak samo, a pewnie nawet gorzej niż ja? W żadnym wypadku i bolał mnie fakt, że on nadal nie czuł, że mnie bardzo wtedy skrzywdził.
- Nigdy nie wiesz kiedy przytrafi ci się coś dobrego, więc nie możesz mówić, że tak nigdy nie będzie. - powiedziałem, czując, że powoli ogarnia mnie złość z powodu jego upartości.
- Och tak? Naprawdę tak uważasz? Więc myślisz, że moja matka nagle w cudowny sposób wyzdrowieje, okaże się, że mój ojciec żyje, a pieniądze w cudowny sposób spadną nam z nieba? Moje najmłodsze rodzeństwo ma siedem lat, więc jeszcze przez kilka lat, będę musiał się nim opiekować. Wiesz, takie bzdury jak zaprowadzać do szkoły, pomagać w lekcjach, chodzić na zebrania. Poza tym pracować do późnych godzin. Cóż, wybacz, że jestem cynikiem, ale wydaje mi się, że mam powody - stwierdził, milknąc na kilka minut. Nie miałem pojęcia co mam powiedzieć? Jak zareagować? Czy w wieku siedemnastu lat, kiedy nienawidziłem go najbardziej na świecie pomyślałbym, że tak wygląda jego życie? Nigdy. - Dlatego wtedy powiedziałem, że masz niesamowite szczęście - zaczął, a ja przypomniałem sobie o nocy, kiedy go pocałowałem: - Bo miałeś przy sobie kogoś, kto cię kochał, nawet jeżeli nie na długo - zaczął, a ja wiedziałem, że mówił o Ianie. - Ja nigdy nie miałem nikogo. Więc możesz sobie myśleć, że się puszczam i nie szanuje ludzi, ale kto ze mną zostanie, gdy dowie się prawdy? - spojrzał na mnie smutno. - A nawet jeśli, to po jakimś czasie odejdzie, stwierdzając, że „to za wiele i nie wytrzymuje tego". Więc tak to mniej więcej wygląda. - zakończył mówić i spuścił głowę, przygryzając wargę.
Dotknąłem jego ręki, lekko ją pocierając kciukiem, a chłopak drgnął na mój niespodziewany dotyk. Potem zbliżyłem się do niego i oparłem brodę na jego ramieniu, robiąc palcem kółka na wierzchu jego dłoni.
- Nie musisz tego robić. - odezwał się nagle. Wzruszyłem ramionami.
- Wiem. - mruknąłem, skupiając całą swoją uwagę na wykonywanej przeze mnie czynności, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Louis wziął głęboki oddech, przymierzając się, aby coś powiedzieć:
- Miałem wyrzuty sumienia z powodu mojego zachowania, dlatego cię pocałowałem. - wyznał, a ja pokiwałem głową.
- Domyśliłem się. - odparłem, nie czując nawet najmniejszego żalu do niego w tym momencie. Szczerze mówiąc, miałem to gdzieś, dlaczego to zrobił.
- Przepraszam, Harry. - powiedział to tak szczerze, iż wiedziałem, że naprawdę było mu przykro.- Byłem nastolatkiem ze zjebanym życiem, który odbijał sobie to na najsłabszej osobie, to wszystko. Nigdy nie byłeś od nas gorszy, choć chciałem, abyś tak czuł.
- Wiem. - westchnąłem. - Ale jedno „przepraszam", po tylu latach, nie sprawi, że o tym zapomnę. Pewnych rzeczy nie da się cofnąć.
- Właśnie - kiwnął głową, a ja byłem pewien, że mówił o czymś innym...
*
Nie powinienem się na wszystko zgadzać. Miałem ochotę opuścić imprezę już dawno, tymczasem znalazłem się w pokoju Louisa razem z jego przyjaciółmi. Wymyślili grę, która miała polegać na tym, że jedna osoba wchodzi do szafy z zawiązanymi oczami, a druga ją całuje i ta pierwsza musi zgadnąć, kto to był.
- To może Harry. - Louis wskazał na mnie palcem.
- Nie, ja... - chciałem zaprotestować, ale chłopak podszedł do mnie z chustką i zawiązał oczy.
- Wyluzuj. Będzie fajnie. - zapewnił. Już po chwili widziałem ciemność i czułem jak ktoś, zapewne Louis prowadzi mnie przez pokój i otwiera szafę, po czym popycha mnie do środka.
- Chyba pójdę do domu. - powiedziałem czując się niepewnie. Nie mam klaustrofobii, ale czułem się właśnie tak.
- Nie tchórzysz chyba, co? - zakpił i zamknął z trzaskiem drzwiczki. - Teraz policz do trzydziestu. - krzyknął zza drzwi. Było cicho i ciemno, a ja jedyne co słyszałem to ich szepty i chichoty. Przełknąłem głośno ślinę, myśląc nad tym, jaki jestem głupi. Kto przychodzi na imprezę do obcych ludzi? No kto? Tak, doskonale znałem odpowiedź na to pytanie. Ktoś, kto bardzo pragnie mieć przyjaciół. Zdałem sobie sprawę, że byłem dla nich tylko darmową rozrywką.
W momencie, gdy wszyscy wyszli z pomieszczenia, a mnie uświadomiły to zamykane drzwi, zdjąłem chustkę i przez kilka sekund patrzyłem przed siebie bez słowa, ledwo powstrzymując płacz. Znają mnie tak krótko, a już najprawdopodobniej nienawidzą. Co jest ze mną nie tak? Dlaczego wszystko jest przeciwko mnie?
Wziąłem głęboki oddech i opuściłem szafę. Chciałem iść do domu, położyć się na swoim łóżku ze słuchawkami w uszach i płakać. Płakać tak długo, dopóki starczy mi sił.
Przemierzyłem cały pokój, by wyjść z tego cholernego miejsca, ale kiedy pociągnąłem za klamkę, okazało się, że jest zamknięte. Czułem niemal jak pot spływa mi plecach. Dlaczego oni mi to robią? Pociągałem nią coraz mocniej, mając nadzieje, że drzwi puszczą, a ja będę wolny. Tak się nie stało. Ktoś je zamknął. Nie, nie ktoś. Doskonale wiedziałem kto. Nie znam się na ludziach, dlatego zawsze mnie zawodzą, a ja za każdym razem, tak samo mocno to przeżywam. Nawet nie potrafiłem ich nienawidzić. Byłem zmęczony.
- Wypuśćcie mnie! - krzyknąłem waląc pięściami w drzwi. - Chcę do domu! To nie jest zabawne! - nikt ich nie otworzył. Nikt, nic nie powiedział. Nikt nie reagował. Zdawało mi się, że zeszli już na dół i bawią się świetnie w swoim towarzystwie, podczas gdy ja, miałem ochotę zagłuszyć w jakiś sposób towarzyszący mi ból. - Otwórzcie te cholerne drzwi! - krzyknąłem, mocniej w nie waląc. Wpadłem w panikę. Miałem wrażenie, że już nigdy stąd nie wyjdę i zostanę na zawsze sam. Tego obawiałem się najbardziej. Samotności. Teraz miałem tego namiastkę. Dlaczego Iana tu nie ma? Gdyby był, nic takiego nie miałoby miejsca. Nie wiedziałbym, co o mnie mówią. Nie naśmiewaliby się ze mnie przy nim. Nie zamknęliby mnie w pokoju. Czułem złość w stosunku do niego, że zostawił mnie samego.
Spojrzałem na drzwi ze zrezygnowaniem, tracąc nadzieje, iż w przeciągu najbliższych minut, ktoś je otworzy, ale kolejny raz zostałem zaskoczony. Słyszałem jak ktoś odblokowuje zamek i już po chwili zobaczyłem rozbawioną twarz Louisa.
- Spokojnie. To tylko zabawa. - powiedział to tak, jakbym nie miał prawa być zły, ani się denerwować. Zamiast odpowiedzieć, przeszedłem obok niego, trącając go celowo ramieniem i wręcz pobiegłem w stronę drzwi.
Najgorszy z tego wszystkiego był fakt, że to był dopiero początek.
*
Myślałem o feralnej imprezie podczas, gdy zmierzałem w stronę pokoju Bethany. Jeszcze rano nie mogłem doczekać się końca wyjazdu, a potem Louis opowiedział mi swoją ckliwą historię i nagle mam zapomnieć o wszystkim, co mi zrobił? Doceniam, że mnie przeprosił, tylko dlaczego akurat teraz? Dlaczego tak późno? Przez tyle lat nosiłem do niego urazę, aż poczułem, że nie jestem w stanie tego zmienić. Nie wyobrażałem sobie nawet naszej dwójki jako przyjaciół, a co dopiero, gdyby miało być coś więcej. Za każdym razem, gdy na niego patrzyłem myślałem o jego ironicznym uśmiechu, kiedy mówił mi te wszystkie okropne rzeczy, tak jakby był kimś lepszym. To mnie bolało i nie byłem pewien czy kiedykolwiek to się zmieni.
Zapukałem do drzwi, a kiedy usłyszałem „proszę", wszedłem do środka. Bethany siedziała na łóżku i piła wodę. Zgadywałem iż przeszkodziłem jej w rozmowie z Carą, która siedziała obok niej.
- To ja może przyjdę później. - stwierdziłem.
- Wyluzuj. Już wychodzę. Czuje, że macie sporo do obgadania, patrząc na wasze ostatnie zachowanie.
I wymijając mnie wyszła z pokoju zamykając drzwi. Postanowiłem nie owijać w bawełnę tylko przejść do konkretów.
- Rozmawiałem z Louisem. - powiedziałem opierając się o ścianę.
- Wiem. Z tego pokoju jest idealny widok na jezioro. - odparła kiwając głową, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- To nie tak. - przymknąłem oczy. - Nie jesteśmy razem, po prostu... sam nie wiem. - westchnąłem, próbując jakoś to sobie wszystko poukładać.
- I o czym rozmawialiście? - zapytała, nie chcąc wprawiać mnie dłużej w zakłopotanie.
- Ja wiem, że on próbuje zgrywać bohatera, który myśli, że dodatkowa opieka nad dzieckiem jest prosta, ale...wiem, że nie chce tego tak naprawdę, nawet jeżeli tak mu się teraz wydaje, więc proszę nie zgadzaj się na jego propozycję. Wiem, że odmówiłaś, ale pomyślałem, że może zmieniłaś zdanie. - powiedziałem i od razu poczułem się winny z tego powodu, ale Louisowi tylko się wydawało, że nie spotka go już nic dobrego. W życiu dzieją się różne rzeczy i jestem pewien, że jeszcze się o tym przekona.
- Nie zmieniłam zdania i nie zmienię. Zdaje sobie sprawę, że powiedział to pod wpływem chwili. Nie jestem głupia, Harry. - odparła, a kąciki jej ust lekko się uniosły. - Ale to miłe, że tak się o niego troszczysz. Potrzebuje kogoś takiego.
Zignorowałem jej słowa, w zamian chcąc podzielić się z nią czymś innym:
- Przeprosił mnie. Przeprosił mnie za to jak mnie traktował w szkole. - wyznałem siadając na drugim, wolnym łóżku: - Problem w tym, że... czuje, że to za mało. Że po tylu latach jedno „przepraszam" nie wynagrodzi mi tego wszystkiego. Może to samolubne, ale nie chce mu wybaczyć, bo mam wrażenie, że kiedy to zrobię to nie będę miał prawa czuć się źle z powodu tego co mi zrobił. Wiem, to głupie. - wydukałem patrząc za okno.
- To nie jest głupie, Harry. Jedno wcale nie musi wykluczać drugiego. Wiele ludzi wybacza innym, chociażby po to, aby nie stracić drugiej osoby, ale wcale nie zapominają o wyrządzonej im krzywdzie. Myślę, że... nie da się tego nie pamiętać, ale da się skupić na innych rzeczach niż to, co wydarzyło się kiedyś i musisz do tego dążyć. Oczywiście, że masz prawo czuć żal. To, że komuś coś wybaczasz wcale nie oznacza, że nie, ale zastanów się czy to jest tego warte? Musisz myśleć o sobie, nie o innych. Jeżeli będziesz się bardziej skupiał na innych ludziach niż na sobie, nigdy nie będziesz szczęśliwy. Nie możesz ciągle im wypominać tego, że kiedyś cię skrzywdzili. Oni o tym wiedzą, nawet jeżeli ty uważasz inaczej. Ludzie nie zawsze mają tyle odwagi, żeby przeprosić, a jeżeli już ktoś to zrobi, to myślę, że warto to docenić i wybaczyć. Nie zapomnieć, ale wybaczyć. To wszystko.
- Wiem, że masz rację, zresztą podobnie jak zawsze z tym, że... mam ochotę wykrzyczeć mu jak go nienawidziłem, jakie miałem o sobie złe zdanie przez niego, ile płakałem po nocach, jak symulowałem choroby, byle tylko nie iść do szkoły, jak omal nie zerwałem z Ianem bo naprawdę zaczynało do mnie docierać, że na niego nie zasługuje, ale... za każdym razem tchórzę, a teraz on opowiedział mi o swojej rodzinie i... czuje, że wyszedłbym na skończonego palanta. - powiedziałem wzdychając. - Wiem, że nie znajdziesz na to cudownej rady, ale musiałem się komuś wyżalić.
- Wiesz co robi dobrze na zły humor? - zapytała nieoczekiwanie i zanim zdołałem się zastanowić szybko dodała: - Gorące kakao! - powiedziała klaszcząc w dłonie. Zacząłem jęczeć, że chcę zostać w jej pokoju do końca wyjazdu, ale Bethany pociągnęła mnie za rękaw, zmuszając mnie, abym wstał i poszedł z nią na dół.
*
Siedzieliśmy razem na kanapie, popijając czekoladę, gdy do pokoju wszedł Zayn, a widząc nas, zajął miejsce obok mnie.
- Więc nie dowiem się o co chodzi? - zapytał z góry zakładając, że żadne z nas nie wyjawi mu prawdy.
- Raczej nie. - odparłem ubiegając moja przyjaciółkę, która już miała coś powiedzieć.
- Spoko. Domyśliłem się. - stwierdził wstając z kanapy i chciał odejść, ale Bethany złapała go w ostatniej chwili za dłoń, mówiąc:
- Później porozmawiamy.
Zayn kiwnął głowa i wyszedł z pokoju. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się czy ma zamiar powiedzieć mu o ciąży.
- Co między wami tak właściwie jest? - zapytałem prosto z mostu. Dotąd wszyscy pytali o moje życie i zdałem sobie sprawę, iż nie miałem pojęcia, co dzieje się u moich przyjaciół.
- A co jest między tobą, a Louisem? - zapytała zręcznie unikając odpowiedzi na niewygodne dla niej pytanie.
- Nic? - odparłem wzruszając ramionami jakby to było oczywiste.
- Może to i dobrze. - powiedziała rozbudzając tym samym moja ciekawość.
- Dlaczego?
Bethany upita łyk kakao i odparła:
- Po prostu widziałam jak całował się rano z Cara, więc gdyby coś między wami było to sytuacja byłaby trochę nie zręczna.
Wraz z wypowiedzeniem przez nią tych słów poczułem małe ukłucie w sercu. Zdawałem sobie sprawę z tego, iż to była tylko kwestia czasu. Ja byłem tylko jego wyrzutami sumienia niczym więcej
- Coś nie tak? Zbladłeś. - stwierdziła.
- Nie, tylko... - zacząłem, ale sam nie miałem pojęcia, co chciałem powiedzieć.
- Jesteś rozczarowany? - próbowała zgadnąć i jak widać z powodzeniem.
- Nie, po prostu... - naprawdę chciałem w jakiś sensowny sposób wytłumaczyć moje nagłe pogorszenie nastroju, ale nie potrafiłem.
- Czyli coś było. - stwierdziła uśmiechając się pod nosem. Zmrużyłem oczy patrząc na nią, na co Bethany dodała: - Gdyby nie było, rzuciłbyś jakąś sarkastyczna uwaga, podkreślając jak bardzo cię to nie obchodzi.
Wzruszyłem ponownie ramionami. Miała rację. Znała mnie na wylot.
-Okej. - westchnąłem, przymierzając się powoli do wyznania jej prawdy, na temat tego, co wydarzyło się pomiędzy mną, a Louisem: - Jeśli mam być z tobą szczery to... - urwałem, kiedy moim oczom ukazała się właśnie Cara wchodząca do pokoju. Nie powinienem być zaskoczony. Louis odkąd pamiętam miał słabość do dziewczyn. Nigdy nie zwracał uwagi na facetów. Więc dlaczego czuję się tak bardzo źle z tego powodu?
- O czym rozmawiacie? - zapytała dziewczyna, a ja spojrzałem w stronę Bethany mając nadzieję, ze szybko wymyśli jakieś dobre kłamstwo. Jadnak to co powiedziała sprawiło, że zakrztusiłem się pitym napojem.
- Mówiliśmy o twoim pocałunku z Louisem.
Przysięgam, nie miałem pojęcia, co nią kierowało i chyba naprawdę nie chciałem wiedzieć.
Kaszlałem przez dobre kilka sekund, zwracając tym samym na siebie uwagę, ale to była chyba ostatnia rzecz której bym się spodziewał po niej w tym momencie.
- Już jest okej. - odezwałem się, podnosząc rękę w uspokajającym geście, kiedy mój nagły atak minął. - W zasadzie to przypomniało mi się, ze muszę o czymś porozmawiać z Niallem. - dodałem i pospiesznie odstawiłem kubek na stolik. Kiedy wstałem z kanapy Cara zapytała krzyżując ręce na klatce piersiowej:
- Dlaczego o tym rozmawialiście?
- Wiemy. To wasza prywatna sprawa. A teraz naprawdę muszę już iść. - naprawdę nie miałem ochoty nawet o tym myśleć, a co dopiero wdawać się na temat tego zajścia w głębsze dyskusje.
- Często tak rozmawiacie o urojonych sprawach waszych przyjaciół?
Wraz ze słowami Cary przystanąłem w pół kroku, zastanawiając się czy na pewno dobrze ja usłyszałem.
Potem odwróciłem się w stronę Bethany, która jedyne, co zrobiła to puściła mi oczko.
*
Ostatniego dnia pobytu postanowiłem popływać. Udałem się w tym celu nad jeziorko nikomu wcześniej nic nie mówiąc. Chciałem pobyć sam ze swoimi myślami. Zastanawiałem się czy listy od Iana nadal do mnie przychodzą i czy przypadkiem żadnego nie otworzyła moja mama. Znając ją byłaby wściekła, iż nie powiedziałem jej o tym, że ktoś robi sobie ze mnie głupie żarty. Problem polegał na tym, iż nie uważałem w żadnym wypadku, by ktoś sobie ze mnie żartował. Ten wyjazd dał mi do myślenia, dlatego coraz bardziej dochodziłem do wniosku, że osobą która za tym stoi, nie robi tego bo lubi mnie dręczyć, albo chce abym postradał zmysły. Robi to, bo chce mi pomóc, bo może kiedyś zrobiła coś złego, a teraz chce to naprawić i robi to pomagając mi. Nie rozgryzłem tylko skąd owa osoba znała nasze sekrety, ale może Ian miał kogoś na tyle bliskiego komu, by się zwierzał? Mimo iż nie był nigdy zbyt wylewny.
Siedziałem na pomoście w samych kąpielówkach i moczyłem stopy zimnej wodzie, stwierdzając, że chyba nie chce się przeziębić, więc pozostałej na suchym brzegu. Nagle zauważyłem jak ktoś płynie z daleka w moją stronę, jednak był zbyt daleko, abym mógł go rozpoznać. Pomyślałem, że nie mam ochoty na towarzystwo, dlatego wstałem z zamiarem pójścia do domu i zmrużyłem lekko oczy dochodząc do wniosku, że to najprawdopodobniej był Louis. Westchnąłem. Chyba już czas się pożegnać. Tak na dobre. Wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nie było sensu tego ciągnąć. Jak wrócimy do domu to szybko o sobie zapomnimy. Nie czuję już do niego nienawiści. Nie wiem właściwie, co do niego czuję w tej chwili. Chyba jedynie żal, że to wszystko musiało się tak skończyć i, że nadal nie wiem, co między nim a, Ianem zaszło, ale to nie miało zapewne związku ze mną, więc postanowiłem odpuścić. Chce zamknąć rozdział Louisa Tomlinsona. Między nami i tak nic nie będzie. On tego nie chce, a ja...ja nie mogę.
- Śledzisz mnie? - zapytał Louis rozbawionym tonem wychodząc z wody i złapał za mój ręcznik. - Wybacz, Ty i tak jesteś suchy, a ja zapomniałem swojego. - dodał, kiedy wpatrywałem się w niego bez słowa, zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co chciałem powiedzieć. Mogłem przygotować jakąś formułkę wcześniej i po prostu ja wyklepać, a potem odejść. Tak byłoby najlepiej. - Coś nie tak? - zapytał, gdy nadal milczałem. Pokiwałem głową, na co chłopak przerwał wycieranie się i spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Doceniam to, że mnie przeprosiłeś. Naprawdę. I mimo iż nadal nie mogę o zapomnieć o tym przez co przeszedłem to wiedz, że ci wybaczam. Dlatego nie musisz już mieć wyrzutów sumienia. Nie musisz być dla mnie miły albo całować mnie, bo nagle poczułeś się źle z powodu tego, co zrobiłeś. Zresztą... nawet tego nie chce. Jestem już dorosły i umiem sobie poradzić w życiu. Nie płacze, bo ktoś mnie obraził czy dał do zrozumienia, że mnie nie lubi. Więc naprawdę możesz odpuścić. Oboje powinniśmy pójść we własne strony i znaleźć to, czego szukamy. I tego ci życzę, abyś znalazł to czego szukasz. - zakończyłem mówić, w duchu będąc szczęśliwym, że mam to za sobą.
Louis długo stał z ręcznikiem w jednej ręce i milczał, dlatego kiwnąłem głową na znak, że rozumiem i nie musi nic mówić, więc odwróciłem się aby odejść, ale wtedy on odezwał się:
- To ma być pożegnanie? - zapytał z niedowierzaniem. - Naprawdę Styles myślałem, że stać cię na coś lepszego. - zakpił. Zacisnąłem mocno szczękę, powstrzymując się od nie wpadnięcia w gniew. Na sam koniec musi wszystko rujnować? Mogliśmy rozstać się w przyjaźni, ale nie! Louis Tomlinson zawsze musi dołożyć swoje trzy grosze i pokazać mi jak bardzo jest ode mnie lepszy.
- Wiesz, przez moment nawet mi było ciebie szkoda. Ale ty chyba po prostu zasłużyłeś na to, co masz. - powiedziałem w złości od razu żałując moich słów. Myślałem że kolejny raz mnie uderzy albo chociaż zamilknie, ale on powiedział krzyżując ręce na klatce piersiowej:
- Kontynuuj.
- Co? - spytałem zdezorientowany.
- Jesteś straszną ciotą, Styles. - nie słyszałem od czasów liceum w jego głosie tyle pogardy. Kolejny raz miałem zamiar odejść, ponieważ nie chciałem robić ani mówić czegoś, czego bym potem żałował, ale on złapał mnie gwałtownie za ramię zmuszając tym samym, abym pozostał i wysłuchał tego, co ma do powiedzenia. - Co? Już jesteś dostatecznie wściekły? Czy mam dalej mówić?
- O co ci chodzi? - zdołałem wykrztusić nie mogąc go rozgryźć.
- Twoje ostatnie słowa do chłopaka który zniszczył ci parę ładnych lat to "mam nadzieję, że znajdziesz to czego szukasz"? Masz ostatnią szansę powiedzieć mi, co o mnie myślisz, a ty mówisz takie coś? Wybaczasz mi po jednym przepraszam? Bo co? Bo usłyszałeś jakąś ckliwa historyjkę? Wow. Wiedziałem że jesteś frajerem, ale nie, że aż takim.
Wziąłem głęboki oddech. Louis prawdopodobnie nadal czuł się źle z tego powodu i dlatego chciał, abym mu to wygarnął, żeby poczuć się lepiej. Nie mógł znieść, że ktoś po tym wszystkim może nie zareagować atakiem złości ani niczym podobnym. Zgaduje, że tak został wychowany. W jego domu normalnie nie rozmawiało się o problemach, ale załatwiało się je krzykami i złością. Inne sposoby były mu nieznane i to naprawdę.... smutne. On cały był jednym wielkim chodzący bałaganem Najwyraźniej nikt nigdy nie dał mu wystarczająco dużo miłości. Sam nawet wyznał mi, że nigdy nie miał przy sobie nikogo, kto kochał by go tak mocno, żeby zostać z nim mimo wszystko. Ludzie odchodzili od niego, tak jak ja robiłem to teraz.... I wtedy zrozumiałem.
- Nie, nie dam Ci tej satysfakcji, Lou.
Zaskoczyłem go tym. Zapewne spodziewał się, że zacznę mówić mu, jakim był dla mnie palantem i jak bardzo go wtedy nienawidziłem. - Wiem, że myślisz, że żegnam się z tobą, bo opowiedziałeś mi o swoim życiu i zostawiam cię tak jak wszyscy z którymi kiedykolwiek podzieliłeś się cząstką siebie. I wiem, że nie myślisz o mnie tego, co powiedziałeś. Jesteś po prostu zraniony i samotny.
Louis prychnął, ale nie pozwoliłem mu odezwać się.
- Ja po prostu nie mogę... Nie chce być znowu skrzywdzony, dlatego musimy zakończyć to na tym etapie. Bo ty przypominasz mi o czymś o czym staram się zapomnieć a ja....ja zawsze będę dla ciebie tylko wyrzutami sumienia.
Louis patrzył na mnie bezradnym wzrokiem, wiedząc, że nie ma sensu dłużej się ze mną kłócić i miałem rację, jeśli chodzi o jego nagły wybuch na moje słowa. Ale taka była prawda. Możemy udawać, że jesteśmy czymś, czym i tak nigdy nie będziemy.
- Dlaczego myślisz, że jesteś dla mnie tylko wyrzutami? - zapytał nagle, zaskakując mnie tym.
- Sam mi to wyznałeś. Wczoraj. Nie pamiętasz? "Miałem wyrzuty sumienia z powodu mojego zachowania, dlatego cię pocałowałem" - zacytowałem go.
- A ty mi tak łatwo uwierzyłeś? - uśmiechnął smutno. - Naprawdę tak sobie to wyobrażałeś? Że całuje wszystkie osoby, które kiedykolwiek skrzywdziłem? - w jego spojrzeniu naprawdę widziałem czyste zdziwienie i nagle dotarło do mnie to, jaki byłem głupi. - Idąc tam... - chłopak wziął głęboki oddech: - chciałem cię przeprosić. Naprawdę zobaczyłem jak bardzo cię zraniłem i że czasami zachowujesz się jak skończony dupek, bo jesteś wściekły. I masz prawo taki być. A ja za późno sobie to uświadomiłem.
- Więc dlaczego...- zmarszczyłem brwi - dlaczego to zrobiłeś?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - A dlaczego ty próbowałeś mnie pocałować?
- Nie wiem. - teraz ja wzruszyłem ramionami. - Impuls.
- U mnie też. - odparł, a zaraz potem zmienił temat: - Powiedz mi Harry, czy... czy twoja decyzja ma związek z Ianem? W jakimś stopniu? - spytał niespodziewanie zmieniając temat. - Bo myślę, że jest coś, co powinieneś...
- Nie. - przerwałem mu gwałtownie. - Po prostu myślałem, że trochę bawisz się mną i zacząłeś być dla mnie miły, bo czujesz, że tak musisz.
- Aktualnie czuję, że muszę zacząć być milszy dla wszystkich ludzi. - uśmiechnął się nieco bardziej wesoło.
- A ja czuję, że muszę przestać chować tyle czasu urazę.
- Czekaj... czyli to by oznaczało, że muszę być przestać dla ciebie wredny? Wybacz, ale to chyba wymaga głębszej kontemplacji.
Wywróciłem oczami i dźgnąłem go łokciem w żebro, na co chłopak lekko się skrzywił, a zaraz potem rzucił we mnie ręcznikiem. Łapiąc go coś sobie uświadomiłem.
- Coś zacząłeś mówić, ale przerwałem ci i...
- To naprawdę nic ważnego. Nie przejmuj się tym. – odparł. Chciałem coś powiedzieć, ale nim to zrobiłem wargi Louisa dotknęły moich, złączając nasze usta w pocałunku. Uniosłem brwi kolejny raz będąc zaskoczonym, ale już po chwili zamknąłem oczy i złapałem go za kark przyciągając bliżej siebie. Dłonie chłopaka znalazły się na moich biodrach, a ja wręcz czułem jak zalewa mnie fala gorąca. Jego usta za każdym razem całowały mnie stanowczo i pewnie, a ja sam musiałem przyznać, że podobał mi się ich smak.
Nim się zorientowałem, odsunął się ode mnie, a ja uchyliłem powieki zdając sobie sprawę, że zmierza w kierunku domku. Podbiegłem do niego.
Nie chętnie musiałem przyznać, że Louis coś wiedział i miało to związek ze mną. Nie wiem w jakim stopniu, ale czułem, że większy niż przypuszczałem.
*
Taak, kusiło mnie, żeby odpowiedź Louisa na „...znajdziesz to, czego szukasz" była „już znalazłem" XD
Do następnego ! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top