Rozdział 11
Nienawidzę mieć sekretów.
Minęło parę godzin, a ja jeszcze nikomu nie powiedziałem o tym, co odkryłem. Nie wiedziałem czy osoba, która zrobiła ten test życzyłaby sobie, aby wieść o ciąży rozeszła się, ale prawda była taka, iż męczyło mnie to. Nie byłem pewien czy długo zdołam zatrzymać to dla siebie, choć nie była to w żadnym stopniu moja sprawa. Byłem prawdopodobnie jedyną osobą w tym domu, która wiedziała, że wkrótce któraś z dziewczyn będzie się spodziewać dziecka. Test musiał być zrobiony wczoraj, więc może dziś cudowna nowina zostanie ogłoszona i nie będę musiał czuć się źle z tym, iż poznałem czyjąś tajemnicę. Przynajmniej taką miałem nadzieje. Dlaczego akurat ja? Gdyby Niall postanowił wyrzucić to głupie opakowanie to być może on, by to odkrył, a ja nie musiałbym się zastanawiać czy coś powinienem z tym zrobić.
Wtedy do mnie dotarło, że Bethany nie była w związku, o życiu miłosnym Cary nic nie wiedziałem, a Sophii jest z Liamem. Czyż to nie oczywiste, że test należy właśnie do niej? Tak, to musi być ona. A jeśli to ona to nie muszę rozmyślać nad tym co z tym zrobić, ponieważ nawet jej nie lubiłem. Po prostu udam, gdy prawda wyjdzie na jaw, że o niczym nie wiedziałem. I po wszystkim. Trochę mi ulżyło. To naprawdę wydaje się logiczne.
- Jak tam? – zapytała Cara wchodząc do kuchni, gdzie jadłem owsiankę, która już dawno zdążyła ostygnąć.
- Czy Sophii ostatnio czymś się chwaliła? – rzuciłem prosto z mostu. Musiałem wiedzieć, aby być spokojnym. Dziewczyna zaczęła się przez moment zastanawiać, aż w końcu pokręciła przecząco głową.
- Nie, chyba nie. Chociaż chwali się tyloma rzeczami, iż może po prostu przestałam zwracać na to uwagę.
Czyli nie mówiła. Nie można nie zwrócić uwagi na tak ważną nowinę jak pojawienie się dziecka.
- Idziemy dzisiaj na nad jeziorko? – zmieniła temat nalewając sobie soku.
- Jasne. – odpowiedziałem, a po chwili postanowiłem spytać o coś co dręczyło mnie od wczoraj – Słuchaj, czy... - przerwałem, ponieważ do pomieszczenia wszedł Louis. Nie mogłem zacząć wypytywać ją o niego przy nim. Swoją drogą, odczuwałem dziwne wrażenie, iż wszyscy tutaj wiedzą więcej ode mnie, a ja biedny i niepozorny Harry, wciąż żyje w nie wiedzy. Może tylko mi się tak wydawało, ale... miewałem takie myśli już od dawna.
- Idziesz z nami później nad jezioro? – zapytała go, a ja prosiłem w duchu, aby odmówił. Chłopak zerknął na mnie przez sekundę z ukosa, po czym kiwnął głową.
- Oprócz oglądania telewizji nie wiele jest tu do roboty. – stwierdził.
- Bądźcie gotowi za godzinę, a ja powiem reszcie. – powiedziała i wyszła, pozostawiając nas samych. Doszedłem do wniosku, że nawet gdybym chciał, nie jestem w stanie przełknąć już ani kęsa, więc odszedłem od stołu, pozostawiając miskę z jedzeniem i chciałem również wyjść, ale coś mnie tknęło i odwróciłem się w stronę Louisa, który wpatrywał się bezmyślnie w okno. Przełknąłem ślinę i odezwałem się:
- Sekrety zawsze wychodzą na jaw, wiesz Lou? – wiem, że nienawidzi jak go tak nazywam, ale właśnie o to mi chodziło. Chciałem go zdenerwować, bo miałem już dość niedomówień i tajemnic. Chcę w końcu poznać całą prawdę. Bez wyjątku. I niesamowicie działa mi na nerwy fakt, iż nigdy nie będę miał okazji, ponieważ on mi na to nie pozwoli.
- Nie...
- Mam cię tak nie nazywać, Lou? – powiedziałem, stawiając nacisk na ostatnie słowo. Chłopak nie zareagował na moją kolejną zaczepkę. – Dlaczego zachowujesz się jak dupek? Nie nudzi ci się to?
W końcu odwrócił się, tak, by na mnie spojrzeć i prychnął.
- A tobie nie nudzi się rozpaczanie po Ianie?
Wzruszyłem ramionami.
- Oczywiście, że tak – odparłem. To prawda, tęsknota za kimś jest tak niewyobrażalnie niszcząca, że chcesz się jej pozbyć na wszelkie możliwe sposoby i panikujesz, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie możesz. Wziąłem głęboki oddech, nim znów nie podjąłem: - Czasami chciałbym go po prostu nie poznać – nie miałem pojęcia, dlaczego zebrało mi się nagle na szczerość, w dodatku przed osobą, której nie znosiłem, ale chciałem by zrozumiał. By naprawdę zrozumiał jak bardzo mnie skrzywdził, wtedy, w przeszłości. I chciałem również tak samo mocno, aby zrozumiał jak bardzo kochałem Iana i że naprawdę cholernie mocno mi go brakuje, a on wcale nie pomaga zachowując się w taki sposób. – Wszystko byłoby prostsze – przeczesałem włosy ręką. – To samolubne, wiem, ale czasami po prostu nienawidzę go za to, że pozwolił, abym się w nim zakochał, a potem tak po prostu sobie odszedł. Zostawiając mnie ze swoimi... - chciałem powiedzieć „głupimi przyjaciółmi", ale powstrzymałem się w ostatniej chwili. – ...ze swoimi przyjaciółmi, którzy mnie nienawidzą. I podczas, gdy on nie musi się martwić problemami życia codziennego, ja wciąż tu jestem i to wszystko sprawia, że... - pokręciłem głową. – Nie ważne. Zapomnij. I tak tego nie zrozumiesz. Po prostu ciężko pogodzić się z myślą, iż osoba z którą chciałeś być do końca życia odeszła, a ty nic nie możesz zrobić, oprócz pogodzenia się z tym. Jedno wielkie nic.
I pozostawiając go samego w środku opuściłem pomieszczenie, nie chcąc nawet widzieć jego reakcji.
*
Nad jeziorem zostałem sam z Zaynem i siedząc na pomoście patrzyliśmy jak reszta świetnie bawi się w wodzie. Liam i Sophii postanowili, że dołączą do nas później. Zgadywałem, iż później oznacza, kiedy zniknie stąd Harry, ale czy to ważne? Louis właśnie wziął Carę na ręce i wrzucił krzyczącą dziewczynę do wody. Po chwili oboje głośno się roześmiali, a ja zacząłem się zastanawiać czy kiedykolwiek ich coś łączyło. To nie miało większego wpływu na moje życie, ale czasem ciekawość jest od nas silniejsza.
- Naprawdę wolisz siedzieć tutaj ze mną, niż iść z nimi popływać? – zapytałem, chcąc podjąć jakąkolwiek rozmowę. Zayn wzruszył ramionami.
- Nie kręcą mnie zabawy dla dzieciaków – odpowiedział wyjmując ze swojej torby odtwarzacz do muzyki. Pokiwałem głową. Był aż tak dojrzały czy tak arogancki? – A ty? – rzucił mi krótkie spojrzenie. Również wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Czasami myślę, że tu nie pasuje. Podczas gdy inni świetnie się bawią, ja zawsze jestem gdzieś odosobniony od reszty i tak było zawsze. Gdziekolwiek się nie pojawiłem. – stwierdziłem.
- Cóż, tutaj jesteśmy odosobnieni we dwóch, więc nie musisz rozpaczać. – odparł, a ja nie mogłem wyczytać z jego twarzy czy mówił to na poważnie czy też żartował.
- Zawsze tak było? – naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego po prostu się nie przymknąłem, co zrobiłby każdy normalny człowiek.
- Co? To, że jestem samotnikiem? Cóż, podejrzewam, że tak. Ty zresztą też. Nie jesteś typem osoby z masą przyjaciół, dlatego nie możesz dogadać się z nami. To wewnętrzna blokada, która sprawia, że odpychasz ich od siebie, bo po prostu ich nie lubisz.
Desperacko chciałem w tym momencie obwinić Louisa za to, iż nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka, albo fakt, że pochodzili z bogatej rodziny, ale co jeśli Zayn miał rację? Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób.
- Och, dzięki za darmową analizę psychologiczną. – mruknąłem z nieco gorszym już humorem. Tak, to jednak arogancja.
- Nie zrozum mnie źle. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej... do bani. Jesteś zły, bo nie masz przyjaciół, ale kiedy masz okazję nawiązać jakąś relację to ją rujnujesz. Przynajmniej ja tak mam. – powiedział. Westchnąłem. Idealnie to opisał.
- Cóż, witaj w klubie. – odpowiedziałem, a kąciki ust Zayna uniosły się ku górze. - Mogę ci zadać pytanie?
- Nie chcę być niemiły, ale właśnie to zrobiłeś.
Przewróciłem oczami. Nigdy nie sądziłem, że nasze charaktery mogą być tak bardzo podobne do siebie.
- Tak, masz rację. A więc co łączy cię z Bethany? To nie moja sprawa, ale...wiem o was.
Zayn wyglądał na zaskoczonego.
- Co masz nas łączyć? Przyjaźń?
- Widziałem was razem jakiś czas temu w jej domu. – wyjaśniłem mu. – A teraz mówiłeś o niszczeniu relacji i...Bethany jest dla mnie bardzo ważna i nie chcę, aby ktoś ją skrzywdził.
Chłopak parsknął śmiechem.
- Nie martw się o wszystkich dookoła, zresztą nic sobie nie obiecywaliśmy. – powiedział. Z doświadczenia wiem, że nawet jeżeli z drugą osobą nie składacie sobie obietnic to utrata jej boli tak samo. - Teraz ja mam pytanie. – podjął. – Co ukrywa Louis?
- Skąd mam wiedzieć? – zdziwiłem się.
- Pozornie głupie pytanie, wiem, ale byli blisko z Ianem, a Bethany to jego siostra, która jest znów blisko z tobą, więc pomyślałem, że znasz jego sekret. – wzruszył ramionami. Cholera, jest naprawdę dobry.
- Skąd pomysł, że jakiś ma? – dalej w to brnąłem, choć nie wiedziałem dlaczego.
- Zawsze wydawał się taki... zbyt arogancki. – mówiąc to spojrzał na niego. – Tak jakby cały czas musiał komuś coś udowadniać. Nie wiem, że jest lepszy od innych, że ma więcej kasy, że jest mądrzejszy, ale...pewnie mi się wydaje. – stwierdził. – Prawda? – popatrzył na mnie z ukosa, a ja poczułem jak nieprzyjemny dreszcz przechodzi przez moje ciało.
- Chyba tak. – odparłem, nie wiedząc jak zareagować. Wtedy zobaczyłem Liama i Sophii, którzy zbliżali się w naszym kierunku. To chyba był dobry moment, aby wrócić do domu, więc wstałem z ręcznika, ale w tym momencie zauważyłem, że dziewczyna trzyma butelkę.
Butelkę z winem.
Nie miałem pewności czy miała zamiar ją pić, ale jeśli tak, to by oznaczało, że test ciążowy nie należał do niej.
- Mam wino! – krzyknęła do reszty, która nadal świetnie bawiła się w wodzie. - Nalać wam też? – spytała patrząc na mnie i Zayna.
- Będziesz piła? – zapytałem.
- A dlaczego nie? – odpowiedziała pytaniem.
Cholera.
- Chyba pójdę do domu. – stwierdziłem, widząc jak reszta wychodzi z wody, a w szczególności moją uwagę przykuły dwie osoby Bethany i Cara. Któraś z nich ukrywa fakt, iż jest w ciąży, a ja nie miałem zielonego pojęcia która.
*
Siedziałem na kanapie pogrążony w ciemnościach, oświetlony jedynie światłem ze ściszonego telewizora i popijałem wino z butelki. Na zewnątrz było praktycznie ciemno i tylko czekałem aż roześmiana grupa wróci do domu, a ktoś powie coś w stylu „Dlaczego siedzisz sam, Harry?" Tak aktualnie zdecydowanie na to czekałem. I kiedy usłyszałem czyjeś kroki głośno westchnąłem. Mogłem pójść do swojego pokoju i udawać, że śpię. Nikt nie zadawałby mi wtedy niewygodnych pytań, a ja mógłbym się rozkoszować samotnością.
Z chwilą, gdy drzwi się otworzyły, upiłem kolejny, tym razem duży łyk wina, czując, że na trzeźwo nie dam rady tego przeżyć. Jednak w progu ujrzałem Louisa na którego suche ubrania skapywała woda z jego przemoczonych od kąpieli włosów. On jednak zdawał nie przejmować się tym, będąc bardziej skupiony na mojej osobie. Myślałem, że pójdzie na górę i skończymy na zwykłej wymianie spojrzeń, ale on zajął miejsce obok mnie i w milczeniu wyjął mi butelkę alkoholu z ręki, pociągając dużego łyka, po czym postawił na stoliku. Po chwili ja wziąłem ją do ręki, aby się napić. I tak przez kilka minut, piliśmy wino bez słowa. Słabo znosiłem różnego rodzaju alkohole, dlatego zaczęło mi się kręcić lekko w głowie i poczułem się senny. Tak, sen to jedyne o czym marzyłem w tej chwili. Louis był chyba innego zdania, ponieważ powiedział coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewał:
- Czasami czuje, że nie mam prawa za nim tęsknić – zaczął, a ja zaskoczony tym, co usłyszałem, nawet nie potrafiłem zareagować. Podejrzewałem, że to alkohol rozwiązał mu język, ale nie dbałem o to. Chciałem poznać prawdę o Ianie. – Ty byłeś jego chłopakiem, Bethany siostrą, a ja? Przyjacielem? Co to znaczy w dzisiejszych czasach? – spytał retorycznie przecierając oczy palcami. – W dodatku tylko ty i Bethany znacie o mnie prawdę, a na nią nie chce zwalać swoich problemów, a ty... - urwał raptownie patrząc na mnie, po czym spuścił wzrok speszony. Po jego oczach widziałem, iż był zmęczony i przygnębiony. Potrzebował kogoś, kto go po prostu wysłucha. Bez osądzania. Nagle zrozumiałem, iż nie posiadał przyjaciół, skoro wyżalał się chłopakowi, którego nawet nie lubił. Nie twierdzę, że Cara, Zayn, Liam i Sophii nimi nie są, ale moja definicja tego słowa jest taka, iż przyjaciel to osoba przed którą nie masz sekretów, bo wiesz, że i tak będzie cię kochać, nawet z twoimi najgorszymi tajemnicami. Więc jeżeli Louis bał się im powiedzieć prawdy z powodu strachu przed brakiem akceptacji to może nigdy nie byli jego przyjaciółmi? Musiał się czuć bardzo samotny po śmierci Iana.
- Ale z jakiegoś powodu teraz ze mną rozmawiasz.- stwierdziłem cicho. Chłopak westchnął i postanowił zmienić temat:
- Masz niesamowite szczęście, wiesz?
Prychnąłem. On chyba nie zdawał sobie sprawy z tego o czym mówił. Chciałem zapytać ironicznie kiedy moje „niesamowite szczęście" miało się objawić. Wtedy, gdy dręczył mnie psychicznie czy wtedy, gdy straciłem miłość swojego życia, ale on nagle odezwał się:
- Nie zwracaj uwagi na moje wywody. Jestem pijany. Jutro pewnie nie będę połowy z tego pamiętał. – powiedział, opierając policzek na swojej dłoni i przymknął oczy. Nie wiedzieć czemu, przypomniałem sobie o liście, który dostałem przed wyjazdem i o tym, co było w nim zwarte. Pocałuj kogoś. Nie może to być jednak przypadkowa osoba. Musi ci na niej zależeć i musisz naprawdę tego chcieć. To oczywiste, że nie zależało mi na Louise. Nie da się kogoś polubić przez fakt, iż postanowił ci się zwierzyć, ale z jakiegoś powodu zrobiło mi się go żal. Naprawdę żal. Czułem, że muszę i chcę to zrobić. Nie wiedziałem nawet dlaczego. Czasem robimy rzeczy, które zupełnie nie mają sensu, przynajmniej pozornie.
Spojrzałem na jego lekko rozchylone usta, zastanawiając się czy rzeczywiście chcę to zrobić. Aktualnie byłem pewien tylko jednego: że będę tego żałował, ale to było najmniej dla mnie ważne.
Z chwilą, gdy zbliżyłem swoją twarz do Louisa i odgarnąłem jego mokre włosy z czoła, jeszcze przez krótki ułamek sekundy, zastanawiałem się nad tym, co zamierzałem zrobić. Śpiący wydawał się być taki bezbronny, zupełnie inny niż na co dzień i może to był powód, dlaczego w ogóle o tym pomyślałem.
Położyłem swoją dłoń na jego rozgrzanym policzku i przyglądając mu się jeszcze przez jakiś czas, musnąłem lekko jego wargi, tak, że ledwie sam mogłem poczuć ich smak.
W tym momencie chłopak gwałtownie się przebudził, jak gdyby właśnie przyśnił mu się jakiś koszmar i w pewnym sensie na pewno tak było. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja poczułem się jak skończony idiota. Nie miałem pojęcia dlaczego pomyślałem, iż właśnie tego potrzebuje. On nawet nie jest gejem, więc dlaczego to zrobiłem? Jestem skończonym kretynem.
- Ja... - zacząłem, odsuwając się od niego, na bezpieczną odległość, choć nie bardzo wiedziałem, co tak właściwie chcę powiedzieć. Przeprosić go? I kiedy rozmyślałem nad tym, czy przeprosiny byłby dobrym wyjściem, a Louis nadal siedział oniemiały, nie poruszając się, drzwi otworzyły się, i do środka weszła Bethany z Zaynem.
- Co tu robicie? – zapytała moja przyjaciółka spod zmarszczonych brwi. Mój wzrok teraz zatrzymał się na niej.
- Nic ważnego. – odezwał się Louis, a ja poczułem się rozczarowany nim i jego zachowaniem. Kolejny raz ktoś sprawia, że czuje się źle. Kolejny raz ktoś mnie zawodzi. Westchnąłem. Przejdzie mi, wiem, że tak. – Idziemy na górę? – spojrzał w stronę Zayna, który kiwnął głową i oboje skierowali się w tamtym kierunku, a ja pozostałem sam na sam z Bethany.
- Musieliście być bardzo pijani, skoro siedzieliście tyle czasu w jednym pomieszczeniu, a Louis jest cały i zdrowy. – zażartowała, ale mnie nie było do śmiechu. Miała rację. To wina alkoholu. Gdybym był trzeźwy, nigdy bym tego nie zrobił. I nigdy więcej już tego nie zrobię. Na pewno. To było głupie. Chciałem się z kimś tym podzielić, ale stwierdziłem, że nie ma sensu.
- Gratuluje rozwiązanej zagadki. – powiedziałem smutno, choć chciałem zabrzmieć bardziej wesoło. Nie potrafiłem udawać jednak, że mam dobry humor. Był szczerze mówiąc - fatalny.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim? – upewniła się, a ja kiwnąłem głową. Jasne, o wszystkim, ale nie o tym.
- Po prostu... jestem idiotą. – powiedziałem wstając z kanapy – Dobranoc.
*
Przez kolejne trzy dni Louis skutecznie mnie unikał. Kiedy wchodziłem do pokoju, on właśnie z niego wychodził, albo w ogóle nie patrzył w moją stronę. Udawał, że mnie tam po prostu nie ma. Musiałem z niechęcią przyznać, że alkohol nie sprawił, iż w jakiś magiczny sposób zapomniał o moim głupim wyczynie, którego żałowałem w tym momencie bardziej niż czegokolwiek innego. Gdybym mógł cofnąć czas, od razu udałbym się do swojego pokoju.
Nie mogłem uwierzyć, że zrobiło mi się żal osoby, która nawet nie była w stanie mnie przeprosić po tych wszystkich latach za swoje szczeniackie zachowanie. Nie zasłużyłem na to.
Bethany jako jedyna zauważyła, że zacząłem częściej niż zwykle spoglądać na Louisa. Kiedy mnie o to pytała, zbywałem ją wzruszeniem ramion. Co jej miałem powiedzieć? Nawet sam nie byłem pewien, co konkretnie mną kierowało. Mogłem sobie tłumaczyć, że to był alkohol, ale czy na pewno? Przestałem nawet myśleć o teście znalezionym w łazience. Nie mogłem zaprzątać sobie głowy wszystkim. Jedyne na czym chciałem się skupić to wyjaśnienie sytuacji z Louisem, jednak nie miałem jak dotąd okazji tego zrobić.
Aż do pewnego dnia.
Obudziłem się wcześniej niż zwykle, nie mogąc spać. Przeciągnąłem się i ziewnąłem po czym podszedłem do okna, stwierdzając, że dzień zapowiadał się szaro, pochmurno i zimno. Wtedy zobaczyłem jak z domu wychodzi Louis w dresach, ze słuchawkami na uszach i idzie pobiegać. Sam. To był ten moment. Moment w którym w końcu mogłem z nim porozmawiać. Nie chciałem zaprzepaścić tej szansy, dlatego już w parę minut później będąc gotowym wyszedłem na zewnątrz, nawet nie trudząc się, by coś przekąsić. Nałożyłem kaptur na głowę, gdy deszcz zaczął lekko kropić i pobiegłem w kierunku w którym widziałem, że zmierza.
Aktualnie ten wyjazd był kompletną katastrofą i nie sądziłem, że to się zmieni.
Po krótkim czasie przede mną rozpostarł się las. Westchnąłem, nie sądząc, bym go znalazł, ale podążyłem ścieżką, będąc zdeterminowanym. Chyba jeszcze nigdy nie pragnąłem tak bardzo porozmawiać z kimkolwiek.
Nie mam prawa za nim tęsknić.
Tylko ty i Bethany znacie o mnie prawdę.
Masz niesamowite szczęście.
Jego słowa huczały mi cały czas w głowie, choć chciałem je od siebie jak najdalej odepchnąć. Nie powiedział nic, co mogło sprawić, że chciałbym go pocałować w normalnych okolicznościach, ale sposób w jaki to zrobił, mógł łamać serce. Tak jakby chciał coś przekazać inną drogą niż słowa. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, co to znaczy.
Zmrużyłem oczy, gdyż krople deszczu drażniły moje oczy. I w tej chwili zobaczyłem go. Biegł parę metrów przede mną. Nie widział mnie. Mogłem odejść i zignorować go, tak jak on mnie, ale w zamian postanowiłem przyspieszyć. Był szybki. Ale ja byłem szybszy, kiedy już po chwili znalazłem się centralnie za nim. Słuchawki na uszach, musiały skutecznie odizolować go od świata zewnętrznego, kiedy nawet w tym momencie, nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Dotknąłem jego nadgarstka, chcąc aby w końcu mnie zauważył. Podziałało. Chłopak gwałtownie przystanął, a ja razem z nim. Kiedy odwrócił się, wyglądał na zaskoczonego. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydobyły się z nich. Wyjął za to słuchawki z uszu, podczas gdy ja dyszałem ze zmęczenia, ponieważ bądźmy szczerzy – nie miałem dobrej kondycji i szybko się męczyłem.
- Musimy porozmawiać. – powiedziałem nadal dysząc. Louis wyglądał jakby nie rozumiał, co mam na myśli.
- O czym? – zapytał. Parsknąłem. A potem pokręciłem głową, nie mogąc w to uwierzyć. On naprawdę chciał mnie w ten sposób zbyć? Nie będę mu tego zabierał.
- Okej, jak chcesz. – wzruszyłem ramionami. – Udawajmy, że to się nigdy nie wydarzyło. – dodałem i odwracając się na pięcie, ruszyłem przed siebie. Przetarłem palcami zmęczony oczy, przeklinając w duchu własną naiwność. Kolejny raz wyobraziłem sobie sytuację, która okazała się być tylko moim chorym wymysłem. Nigdy więcej nie będę starał się podjąć tego tematu. Koniec z tym. Koniec z Louisem Tomlinsonem raz na zawsze. Nienawidzę tylko faktu, iż wczoraj naprawdę zrobiło mi się go żal. Nie powinno. Nawet przez cholerną sekundę.
Przygryzłem mocno wargę, nie chcąc pozwolić sobie na płacz. Kolejna obietnica: już nigdy więcej Louis Tomlinson nie doprowadzi mnie do płaczu. Jestem ponad to.
I kiedy zastanawiałem się, czego jeszcze nie zrobię, ktoś złapał mnie mocno za ramię, tym samym zatrzymując. Syknąłem, łapiąc się za nie i zdając sobie sprawę, że to on.
- Zwariowałeś? – zapytałem, będąc wściekłym, iż nie może dać mi spokoju. On zdawał się, nie zwracać uwagi na fakt, iż sprawił mi ból. Spojrzał na mnie, ciężko oddychając i powiedział:
- Nigdy więcej tego nie rób. – jego ton był stanowczy, a ja sam miałem wrażenie, że ledwo się powstrzymuje od nie zrobienia mi jeszcze większej krzywdy.
- Mam cię nie całować? – przysięgam, kolejny raz, chciałem go zdenerwować. I jak widać skutecznie.
- Po prostu tego nie rób. – powiedział nim nie odszedł, powoli znikając mi z pola widzenia.
*
Wróciłem do domu w fatalnym nastroju. Dawno przed nikim się tak nie skompromitowałem. Jedyne o czym marzyłem w tym momencie, to położyć się do łóżka i już nigdy z niego nie wychodzić. Trzasnąłem mocno drzwiami, dając upust swojej złości i odwróciłem się w kierunku schodów, gdzie zobaczyłem Bethany, która stała na ich szczycie i patrzyła na mnie tak, jakby zrobiła coś bardzo złego. Nie przychodziło mi nawet do głowy, o co mogło chodzić. Nie miałem nawet ochoty o tym myśleć.
- Musimy porozmawiać. – powiedziała schodząc po nich. Brzmiała na przygnębioną. Westchnąłem ciężko.
- Naprawdę nie mam ochoty. Przepraszam. – odpowiedziałem, chcąc ją wyminąć i udać się do mojego upragnionego celu, ale jej słowa zbiły mnie z nóg:
- Jestem w ciąży. – z chwilą, gdy wypowiedziała te słowa, poczułem jak uderza mnie fala gorąca, a ja sam nie mam pojęcia jak zareagować.
Jedyne o czym mogłem w tej chwili myśleć to:
Z kim?
*
Do następnego! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top