Rozdział 5

Noce są najgorsze. Nie możesz zasnąć, przewracasz się z jednego boku na drugi w poszukiwaniu jak najlepszej pozycji, a twoja głowa jest przytłoczona z powodu nadmiaru myśli. Dzisiejszej nocy zastanawiałem się, nad moim ostatnim spotkaniem z Ianem. Gdybym wiedział, że już nigdy go nie zobaczę, na pewno inaczej zareagowałbym na wiele spraw. Przede wszystkim przytuliłbym go z całej siły, szepcząc mu do ucha, że już nigdy więcej go nie puszczę. A potem pocałowałbym go tak, jak nikt, nigdy go nie całował, chłonąc każdy, nawet najmniejszy dotyk. Jednocześnie powtarzałbym mu, jak bardzo go kocham i, że żadna osoba nie jest w stanie mi go zastąpić. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Zastanawianie się nad tym, czego nie zrobiłem, a co powinienem był?

Pamiętam jak parę dni przed swoją śmiercią, siedzieliśmy w salonie, grzejąc się przy kominku, który roztaczał przyjemne ciepło po całym pokoju. Nie mogłem być szczęśliwszy niż w tamtej chwili. Tego potrzebowałem, a Ian zdawał się doskonale o tym wiedzieć. Trzymał mnie mocno, obejmując swoimi ramionami, dociskając do klatki piersiowej i sprawiając, że nie pozostawała pomiędzy nami żadna przestrzeń. Całował mnie, co jakiś czas w czubek głowy, powtarzając, jak bardzo mnie kocha. Dlaczego akurat wtedy? Wiedział, co się wydarzy? A może to nie był zwykły wypadek samochodowy? Może to było coś więcej? Czasami chcemy wierzyć w wyimaginowane scenariusze tylko po to, aby przestać wierzyć w rzeczywistość. Odtrącamy ją od siebie na wszelkie możliwe sposoby, ale ona nas dopada, prędzej czy później w dodatku ze zdwojoną siłą, a my nie możemy uciec. Pozostaje nam czekać na dalszy rozwój wypadków, jakikolwiek by nie był.

Nagle, do moich uszu dobiegło wyraźne, skrzypniecie schodów. Przewróciłem oczami, zastanawiając się, czy Niall sobie za dużo nie pozwalał w naszym domu. Najpierw trafia do łóżka z moją matką, później krytykuje moje decyzje, a potem co? Wprowadzi się do nas? Przełknąłem z trudem ślinę, samo wyobrażenie sobie tego, przyprawiało mnie o mdłości. On nigdy nie był i nie będzie częścią naszej rodziny. Czasami chciałbym, aby tata wrócił. Byłoby jak dawniej. Matka wyszłaby z depresji, ja na pewno szybciej pogodziłbym się ze stratą... wszystko byłoby prostsze. Ale jego nie ma. I nienawidzę go za to z całego serca. Każda część mnie czuje niewyobrażalny ból w chwilach, kiedy wyobrażam sobie jego perfekcyjne życie u boku ślicznej narzeczonej. Byłem pewien, iż są szczęśliwi. Gdyby tak nie było, wróciłby do nas, prawda?

Dźwięk oznaczający przychodzącą wiadomość na telefonie sprawił, iż po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Wyciągnąłem po niego rękę i mrużąc oczy oślepiony światłem wyświetlacza, zdałem sobie sprawę, że dochodzi czwarta rano. Opadłem z powrotem na poduszkę, uświadamiając sobie, że to kolejna nieprzespana noc w tym tygodniu.

Od: Ed

Musimy porozmawiać, to ważne.

Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc powodu dla którego pisze do mnie nad ranem, oczekując, że będę w pełni świadom i z ochotą mu odpisze. Odczekałem kilka minut, patrząc w sufit i nie chcąc, by pomyślał, iż czekałem na jego wiadomość. Wcale tak nie było. W zasadzie w ciągu ostatnich dni zapomniałem o nim.

Do Ed:

Teraz? Jestem zmęczony.

Nie minęła nawet minuta, kiedy otrzymałem odpowiedź:

Od Ed:

Nie głuptasie, później. Spotkajmy się w restauracji.

Do Ed:

A co? Zamierzasz mi się oświadczyć?

Wystukałem z szerokim uśmiechem na ustach.

Od Ed:

Szczerze Styles? Pieprzę twoje poczucie humoru.

Nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać na cały głos. Równie szybko zakryłem usta dłonią,  dochodząc do wniosku, iż nie chciałem w środku nocy, nalotu zmartwionej matki, która będzie mnie namawiała do pójścia na terapię grupową.

Do Ed:

A ja pieprzę ciebie

Od Ed:

Już nie.

- Już nie? – wyszeptałem do siebie. Co to miało znaczyć? Jak nisko musiałem upaść, skoro mój przyjaciel od niezobowiązującego seksu nawet mnie nie chce?

*

Uwielbiam w drogich restauracjach ich wykwintność i elegancję. Ludzie ubierają się w najdroższe ubrania, sądząc, że na kimkolwiek zrobi to wrażenie i próbują zachować kulturę na najwyższym poziomie, a przecież to tylko kolacja. W takich momentach zaczynałem się zastanawiać jakim głupcem trzeba być, chcąc zaimponować zupełnie obcym osobą. Powszechnie wiadomo, że maniery i dobre wychowanie to podstawa, jeżeli chcesz udać się do tak ekskluzywnego miejsca jak to, ale kiedy już się tu znajdujesz, zdajesz sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Bo chociażby, czy ktokolwiek zwraca uwagę, w której ręce trzymasz nóż, a w której widelec? Albo, jakie wino zamawiasz? Ludzie przychodzą tu głównie, by pokazać, ile mają kasy. I dlatego kochałem takie miejsca. W żadnym innym, bowiem nie znajdowało się tylu buców z młodszymi kochankami. Siadywałem w rogu pomieszczenia i z uśmiechem na ustach obserwowałem ich bardzo uważnie i wyciągałem wnioski, które w zasadzie w życiu realnym do niczego mi nie były przydatne, a jednak. Było w tym coś fascynującego.

- Nareszcie. – mruknąłem widząc Eda, idącego w kierunku mojego stolika. Nie zdradzałem z nim Iana. Dotąd Ed był tylko moim przyjacielem, nawet nie bliskim, po prostu przyjacielem, z którym mogłem wyskoczyć na piwo czy pójść na imprezę. Ale po śmierci mojego chłopaka byłem w kompletnej rozsypce. Nie mogłem się pozbierać. Nie chciałem żyć. Wolałem umrzeć, niżeli pogrążać się w moim cierpieniu jeszcze bardziej. A Ed był. Był przy mnie i to było dla mnie najważniejsze. Nie pocieszał mnie, wręcz przeciwnie. Namawiał do korzystania z życia. I stało się. Na jednej z imprez oboje za dużo wypiliśmy, a potem... potem żaden z nas nie powiedział stop. Nawet o tym nie rozmawialiśmy za wiele. To było dla nas naturalne, czasami aż za bardzo.

- Przepraszam za spóźnienie. – powiedział, siadając naprzeciwko mnie.

- Nigdy nie przepraszasz za spóźnienie. – zauważyłem. Ed zaczął bawić się swoimi palcami. Przymknąłem oczy, będąc praktycznie pewien tego, co zaraz usłyszę z jego ust.

- Nie możemy tego dłużej robić. – jego głos pozostawał ledwo słyszalny na tle szmerów, dobiegających ze stolików obok. Nawet na mnie nie spojrzał. Bał się. Bał się, jak zareaguje, ale dlaczego? Nigdy nie przejmował się opinią innych.

- Nie rozumiem. – pokręciłem głową. – Było nam razem dobrze, dlaczego chcesz to przerywać? Co się stało? – uparcie wpatrywałem się w niego, mając nadzieje, że w końcu przełamie się i spojrzy na mnie, ale on nadal patrzył się tępo w podłogę. Zaczynało mnie to irytować. Byłem wściekły i zraniony. Znowu.

- Poznałem kogoś. – wraz z wypowiedzeniem przez niego tych słów, poczułem, jak grunt zawala mi się pod nogami. Schowałem twarz w dłoniach. Ufałem mu. Naprawdę mu ufałem Wiem, że nie powinienem, ale tak było. I co dostałem w zamian? Kolejne rozczarowanie. A gdybym się w nim zakochał? Nie przeżyłbym ponownie złamanego serca. – Przepraszam.

„Nic mi po tym" – cisnęło się na moje usta. Powstrzymałem się jednak. Długo mi zajęło, zanim doszedłem do siebie. Ed cierpliwie zniósł krępującą ciszę. Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Więc, kiedy kolejny raz na niego popatrzyłem, jego wzrok spoczywał na mnie. Odchrząknąłem i zapytałem:

- Kim on jest? – oczekiwałem odpowiedzi typu „dawna miłość", może wtedy zniósłbym to lżej, ale to, co wyznał po chwili, zniszczyło wszystko jeszcze bardziej. Moje największe obawy się sprawdziły.

- Ona. – poprawił mnie. – Poznaliśmy się tydzień temu na akademii sztuk pięknych, gdzie studiuje.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

- Ona. – powtórzyłem drwiącym tonem. – Więc byłem tylko eksperymentem, tak? Chciałeś się zabawić, zrobiłeś to i wracasz do normalnego życia, gdzie zostaniesz mężem i ojcem, tak?

- Harry, to nie tak... - nie dałem mu dokończyć. Byłem wściekły. Miałem ochotę w tym momencie go uderzyć.

- Nie chcę tego słuchać. Jesteś palantem. – stwierdziłem, nad wyraz spokojnie. Nie chciałem robić afery w restauracji, w końcu to miejsce słynące z dobrego wychowania. Nie będę psuł opinii.

Ed wyglądał na zawstydzonego i przejętego, ale wątpiłem, czy naprawdę umiał się wczuć w moją sytuację. Twierdził, że jest gejem. Powtarzał to wiele razy. Nic dziwnego, że czułem się jak zwykły królik doświadczalny, którego po eksperymencie odstawia się i zapomina. Przygryzłem mocno wargę, mając nadzieje, iż to sprawi, że nie będę płakał. To byłaby ostatnia rzecz, której teraz bym chciał. Gdyby Ian żył, nic takiego nie miałoby miejsca. Nadal lubiłbym Eda i miałbym gdzieś fakt, że woli jednak dziewczyny. Teraz to bolało. Bolało bardziej, niż sądziłem. W głębi duszy zależało mi na nim. Był dla mnie nie tylko przyjacielem, ale kompanem do zabaw, przy którym zapomniałem o własnych problemach.

- Coś państwu podać? – uniosłem głowę, słysząc znajomy głos. Nade mną stał Louis, a jego początkowy lekki i wesoły ton, uległ drastycznej zmianie, widząc mnie. Przestał się uśmiechać i odchrząknął cicho, starając się być poważniejszy. – Więc? – zapytał, kiedy nadal nie odpowiadaliśmy. Ed wzruszył ramionami, a ja zastanawiałem się, kim on do cholery jest? Sprzedawcą czy kelnerem? A może jeszcze kimś innym? Idealny Louis z bogatej rodziny najwyraźniej musi dorabiać do czynszu. Zastanawiałem się, czy reszta jego przyjaciół, poza Bethany, o tym wie?

- Musisz tutaj stać, dopóki nie złożymy zamówienia, prawda? – założyłem ręce na klatkę piersiową. Byłem zły i przygnębiony. W takich momentach wyłącza mi się coś takiego jak „empatia" czy „wrażliwość". Myślę tylko o tym, by sprawić ludziom wokół mnie jak najwięcej cierpienia, tak by poznali chociaż trochę tego, co ja muszę czuć na co dzień. – Proszę, proszę. Spotkałem dwóch kłamców jednego dnia. – powiedziałem rozbawiony. Wątpiłem, iż Louis studiował. Nie miałby czasu, pracując tutaj i tam. – Powinniście się zaprzyjaźnić. – naprawdę świetnie się bawiłem, doskonale wiedząc, iż pogłębiam wyrzuty sumienia Eda, a Louisa przyprawiam o zażenowanie.

- Wrócę, jak zdecydujecie się na coś. – postanowił i chciał odejść, ale zabroniłem mu machnięciem ręki, przywołując go tym samym z powrotem. Widziałem wymalowane zirytowanie na jego twarzy, a to powodowało rosnącą we mnie radość.

- Właściwie to ja już wychodzę. – Ed wstał i rzucając mi ostatni raz przepraszające spojrzenie, odwrócił się, idąc do wyjścia. Westchnąłem, zdając sobie sprawę, że zostałem sam na sam z Louisem, nie licząc znajdujących się wokół nas ludzi.

- I tak właśnie się kończą przyjaźnie. Prawda, że zabawne? Opowiesz to jako anegdotę przy swoich przyjaciołach, kiedy będziecie się ze mnie nabijać?

Było coś podniecającego w fakcie, że tym razem to ja miałem przewagę nad nim i nie byłem już obiektem kpin z jego strony. Teraz ja się z niego naśmiewałem. I bardzo mi się to podobało. Za dużo upokorzenia najadłem się z jego strony. Czas by role się odwróciły.

- Poproszę innego kelnera, aby cię obsłużył. – powiedział, odchodząc ode mnie, nie czekając nawet na odpowiedź. Siedziałem i patrzyłem za nim tak długo, nim nie zniknął z mojego pola widzenia. Swoje obowiązki traktował na tyle poważnie, iż darował sobie bez sensowną kłótnię ze mną. Naprawdę zależało mu na tej pracy. Nie rozumiałem tylko sensu. Nigdy nie narzekał na brak pieniędzy, więc co się stało?

Moje serce podpowiadało mi, by opuścić to miejsce i już nigdy więcej do niego nie zaglądać, ale rozum mówił mi, żebym pobiegł za chłopakiem i przeprosił go za podbicie oka, które było impulsem. Gdybym panował nad emocjami, nigdy by do tego nie doszło. Ostatnio nad niczym nie panuje. Mówię i robię rzeczy, na które w normalnych okolicznościach bym się nie odważył. Rzecz w tym, że nie miałem już przy sobie osoby, dla której chciałbym się zmienić. Wręcz przeciwnie, miałem nadzieje, że jeżeli będę taki, to ludzie sami się ode mnie odsuną, a ja wreszcie będę mógł napawać się samotnością.

W chwili, gdy podszedłem do Louisa, był on zajęty obsłużeniem innych klientów, więc stanąłem za nim i cierpliwie czekałem, aż skończy mówić swój męczący monolog, który składał się „Czy potrzebują państwo czegoś jeszcze? Nie? W takim razie życzę państwu miłego wieczoru". I tak dalej. Sprawdziłem godzinę w telefonie, by sprawić wrażenie, że mam ciekawsze zajęcie niżeli czekanie na chłopaka, którego szczerze nie lubiłem. W zasadzie nie wiem, co chciałem osiągnąć. Było mi go chyba trochę żal, patrząc jak musi obsługiwać klientów z dużym siniakiem pod okiem i udawać, że nie widzi rzucanych mu spojrzeń zaciekawionych osób. Zapewne nie zyskał również szacunku swojego szefa, jak i współpracowników. Cóż, kiedy zastanowiłem się nad tym dłużej, dochodziłem do wniosku, że chyba już dość go upokorzyłem.

Nagle Louis odwrócił się gwałtownie i widząc mnie, stojącego dokładnie za nim, otworzył szeroko oczy i złapał się za serce, ponieważ prawdopodobnie mocno go wystraszyłem.

- To ty. – początkowy strach szybko poszedł w zapomnienie, zastąpiony przez gniew.

- Tak to ja. – potwierdziłem. Kolejnego ruchu z jego strony, nie spodziewałem się, dlatego nie próbowałem się nawet wyrywać, kiedy złapał mocno za mój nadgarstek i pociągnął za sobą, prowadząc na zaplecze. Fala spojrzeń zwróciła się w naszym kierunku w momencie, kiedy się oddalaliśmy, zgaduje, iż z tego powodu, że ludzie nie przywykli do obrazu dwóch mężczyzn utrzymujących jakikolwiek kontakt cielesny.

Pełna szyku restauracja, zupełnie nie przypominała siebie od tej drugiej strony, gdzie ja i Louis właśnie się znaleźliśmy. Puścił mnie równie szybko, jak i złapał, wyglądając na zirytowanego do granic możliwości. Chciałem się przemóc i wydusić z siebie jakiekolwiek przeprosiny, ale nie mogłem. Stało się to dla mnie rzeczą fizycznie niemożliwą. I podczas gdy ja biłem się z własnymi myślami, Louis zapytał:

- Czego chcesz? – wpatrywał się wręcz z nachalnością w moje oczy, ale ja nie odwróciłem wzroku.

Otworzyłem usta, by powiedzieć cokolwiek, ponieważ nie przygotowałem sobie gotowej regułki, którą mógłbym mu zaprezentować, lecz on kontynuował:

- Już dość narobiłeś. – powiedział wskazując na swoje podbite oko.
-Dlaczego tu pracujesz? – owym pytaniem zaskoczyłem nawet siebie. Początkowy plan zawierał takie zwroty jak: Przykro mi. Czy możemy o tym zapomnieć? Trochę mnie poniosło lub coś w tym stylu, ale tego absolutnie w nim nie było.

- Dlaczego tak szybko pocieszyłeś się po Ianie? – ton Louisa był tak wyzywający, że omal kolejny raz nie popełniłem tego samego błędu, co na pogrzebie. Założył ręce na klatkę piersiową i uniósł do góry jedną brew, czekając na odpowiedź.

- Ed to mój przyjaciel. – wyjaśniłem.

- I mam uwierzyć, że nigdy z nim nie spałeś? – zadrwił. Brak mojej odpowiedzi wyraźnie świadczył o potwierdzeniu. – Tak myślałem. – mruknął. – Rzucił cię, prawda? – kolejne milczenie z mojej strony i kolejna twierdząca odpowiedź. – Widzisz Harry, wszyscy, na których ci zależy zostawiają cię.

To miało mnie zaboleć i dokładnie taki sam efekt wywołało, dlatego bez słowa wyminąłem go, trącając przy tym mocno ramieniem i skierowałem się w stronę wyjścia, jednocześnie myśląc o tym, czy w zdaniu, które miało sprawić mi ból, nie kryje się, chociaż część prawdy? Może nie warto kochać? Może samotność to ucieczka przed cierpieniem?

*

Gdy wróciłem do domu i zastałem tam Nialla, śmiejącego się głośno z moją mamą w salonie, omal głośno nie westchnąłem. Nie opuścił naszego domu na czas, toteż potrzebna mu będzie jakąś marna wymówka.

- Harry. – podniósł się z kanapy, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. – Czekałem na ciebie. – wyjaśnił. Jakże mogłoby być inaczej! Przecież nie przyszedł ze względu na moją matkę, której bawi się uczuciami. Ja wiem, że ją zostawi, ale jej, jeszcze nikt nie uświadomił.

- Tak? A dlaczego? – nie obchodziło mnie to, co ma mi do powiedzenia, bowiem cokolwiek to by nie było, robi to, aby wypaść wiarygodnie.

- Chciałem cię przeprosić, wiesz, za to, co się wydarzyło wtedy w samochodzie. Nie powinienem był tego mówić. Ty przeżywasz żałobę, a ja zachowuje się jak skończony palant.

- Z grzeczności nie zaprzeczę. – mój ton był oziębły. Tak się też czułem. W ogóle mnie to nie ruszyło. Nie mówił tego nawet szczerze. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nadal nie przepada za Ianem i gdyby żył to wciąż, nie życzyłby nam dobrze. Tak samo, jak moja matka.

- Okej, w takim razie skoro sobie to wyjaśniliśmy to ja... - rzucił krótkie spojrzenie mojej mamie przez ramię i dokończył: - Już pójdę.

Kiwnąłem głową.

- Wiesz, gdzie są drzwi, prawda? – przysięgam, nie powinienem zgrywać dupka, ale sytuacja z Edem, potem z Louisem i kłamstwa mojego byłego przyjaciela, jak i matki wyprowadziły mnie z równowagi.

- Pewnie. Nie musisz mnie odprowadzać, sam trafię.

Po usłyszeniu trzasku drzwi, moja rodzicielka postanowiła dodać coś od siebie. Właściwie spodziewałem się tego.

- Nie musiałeś być dla niego taki okrutny. To dobry chłopak.

- Dlatego z nim sypiasz? Bo jest dobry? To jakaś nowa forma altruizmu z twojej strony? – powiedziałem, będąc już zmęczonym kłamstwami i ciągłym udawaniem, że wszystko jest w porządku. Moja matka próbuje leczyć depresje poprzez spotykanie się z młodszym chłopakiem, a ja czuje się w tym wszystkim niepotrzebny. Dlaczego ze mną nie porozmawia? Dlaczego to wszystko musi być zawsze takie skomplikowane?

- Skąd... - zaczęła, ale jej przerwałem:

- Pewnej nocy zobaczyłem go na korytarzu, a z samego rana Niall jak gdyby nigdy nic, siedział przy naszym kuchennym stole. Umiem łączyć fakty.

Nigdy nie widziałem, żeby ktoś ją kiedykolwiek tak zszokował. Zupełnie się tego nie spodziewała. Myślała, że ukrywanie sekretnego romansu idzie jej znakomicie, tymczasem ja byłem sprytniejszy.

Nie pozwoliłem jej również wytłumaczyć się. Postanowiłem pójść do swojego pokoju i postarać się nie myśleć za dużo o wydarzeniach z dzisiejszego dnia. Nie miałem pojęcia na kogo byłem bardziej wściekły na Eda czy Louisa. Obydwóch nie znosiłem w tym momencie równie mocno.

W połowie drogi po schodach zatrzymałem się i trzymając się barierki, odwróciłem się tak, by spojrzeć na matkę.

- Przyszedł do mnie jakiś list?

- Nie, czemu pytasz? – odpowiedziała przestając, chociaż na chwilę płakać. Nie robiło to już na mnie wrażenia. Zbyt często w przeszłości wymuszała tym na mnie coś, czego chciała. Stałem się prawie odporny.

- Nie ważne. – wzruszyłem ramionami i starając się ukryć moją rozczarowaną minę, kontynuowałem moją wędrówkę.

*

Mój pokój to moja osobista przestrzeń. Miejsce, w którym mogę wszystko. Pamiętam jak w wieku szesnastu lat, paliliśmy tutaj trawkę z Ianem, słuchając na cały regulator rockowych kawałków. Tak, to były czasy. Czasy, do których wróciłbym, gdybym tylko mógł. Zanim poznałem Iana byłem nikim. Zwykłą szarą myszką, która tylko zawadzała ludzkości. On sprawił, że stałem się kimś. Dzięki niemu zrozumiałem, co to znaczy naprawdę żyć. Bez obaw, trosk i smutków. Bez zbędnych myśli, które cały czas kontrolowały moje ruchy, jakiekolwiek by one nie były. Żyliśmy chwilą. Tak jakby jutro miało nie być dnia. A Niall... on był zazdrosny. Bo mieliśmy coś, o czym on mógł tylko pomarzyć.

Dlatego dzisiaj odczułem jego stratę bardziej niż kiedykolwiek. Gdyby tu był, nie doszłoby do tego wszystkiego. Nadal miałbym poczucie, że radzę sobie z problemami, choć wcale tak nie było. To on był dla mnie opoką. Zawsze wiedział, co jest dla mnie najlepsze, nawet bardziej niż ja sam. A teraz, leżąc na łóżku z twarzą schowaną w poduszce, która zduszała mój płacz, nie wiedziałem już nic. Dotarło do mnie, że sobie nie radzę. Z niczym. Nie ogarniałem własnego życia. Wszystko dzieje się wbrew mnie, a ja nie mogę tego zatrzymać, bo gdzieś w środku czuję cholerny strach. Strach przed tym, co ma nadejść. Tak bardzo, jak nie chciałem myśleć o przyszłości, tak bardzo o niej myślałem. Ale najgorsze były powroty do niej, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że tęsknię za nim tak bardzo, iż byłbym skłonny oddać dosłownie wszystko, aby do mnie wrócił. Nie mogę z nikim porozmawiać, bo wiem, że nikt mnie nie zrozumie tak jak on.

*

Dzwonek do drzwi, skutecznie postawił mnie na nogi. Mimo, iż pod względem mojego fatalnego humoru, ta noc powinna być jedną z gorszych to wcale tak nie było. Przy wstawaniu z łóżka, towarzyszył mi dziwnie dobry nastrój. Było to zaskakujące, kiedy pomyślałem o wczorajszym wieczorze. Uporczywy dźwięk nie pozwalał mi na dłuższe zastanawianie się nad tym, więc poprawiłem szybko w lustrze moje loki i położyłem dłoń na klamce. Nie zdążyłem jej nacisnąć, ponieważ usłyszałem kroki, dochodzące z dołu. Ze zrezygnowaniem wróciłem w głąb pokoju. Nie ma potrzeby schodzenia na dół, skoro w domu jest mama, znowu. Potrząsnąłem głową, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie ją wyrzucili z pracy, tylko nie ma odwagi się do tego przyznać.

Uchyliłem nie znacznie drzwi i usłyszałem głos listonosza, który miał do przekazania list zaadresowany do mnie. Mama powiedziała, że ona pokwituje, ponieważ nie ma potrzeby, aby mnie budzić. Na początku byłem zaskoczony tym, jak o mnie pomyślała, ale po chwili zmarszczyłem brwi, zdając sobie sprawę, dlaczego chciała, by list dostał się w jej ręce.

Zbiegłem po schodach tak szybko, jak było mnie na to stać, prawie się wywracając na ostatnim stopniu i z zaciętą miną, próbowałem matce wyrwać list, który zamierzała otworzyć. Mały skrawek papieru pojawił się na podłodze, a ja starałem się na wszelkie sposoby uspokoić. Nie mógłbym znieść faktu, że czyta moją prywatną korespondencję, a w dodatku taką korespondencję.

- Kto tak cały czas do ciebie pisze? – zapytała.

- To nie jest twoja sprawa. – syknąłem. – Oddawaj. – mój ton zaskoczył nawet mnie. Byłem wściekły, tak naprawdę wściekły. Gdyby ten list dostał się w inne ręce niż mojej matki, zapewne uderzyłbym tę osobę, co dawało znak, iż nie panowałem nad własnym zachowaniem.

- W porządku. – westchnęła, a jej palce spoczywały, na w połowie wyjętej kartce papieru. Odetchnąłem z ulgą, kiedy ponownie korespondencja trafiła w moje ręce.

Treść kolejnego listu brzmiała:

DROGI HARRY, 

PAMIĘTASZ, GDZIE BYLIŚMY NA NASZEJ PIERWSZEJ RANDCE I JAK BARDZO BAŁEŚ SIĘ WYSTĄPIĆ PRZED PUBLICZNOŚCIĄ? MAM DLA CIEBIE RADĘ: ZOSTAW TAMTEGO HARRY'EGO W TYLE I ZABIERZ TAM WSZYSTKICH MOICH ZNAJOMYCH.

 PS. NIE BIERZ TEGO DO SIEBIE, ALE TWOJA LICZBA ZNAJOMYCH OGRANICZA SIĘ DO DWÓCH OSÓB.

 TWÓJ NA ZAWSZE

- Wszystkich twoich znajomych... - wyszeptałem z niedowierzaniem, przypominając sobie, kto do owej grupy się zaliczał. Była to cała banda znienawidzonych przeze mnie osób. Każdy wyniosły, przeświadczony o własnej wielkości i nie lubiący krytyki. Jak mogłem z którymkolwiek z nich znaleźć wspólny język? Jak Ian mógł mnie na coś takiego narażać? Chyba, że to nie on...

Usiadłem na brzegu łóżka, przecierając twarz dłońmi. Kto inny mógłby wiedzieć, gdzie wybraliśmy się na naszą pierwszą randkę? Z natury byłem cynikiem, więc ciężko było mi uwierzyć, że Ian pisał te listy. Ale to wszystko miało sens, układało się w całość, szkoda tylko, że zupełnie nielogiczną całość...

*

Jeżeli ktokolwiek czekał na rozdział to proszę podziękować  yasma1616 haha :-)

Lubię w jakiś sposób następny rozdział, więc pewnie pojawi się szybciej niż ten. Przyznam szczerze, że wątek z Edem rzeczywiście pojawił się "z dupy", ale był zaplanowany, tylko osoba z którą Harry miał sypiać była zupełnie inna, ale cieszę się, że ją zmieniłam na Edka.

Aha jeszcze jedna sprawa, akcja dzieje się wolno z powodu faktu, iż zaplanowałam ok. 20 rozdziałów tego opowiadania, gdyż z 10RTL miało tylko 10 i dość szybko się z nim pożegnałam :(

PS. wybaczcie jeśli pojawiły się jakieś powtórzenia, albo błędy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top