Rozdział 3
Sprawa listów nadal pozostawała pod wielkim znakiem zapytania. Rano sprawdziłem pocztę, oczekując kolejnego, jednak jedyne co zastałem to niezapłacone rachunki za prąd. Westchnąłem. Mama wolała oglądać powtórki seriali, niż zająć domem i zrobić coś ze swoim życiem. Cały czas łudzi się, że tata do nas wróci, dlatego nie chce zacząć znowu żyć i być szczęśliwa bez niego. Nienawidzę oglądać jej w takim stanie. Robi mi się jej żal, choć nie powinno, sama do tego doprowadziła.
Potrząsnąłem mokrymi włosami, z których skapywały pojedyncze krople, mocząc tym samym moją koszulkę i myśląc o tym, jakim jestem idiotą, godząc się na kolację z osobami, których nawet nie lubię. Zastanawiałem się też, jaką radę dostałbym na dzisiejszy dzień od tajemniczego nieznajomego. Zaakceptuj stan rzeczy takim, jaki jest? Zrób to, co masz do zrobienia? Otwórz się na nowe wyzwania? Uśmiechnąłem się, próbując sobie wyobrazić różne wersje. To było absurdalne! Ktoś robił sobie ze mnie chore żarty, sprawiając, że naprawdę zaczynałem myśleć, iż to Ian za tym stoi, co nie mogło być prawdą w żadnym wypadku. Czasem jestem tak bardzo naiwny, że aż sam siebie tym denerwuje.
Na komodzie, obok mojego łóżka nadal znajdowało się oprawione w ramkę, moje zdjęcie i Iana, które podniosłem, próbując zrozumieć to, jak osoba, którą kochamy całym sobą, jednego dnia jest, uśmiecha się, oddycha, żyje, a drugiego tracimy ją bezpowrotnie, a jedyne co po niej zostaje to ból i łzy. Mieliśmy wspaniałe wspomnienia, ale nie miały one znaczenia w chwilach, kiedy naprawdę go potrzebowałem. Wtedy odczuwałem dwa razy mocniej jego odejście i naprawdę zaczynało do mnie docierać, że już nigdy więcej nie udzieli mi żadnej ze swoich „cudownych" rad, które zawsze mi pomagały w chwilach załamania. To już nie wróci. Zostałem sam. Z matką, nieradzącą sobie ze swoim własnym życiem, więc w jaki sposób, miałaby pomóc mnie? Po chwili zdałem sobie sprawę, że od jakiegoś czasu, to nie krople ściekające z włosów moczą moją koszulkę...
*
Stałem przed dużym lustrem w przedpokoju, zastanawiając się, czy nie przesadziłem wkładając garnitur? Rzuciłem na siebie okiem ostatni raz, nim nie ściągnąłem marynarki i nie położyłem jej na poręczy schodów. W samej koszuli było o wiele lepiej. Mimo wszystko wiedziałem, że nie ważne jak bardzo będę starał się pozostać niezauważalny na obiedzie. Wszystkie spojrzenia i tak, będą skierowane w moją stronę. Nie żałowałem jednak tego, co wydarzyło się na pogrzebie. Louis zasłużył. Pokój Iana od tamtego wydarzenia już nigdy nie będzie dla mnie tym samym miejscem. Louis jest jak chodząca bomba zegarowa, czekająca tylko, aby wybuchnąć w nieodpowiednim momencie, ale ja nie zamierzałem dłużej znosić jego dziecinnego zachowania. Próbowałem uśmiechnąć się do swojego odbicia, jednak wyszło z tego coś na kształt grymasu. Jak widać, moja mimika twarzy zdradzała wszystko. Bethany szybko zauważy, że spędzanie czasu w ich towarzystwie sprawia mi fizyczny ból. Przechodząc przez salon, nie mogłem ominąć wzrokiem własnej matki, która katowała siebie, oglądając wspólne zdjęcia z tatą. Miałem ochotę wyrwać je z jej rąk i podrzeć na małe kawałeczki, krzycząc, by przestała odstawiać tę sentymentalną szopkę.
- Wychodzisz? – podniosła na mnie wzrok.
- Cóż, nie da się ukryć. – przewróciłem oczami.
- To kup mi drodze paczkę papierosów. – powiedziała, ponownie wracając do oglądania dawno utraconych chwil.
- Przykro mi, mamo, ale wrócę późno. Pa! – krzyknąłem, będąc już przy drzwiach. Próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale odpowiedziałem jej głośnym trzaśnięciem.
*
Poprawiłem ostatni raz opadające na czoło loki i biorąc głęboki oddech, który miał pomóc mi się uspokoić, zapukałem do drewnianych drzwi. Zegarek na moim nadgarstku mówił mi, że jestem dziesięć minut przed czasem, co było dla mnie ulgą, ponieważ miałem nadzieje, iż nie będę musiał witać się z grupką roześmianych osób, które umilkną gwałtownie na mój widok i zrobi się niezręczna cisza, przerywana jedynie moim głośnym biciem serca. Bethany otworzyła, jak zawsze radosna i pełna życia, wyglądająca tak, jakby nie straciła zaledwie parę tygodni temu brata. Mówiła, że nigdy nie byli ze sobą blisko, ale śmierć naszej rodziny, zawsze dotyka nas najbardziej.
- Harry! Jednak przyszedłeś! Jak miło. – powiedziała, mocno mnie przytulając. Odwzajemniłem uścisk, pocierając jej plecy dłońmi, nim nie odsunęła mnie od siebie, wprowadzając do środka. Niewiele się zmieniło od czasu, gdy byłem tu dwa dni temu, aura śmierci i żałoby, nadal otaczała to miejsce i byłem pewien, że szybko nie zniknie.
- Nie mógłbym przegapić takiego wydarzenia. – starałem się przyjąć sympatyczny ton, ale ironia nie mogła mnie opuścić nawet w tej chwili. Taki już jestem. Nie umiem przybrać odpowiedniego zachowania do danego momentu. Tylko jedna osoba to rozumiała. Bethany zmrużyła oczy i klepnęła moje ramię, trochę zbyt mocno. Starałem się nie wydać z siebie żadnego odgłosu, tym bardziej, iż poprowadziła mnie do salonu, gdzie mój wzrok niemal natychmiast spoczął na Sophii Smith i jej chłopaku Liamie Paynie. Byli jedną z tych par, które wolałem omijać szerokim łukiem. Ona piękna, zdająca sobie sprawę ze swoich atutów, on pewny siebie, władczy, mający zawsze ostatnie zdanie. Nie chciałem wchodzić im w drogę i miałem nadzieje na taką samą reakcję z ich strony.
- Znasz Sophii i Liama, prawda? – dobiegł mnie z tyłu głos Bethany. Kiwnąłem głową. Sophia próbowała przybrać kształt uśmiechu, ale z łatwością mogłem odgadnąć, że był tak samo fałszywy, jak i mój. Liam nawet się o niego nie postarał. Udawał, iż jego uwagę przyciągnęła sałatka z groszkiem. Z trudem powstrzymywałem się przed przewróceniem oczami. Byli tacy „prości", że wręcz byłem pewien, o czym teraz myślą. Dzwonek do drzwi odwrócił naszą uwagę od uporczywego wpatrywania się w siebie, przynajmniej jeśli chodzi o Sophii, ponieważ Liam jak dotąd nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Nie dziwiłem mu się. Był jednym z najlepszych przyjaciół Louisa.
- Pójdę otworzyć, a ty Harry siadaj! – moja przyjaciółka wręcz popchnęła mnie w stronę stołu. Zająłem miejsce, najdalej jak się dało od uroczej pary, nie chcąc wchodzić im w drogę. Payne coś szepnął do swojej dziewczyny, która kiwnęła głową, zerkając na mnie. Cóż, szczególnie bardzo nie kryli się z plotkowaniem na mój temat. Słysząc głosy na korytarzu, zastanawiałem się, kto mógł być kolejną osobą, przybyłą na obiad, zmuszoną przez Bethany, której nikt nie potrafił odmówić. Szczególnie faceci. Przystojni faceci. Potrząsnąłem głową, starając się skupić wzrok na wyświetlaczu telefonu, którego jeszcze nie miałem okazji zmienić. – Zajmij miejsce, możesz obok Harry'ego, jak zwykle siedzi sam.
W duchu przekląłem ją i jej bezpośredniość, ale próbowałem nie okazywać zirytowana, co zapewne mi nie wyszło. Z bijącym szybko sercem, odwróciłem głowę, modląc się, aby to nie była osoba, o której myślałem. Praktycznie wypuściłem ze świstem powietrze, z ulgą zdając sobie sprawę, iż był to Zayn. Wręcz odsunąłem mu krzesło. Przez myśl przechodziły mi różne scenariusze, ale teraz byłem pewien, że dziewczyna nie zrobiłaby mi czegoś takiego, sadzając obok, najbardziej znienawidzoną przeze mnie osobę.
Zayn był outsiderem. Spokojny, opanowany, małomówny, ale lubiący kobiety i seks. Bethany dotąd sądzi, że nikt nie miał pojęcia o jej nocnych schadzkach z chłopakiem jeszcze parę miesięcy temu. Nakryłem ich pewnego wieczoru, kiedy nocowałem u Iana, a oni o tym nie wiedzieli. Postanowiłem nikomu o tym nie mówić, a już w szczególności nie jej bratu. Gdybym miał siostrę, nie chciałbym słuchać o tym, iż bzyka się z kimś kto był posądzonym o wykorzystywanie seksualne nieletniej. Po dzień dzisiejszy nikt nie wie, czy plotki są prawdziwe. Nie mam zamiaru go osądzać, nawet gdyby to wydarzało się naprawdę.
- Zayn, może przysuniesz się do nas? Nie znasz za bardzo Harry'ego i obawiam się, że nie będziecie mieli o czym ze sobą rozmawiać. – powiedziała Sophia, udając, że cokolwiek ją obchodzę. Zerknąłem na chłopaka, który wydawał się być zdezorientowany.
- Zostanę tutaj. – stwierdził po krótkim milczeniu, a ja starałem się ukryć wkradający się na moje usta uśmiech. Dziewczyna wyglądała na urażoną jego zachowaniem i jak przypadło na prawdziwą damę, postanowiła się zamknąć.
- To bardzo miłe, że tak się o mnie martwisz. – odezwałem się, zaskakując tym nawet siebie. Zwracałem się do Sophii, która wpatrywała się we mnie z nieukrywaną wyższością i przeświadczeniem, że to ona tutaj rządzi. – Dopiszę cię do mojej listy życzliwych mi osób. Będziesz pierwsza. – zapewniłem ją, rozciągając kąciki ust w lekkim uśmiechu. Ona otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale głośne pukanie, oznajmujące, że kolejny gość się pojawił, przerwało jej. Byłem wdzięczny tej osobie, jakakolwiek by ona nie była.
Będąc pewnym, że znam następnego gościa bardzo dobrze, kolejny raz przekonałem się, jak intuicja potrafi zawieść. Do salonu wkroczyła Cara, sprawiając wrażenie, jakby panowała nad całym pokojem, a my nie byliśmy upoważnieni do tego, by jej się przeciwstawić. Nie znałem jej zbyt dobrze, bardziej z opowieści Iana i zdjęć. To wszystko. Nie mogłem o niej powiedzieć nic konkretnego. Zayn od razu przeszył ją wzrokiem od góry do dołu. Odchrząknąłem i wstałem, wyciągając przed siebie dłoń. Chociaż na jednej osobie, chciałem zrobić dobre wrażenie.
- Cześć. Miło, że wpadłaś. – powiedziałem, potrząsając jej rękę.
- Harry, prawda? – spytała, mrużąc oczy i próbując sobie mnie przypomnieć. Jak widać, nie jestem osobą, którą się zapamiętuje.
- Zgadza się. – potwierdziłem. Wróciłem na swoje miejsce, a dziewczyna, ku niezadowoleniu Zayna, zajęła je po mojej drugiej stronie. Przynajmniej miałem pewność, że Louis usiądzie najdalej, jak się da. Wolałem na niego nie patrzeć przez najbliższy czas, a żeby nie powiedzieć już nigdy. Wyświadczyłby mi sporą przysługę oznajmiając, że się wyprowadza, gdzieś bardzo daleko i nie zamierza wracać.
Trzeci dzwonek u drzwi wręcz krzyczał do mojej głowy, że to osoba, której najbardziej się obawiałem z całego towarzystwa. Próbowałem jakoś psychicznie się na to przygotować i zachować spokój, ale kiedy już z korytarza usłyszałem jego irytujący głos, którym próbował wyrazić jak bardzo mu przykro, ledwo wytrzymywałem siedzenie bez zbędnych emocji. Zacisnąłem dłoń w pięść i zacząłem postukiwać stopą o podłoże, w zdenerwowaniu oczekując tego, co nie uniknione. Nie odwróciłem nawet głowy, kiedy wszedł do salonu. Wolałem udawać, iż nie istnieje, niż ryzykować, że przypłaci solidnym siniakiem na drugim oku. Nie mogłem nie zauważyć, kiedy usiadł obok Liama, jego przeciwsłonecznych okularów, którymi starał się zakryć pamiątkę po pogrzebie. Miałem nadzieje, że ten cholerny siniak nie prędko zejdzie z jego twarzy, a ja będę mógł jak najdłużej napawać się swoim zwycięstwem. Przez krótką chwilę jego głowa była zwrócona w moim kierunku i mógłbym przysiąc, że na mnie patrzył, ale kiedy spojrzałem w jego stronę, natychmiast zajął się czymś innym. Moją jedyną myślą w tej chwili, było powiedzenie czegoś bardzo niestosownego, ale co przykułoby uwagę reszty i odciągnęło ich od szeptania na mój temat. Jedyną osobą, która wyrażała brak zainteresowania moja osobą i tego, co zrobiłem na Louisowi była Bethany. Po niej jednak mogłem się tego spodziewać. Często myślałem o tym, jak bardzo chciałbym mieć ją za siostrę. Życie na pewno byłoby prostsze.
W momencie, kiedy Louis szepnął coś na ucho Liamowi, chichotając pod nosem, jakby jego poczucie humoru rzeczywiście mogło być zabawne, nie wytrzymałem i uderzyłem pięścią w stół. Wszystkie pary oczu skierowały się wprost na mnie. Doskonale Styles, w ciągu kilku dni, kolejny raz zwracasz na siebie uwagę. Dobrze ci idzie. Oby tak dalej. – mówił ironiczny głos w mojej głowie, który starałem się uciszyć. Moja przyjaciółka przerwała rozmowę z Zaynem, wyglądając na naprawdę przejętą moim wybuchem złości, Cara odstawiła kieliszek z winem, a Liam spojrzał na mnie zaskoczony, zakładam, nie spodziewając się, że zrobię aferę na czymś, co miało być miłym przyjacielskim spotkaniem. Już słyszałem słowa mojej mamy mówiącej „przeżywasz jego odejście bardziej, niż ci się wydaje, potrzebujesz terapii". Resztkami sił powstrzymywałem się przed nie powiedzeniem „zamknij się", wiedząc, że wyszedłbym na jeszcze większego idiotę niż przed chwilą. W pokoju zapanowała niezręczna cisza, a powietrze stało się niezwykle ciężkie i zaczerpniecie go, nagle stało się dla mnie trudne, jakby było to nie lada wysiłkiem. Byłem zdenerwowany. Tylko w ten sposób mogłem to sobie wytłumaczyć. A patrzenie na ludzi, których Ian nawet nie obchodził, dodatkowo potęgowało moją złość i nienawiść do nich, chociaż prawdopodobnie w tym momencie nienawidziłem całego świata. Zacząłem postukiwać palcami o blat stołu, mając nadzieje, że ten nerwowy trik cokolwiek mi pomoże. Tak się jednak nie stało, przynajmniej ja tego nie odczułem. Rzuciłem okiem na dłoń, która niebezpiecznie drżała, nim nie powiedziałem:
- Myślę, że doskonale każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, co jest głównym tematem waszych „rozmów" więc, dlaczego by nie powiedzieć tego na głos? – powiedziałem, a moje usta rozciągnęły się w krzywym uśmiechu. – Louis, może zaczniesz? – spojrzałem na niego z wyższością, czując, że mam nad nim przewagę. To było wspaniale uczucie, ogarniające całego mnie i niewypuszczającego ze swoich szponów, zresztą, wcale nie chciałem stracić tego uczucia, mógłbym je zatrzymać na zawsze. Kiedy chłopak długo nie odpowiadał, dodałem: - Rozumiem, że jesteś teraz ofiarą i pewnie wolałbyś, aby tak pozostało, ale może opowiesz gościom, dlaczego cię uderzyłem? Czy mam to zrobić za ciebie, bo jesteś zbyt wielkim tchórzem?
- Harry... - odezwała się Bethany ostrzegawczym tonem. Nie chciałem jej słuchać. Doskonale się bawiłem i nie chciałem, by zepsuła mi taką okazję.
- W porządku. – kiwnąłem głową. – Zatem musicie wiedzieć, że wasz drogi Louis, który był tak załamany śmiercią Iana, że aby sobie ulżyć, zaliczył na łóżku zmarłego, przypadkową dziewczynę, do której na marginesie potem nie miał zamiaru zadzwonić, co jeszcze mam dodać? Ach tak, znajdowałem się wtedy pod łóżkiem, z czego Louis zdawał sobie sprawę, jak się potem dowiedziałem. Już nie wspomnę, o tym, że...
- Dość! – Bethany wstała gwałtownie z siedzenia, a jej głos kategorycznie mnie uciszył. Była wściekła. Z całą pewnością mogłem to stwierdzić. Wcale nie byłem zaskoczony. Na jej miejscu zareagowałbym podobnie. – Myślę, że powinieneś już pójść. – powiedziała, podchodząc do mnie. – Chodź, odprowadzę cię do wyjścia. – wskazała ruchem ręki, żebym wstał. Spojrzałem ostatni raz na zgromadzonych gości i starałem się nie zwracać uwagi na wredny uśmiech Louisa. Liam wyglądał na zszokowanego tym, co wyznałem, podobnie jak Sophia, a Zayn udawał, że go tu nie ma, pozostając na swoim krzesełku z obojętną miną i zajadając się sałatką. Musiałem naprawdę przesadzić, skoro osoba, która była mi najbliższa, wyrzucała mnie ze swojego domu. Zrozumiałem, że poniosły mnie emocje. Kolejny raz. A może właśnie w ten sposób radzę sobie ze stratą? Może wyżywanie się na nim daje mi ulgę, której tak bardzo potrzebuje? Nie wiedziałem jednak, czy w tym momencie bardziej czuje smutek, czy radość, że w końcu wyznałem to, co mnie męczyło. Jedyne, co mogłem z całą pewnością stwierdzić to to, że byłem przerażony. Przerażony tym do czego jestem w stanie się posunąć.
Kiwnąłem głową i poszedłem za Bethany do wyjścia. Mój wzrok pozostawał spuszczony. Nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy. Chciała dobrze, a ja wszystko spieprzyłem.
- Wróć, jak ochłoniesz. – powiedziała, otwierając drzwi.
- Wiem, poniosło mnie. – westchnąłem.
- Myślałam, że sytuacja na pogrzebie była jednorazowa, ale ty... - urwała raptownie, jakby szukając odpowiedniego słowa. – Po prostu nie bój się płakać, Harry. Czasem płacz jest o wiele zdrowszy od... tego.
- Myślisz, że poniżanie Louisa to mój sposób na radzenie sobie z odejściem Iana? – parsknąłem, choć miewałem takie myśli.
- Nie. – potrząsnęła głową. – Myślę, że zbyt długo nosiłeś w sobie pretensje do niego, które teraz wychodzą na światło dzienne, ponieważ wiesz, że nie masz nic do stracenia.
Miała racje. Nie znosiłem Louisa odkąd pamiętam, ale nigdy nie powiedziałem mu tego wprost. Zawsze ukrywałem to, starając się być na siłę miły, choć oczywiście nie odpłacał mi się tym samym. Był dla mnie wredny i traktował jak nie pełnosprawnego umysłowo, wyśmiewając mnie często przed znajomymi Iana, dlatego nie pałali do mnie sympatią. Odczuwał przyjemność z dręczenia mnie, a teraz poczułem, że czas na rewanż. Iana w końcu już z nami nie ma, prawda? Tylko dla niego starałem się tolerować jego popieprzonego przyjaciela.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. – powiedziałem, próbowałem się uśmiechnąć. – Nie chciałem, żeby tak wyszło.- dodałem poważniejszym tonem.
- Wiem. – odparła z westchnieniem. – Po prostu „tak wyszło". Rozumiem.
- Wyczuwam lekką ironię. – powiedziałem w rozbawieniu. – Do zobaczenia, Bethany. – pomachałem jej i zbiegłem po małych schodach, starając się udawać, że całe wcześniejsze zajście nie miało miejsca.
*
Przechodząc obok skrzynki na listy, coś tknęło mnie, aby do niej zajrzeć. Wstrzymałem oddech, kolejny raz widząc list z inicjałami H.S. Czy to się stanie moją nową obsesją? Czekanie na listy, a potem korzystanie z rad, które się tam znajdują? Czy w ten sposób zacznę żyć? Nie zastanawiając się nad tym dłużej, rozerwałem kopertę i szybko prześledziłem wzrokiem tekst znajdujący się na kartce.
DROGI HARRY,
PAMIĘTASZ NASZĄ WYCIECZKĘ TWOIM STARYM I ROZWALAJĄCYM SIĘ SAMOCHODEM? CHYBA CZAS KUPIĆ NOWY!
TWÓJ NA ZAWSZE
Dłonią dotknąłem twarzy w szoku, uświadamiając sobie, że ja i Ian byliśmy jedynymi osobami, które wiedziały, co wydarzyło się owego dnia. Z samego rana, ledwo po wschodzie słońca, pojechaliśmy moim samochodem na kemping. Nie dojechaliśmy nawet do połowy trasy, kiedy moje auto gwałtownie przystanęło, a ja sam zdałem sobie sprawę, że jeżdżenie samochodem mającym ponad dziesięć lat, nie jest dobrym pomysłem. Mimo wszystko udało nam się go odpalić, ale nigdy nie zapomnę, jak dwie godziny staliśmy na zupełnym pustkowiu, modląc się, by nie spadł deszcz. Cóż, jak na ironię pół godziny później nadszedł wraz z piorunami. To był najlepszy, jak i najgorszy dzień mojego życia. Nigdy go nie zapomnę, jak i również tego, co wydarzyło się w później.
Czy to naprawdę on?
*
Od razu uprzedzam, że moim postanowieniem było, aby relacja Harry'ego i Lou rozwijała się powoli, żeby nie było tak, że jednego dnia się nienawidzą, a drugiego kochają, bo uważam, że w życiu tak nie bywa, a chciałam, by było bardziej realistycznie:-) W następnym rozdziale pojawi się Louisa trochę więcej niż w tym, także czekajcie! :)
Dziękuje za gwiazdki i komentarze z całego serca ♥ Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top