Epilog

3 miesiące później

Wchodząc na baby shower Bethany z prezentem wybranym w ostatniej chwili, choć na przyjęcie zaprosiła wszystkich dwa tygodnie wcześniej, moim oczom ukazała się Bethany w pięknej, zwiewnej, niebieskiej sukience i dość pokaźnych rozmiarów brzuchem. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, po czym przytuliła mnie na powitanie.

- To dla ciebie. – powiedziałem, dając jej torbę z prezentem.

- Zapomniałeś, prawda? – spytała mrużąc oczy.

- Po pierwsze, wcale nie zapomniałem, a po drugie: skąd wiesz? – zmarszczyłem brwi.

- Ta nowa praca pochłonęła cię całkowicie, więc strzelałam i widzę, że trafiłam. – powiedziała, a zaraz potem dodała: - No i nie odkleiłeś ceny. – zaśmiała się. Przewróciłem oczami. To prawda. Jakiś miesiąc temu zatrudniłem się w czasopiśmie. Piszę artykuły. Niektóre lepsze niektóre gorsze. Ważne, że w końcu robię to co lubię. Pisze.

- Wszyscy już są jak mniemam? – przełknąłem głośno ślinę, ponieważ naprawdę nie miałem zamiaru robić wielkiego wejścia.

- Tak. – kiwnęła głową. – Z wyjątkiem Zayna. Nadal jest w Japonii.

- Och. – wydałem z siebie rozczarowany jęk, ponieważ miałem nadzieje go spotkać. Cóż, najwyraźniej albo tak mu się tam spodobało, albo kogoś poznał. Z walącym sercem skierowałem się za Bethany do salonu, gdzie rzeczywiście wszyscy już byli. Oczywiście ich spojrzenia skierowały się w moją stronę, więc pomachałem im. Była Cara, Liam, Sophie, Ed, rodzice Bethany, parę osób, których nie znałem, nawet Niall i ... Louis. Sam. Stał obok Cary i Liama. Wypuściłem powietrze, które wstrzymywałem zbyt długo. Cholera, nie widziałem go tak cholernie długo. Zmienił się. Włosy miał trochę dłuższe niż wcześniej, dodatkowo miał zarost i... wydawalo mi się, że bardziej podkrążone oczy. Nie zmienilo to faktu, że serce waliło mi tak samo mocno jak kiedyś. Praca pochłonęła mnie na tyle, że nie miałem czasu o nim myśleć przez te parę miesięcy. Przestałem też za nim tęsknić. Ale moje ciało dawało do zrozumienia, że nadal mnie bardzo pociągał.

- Wszystko w porządku? – spytała moja przyjaciółka, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że od paru sekund nie odrywam wzroku od Louisa.

- Co? Tak, tak. Jasne. Wszystko jest okej. – kiwnąłem głową.

- Widzę, że Harry postanowił nas zaszczycić swoją obecnością! – krzyknął Ed obejmując mnie. – Jak w wielkim świecie?

- Jakim wielkim świecie? – zdziwiłem się.

- Podobno twój artykuł ukazał się w gazecie. – powiedział z uśmiechem.

- Raczej na pewno. – roześmiałem się. – Czytałeś go w ogóle?

- Nie, ale i tak jestem dumny. – uśmiechnął się poklepując mnie po ramieniu. Cały Ed. Mimo wszystko cieszyłem się, że jest moim przyjacielem. Zawsze mogłem na niego liczyć.

- Zostawię was na chwilę. – powiedziała Bethany kierując się w stronę kuchni.

- Rozmawiałem z twoim ex.

- Co? Jakim ex? – nie rozumiałem o co chodzi Edowi.

- Niallem. – wyjaśnił. Wybuchnąłem śmiechem. Może trochę za głośnym, ponieważ Louis rzucił mi krótkie spojrzenie ponad ramieniem Liama.

- To nie jest mój ex. Tylko były przyjaciel. – wyjaśniłem.

- Ach, to wiele wyjaśnia. – Ed pokiwał głową.- W każdym razie znasz tą blondynkę? – wskazał bezczelnie palcem na Carę, na co uderzyłem go w dłoń. – Auć.

- To Cara i jeżeli chcesz mieć u niej jakiekolwiek szanse to przestań wskazywać ludzi palcem. – powiedziałem.

- Zanotowane. Dobra to ruszam. – powiedział idąc w jej stronę, zanim zdążyłem w ogóle zareagować. Myslałem, że umrę ze śmiechu w momencie, gdy Ed nie udolnie próbował z nią flirtować. Skwaszona mina dziewczyny mówiła wszystko.

- Louis nie odrywa od ciebie wzroku. – rzuciła Bethany przechodząc obok mnie z talerzem babeczek. Uśmiechnąłem się i również rzuciłem mu krótkie spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłem to. – Siadajcie! – powiedziała moja przyjaciółka. – Dobra, czas na oglądanie prezentów. – ucieszyła się. Zająłem miejsce na fotelu naprzeciwko kanapy. I przysięgam przez całe oglądanie prezentów nie mogłem się skupić, ponieważ Louis zajął miejsce na podłokietniku, opierając się ramieniem o oparcie fotela na którym siedziałem przez co przez cały czas czułem jego ciepły oddech na moim policzku. I jestem całkowicie pewien, że zrobił to specjalnie.

*

- Jak się trzymasz? – spytała Cara, podchodząc do mnie, gdy podjadałem babeczki ze stołu.

- W porządku, naprawdę. A ty? – spojrzałem na nią z uśmiechem.

- Byłoby lepiej, gdyby twój znajomy nie podrywał mnie na tanie tekst. – roześmiała się.

- Wybacz za niego. Brak mu dziewczyny. – naprawdę było mi głupio za Eda.

- Zauważyłam. – puściła do mnie oczko. – Ale za to twój znajomy Niall jest spoko. Polubiłam go już podczas wyjazdu.

- Nialla lubią wszyscy. – potwierdziłem z uśmiechem. I wtedy poczułem dziwną nostalgię. Okazało się, że przez ten czas tęskniłem za nim bardziej niż byłem w stanie przyznać.

- Cara, pomożesz mi? – powiedziała Bethany, a dziewczyna kiwnęła głową i podążyła za nią w stronę kuchni. Usiadłem na kanapie i westchnąłem, obserwując całe towarzystwo. Nagle poczułem się dziwnie samotny.

- 'Strata to coś, co może nas wzmocnić, albo wręcz przeciwnie, możemy się kompletnie załamać. Każdy przechodzi swoją żałobę we własnym tempie. Ja na swoją potrzebowałem ponad rok'. – usłyszałem za sobą głos należący do Nialla.

- Co? – przez pierwsze dziesięć sekund, nie rozumiałem w ogóle o co mu chodzi.

- To cytat. – wyjaśnił. – Z twojego artykułu. – dodał siadając obok mnie na kanapie i nalewając sobie z małego imbryczka herbaty do filiżanki. – Strasznie małe te filiżanki. Wypiłem chyba z dziesięć, a ciągle chce mi się pić. – roześmiał się. – Swoją drogą bardzo dobry artykuł. – upił łyka. – Ohydna ta herbata.

- Co? – powtórzyłem, ponieważ przysięgam, nie mogłem pojąć co się stało, że rozmawia ze mną jak gdyby nigdy nic.

- Jadłeś coś dzisiaj w ogóle? Tak marnie wyglądasz.

- Tak. – wydukałem. Niall zmrużył oczy jakby mi nie wierzył, aż w końcu kiwnął głową. – Moim zdaniem był beznadziejny.

- Co? – teraz on nie rozumiał. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.

- Artykuł. Mogłem napisać go dużo lepiej. – wyjaśniłem, nakładając sobie sałatkę, która składała się w  osiemdziesięciu procentach z samej sałaty. Najwyraźniej Bethany zbyt dosłownie potraktowała zdrowe odżywanie w czasie ciąży.

- Zawsze byłeś dla siebie zbyt surowy. – skwitował. – Swoją drogą wiele razy myślałem, czy by do ciebie nie zadzwonić.

- Serio? – spojrzałem na niego.

- Tak, ale jak widzisz nie zrobiłem tego. Stwierdziłem, że wtedy zachowałem się gównianie i chciałem przeprosić.

- To ja ciebie powinienem przeprosić. Zawsze myślałem tylko o sobie. Szczególnie po śmierci Iana. Zacząłem być strasznym egoistą. Chyba potrzebowałem takiego kubła zimnej wody, żeby się ogarnąć. – uśmiechnąłem się. – Chociaż przyznaje, że ten kubeł mógł być trochę mniej... lodowaty.

Niall odwzajemnił mój uśmiech i objął mnie ramieniem.

*

Po godzinie z zupełnie innym humorem wkręciłem się do rozmowy Sophie, Liama. Okazało się, że nie dawno się zaręczyli i planują ślub. Ponadto Sophie zdecydowała się w końcu iść na studia, bo jak sama twierdzi, żałowała, że nigdy tego nie zrobiła. Liam znów postanowił zapisać się na kurs fotografii, ponieważ zawsze uwielbiał robić zdjęcia, ale nigdy nic z tym nie zrobił. Cieszyłem się, że zaczęło im się układać. Okazało się też, że nie są w sobie tak zapatrzeni jak zawsze myślałem. I są całkiem w porządku. Jedyną osobą z którą przez ten cały czas nie zamieniłem ani słowa był Louis. Czułem się niewiarygodnie dziwnie będąc w domu Bethany i jej rodziców z tymi samymi ludźmi z którymi ostatni raz widziałem się na pogrzebie Iana, który odbył się u niej w domu. Wspomnienia wróciły. Jednak uczucia, którymi darzyłem każdą z tych poszczególnych osób diametralnie się zmieniły. Nie życzyłem im już źle. Nie byłem zapatrzonym w sobie, kapryśnym dzieciakiem, którym byłem wtedy. Stwierdziłem, że skoro zmieniłem się, nie powinienem zachowywać się tak jakby Louis nie istniał. Tym bardziej iż miałem nieodparte wrażenie, że jego wzrok niemal przez cały czas jest utkwiony we mnie.

Przeprosiłem więc na moment Sophie i Liama i udałem się w stronę Louisa, który stał w towarzystwie jakiś dwóch znajomych Bethany.

- Cześć. – powiedziałem patrząc prosto w te cholernie niebieskie tęczówki.

- Harry? Cześć. – powiedział zaskoczony, patrząc na mnie.

- Dawno się nie widzieliśmy. –stwierdziłem, a moje serce chciało mi wyskoczyć z piersi. Louis otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale w tym czasie Bethany podeszła do dwóch dziewczyn, które stały obok i bezczelnie się nam przypatrywały.

- Sarah, Melanie, pomożecie mi z czymś?

Dziewczyny kiwnęły głową i poszły za nią, a kąciki moich ust uniosły się ku górze. Uwielbiam Bethany, przysięgam.

- Nie widzieliśmy się, ile czasu? Pół roku. Wow. To znaczy... ty mnie widziałeś parę miesięcy temu. – uśmiechnął się puszczając mi oczko, na co zarumieniłem się. Przypomniał mi się list od niego Jestem w tobie beznadziejnie zakochany. Ja w tobie też - miałem ochotę odpowiedzieć.

- Dlaczego... dlaczego przyszedłeś sam? – zapytałem drapiąc się w tył głowy. Poczułem jak dłonie zaczynają mi się pocić ze stresu. Nie powinienem o to pytać, ale chciałem mieć pewność.

- Pytasz dlaczego nie przyszedłem z Mirandą? – uśmiechnął się szeroko. Kiwnąłem głową. Coż, jakkolwiek ma ona na imię. Zerknąłem na pozostałych gości żywo pochłoniętych rozmową. My oboje staliśmy koło okna, z którego napływały ostatnie promienie po południowego słońca. Czułem, że znajdujemy się tu kompletnie sami. Tylko ja i on. Nie mogłem uwierzyć, że minęło sześć miesięcy od naszej ostatniej rozmowy, a właściwie nieporozumienia. – Okazało się, że relacja w której używasz kogoś, by zapomnieć o kimś innym jest gówno warta. – powiedział patrząc mi prosto w oczy. Nie oderwał wzroku nawet na sekundę, a ja czułem jak brakuje mi tchu.

Oh. Okej. Aha. W porządku.

Przysięgam, walczyłem sam ze sobą, aby nie powiedzieć któregoś z tych tekstów. Zaschło mi w gardle i momentalnie poczułem jak narasta między nami napięcie. Zupełnie jak za starych czasów.

- Ty mi dajesz szczęście. – powiedziałem nagle sam siebie zaskakując. Louis również nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Oboje przez chwilę nic nie mówiliśmy. - Cokolwiek lub ktokolwiek da ci szczęście.- zacytowałem jego list. – Problem w tym, że ty mi dajesz szczęście.

W tym momencie Ed włączył muzykę i z głośników poleciało Riptide Vance Joy. Niemal parsknąłem śmiechem jak próbował wyciągnąć Carę, żeby z nim zatańczyła. I poczułem autentyczne szczęście. Naprawdę, nigdy w swoim życiu nie byłem bardziej szczęśliwy niż teraz. Wszystko wydało mi się idealne. Śmiejąca się Bethany, siedząca na kanapie z talerzykiem i ciastem w ręku kiwająca się w rytm piosenki, tańcząca Sophie z Liamem, Niall nagrywający na telefon wszystkich, szczególnie kwaśną minę Cary, która była jeszcze bardziej skwaszona widząc, że robi na nią zbliżenia i rodzice Iana i Bethany. Którzy już nie wyglądali na tak smutnych jak kiedyś. Miałem wrażenie, że każda z tych osób w pewien sposób pogodziła się z jego śmiercią. Jedni zrobili to szybciej, a inni później. Jedni zrobili to w zaciszu własnego pokoju, a drudzy skrzywdzili mnóstwo osób po drodze tak jak ja. Ale gdyby nie to, nie znalazłbym się w tym miejscu w którym jestem teraz.

Wziąłem głęboki oddech i dodałem, gdy Louis nadal nie odpowiadał:

- Zabrzmi to cholernie egoistycznie, ale nie chce, żebyś był szczęśliwy beze mnie, Louis. Chce być z tobą. I chce żebyś ty był ze mną. I wiem jak głupio to brzmi mówiąc ci to po sześciu miesiącach. Ale chce z tobą być. I nie chce żebyś był z kimkolwiek innym.

- Dlaczego... dlaczego nie powiedziałeś tego wcześniej?

- Bo byłem idiotą. – odpowiedziałem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Kocham cię od tak długiego czasu, Lou, że nie masz pojęcia.

Nastąpiła między nami długa cisza i byłaby cholernie krępująca, gdyby nie hałas w pokoju.

Chłopak zmarszczył brwi, wyglądając na kogoś, kto nie wie jak ma się zachować po usłyszeniu tych słów. Nawet nie zapytałem jak się czuje. Jak sobie radzi. Przysięgam, chęć powiedzenia mu, że go kocham przysłoniła mi wszystko. Wiedziałem, że jeżeli nie zrobię tego teraz, nie zrobię już tego nigdy.

- A Ian? – wydukał w końcu z siebie. Obejrzałem się przez oba ramienia.

- A widzisz tu gdzieś Iana? – spytałem. – Bo ja nie.

W tym momencie kącik jego ust uniósł się lekko ku górze.

- Chodź. – wyciągnął w moją stronę dłoń.

- Gdzie? – zdziwiłem się.

- Nienawidzę tańczyć, więc mam nadzieje, że docenisz, że robię to pierwszy i ostatni raz – dla ciebie.

- Ja też nienawidzę tańczyć.

- Więc zrób to ostatni raz – dla mnie. – zaśmiał się.

Wziąłem więc głęboki oddech, kiwnąłem głową i ująłem jego dłoń.

*

KONIEC. Ojej strasznie długo pisałam to opowiadanie. Zdecydowanie zbyt długo. Moje następne opowiadanie postaram się napisać chociaż w 50% zanim zacznę publikować, żeby drugi raz nie było takiej sytuacji.

Mam nadzieje, że nie jesteście rozczarowani zakończeniem. Wiedziałam jedno, że epilog będzie na baby shower Bethany haha. Nie chciałam rozdzielać Louisa i Harry'ego po tych wszystkich nieporozumieniach i stwierdziłam, że happy end to coś czego potrzebują.

Dziękuje za cierpliwość! I za przeczytanie mojego opowiadania. Dziękuje wam ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top