8. Markus Eisenbichler
Cześć Kamilu? A może siema? Albo dzień dobry? Uch, nawet nie wiem, jak mam się przywitać! No nieważne zresztą, skoro i tak nikt poza mną nie będzie czytał tego listu, tych słów. Maciek mnie tutaj ściągnął, ponieważ jestem Twoim przyjacielem. Zabawne, bo jest tutaj także Andi. Wiem, że Cię lubi i to nawet bardzo, ale nie sądziłem, że tu przyjdzie, a tymczasem on siedzi przede mną i o dziwo pisze.
Nie jest mi łatwo pisać to wszystko. Przecież znaliśmy się tyle czasu, byliśmy sobie mimo wszystko w pewien sposób bliscy. Ski jumping family, wiesz? Rodzina...
Ja nie wiem, co mam napisać. Jeszcze chyba to wszystko do mnie nie dociera. Dopiero co zakończył się sezon, a zawsze po nim mamy przerwę, podczas której się nie widzimy. Tyle że podczas takiej przerwy zawsze do siebie od czasu do czasu piszemy SMS-y albo inne wiadomości, czasem komentujemy wzajemnie swoje zdjęcia na Instagramie, dzwonimy do siebie. Jesteśmy przecież dobrymi przyjaciółmi. A teraz co? Teraz już nigdy do mnie nie napiszesz? Już nigdy nie obudzisz mnie o drugiej w nocy SMS-em, w którym będziesz pytał, co masz zrobić z Peterem? Już nigdy nie zobaczę Cię na skoczni? Nie przybijesz mi piątki ani żółwika? Nie spotkamy się na piwie? Już nigdy? Nigdy więcej nie usłyszę, jak kaleczysz mój biedny, piękny język ojczysty? Naprawdę nigdy?
Jakoś to do mnie nie dociera. Co prawda gdzieś w głowie kołaczą się myśli, że Ciebie już nie ma, że to się skończyło, definitywnie, zupełnie, na amen, ale te myśli są jakieś dziwne, jakby nie mogły się przebić przez jakąś niewidzialną barierę.
Moje serce chyba woli oszukiwać samo siebie, chociaż mój mózg wie, że odszedłeś. Jesteś naprawdę najlepszym przyjacielem, jakiego można sobie wymarzyć. Wiesz, jak paskudnie trudno jest napisać „byłeś"? Nie umiem pisać ani mówić ani myśleć o Tobie w czasie przeszłym. Po prostu nie umiem! I wiem, że będę tęsknił. Każdego dnia, w każdej chwili, którą normalnie spędzilibyśmy razem. Ty potrafiłeś rozwiązywać nasze problemy, słuchać nas jak nikt inny. Kto więc będzie słuchał nas teraz? Do kogo mam zadzwonić, gdy znów ktoś złamie mi serce?
Wiesz, że Hofer nadal wkurza ludzi? Nie wiem, naprawdę nie rozumiem, czemu Andi go lubi... Ale to nieważne, już nie...
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Schodziłem ze skoczni ogromnie zdenerwowany na trenera za to, że puścił mnie w złych warunkach, przez co mój skok był fatalny. Byłem tak bardzo zajęty swoimi myślami, że Cię nie zauważyłem i uderzyłem nartami, gdy chciałem je oprzeć o ściankę domku, w którym zazwyczaj się przebieraliśmy.
-Ała – Powiedziałeś wtedy – Może byś trochę uważał, co? Bicie ludzi nartami to nie jest dobry objaw - Dodałeś, a ja spojrzałem na Ciebie lekko przestraszony i jednocześnie zaintrygowany. Uśmiechałeś się dobrotliwie.
-Ja... Przepraszam, nie zauważyłem cię.
-Nowy, tak? - Zapytałeś mnie wtedy, rozcierając obolałe ramię.
-Tak, dopiero jutro mam swój debiut na skoczni.
-Miło. To jak masz na imię? Bo że jesteś Niemcem, to poznaję.
-Markus, jestem Markus Eisenbichler – Powiedziałem lekko zmieszany. Wtedy trochę mnie peszyłeś. Było w Tobie coś takiego, co przyciągało do Ciebie ludzi, a we mnie budziło respekt. Pamiętasz? Uciekłem wtedy do domku i spotkaliśmy się po raz kolejny dopiero na kolacji. Mówiłeś coś do swoich kolegów i wskazywałeś mnie palcem. Wiesz, że to niegrzeczne pokazywać kogoś palcem?
Straciłem przyjaciela! Straciłem kogoś, kto potrafił mnie wysłuchać i zrozumieć, z kim mogłem wyjść na piwo.
Niemcy i Polacy nie są sobie jakoś bardzo bliscy. To zapewne przez historię, która rozdzieliła nasze narody. To przez człowieka, czy raczej potwora, który urodził się, by zhańbić moją piękną ojczyznę. Tak, dobrze myślisz, chodzi o Hitlera. Przez niego nasze narody nie pałały do siebie zbytnią przyjaźnią, a mimo to Ty potrafisz przyjaźnić się z każdym, bez względu na to, skąd pochodzi, ani jaka historia się za nim ciągnie.
Tego będzie mi najbardziej brakować. I chyba tego, że Ty pozornie z nikim nie rywalizowałeś, ale tak naprawdę każdy z nas rywalizował z Tobą. Tak, tak było. Nawet nie masz pojęcia, jacy szczęśliwi byliśmy, gdy któryś z nas Cię pokonał. Ta rywalizacja przenosiła się czasem do hotelu, ale była przyjemna. Objawiała się choćby w grze w karty, w piłkarzyki, w bilarda. A nawet czasem rywalizowaliśmy na Instagramie: kto wstawi fotkę, za którą dostanie więcej serduszek, a kto doda lepsze hasztagi. Uwielbialiśmy to. Głośno nikt z nas o tym nie mówił, bo i po co? Ale ta nasza wewnętrzna rywalizacja była czymś wspaniałym, poprawiała nam humory i pozwalała oderwać się trochę od codzienności.
Wiesz Kamil? Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Chłopaki popłakują po kątach, atmosfera jest naprawdę grobowa. Chyba tylko Schlieri czuje się w miarę dobrze. A może on po prostu nie rozumie, co się stało?
Dopiero teraz, kiedy piszę kolejne zdania, kiedy wspominam, zaczyna do mnie docierać to, że to fakt, rzeczywistość. To nie żaden głupi żart. Ciebie naprawdę już nie ma i nie wrócisz już w sezonie letnim. Każde zdanie tego żałosnego listu uświadamia mi to coraz bardziej.
Straciliśmy Cię. Już na zawsze. Dlaczego? To, co teraz zaczynam czuć, ten ból... i te piekące w oczy łzy... czy to właśnie jest początek drogi do zrozumienia i zaakceptowania tego, co się stało? Kamil, boję się. Boję się, że bez Ciebie już nie będę potrafił rywalizować, że nie będę już miał nikogo, od kogo chciałbym być lepszy, kto był rywalem a jednocześnie przyjacielem.
Pewnie dotrze to do mnie w całej pełni dopiero jutro, kiedy zobaczę, że to Ty, naprawdę Ty. Podobno często tak jest, że prawda o śmierci bliskiej osoby dociera do nas dopiero wtedy, gdy zobaczymy jej zimne, blade, martwe ciało w trumnie pośrodku kościoła. Zapewne wtedy uderzy to we mnie z siłą tajfunu. Na razie jest to tylko wiatr o średniej sile, który owiewa moją twarz czarnymi myślami.
Jutro nam wszystkim przyjdzie stanąć twarzą w twarz z prawdą. I tego się właśnie boję. W dodatku coś się dzieje z Andim. Nie wiem, co. Jest bardzo zmieniony. Boję się, że zrobi coś głupiego. On wciąż jest taki młody i trochę wciąż jeszcze z powodu tej swojej młodości głupi.
Ty byś wiedział, co mu powiedzieć, co zrobić, jak go pocieszyć. Ja nie potrafię.
Tęsknię za Tobą, Kamil. Pisząc ten list, zaczynam to rozumieć coraz bardziej. Tęsknię i nie wiem, co dalej. Andi jest świetnym kumplem, ale nigdy nie był taki jak Ty, nie posiadał Twojego doświadczenia i nie był tak wyrozumiały. I miss You so much!
Nic nam nie zastąpi Ciebie. Nic.
Latem będziemy musieli wrócić do rywalizacji. Będziemy musieli znów wrócić na skocznie. I co? Już nigdy nie spotkamy tam Ciebie, a ponieważ byłeś wszędobylski, więc pustka zapewne będzie większa, bardziej odczuwalna. Nie umiem opisać tego, co się teraz ze mną dzieje. Mój mózg wie, że umarłeś, ale moje serce... Ono chyba nigdy się z tym nie pogodzi.
Jesteś... Przepraszam... Byłeś dla mnie wspaniałym przyjacielem. Szkoda, że nigdy nie będę mógł zrewanżować się tym samym. Mam wyrzuty sumienia. Obaj z Peterem męczyliście się ostatnio. Teraz już wiem, że to dlatego, iż postanowiłeś po raz kolejny być bohaterem i nie chciałeś, żeby cierpiał po Twojej... śmierci, więc kazałeś mu wrócić do Miny. Wcale mu to nie pomogło, a i Ty sam przez to bardzo cierpiałeś. Powinienem był z Tobą wtedy porozmawiać, wyjaśnić Ci wszystko, może byś zrozumiał, że nie możesz odsuwać od siebie kogoś, kto Cię kocha.
Przepraszam, że zawiodłem.
Kamil, jeżeli umarłeś i jesteś w Niebie, to mam do Ciebie jedną prośbę: opiekuj się Andim. Proszę. Nie potrzebuję nic więcej. Tylko tyle, żebyś zaopiekował się naszym przyjacielem. Wydaje mi się, że on także był w Tobie zakochany i dlatego to takie trudne.
-To głupie! Ten pieprzony list jest głupi! - Markus wstał, zgniótł wszystkie kartki, które zapisał i wyszedł. Miał dość. Stracił przyjaciela. Niby w jaki sposób pisanie miałoby mu pomóc? Nie chciał o tym myśleć, nie chciał już nic czuć, a mimo to wyrzuty sumienia dopadały go w najmniej oczekiwanych momentach. Czuł, że zawiódł nie tylko Kamila, ale także Andreasa i Petera. To wszystko, to było dla niego już za dużo.
W tak trudnych momentach zawsze potrzebował się w jakiś sposób odstresować. Dokąd jednak mógłby pójść? Był przecież w Polsce, nie znał tego języka i nie miał pewności, czy dogada się z kimkolwiek po niemiecku albo angielsku. Przyjechał tutaj zaledwie dziś rano. Wszyscy przyjechali, aby po raz ostatni pożegnać swojego idola, przyjaciela, rywala, bohatera.
Oczywiście Kamil nie był idealny. Jak każdy posiadał wady, ale były one tak minimalne, niedostrzegalne, że prawie w ogóle nie przeszkadzały, raczej dodawały mu uroku. Chociażby to, że potrafił się odszczeknąć każdemu. O tak! Kamil potrafił zamknąć usta nawet najbardziej wygadanym dziennikarzom. Niemiec nigdy nie był pewien, czy to wada Polaka czy raczej jego zaleta?
Zawrócił do hotelu. Tam przynajmniej znajdzie małą siłownię, a w niej worek treningowy. Czuł, że teraz tego właśnie potrzebuje. Wszystko się w nim gotowało. Był zły na siebie, na Andreasa i właściwie to denerwowało go wszystko. Nawet to, że widział uśmiechniętych, młodych ludzi, którzy szli chodnikiem, rozmawiając o czymś bardzo wesołym i zabawnym. Markus tego nie rozumiał. Umarł ich Król, najwspanialsza osoba w skokach, świetny przyjaciel, wybitny sportowiec, dobry brat i syn, a oni idą i się śmieją? Z czego tu się cieszyć?
Nie, to bez sensu.
Tego dnia wszyscy przeżywali swój ból na własny sposób. Najgorzej jednak było z Andim. Wyszedł gdzieś wieczorem i wrócił późno w nocy. Zamknął się w łazience, a chwilę później Markusa obudził huk wystrzału.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top