7. Cene Prevc

Živjo Kamil!

Tak, nawet ja zostałem zmuszony do pisania listu do Ciebie. Nie wiem, jaki to ma niby sens i cel, ale wolałem nie sprzeciwiać się Maćkowi. Tak w sumie to nie jest głupi pomysł, tylko... Może trochę za wcześnie? W końcu wszystko jest jeszcze takie świeże. Nasze rany jeszcze się nie zabliźniły. Czemu więc Maciek chce je już teraz rozdrapywać? Nie lepiej poczekać trochę? Mam mętlik w głowie... Już nie wiem sam, co się ze mną dzieje...

No dobrze, skoro już kazano nam pisać, to będę pisał. Ugh... Wiesz, że oryginał tego listu jest bardzo pokreślony? Tak, bo próbowałem chociaż raz zrobić coś idealnie. Ty ciągle dążyłeś do perfekcji, a ja w domu aż z dwóch stron słyszałem hymny pochwalne na Twoją cześć. Tak, Domen też dostał bzika na Twoim punkcie. Przez to wszystko myślałem, że z nimi tam zwariuję. I wiesz co? Chyba wolałbym zwariować, wszystko, byle tylko to, że już Cię nie ma, okazało się tylko snem albo moją wyobraźnią.

Ej, Kamil, właśnie. A może Ty żyjesz? Może to tylko mój pusty łeb nawala i tworzy takie pokręcone historie? Może to tylko moja podświadomość z jakiegoś powodu wolała twierdzić, że umarłeś? Może naczytałem się zbyt wielu książek?

Nie, niestety aż zbyt dobrze wiem, że to prawda. Widzę to, gdy patrzę na Petera i Domena, na ich zachowanie. Wiesz, że Domen zamknął się w pokoju i nie chce z nikim rozmawiać? Maciek oczywiście poszedł do niego i powiedział mu, że on też ma napisać list do Ciebie, ale... To będzie trudne. Domči chyba schował się we własnym świecie. Boję się, że zrobi sobie krzywdę. Ok, być może ten jego świat jest dla niego bezpiecznym schronieniem, być może nie rani go tak, jak rzeczywistość... Lecz cóż z tego?

Ty zawsze się o wszystkich martwiłeś i troszczyłeś. Także o Domena. Pamiętam, jak raz zadzwoniłeś do mnie i zacząłeś o niego wypytywać: jak się czuje? Jak się zachowuje?  Czy je normalne posiłki? Czy pojawia się na treningach? Jak sobie radzi w szkole? Opowiedziałem Ci o tym, że ma spore problemy z nauką, ale posiłki je normalne, a na treningach daje z siebie wszystko. Zapytałem, skąd takie Twoje zainteresowanie nim.

-Lubię Petera, nawet bardziej niż tylko lubię. I lubię również was, jego braci. Słyszałem od polskiego dziennikarza, że Domen ma jakieś problemy z anoreksją, musiałem się dowiedzieć prawdy. Domen jest jeszcze młodym chłopakiem, szkoda, żeby zniszczył sobie życie i karierę przez takie coś. Przekaż mu, że skoki nie są warte aż takiego poświęcenia.

To niesamowite, że właśnie Ty to powiedziałeś. Ty, który tak kachasz skoki! Zupełnie się tego nie spodziewałem. Przecież to właśnie Ty sam oddałeś życie za ten sport! Wszystko podporządkowałeś właśnie skakaniu na nartach! I ten sam Ty mówił o tym, że skoki nie są warte tego, żeby Domen miał anoreksję? Niesłychane!

Kamil... Mógłbyś wrócić do nas? Albo chociaż we śnie dać nam jakiś znak, że jesteś już szczęśliwy, że dotarłeś do Nieba i wszystko jest w porządku? Nawet nie wiem, czy jakiekolwiek Niebo istnieje, ale jeżeli tak, to właśnie tam powinieneś trafić.

Płaczę. To okropnie trudne, ponieważ w naszej trójce ktoś musi pozostać tym trzeźwo myślącym, tym silnym. Tak naprawdę teraz każdy z nas potrzebuje wsparcia. I tym razem to ja muszę być tym najsilniejszym. To ja muszę być tym bratem, który nie będzie okazywał emocji, który będzie oparciem dla pozostałych. Tylko że nie umiem! Zawiodłem swoich braci, rozumiesz? Oni potrzebują wsparcia, a ja gubię się we własnym smutku.

To smutne, gdyż nie mam żadnych naszych wspólnych zdjęć. Mam jednak coś, czego nie odbierze mi nikt. To wspomnienia.

Wiesz? Czytałem dzisiaj książkę. Nawet nie wiem, jak wpadła mi w ręce. Chyba zupełnym przypadkiem. Dałem radę przeczytać tylko połowę jednej strony. A wiesz, dlaczego? Nie? To pozwól, że Ci powiem. Otóż dlatego, że główny bohater był taki jak Ty: pełen wiary w ludzi, optymizmu, nadziei, człowiek pragnący dawać ludziom radość i szczęście, przynosić ukojenie w bólu. I także był wybitny w swojej dziedzinie. Już pierwsze kilka zdań powieści sprawiło, że cofnąłem się myślami w przeszłość, do tamtego dnia, gdy razem z Domenem podglądaliśmy Ciebie i Petera. Tak, to my tam byliśmy w tej restauracji. Założyłem się wtedy z Domči, że idziecie na randkę. Mój młodszy braciszek nie chciał w to uwierzyć. Upierał się, że to tylko niewinne spotkanie dwójki przyjaciół. Zmienił zdanie dopiero wtedy, gdy wręczyłeś różę Peterowi, całując go przy tym w policzek. Ale miałem wtedy ubaw z miny Domena!

Tyle że... To już nigdy więcej się nie powtórzy... Skończyło się. Zamknęła się nie tylko pewna epoka w skokach, ale także jakaś część życia każdego z nas.

Nie chcę płakać, ale... Gdzieś czytałem, że płacz bywa oczyszczający, że podobno pomaga... Czemu więc mi nie pomaga? Ani Kraftiemu? Czemu nadal czujemy ten sam ból? Jakby wściekły i ciężki lew siedział na naszych klatkach piersiowych, przygniatając nas do ziemi/podłogi/krzesła i rozdzierał nam pazurami nie tylko skórę, ale także serce, które wciąż bije, ocieka krwią? Te łzy... One są jak kwas, który wyżera nam oczy, powoduje ich pieczenie, rozpala ogień naszej rozpaczy coraz bardziej, gwałtowniej... Te łzy są naszym podziękowaniem za to, że byłeś, za Twoje życie i to, co dla nas robiłeś.

Kiedyś mi powiedziałeś, że byłbym świetnym psychologiem. Dziś ja chcę Ci powiedzieć, że Ty byłbyś świetnym pisarzem. Szkoda, że już nie zdążysz spróbować swoich sił w tym...

Nie wiem, czemu piszę tak dużo... Stefan Hula wyszedł już dawno. Maciek zaczął pierwszy, ale on to chyba całą książkę chce Ci napisać!  Andi też już skończył i teraz siedzi w miejscu, gapi się przez okno w zadumie. Daniel wciąż zaczyna swój list od nowa, ciągle coś poprawia. Wokół niego leży mały stosik zgniecionych kartek. A ja? Ja nadal piszę.

Jutro ważny i trudny dzień... Wiem, że muszę to napisać, ale gdy próbuję, ręka zaczyna mi drżeć, a obraz staje się zamglony i rozmazany. To łzy. Moje łzy, ponieważ zawsze uważałem Cię za członka naszej rodziny. Chociaż nazywałeś się Stoch, dla mnie od początku byłeś Prevcem. No dobrze. Napiszę, co jest jutro. Muszę. Muszę się przełamać, ale pamiętaj, robię to dla Ciebie i dla mojego brata, dla Petera, bo wątpię, czy Domiś da radę pójść. A więc... Jutro jest Twój pogrzeb... Nie wiem, czy dam radę przyjść... Wiem, że powinienem, że zasługujesz na godne pożegnanie, ale... Ja nie chcę Cię żegnać, słyszysz? Nie chcę!

Zrobiłem coś, za co będziesz na mnie zły... Chociaż...? Nie, nie będziesz zły, raczej będzie Ci przykro... Przepraszam... Znów zawiodłem... Jeżeli możesz być duchem i jeżeli jesteś tu ze mną, to pewnie wiesz, co mam na myśli... Tak... Chodzi o moje nadgarstki i uda... Przepraszam. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Brzydziłem się tym. Ale kiedy pan Adam powiedział, że... Nie... Nie każ mi tego pisać... Nie potrafię...

Zaczynam wątpić, czy jakikolwiek Bóg istnieje? Przecież gdyby istniał, to nie pozwoliłby Ci cierpieć! Nie zgodziłby się na Twoją śmierć!

Kamil! Jesteś nam potrzebny! Mnie, Peterowi, Domenowi, Stefankowi, Kraftiemu, Maćkowi, Gregorowi... I pozostałym. Co my zrobimy bez Ciebie?

Nienawidzę Śmierci! I nienawidzę Życia za to, że pokazało nam raj, a później spaliło go na naszych oczach, śmiejąc się z naszego bólu, z naszej rozpaczy. W tym nie ma logiki. Czemu musiałeś umrzeć?

Mogę tylko płakać, biegać do ostatniego tchu, niszczyć kolejne przedmioty, wyrywać włosy z własnej głowy albo ciąć się, a i tak nic nie przynosi ulgi. Nic! Mówią, że czas leczy rany. Naprawdę? Nie sądzę. Może i rany się zagoją, ale już na zawsze pozostaną blizny i tęsknota. Może i z czasem się do tego przyzwyczaimy, może wrócimy do własnych zajęć, do własnego życia, ale i tak ta pustka pozostanie już na zawsze. To nas zmieniło. Ty nas zmieniłeś.

Zapewne mimo wszystko jutro zbiorę się w sobie i jednak pójdę...tam... Ktoś przecież musi wspierać braci. Tak, postaram się wyciągnąć też Domena z pokoju, inaczej nigdy mi tego nie wybaczy. Założę się, że gdyby był całkowicie przytomny i myślał realnie, to chciałby też Cię pożegnać(OMG... Jak to dziwnie brzmi w odniesieniu do Ciebie: "pożegnać"! Pożegnanie jest okropne, takie ostateczne i dobitne!). Wiedz jednak, że dla mnie zawsze byłeś, jesteś i pozostaniesz najlepszy. Nie ważne, co o Tobie mówiono i pisano. Nieważne, co jeszcze powiedzą i napiszą ludzie. Ważne jest to, jak ja Cię zapamiętam, a dla mnie byłeś i do końca pozostałeś odważny. Nie bałeś się podjąć ryzyka, nie poddawałeś się. Nawet, gdy było Ci ciężko. Teraz już wiemy, że jesteś i będziesz już zawsze niezastąpiony. Drugi taki człowiek jak Ty już się nie pojawi... Dlatego teraz chciałbym Ci podziękować. Pewnie jutro zrobię to jeszcze raz, ale... Czuję, że muszę.

A więc dziękuję Ci za to, jak wiele mnie nauczyłeś. Za to, że otworzyłeś moje oczy na piękno świata, który mnie otacza. Dzięki Tobie zrozumiałem, że świat nie jest zły, że każdy człowiek ma takie samo prawo do szczęścia. Dziękuję także za to, że nauczyłeś mnie cierpliwości i wyrozumiałości.

To było w Planicy, ale nie pamiętam, w którym roku. To nieistotne. Ważne jest to, co wtedy zrobiłeś. Przyszedłem wtedy na skocznię z moimi siostrami popatrzeć na Petera. Ema była jeszcze mała i z wieloma rzeczami sobie nie radziła. A tamtego dnia wkurzała mnie wyjątkowo. Byłem młody i głupi, niecierpliwy. A ona uparła się, że wejdzie na skocznię. Nie chciałem się zgadzać. Była pod moją opieką i nie chciałem, żeby coś jej się stało. A Ty przez cały czas przyglądałeś się nam. W końcu podszedłeś i zaproponowałeś, że to Ty pójdziesz tam z nią. Ema od razu się rozpromieniła. Chcąc nie chcąc, zgodziłem się, bo co miałem zrobić?

Obawiałem się, że może moja siostra za bardzo Cię wymęczy i nie będziesz miał ochoty więcej nawet zadawać się z rodziną Prevc. Naprawdę Ema i Nika potrafią być denerwujące i męczące. A Ty zabrałeś Emę, jak gdyby nigdy nic i uważnie słuchałeś jej wesołej paplaniny. Pewnie niewiele z tego rozumiałeś, bo Ema znała tylko słoweński, ale jakoś chyba ani Tobie ani jej to nie przeszkadzało. Gdy ją do mnie wtedy odprowadziłeś, stwierdziłeś, że jest urocza i kochana. Ona od razu Cię polubiła. Jak mam jej teraz powiedzieć, że Ciebie już nie ma? Że już nigdy nas nie odwiedzisz?

To jedna z tych wielu lekcji, które od Ciebie dostałem. I za które jestem naprawdę wdzięczny.

Kamilu, jeżeli by nawet cały świat o Tobie zapomniał, nasza skoczkowa rodzinka nie zapomni. Nigdy! Nie można zapomnieć o kimś, kto dał innym tak wiele, dla siebie biorąc tak niewiele, prawie nic.

Kocham Cię(nie wyobrażaj sobie Bóg wie, czego) jakbyś był po prostu moim kolejnym bratem. Może i fizycznie nie ma Cię tu z nami, ale i tak na zawsze z nami pozostaniesz, w naszych sercach, wspomnieniach, w okruchach codzienności, w poranku spędzonym przy kawie z braćmi, w bieli śniegu na Letalnicy, którą tak kochałeś, w zieleni trawy, po której kiedyś we czwórkę biegaliśmy latem boso, w zapachu skoszonego siana, w szumie wody spadającej połyskującą w słońcu kaskadą, w śpiewie ptaków, w błękicie nieba, w który wpatrywałeś się po każdym zwycięstwie, w delikatnym dotyku ciepłego wietrzyku na naszych twarzach. Będziesz z nami już zawsze.

Teraz cierpimy, płaczemy, przeżywamy żałobę... Może tak trzeba? Jednak... Czy to naprawdę musiałeś być Ty?

Pozwól, że coś Ci opowiem... Chociaż pewnie już o tym wiesz... Tamtego dnia nie było mnie w tłumie ludzi wokół skoczni. Uciekłem stamtąd jak tchórz, którym zapewne jestem. Wyłączyłem internet i szedłem przed siebie. Jak długo? Nie wiem. Dotarłem do małej polanki, gdzie usiadłem na jakimś leżącym pniu starego drzewa. Nie chciałem myśleć o niczym, a jednak myślałem. Annie i Peter próbowali się do mnie dodzwonić. Bezskutecznie. Wyciszyłem telefon. Nie wiedziałem, że to błąd, nie sądziłem, że w tamtej chwili stanie się coś okropnego, że ktoś będzie potrzebował moich ramion, by się w nie ufnie wtulić.

Poczułem się słaby. Taki bardzo słaby. Ty jeszcze nie czułeś się zbyt dobrze na skoczni, Peter trenował, ale wciąż nie był zupełnie gotowy. Widziałem go. Widziałem, jak usiadł na schodach naszej skoczni w Kranju. Pochylił głowę. Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć, co z nim. Płakał.  Nie widział mnie. Dzień już powoli przechodził w noc. Włączyłem telefon i zacząłem wszystko nagrywać na dytkafon. Nie wiem, dlaczego. Coś kazało mi właśnie tak się zachować. Schowałem telefon do kieszeni, żeby się nie domyślił. Położyłem dłoń na jego ramieniu. Odskoczył jak oparzony.

-Cene? Co ty tutaj robisz? - Zapytał, patrząc na mnie smutno. W oczach miał jakiś taki ogromny ból, że zrobiło mi się przykro i odwróciłem wzrok.

-Przyszedłem po ciebie. Chcę porozmawiać.

-A więc wiesz już?

-Co wiem?

-Nie udawaj. Proszę, nie dzisiaj. To i bez tego jest dla mnie bardzo trudne, postaraj się to zrozumieć.

A jednak nie rozumiałem. Nie wiedziałem, o czym on mówi. A on wciąż płakał.

-Ale ja naprawdę nie wiem! Powiedz mi, proszę. Co się stało?

-Kamil nie żyje - Powiedział cicho. Tak cicho, że myślałem, iż się przesłyszałem. W innej sytuacji pomyślałbym, że żartuje, że się wygłupia. W końcu taki był, lubił się ze mnie śmiać. Każdy to lubił. Byłem popychadłem, nic nie wartym śmieciem, workiem treningowym, na którym każdy mógł odreagować. Przyzwyczaiłem się. Mimo to walczyłem dalej. Odważnie spojrzałem w oczy naszego brata.

Gdybym tylko zauważył, co się z nim dzieje! Mogłem  powiedzieć coś, pocieszyć go, cokolwiek... Nie zrobiłem nic. Patrzyłem, jak jego serce pęka i nie reagowałem. Byłem zimny jak lód, twardy jak skała. A on tylko szukał pocieszenia, przyjaznych ramion, które by go otoczyły. Nie znalazł tego. Ode mnie dostał jedynie pogardę. Tylko tyle byłem w stanie mu dać.

-Jestem tylko zwykłym człowiekiem, Cene, spróbuj to zrozumieć. Kochałem go tak, jak nigdy nie powinienem kochać żadnego mężczyzny. Pragnąłem go, marzyłem o nim, dlatego odsunąłem się od niego! Gdybym wiedział...

On Cię kochał, idioto! Jak mogłeś go od siebie odsunąć? Jakim prawem go tak skrzywdziłeś?

Chyba nie dam rady napisać nic więcej...

Żegnaj, Kamilu.

Cene Prevc, ten słabszy, ten gorszy brat

.
.
.
.
.
.
2193 słowa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top