45. Ostatni wpis Dawida

Mogłem tylko bezsilnie patrzyć, jak moje życie zamienia się w proch. Wszystkie plany, wszystkie marzenia i nadzieje zniknęły, zostały zastąpione jedną myślą: Jestem mordercą. Zabiłem mężczyznę, którego kochałem. Sam siebie pozbawiłem wszystkiego, co miało jakikolwiek sens, co trzymało mnie przy życiu.

Jestem mordercą. Zabiłem Kamila.

Długo to do mnie nie docierało. Myślałem, że mu pomagam, że w ten sposób sprawię, że ludzie nigdy o nim nie zapomną. Przecież nikt z nas nie zasłużył na pamięć niż on. Był najlepszym z nas, chociaż uważał się za zwyczajnego. Jeszcze do niedawna tego nie rozumiałem, ale teraz, kiedy mam w pamięci obraz cierpienia, jakie zgotowała śmierć Kamila nam wszystkim, wiem, że się myliłem. Nie jest łatwo przyznać się do błędu. Szczególnie, gdy się jest mną, zwyczajnym, niepozornym, szeregowym skoczkiem z jakiegoś równie małego i niepozornego kraju o nazwie Polska.

Jestem nikim. Totalnym zerem. Wiem to. Skrzywdziłem zbyt wielu ludzi. Chciałem dobrze. Chciałem tylko, żeby wszyscy pamiętali o Kamilu... Żeby kochali go, jak ja go kochałem.

Na początku go nienawidziłem, kiedy zaczynał wygrywać zawody w Pucharze Świata. Denerwował mnie również tym, jak się zachowywał, jakby to wiecznie on był wszystkiemu winien, jakby musiał wszystkich za wszystko przepraszać. Wiem, że nie było mu łatwo, ale przecież musiał być świadomy tego, jaki potencjał w nim drzemie. Sporo osób mu o tym mówiło. Znam takich sportowców, którzy świetnie się zapowiadali, byli faworytami, wszyscy się nimi zachwycali, a oni nagle gubili formę i już nigdy jej nie odnajdywali. Kamil chyba także znał takie historie, w każdym razie on sam nie starał się robić z siebie gwiazdy na siłę, chciał, żeby ludzie mieli powód, by go lubić i szanować. Udało mu się to. Ludzie go kochają.

Teraz czuję się już spokojny.

Wiem, jaka przyszłość mnie czeka. Jak tylko dowiem się, kto stoi za śmiercią Andiego, Cene i Ani, będę mógł w końcu odejść. Na zawsze. A to raczej kwestia dni.

Chcę odejść. Kiedy patrzę na ból i rozpacz moich kolegów i rywali ze skoczni, czuję się winny. Oni tego nie wiedzą, że to ja otrułem Kamila. Gdyby wiedzieli... Aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby... Jednak... Muszę odejść. Za dużo cierpienia wszystkim sprawiam, zadaję za dużo bólu. Nie jestem Andim, który był wiecznie wesoły ani Kamilem, który zawsze robił dobrą minę do złej gry. Jestem tylko sobą, mordercą mistrza olimpijskiego. I jest mi wstyd, że jeszcze dwa dni temu czułem pieprzoną dumę na samą myśl o tym, że to ja doprowadziłem do jego śmierci.

Czasem obserwowałem go przez okno w swoim pokoju hotelowym. Widziałem, jak wychodził, żeby złapać oddech. Jak spacerował. Jak pewnej nocy spotkał Roberta Johanssona, lubianego wąsacza z Norwegii. Widziałem, jak Kamil pochylił się, wymiotując krwią. Jak Robert go przytulił. Widziałem łzy i bezsilność na twarzy mistrza i czułem cholerną satysfakcję, że teraz on cierpi, że teraz nawet on wie, jak to jest, kiedy czujesz, że życie przecieka ci przez palce, a ty nie masz nad nim żadnej kontroli. Nie wiem, dlaczego, ale wtedy mnie to cieszyło. Uśmiechałem się, widząc jego cierpienie.

„Dobrze ci tak, Kamyk! Nie trzeba było mnie ignorować. Ty mogłeś zabawiać się moimi uczuciami, to ja mogę zabawić się twoim zdrowiem. No Kamyk, powiedz mi, jak to jest, kiedy czujesz, że nie masz żadnej kontroli nad własnym życiem?"

Widziałem, jak powoli z każdym dniem uchodzi z niego życie, jak traci radość i chęć do walki, jak stopniowo się poddaje, jak staje się coraz słabszy i sprawiało mi to radość. Już nie czułem się najgorszy. Patrzenie na cierpienie kogoś, kto osiągnął niemal wszystko i dotąd miał całkiem szczęśliwe życie, sprawiało mi frajdę. Żyłem tym i podtruwanie Kamila stało się moją obsesją. Nie było to trudne.

Dlatego muszę odejść. Zanim skrzywdzę kogoś jeszcze.

Wizja umierającego Kamila prześladuje mnie we snach. Często budzę się zalany potem i przerażony. To wraca jak bumerang, nie pozwala się uwolnić. I wiem, że pozostanie ze mną już na zawsze, obrzydzając każdą zwyczajną czynność, niszcząc wszystkie dobre wspomnienia. Będzie niosło tylko cierpienie. Kiedy szykowałem truciznę po raz pierwszy, Kamil był w dołku, więc myślałem, że mu pomagam. Nie przewidziałem tego, że ostatecznie właśnie w ten sposób przekreślam moje własne szanse na normalne, szczęśliwe życie.

Oczywiście, tak, mogę się przyznać do wszystkiego. Czemu nie? Mogę, tylko po co? Niech się policja pobawi w śledztwo, w końcu im za to płacą, nie będę ułatwiał im zadania.

Jak tylko dowiem się prawdy o Cene i Andim, wreszcie będę mógł to zakończyć. Może uda mi się znaleźć Michaela i Daniela i w ten sposób chociaż częściowo odkupić moje winy?

Czasem wystarczy jedno zdjęcie, kilka taktów piosenki, urywek filmu, czy cytat z książki, by wywołać tysiące wspomnień i chyba to boli mnie najbardziej. Te wspomnienia. Niby powinny mnie cieszyć, bo przecież są naprawdę piękne. Jak choćby nasze mecze siatkówki. Uwielbiałem być w drużynie z Kamilem, chociaż czasem na siebie wpadaliśmy, próbując jednocześnie zablokować piłkę. Bywało, że wpadałem na niego specjalnie, tylko po to, by przez ułamek sekundy poczuć bliskość i ciepło jego ciała. Nigdy nie miałem takiej odwagi jak Wellinger z Leyhe. Jeśli Wellinger chciał się do kogoś przytulić, to po prostu to robił, a już szczególnie kleił się do trzech osób: do Stephana Leyhe, Markusa Eisenbichlera i Kamila Stocha, a za klejenie się do tej ostatniej byłem na niego szczególnie wściekły. Jakim prawem on się przytulał do mojego Kamyka? I dlaczego to z nim Kamil najchętniej spędzał czas, odkąd Janek Ziobro zniknął z naszej kadry?

Wiem, że Kamilowi brakowało Jaśka. Przy nim Kamyk zawsze był sobą: wyluzowany, spokojny, skory do żartów. Janek, mimo swojego charakteru, miał na naszego lidera drużyny zaskakująco dobry wpływ. A teraz tego wszystkiego już nie ma. Nie ma już mojego świata, a więc nie ma też sensu, żebym dalej żył. Na moich oczach raj przemienił się w piekło, a bezpośrednią przyczyną była śmierć Kamila, do której ja doprowadziłem.

Wiem, że już zawsze będzie mnie to prześladować. Wiem, że się już od tego nie uwolnię, że do końca moich dni będę musiał żyć ze świadomością, że jestem mordercą, że zamordowałem człowieka, który powinien żyć, który nie zasłużył na śmierć, a już na pewno nie na taką. Nie, Kamil był dobrym człowiekiem. To mnie zaślepiła zazdrość. Teraz tego żałuję, ale wiem, że już na to za późno. Za późno na żal, na wyrzuty sumienia... Czasu nie cofnę.

Zabiłem go. Ja go zabiłem. Zabiłem Kamila Stocha.

Cokolwiek robię lub próbuję robić, te myśli wracają do mnie za każdym razem, dopadają mnie w najmniej spodziewanych momentach, na przykład wtedy, kiedy rozmawiam z Maćkiem albo Peterem. Żaden z nich jeszcze nie wie... Są pochłonięci próbą odnalezienia Daniela i Michaela, na mnie nikt nawet nie zwraca uwagi. Znowu. Tylko że tym razem mi to nie przeszkadza. Może tak jest lepiej? Jeszcze by ich to sprowokowało do zrobienia czegoś, czego mogliby już zawsze żałować. Tak, jak ja.

Czy to nie była zbyt wysoka cena?

_*#_*#_*#_*#_*#_*#_*#_*#_*#_*#

Heeejooo Kochani!
Kocham Was, wiecie?

~Wasza Annie

(1134)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top