28. Słowa, które ranią, słowa, które leczą
______________________
Chciałbym odejść.
Chciałbym tak cicho, nie raniąc nikogo.
Chciałbym uśmiech zostawić jedynie.
Na osłodę, gdy mnie nie będzie.
Zostaną może narty, może nagrody albo kask.
Po co to komu... po śmierci?
Pójdę do Boga, On mnie weźmie w ramiona.
Pójdę, moje ciało żałosne skona.
Ubrany w słowa i Twoją, Boże, Miłość.
Nie odwrócę się w tył, nie pożegnam.
Odejdę cicho z jego imieniem na ustach.
Kochałem lecz nie tego, co trzeba.
A moja żona...
Moja żona płakała, z żalu, tęsknoty, bólu.
Wybacz mi, Boże.
Wybacz bycie idiotą.
Chciałbym odejść.
Chciałbym, aby nikt nie płakał.
Chciałbym żar miłości w ich sercach obudzić.
Ja, marny człeczyna z medalami.
Nikim, teraz jestem nikim.
Czymś mniej niż pył.
Może gazem, garścią ektoplazmy?
Duchem na wieczne skazanym potępienie.
Ulituj się Boże!
Przeciem Cię kochał o Panie!
Ulituj się Boże nad sługą Twym zbyt śmiałym.
Miałem czelność pokochać faceta.
Żem zgrzeszył, żałuję.
Żem kochał, wcale.
Odejść pragnę cichutko, aby nikt nawet nie zauważył.
Nie mogę.
Tysiące, może miliony, patrzą, jak się staczam, jak umieram.
Boże! - Wołam, lecz On mnie nie słyszy.
Żebrzę litości, ja, ten słaby.
Mą śmierć oglądają miliony.
I płaczą.
Prosiłem – Żadnych łez.
W końcu – Podfruwa – Anioł, piękny, choć mroczny.
Chwyta mnie za ramię.
Przed Boskie prowadzi oblicze.
„Kim jesteś, chłopcze?" – Pyta Bóg, choć przecież dobrze wie.
Zna mnie, uśmiecha się dobrotliwie.
„Byłem Kamilem Stochem, mistrzem olimpijskim".
I zostanie po mnie tylko pył.
Kilka zdjęć, jakieś medale i łzy najbliższych.
Nie tego chcę, nie tego.
Nie łzy smutku lecz radości zawsze chciałem wzbudzać.
Ja, ten zwykły człowiek z niezwykłą historią.
_______________________________________________
Gregor siedział samotnie przy stole. Myślał. O czym? Tego nie mógł odgadnąć nikt. Jego wyraz twarzy ukazywał jedynie zadumę. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Tylko on sam wiedział, jak mocno jego serce ściskała tęsknota. Za czym? Tego nie wiedział nikt. Bywały chwile, gdy pozostawał w takim transie na dłużej i nikt nie był w stanie go z tego wyciągnąć. Wydawało się, że przebywa w innym, odległym, może lepszym świecie. Nikt nie miał pojęcia, dlaczego, nikt nie umiał mu pomóc. Nawet Thomas, który patrzył na swojego przyjaciela z wyraźnym lękiem i niepokojem.
Tak, niepokoił się o niego i to nawet bardzo. Gregor jako jeden z niewielu nie płakał. Od jakiegoś czasu po prostu zamyślał się i znikał. Jakby go w ogóle nie było. Nawet jego tak jasne i pełne blasku zazwyczaj oczy, teraz wydawały się zimne i puste jak oczy trupa. To przerażało Thomasa najbardziej. Nie wiedział, jak mógłby mu pomóc ani czy w ogóle byłby w stanie mu pomóc. I tym razem wszelkie próby wybudzenia Gregora niewiele dały, by nie powiedzieć, że nic nie dały. Austriak nadal siedział nieporuszony nad zimną kawą. Nie wypił jej ani łyka. Nie chciał także jeść. Twierdził, że nie czuje głodu.
A co, jeżeli on ma anoreksję? - Pomyślał zasmucony przyjaciel Grega, ale zaraz skarcił się w głowie za podobne insynuacje. To było przecież niemożliwe. Co prawda skoczek trochę ostatnio schudł, zmizerniał, ale przecież i sytuacja była niecodzienna. Właściwie to każdy z nich się zmienił. Tak wielka tragedia musiała zostawić na nich ślad.
-Gregor, obudź się, proszę - Powiedział łamiącym się od nadmiaru emocji głosem Morgi - Nie wiem, co się z tobą dzieje ani jak do ciebie dotrzeć. Obudź się, proszę. Wróć do mnie. Nie zostawiaj mnie samego. Nie bądź egoistą. Potrzebuję cię. Nasza drużyna cię potrzebuje, nasi fani. Wróć do nas.
Nawet nie zauważył, w którym momencie podszedł do byłego kolegi z drużyny, objął go, by już po chwili płakać, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi. Trząsł się przy tym cały. Nie uzyskał jednak żadnej reakcji. Jedynie pociągnął za sobą sztywne ciało dwudziestoośmiolatka za sobą na podłogę. Przez głowę przeleciała mu myśl, że może Greg nie żyje, lecz przecież czuł ciepło jego ciała, widział, że klatka piersiowa unosi się w płytkim, ale miarowym oddechu. Przyłożył ucho do okolic serca. Rytm wydawał się miarowy, spokojny, normalny. Nie miał pojęcia, co się stało. Nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie.
-Dlaczego mnie opuściłeś? - Pytał, uderzając zaciśniętymi z wściekłości i bezsilności pięściami w nieruchome ciało przyjaciela. Zero reakcji. Puste, jakby martwe oczy nadal pozostawały nieme, chociaż Morgi odniósł okropne wrażenie, że widzi ukrytego w tych oczach potwora. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał w te zimne, puste oczy, które wyglądały, jakby pozbawiono je połączenia z duszą i wydało mu się, że ukryty w nich potwór przygląda mu się uważnie. Może nawet śmieje się okropnym, złowieszczym śmiechem, szydząc z jego zmartwienia. Gdzieś w tle słychać było grzmoty, sygnalizujące odległą burzę.
Odskoczył gwałtownie.
W tym momencie poczuł pod sobą zimną podłogę. Otworzył oczy. Rozejrzał się nieprzytomnie po pomieszczeniu. Trochę czasu mu to zajęło, zanim oprzytomniał zupełnie i zrozumiał, gdzie się znajduje. Na sąsiednim łóżku jego przyjaciel lekko pochrapywał lecz widocznie i jego sen nie był zbyt miły, gdyż od czasu do czasu wydawał ze siebie niekontrolowane jęki.
W pokoju było niemal zupełnie ciemno. Oświetlało go tylko światło jednej pobliskiej latarni, przez co Morgi mógł dostrzec jedynie kontury wszystkiego lecz nie kolor. Niemal na wyczucie zbliżył się do łóżka Gregora, który niespodziewanie machnął ręką, jakby odganiał od siebie muchy. Położył dłoń na jego ramieniu. Dopiero teraz zauważył, że ten śpi bez koszulki. Co gorsza, jego naga klatka piersiowa lśniła od maleńkich kropelek potu. Thomas, pełen najgorszych obaw, przyłożył dłoń do czoła Grega. Było rozpalone.
-Greg - Potrząsnął nim delikatnie, ale ten nawet nie mrugnął okiem -Gregor! - Zawołał głośniej, uderzając go przy tym w policzek - Obudź się!
Młodszy Austriak z wielkim trudem otworzył oczy. Potoczył zaspanym spojrzeniem po pokoju. W jego oczach czaił się lęk, którego Thomas nigdy wcześniej nie widział.
-Spokojnie, to tylko sen. Już wszystko dobrze.
-I tak cię nienawidzę, Morgenstern! Zawsze myślałeś, że jesteś ode mnie lepszy! Zawsze! A nie byłeś! Potrafiłeś tylko krzywdzić innych, widzieć ich błędy! Jesteś dla mnie nikim! Jak mogłeś mi to wszystko robić? Jesteś żałosnym dupkiem i egoistą. Król skoków wystraszył się swoich upadków... Phi! Tchórz!
- Greg, jesteś cały rozpalony. Idę poszukać lekarza - Nie dał po sobie poznać, jak bardzo zabolały go te słowa. Uznał, że to pewnie przez aktualny stan przyjaciela. Nie zamierzał w to wierzyć.
-Hę?
-Nie patrz tak. Jesteś chory, masz gorączkę. Muszę iść po lekarza.
-Kamil, skąd ty chcesz wziąć lekarza na pustyni? - Zapytał półprzytomny Gregor, unosząc się na łokciu i zaglądając w oczy Thomasowi.
-Kamil? Na pustyni? Ale... Ja jestem Thomas, Kamil nie żyje i nie jesteśmy na pustyni.
-Przestań się zgrywać, Kam. Dlaczego udawałeś martwego? Wiesz, jak wszyscy za tobą płakali? Jak mogłeś tak nas wszystkich przerazić? Dobrze się chociaż bawiłeś?
-Greg... To ja... - Już miał dokończyć, kiedy zorientował się, że Gregor wcale nie patrzy na niego lecz na coś za jego plecami. Odwrócił się, gotów walczyć z każdym możliwym potworem, ale za jego plecami nie było nic ani nikogo poza wielką, niezbyt ładną szafą. Nie czekał na nic więcej. Wybiegł z pokoju jak wystrzelony z procy. Przebiegł przez cały korytarz, w ekspresowym tempie pokonał schody w dół, gdzie swoje kwatery miały sztaby szkoleniowe. Zapukał do drugich drzwi od końca korytarza po swojej prawej stronie.
-Proszę otworzyć! - Wołał po angielsku - Panie doktorze! Proszę otworzyć! Potrzebuję pomocy! Panie doktorze!
Zaspany mężczyzna otworzył mu drzwi, przecierając zmęczone oczy. Z sąsiednich pokoi także zaczęli wyglądać inni, równie zaspani członkowie sztabów szkoleniowych wielu reprezentacji w skokach narciarskich. Doktor Aleksander Winiarski, jedyny lekarz w tym całym bałaganie, potarł twarz dłońmi, próbując pozbyć się resztek snu. Austriak był zaskoczony widząc go w błękitnym szlafroku i zwykłych, czarnych klapkach. Nie miał jednak czasu ani nastroju, by się nad tym zastanawiać.
-Coś się stało? - Lekarz nie umiał ukryć zmęczonego tonu głosu. W końcu po raz pierwszy od tygodnia zasnął normalnie bez pomocy żadnych tabletek!
-Tak. Z Gregorem... Z Gregorem jest coś nie tak. Szybko proszę za mną - Nawet nie czekał na odpowiedź, po prostu ruszył w kierunku swojego pokoju, który dzielił z przyjacielem. Ten wciąż leżał na łóżku, a wszystko wyglądało tak, jakby z kimś rozmawiał. Thomasa przeszły ciarki po całym ciele. Miał dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje.
-Brrrr - Jego ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz. Tymczasem doktor badał pobieżnie chorego.
-Nie wygląda to dobrze. On musi natychmiast trafić do szpitala. Musimy zrobić badania. Nie wygląda to dobrze.
-Ale co mu jest? - Thomas nie zauważył, kiedy w pokoju pojawił się Stefan Kraft. Chciał się wyrwać i podejść do przyjaciela, ale silny uchwyt Michaela nie pozwalał mu na to. Thomas zorientował się, że nie tylko on nic z tego nie rozumie po kolejnych słowach niskiego bruneta, który przefarbował włosy na blond - Co tu się dzieje? Morgi, co mu się stało?
-Nie wiadomo.
-Zabierzemy go do szpitala, zrobimy badania. Pomożemy mu, nie martw się - Doktor Winiarski poklepał Thomasa i Stefana pocieszająco po ramionach i odszedł.
Tymczasem na drugim końcu korytarza ktoś siarczyście zaklął.
-Kurwa, jak go zabiorą, to już po mnie. Przecież on może mnie wsypać. Oby nie pamiętał, że to ja.
Mężczyzna nasunął ciemny kaptur głębiej na twarz i umknął do najbliższej łazienki. Można powiedzieć, że miał szczęście. Przez miejsce, w którym jeszcze przed kilkunastoma sekundami stał, przeszedł lekarz, rozmawiając z kimś przez telefon podniesionym głosem.
-Cholera, muszę być ostrożniejszy - Powiedział sam do siebie uciekinier i wymknął się z toalety - A wy możecie sobie gadać, słowa nie leczą. Jego już nic nie uleczy - Zaniósł się histerycznym śmiechem, wsiadając do samochodu. Odjechał w czarną, ponurą, pustą jak jego serce, noc.
Nie wiedział, że słowa są potężną bronią. Nie był świadomy tego, że kilkoma złymi słowami można odebrać komuś życie, a kilkoma dobrymi, ciepłymi można mu je uratować. Gdy słowa płyną z głębi kochającego serca, potrafią leczyć najtrudniejsze do wyleczenia rany: rany na duszy.
Oczy zabłysły mu złowrogo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top