22. Robert Johansson

Hej.

Skoro wszyscy, to i ja się przyłączę do pisania. Co prawda oni swoje listy skończyli już wczoraj, ale... Ja nie mogłem. Nie było mnie w hotelu. Dopiero dziś rano dowiedziałem się, że Twój pogrzeb został odwołany, że nie żyje kolejnych dwóch skoczków, Niemiec  i Słoweniec.

Dziwnie się czuję. Ogarnia mnie lęk, że i po mnie ktoś zaraz przyjdzie i moje życie się skończy. To zdumiewające. Jeszcze na igrzyskach mogłem się do Ciebie przytulić, pogratulować Ci, jeszcze w Vikersund rywalizowałem z Tobą. To było tak niedawno, a ja mam wrażenie, że od tamtych wydarzeń minęły wieki.

Wiem, że nie chciałeś, aby ktokolwiek patrzył, jak się męczysz, jak umierasz. Wiem, ale ja widziałem. Często nie mogłem spać w mocy, więc spacerowałem. To mi pomagało. Któregoś razu zobaczyłem Ciebie, jak chodziłeś ścieżkami wokół hotelu. W pewnym momencie się dziwnie pochyliłeś. Kiedy podszedłem bliżej, zrozumiałem, że właśnie przed chwilą wymiotowałeś. Odwróciłeś twarz w moją stronę. Byłeś zapłakany, drżałeś. Cierpiałeś. 

Podszedłem do Ciebie, objąłem ramionami, jak wtedy w Pjongczangu.

-Ja umieram, Robert, ja umieram - Płakałeś w moją kurtkę, a ja czułem jedynie złość na cały wszechświat. Byłeś jednym z najlepszych znanych mi ludzi, a cierpiałeś tak bardzo, jakbyś był parszywym mordercą. Nie zasłużyłeś na to. Tamtej nocy byłeś taki słaby i bezbronny!

Ten obraz już na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Ta chwila, kiedy trzymałem Cię w ramionach. Takiego zwyczajnego człowieka, który doszedł już do kresu swoich dni. Nie trzymałem w ramionach legendy skoków narciarskich, nie trzymałem wielkiego mistrza. Trzymałem zwykłego trzydziestolatka, którego życie powoli się kończyło, chociaż nie powinno. Czułem Twoje przerażenie. W dzień, kiedy wszyscy na Ciebie patrzyli, byłeś silny. Nie potrzebowałeś niczyjej litości. Zawsze wszystko chciałeś robić sam. Ale w nocy miałeś czas na myślenie, wspominanie i wtedy docierało do Ciebie, że to już koniec. Koniec wszystkiego. Nic więcej nie będzie. Twoje pięć minut właśnie minęło, a teraz musisz odejść, musisz zejść ze sceny, zrobić miejsce innym. Tak właśnie się czułeś.

-Boję się - Wyszeptałeś cichym, słabym głosem w czarną, nocną ciszę.

-Wiem - Odpowiedziałem tylko i ruszyliśmy w stronę drzwi wejściowych do hotelu. Odprowadziłem Cię aż do Twojego pokoju, czekałem, aż znikniesz za drzwiami, po czym ruszyłem do siebie i się rozpłakałem.

Tyle pamiętam z tamtego czasu. Wszystko inne wydaje się zamglone, nierzeczywiste, jakby było tylko wytworem mojej wyobraźni a nie wspomnieniami.

Robert został zmuszony do przerwania pisania. Do jego pokoju wpadł jego kolega z reprezentacji, Daniel Andre Tande. Blondyn przeczesał nerwowo swoje piękne włosy. Stał przez moment w miejscu, jakby nie wiedział, co powiedzieć.

-Coś się stało? - Zapytał go wąsaty Norweg, dziwiąc się tak niespodziewanemu najściu. Nikogo nie oczekiwał. Chciał być sam. Potrzebował tych kilku chwil dla siebie. W końcu ostatnio tak dużo się dzieje. Westchnął zrezygnowany, poprawił się na krześle, by siedzieć jakoś wygodniej i próbował przygotować się mentalnie do dłuższej wypowiedzi kolegi.

-Ja... Właściwie to sam nie wiem, czy coś się stało, ale Maciek nas wzywa - Powiedział na jednym wydechu, jakby się gdzieś spieszył albo czegoś bał. Robert ledwo zrozumiał jego słowa.

-Nie panikuj, tylko mów, o co chodzi. 

-Przecież mówię - Zirytował się nagle blondyn - Nie wiem! Maciek prosił, żebyśmy wszyscy przyszli znowu do tej samej salki, w której pisaliśmy listy do Kamila.

-Ale że ja też?

-Tak, ty też! - Złapał swojego kolegę za rękę i brutalnie pociągnął w stronę drzwi. Robert był mocno zaskoczony takim obrotem spraw. Czyżby znowu ktoś umarł? Oby nie, ten sport stracił już i tak zbyt wielu dobrych zawodników w ciągu całej swojej historii.

Weszli do salki, w której zobaczyli już siedzących kilku innych skoczków. O dziwo byli to zawodnicy z różnych reprezentacji. Stefan Kraft nadal bardzo blady opierał głowę na ramieniu Michaela Hayboecka. Domen Prevc jak zwykle pozostawał wpatrzony w ekran swojego telefonu. Piotrek Żyła i Stefan Hula patrzyli tępym, pustym wzrokiem przed siebie. Peter Prevc stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz, jakby sądził, że dostrzeże gdzieś tam Kamila albo Cene. Lecz ich tam nie było. Pobliską drogą przejeżdżały samochody, ale żaden nie należał do Kamila ani do Cene. Pero poczuł kolejne tego dnia ukłucie żalu w sercu. Ile razy jeszcze będzie zmuszony patrzyć na coś, wiedząc, że to już nigdy nie będzie udziałem ani Cene ani Kamila? Że już żaden z nich nie wsiądzie do samochodu, nie przyjedzie tutaj?

Gregor Schlierenzauer chodził między nimi i robił zdjęcia. Nikt się temu nie sprzeciwiał. Rozumieli, że Austriak w ten sposób chce uczcić pamięć Kamila, Cene i Andreasa, a przy okazji uwiecznić dla potomności te straszne, pełne smutku i żalu, a jednak szczególne chwile, kiedy wszyscy skoczkowie cierpieli razem, kiedy zjednoczyli się we wspólnej żałobie i pamięci. Kiedy nie było już żadnych barier ani granic. Śmierć Kamila mocno ich wszystkich do siebie zbliżyła. Świetnie odzwierciedlał to fakt, że Vladimir Zografski rozmawiał właśnie z Dawidem Kubackim. A przecież wydawałoby się, że ta dwójka nie ma ze sobą kompletnie nic wspólnego!

Ledwie zdążyli usiąść, do salki wpadł wyraźnie podekscytowany Maciek. Wymachiwał jakąś kopertą.

-Słuchajcie, czy są już wszyscy? Mam wam coś ważnego do przekazania.

Zawahał się. Chciał im to przekazać. W głębi duszy chował nadzieję, że im to jakoś pomoże, ale teraz nie był tego pewien. A co, jeżeli to obudzi ich ból i smutek na nowo?

-No, Maciek, mów, co tam masz?

-List - Zrobił pauzę, by zaczerpnąć powietrza. Przygładził w zdenerwowaniu włosy - List od Kamila. Znalazłem go dziś rano w moich rzeczach.

-Co? Jaki list? Przecież Kamil nie żyje, nie mógł napisać listu - Wtrącił się Domen. Był już lekko przestraszony. Przebiegł szybko wzrokiem po twarzach zebranych.

-Teoretycznie mógł - Wyjaśnił mu Johann Andre Forfang - Zawsze przecież mógł napisać to zanim umarł i podrzucić Maćkowi.

-Kam poprosił mnie, żebym to wydrukował w razie jego śmierci. Najwyraźniej do samego końca był świadomy tego, co się z nim dzieje. 

Wszyscy podeszli bliżej a Maciek zaczął czytać na głos. Był to tekst po angielsku, żeby każdy mógł zrozumieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top