12. Maciej Kot

Cześć Kamil!

Tak, to ja, Maciek. Niespodzianka! A raczej niespodziewajka, jak lubiłeś mówić. Nie pytaj, czy tęsknię. Teraz już chyba to wiesz, a te wszystkie listy niech będą dowodem na to, że wszyscy tęsknimy. Wiesz? Bardzo chciałbym, żeby mój list był piękny, najlepszy. 

Na wstępie chcę napisać coś optymistycznego, a właściwie to pochwalić się. Pamiętasz, ile razy byłem niezadowolony sam z siebie? No to teraz jestem z siebie samego bardzo dumny. A wiesz, dlaczego? Ponieważ w zeszłym tygodniu  wreszcie nauczyłem się grać pewien utwór i chciałbym Ci go zagrać jutro. Tak naprawdę to miał być prezent ode mnie i Piotrka dla Ciebie, jak tylko odbierzesz Kryształową Kulę, ale... Wszystko potoczyło się tak niespodziewanie... Miało być inaczej... Mieliśmy się dobrze bawić na zakończenie sezonu. Słyszałem, że Richi z Piotrkiem szykują imprezę. Wszystko miało być inaczej...

Jest też drugi powód, dla którego jestem bardzo dumny z siebie. Tak, to właśnie te listy. Cieszę się, że to właśnie mnie udało się wpaść na ten pomysł z pisaniem. To pozwoli nam trochę oczyścić nasze umysły, wyrzucić z naszych dusz choćby odrobinę bólu. Wiem, że taka pisanina nie zastąpi żadnemu z nas rozmowy z Tobą, ale cóż... Mój pomysł jest o tyle genialny, że zamierzam poprosić chłopaków, żeby co jakiś czas zapisywali to, co chcieliby Ci powiedzieć, przekazać. Jak tylko zacznie się sezon letni i znów wszyscy będziemy razem, znów ich zbiorę w salce takiej jak ta i znów poproszę, żeby napisali listy do Ciebie. Takie z perspektywy czasu.

Wiem, że jakoś z czasem nauczymy się żyć bez Ciebie, że jakoś pójdziemy dalej. Może będziemy spokojniejsi, bardziej cisi, może trochę smutniejsi, ale w końcu życie przecież musi trwać dalej. Nawet Twoja śmierć, śmierć tak wielkiego i wybitnego sportowca, skromnego i pełnego pokory człowieka, nie jest w stanie zatrzymać Ziemi w jej wędrówce wokół Słońca.

Kamil, Ciebie już nie ma, ale my tu wciąż jeszcze zostajemy i jakoś musimy przeżyć to nasze życie, ten czas, jaki nam jeszcze został. Nie mamy wyboru. Choćby nie wiem, jak nas bolała ta strata, musimy żyć.

Odszedłeś i teraz wygląda na to, że ktoś będzie musiał zostać nowym liderem drużyny. Wszyscy twierdzą, że to ja. Rok temu pewnie bym się z tego ucieszył, ale w tej chwili... Nie wiem, czy jeszcze chcę być przywódcą drużyny. Dopiero teraz widzę, jaka to odpowiedzialność i nie wiem, czy dam radę.

Wiem... Nie byliśmy zbyt bliskimi przyjaciółmi... Teraz tego żałuję. Podobnie jak każdego mojego słowa krytyki w Twoim kierunku. Nawet nie domyślałem się, jak trudna była droga, którą musiałeś pokonać, aby być tu, gdzie byłeś - na szczycie. Nie byłem wobec Ciebie fair. Może dlatego, iż nie sądziłem, że tak szybko nam Cię zabraknie, że odejdziesz tak bez pożegnania, że nie dostanę już więcej szansy by Cię przeprosić. Więc teraz przepraszam. Przepraszam za wszystko. Przez te wszystkie lata sporo się nazbierało tego, za co powinienem i chcę Cię dzisiaj przeprosić.

Ciągle chodzi mi po głowie jedna myśl: dlaczego Ty, Kamil? Czemu to nie mógł być ktoś inny? Zdaję sobie sprawę z tego, jak głupie są podobne rozważania, ponieważ nigdy nie uzyskamy na nie odpowiedzi. Możemy się jedynie domyślać.

To smutne. Ciągle mam przed oczami Ciebie na podium w Planicy. Grali Ci nasz hymn. W jednej chwili się uśmiechałeś, a już w następnej leżałeś na śniegu. Ciągle widzę Twoją Kryształową Kulę, którą zdobyłeś z tak wielkim poświęceniem, a jednocześnie pod koniec sezonu jakby z zadziwiającą lekkością, gdy wygrywałeś wszystko, co się dało. Kula stacza się w dół jakby była tam jakaś pochyłość, zatrzymuje się tuż przed stopami Twojej żony. Ten moment jest pełen symboliki.

-Ej, zostaw coś nam do wygrania - Powiedział do Ciebie żartobliwie pewnego razu Daniel Andre Tande. Lubiłeś go. A teraz już nikt nie będzie lubiany przez Ciebie. Coś się skończyło, zamknęło i nie ma już powrotu. Oczy zachodzą mi mgłą, co zmusza mnie do przerwania pisania.

Mówiono o mnie, że nie umiem się uśmiechać. Cóż... Byłem ambitny, ale też często właśnie przez moją ambicję wszystko psułem. A jednak Ty i Piotrek zawsze potrafiliście znaleźć sposób, żeby mnie rozweselić. I co? Tego wszystkiego już nie będzie? Skończyło się tak po prostu? Czemu?

Głupie pytanie.

Ostatnio cień smutku i żałoby spowija nasz świat. Wczoraj się zapomniałem. Wziąłem do ręki telefon, wybrałem Twój numer i... Odpowiedział mi jedynie Twój głos utrwalony już na zawsze na nagraniu z poczty głosowej. A potem zaległa cisza. Nie wytrzymałem. Roztrzaskałem telefon o ścianę. Zawsze taki byłem, bardzo emocjonalny, nerwowy, a teraz bez Ciebie nie wiem, czy będę potrafił być inny, lepszy, czy będę umiał się kontrolować. Nie wiem. W moim sercu jest pełno obaw i dopiero teraz w pełni Cię rozumiem. Mówi się, że najlepszymi przywódcami/liderami są ci, którzy wcale tego nie chcą, ale w jakiś sposób zostali do tego zmuszeni. Jak Ty. Wcale Ci nie zależało na byciu liderem drużyny. Pamiętam Twój strach, gdy zrozumiałeś, że to właśnie Ty masz nas poprowadzić dalej. Bałeś się, że nie dasz rady. Przyszedłeś wtedy do mnie i powiedziałeś, że się nie nadajesz, a ja, sam nie wiem, jakim cudem wpadłem na coś tak mądrego, powiedziałem Ci, że właśnie dlatego będziesz świetnym liderem.

Zapytałbym Cię, czy pamiętasz, jak Kuba, mój starszy brat, schował Ci pewnego razu narty, ale przecież już mi nie odpowiesz. A ja ciągle mam do Ciebie wiele pytań. W naszej drużynie była dobra atmosfera, czuło się ducha drużyny, każdy rozmawiał i spędzał czas z każdym. Tego chciał trener, a my w mig zrozumieliśmy, że to jest dla nas dobre. Byłeś naszą największą nadzieją, naszym najwspanialszym zwycięstwem. Ja miałem tylko talent, Ty oprócz talentu miałeś także swój upór w dążeniu do celu, pracowitość i cierpliwość, cechy, których Ci(co tu dużo kryć) zazdrościłem. Nie było to zbyt mądre, wiem.

Ty nigdy nie narzekałeś, nie skarżyłeś się, chciałeś skakać nawet wtedy, gdy miałeś kontuzję. Twierdziłeś, że byle ból nogi czy barku nie powstrzyma Cię przed wejściem na skocznię. Pamiętam Innsbruck rok temu. Upadłeś, na pewno mocno Cię wszystko bolało. Miałeś jednak ogromną szansę wreszcie wygrać Turniej Czterech Skoczni po tylu latach, kiedy byłeś blisko, a jednak coś Ci w tym przeszkadzało. Bałeś się, że możesz nie dostać drugiej takiej szansy, więc się uparłeś, że spróbujesz wykorzystać tą. Nie twierdziłeś, że na pewno uda Ci się wygrać. Nie. Byłeś świadom tego, jakie ograniczenia niesie ze sobą ból barku i kolana. To Cię denerwowało, rodziło w Tobie frustrację.

-Kamil, jeżeli bardzo cię boli, to nie musisz skakać - Powiedział trener Stefan Horngacher. Patrzył na Ciebie z lękiem. Martwił się o Twoje zdrowie. Ale Ty wiedziałeś, czego chcesz. I to mi imponowało. I co? Teraz już nie ma Cię. Nie ma osoby, na której mógłbym się wzorować. Nie ma człowieka, który wygrał Turniej mimo bólu. Nie ma, koniec, nigdy więcej nie będzie. Naprawdę fajnie było stać na podium obok Ciebie, miałem nadzieję, że będziemy mieli częściej taką okazję... 

Masz pojęcie, jak to boli?

Chciałbym, żebyś tu był z nami. Pewnie dzisiaj każdy z nas byłby już w domu i cieszył się chwilą wolnego. W dodatku zastanawiam się, czy te listy cokolwiek mi dają? Czytałem, że to podobno świetna terapia, że pomaga, ale... Kamil... Ja tego nie czuję! Te listy wydają mi się teraz śmieszne, głupie i takie dziecinne! Pisać list do zmarłego? I ja na to wpadłem? Moje odczucia w związku z tymi listami w trakcie pisania zmieniły się diametralnie. Teraz nie mam już żadnej pewności, po co to robię.

Przyglądałem się przez ostatnie dni Twojej żonie. Widziałem jej bezsilny, niemy ból, rozpacz, która trawiła jej serce, ale widziałem także coś jeszcze: niesamowitą siłę, której mnie brakowało. Widzę, jak wiele ją to kosztuje, a mimo to ona nadal potrafi jeszcze nas pocieszać. Przynajmniej w dzień. W nocy... W nocy jest inaczej... W nocy nasze dusze rozszarpują demony, których nie umiemy się pozbyć. Wczoraj zauważyłem Ewę, jak siedziała na ławce przed budynkiem hotelu. Bez Ciebie obok niej ta ławka wydawała się pusta, wybrakowana. Powinieneś tam być, powinieneś żyć i tulić ją do siebie. W skokach zdobyłeś wszystko, o czym ja mogę jedynie marzyć, ale zapłaciłeś za to wysoką cenę. Zbyt wysoką.

Kamil... Musisz wiedzieć, że będziemy płakać po Tobie, będziemy tęsknić za Tobą. Nie chciałeś nigdy sprawiać nam bólu ani smutku, ale tego nie da się uniknąć, gdy umiera ktoś, kto był wszystkim tak bliski, kto zawsze doceniał wysiłek każdego z nas, kto był świetnym kumplem i przyjacielem. Nie da się nie płakać. I nie da się zatrzymać serca, które  pęka na drobniutkie kawałki, niczym szklany wazon rzucony o podłogę.

Ale kiedyś nadejdzie znów taki dzień, kiedy staniemy dumnie obok siebie. Uśmiechniemy się wesoło. Znów będzie pięknie, znów cała nasza drużyna będzie razem. Taki dzień jeszcze nadejdzie. Musi nadejść. Znów usłyszymy nasz hymn. I znów złapiesz mnie za rękę, ja chwycę Piotrka, a on Dawida. Zrobimy "falę". I będzie cudownie. Tak... Kiedyś tak się stanie... Ile lat przyjdzie mi na to czekać?  Ile jeszcze podobnych sezonów w skokach minie, nim i mnie czarna przykryje ziemia? 

Maciej westchnął i odłożył długopis na bok. Ręka już go mocno bolała od pisania. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze nabawi się kontuzji ręki! Tyle że on już o to nie dbał. Próbował odciąć się mentalnie od tego wszystkiego lecz nie potrafił. Wciąż migały mu przed oczami urywki wspomnień. Kamil grający z nim w drużynie w siatkonogę, krzyczący coś do niego(emocje nie pozwalały mu przypomnieć sobie, co to były za słowa), Kamil śpiewający popularną w internecie piosenkę po wypiciu jednego piwa, ten sam Kamil śmiertelnie poważny podczas mistrzostw świata w Val di Fiemme tuż po przegranym przez siebie konkursie na skoczni normalnej... Jak się miało później okazać, ten typ skoczni po prostu nie był stworzony dla Kamila i tylko jeden jedyny raz uda mu się je poskromić... 

Przetarł dłońmi swoje zmęczone, przekrwione oczy. Czuł już tylko zmęczenie. Rozejrzał się po salce i dostrzegł, że został tutaj już sam. Zaczął się zastanawiać, jak to możliwe, że nie zauważył ich wyjścia? Pospiesznie zebrał wszystko. Na stołach zobaczył zostawione kartki. Wiele z nich było zapisanych. Ktoś nawet pokusił się o naszkicowanie orła, ktoś inny ozdobił marginesy szlaczkami. Na ten widok szatyn uśmiechnął się smutno. 

"Szkoda, że Kamcio tego nie widzi, na pewno by mu się spodobało... Nie, Maciek, nie myśl tak - Skarcił sam siebie w myślach - On jest blisko, jest z nami i wszystko widzi. Tak..."

Po zabraniu wszystkiego, poustawianiu krzeseł na miejsce i rzuceniu ostatniego spojrzenia na opustoszałą salkę, mógł wreszcie wrócić do siebie. Szedł właśnie w stronę swojego pokoju, kiedy dostrzegł na korytarzu jakieś zbiorowisko ludzi. Spojrzał na numer pokoju. 107, czyli... Pokój Andreasa, ale dlaczego? Co się stało?

Odpowiedź nadeszła, a raczej nadjechała w czarnym, plastykowym worku na zwłoki na noszach.

-Kto to? - Zapytał stojącego najbliżej Domena Prevca.

-Podobno Andi, ale nie chcą nam go pokazać.

W rogu pokoju na krześle siedział przerażony Stephan Leyhe. Zaciskał obie dłonie w pięści raz po raz uderzając w swoje kolana. Miał zaczerwienione oczy. Był zupełnie blady. Wyglądał, jakby uszło z niego powietrze. Maciej zbliżył się do niego niepewnie. Położył mu dłoń na ramieniu, a wtedy tamten spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.

-Stephi... Co się dzieje? - Zapytał najmilszym tonem, na jaki mógł się zdobyć.

-Ja... Ja go znalazłem, Maciek! On... On tam leżał cały we krwi! Nie mogłem nic zrobić! Nic, zupełnie nic! Jestem beznadziejny.

-Ćśśś... Nie jesteś beznadziejny, nie wmawiaj sobie tego nawet - Polak objął Niemca ramieniem, przyciągnął do siebie i przytulił. Do jego nosa dostał się dziwny zapach. Zastanowił się chwilę. Krew? Przyjrzał się Stephanowi. Rzeczywiście, młody mężczyzna miał całą koszulkę we krwi. Ten widok zmroził Maćka, ale i tak się nie odsunął. Skoczkowie byli dla siebie jedna, wielką rodziną, jedni się wspierali, inni ze sobą stale rywalizowali, jeszcze inni potrafili perfekcyjnie oddzielić skoki od życia prywatnego, a niektórzy z trudem siebie wzajemnie tolerowali lub wręcz nie znosili się. Maciek w tej chwili nie był pewien, do której kategorii należy. Z jednej strony miał ochotę uciec, ale z drugiej wiedział, że powinien pomóc Stephanowi, spróbować go jakoś zrozumieć. Nie chciał obudzić się rano z tym wstrętnym poczuciem, że czegoś nie zrobił, że kogoś zawiódł, że nie pomógł, chociaż miał szansę i powinien. To chyba właśnie zdecydowało. A może była to wrodzona ciekawość bruneta o brązowych oczach? On sam nie był tego pewien. Dość, że został przy Stephanie, a kiedy policja ogrodziła taśmami pokój Niemców jako miejsce zbrodni, zaprosił go do swojego pokoju. Młodzieniec nie miał wyjścia i przystał na propozycję.

W nocy Stephan niespodziewanie szybko zasnął. Nikt nie wiedział, kto zginął w pokoju Niemców. Sam Stephan nie był w stanie nic więcej na ten temat powiedzieć. Co gorsza, w hotelu nie pojawiło się na noc kilku innych skoczków. Maciek obawiał się, że wśród nazwisk tych, którzy nie nocowali w hotelu, może być ten, który dziś opuścił ich na zawsze. Lecz kto to? Czy to możliwe, że był to Markus Eisenbichler? A może Daniel Andre Tande? A może faktycznie Andi Wellinger? Może Vladi Zografski albo Kevin Bickner? Albo Michi Hayboeck? A może Cene, który zachowywał się dość dziwnie? Przecież do pokoju Niemców mógł się wślizgnąć dosłownie każdy. Ta dwójka nigdy nie zamykała drzwi na klucz. Twierdzili, że w hotelach zawsze są tylko sami swoi, więc nie ma się czego bać... No cóż...

Maciek w przeciwieństwie do Stephana nie mógł w ogóle zasnąć. Przewracał się tylko z boku na bok. W końcu zrezygnował z prób zapadnięcia w sen. Ułożył się na plecach i zaczął wpatrywać w sufit. Zaczęły do niego wracać urywki wspomnień.

Zobaczył Kamila, którego razem z resztą drużyny obrzucili śniegiem tak, że wyglądał, jak prawdziwy bałwan. To on, Maciek, wpadł wtedy na wspaniały pomysł, aby przynieść z hotelowej kuchni marchewkę. Musiał długo namawiać Kamila, by zgodził się zostać bałwanem.

-Nie chcę. Bałwan ludziom źle się kojarzy - Protestował dwudziestoczteroletni wtedy Kamil. Wyglądał w tamtym czasie zdrowo, wesoło, był skory do zabaw. "To już nie wróci, czas nieubłaganie płynie naprzód i tylko patrzeć, a i ja będę martwy i nikt nie będzie o mnie nawet pamiętał" - Pomyślał z dziwną nostalgią. Ostatnie wydarzenia uświadomiły mu, jak kruche jest ludzkie życie i jak łatwo je stracić, a przecież on chciał jeszcze żyć! Miał tyle planów! Dlatego nie mógł zrozumieć, czemu ludzie się zabijali. Dla niego samobójstwo było czymś nie do pomyślenia.

Z Kamilem było inaczej. Maciek dostrzegał powolną zmianę lecz bał się powiedzieć cokolwiek. Bał się, że nikt go nie zrozumie, że go wyśmieją. A przecież widział tą bladą, jakby zupełnie pozbawioną krwi skórę! Widział ten dziwny smutek i tęsknotę w oczach swojego kolegi z drużyny. Dostrzegał siniaki na brzuchu i nogach, które pojawiały się bez powodu, przez co Kamil wyglądał, jakby ktoś go pobił. A ostatniego poranka dostrzegł prawdziwy strach w oczach mistrza. Niestety miał wrażenie, że tylko on to widział, że to jedynie przywidzenie. Kamil był chory, umierał i nie można było nic zrobić.

I po co medale? Po co puchary? Po co sława i bogactwo, skoro najważniejszych rzeczy, zdrowia i miłości, nie da się kupić za żadne pieniądze?

Te niewesołe myśli zmęczyły go tak bardzo, że sam nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Nie wiedział też, jaki los przygotowały dla nich gwiazdy. A wszystko właśnie tam było zapisane: w gwiazdach. Ich los, marzenia, cele, porażki i upadki, ich życie, wszystko było w gwiazdach, a on sam był spadającą gwiazdą, która już upadła i czas swojego największego blasku ma juz za sobą.

Jak mam niby poprowadzić drużynę? Czemu nie słuchałem Kamila, gdy mówił mi, że to wielka odpowiedzialność, że to wcale nie jest takie proste? - Pomyślał, jeszcze zanim zasnął. Teraz biegał gdzieś beztrosko po łąkach pełnych kwiatów, zupełnie odcinając się od tego świata, który sprawił mu tyle przykrości i bólu. Sen przyniósł mu przynajmniej chwilową ulgę. Jeszcze nie wiedział, że to dopiero początek komplikacji i problemów. Następny dzień miał przynieść wiele odpowiedzi, ale też jeszcze więcej pytań.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top