11. Richard Freitag//Andreas Wellinger
Richard
Witaj Kamilu.
Mam pisać, ale tak trochę nie wiem, co. Chciałbym Ci napisać coś tak od serca, więc pewnie mój list nie będzie krótki.
Na początek chciałem Ci podziękować. Za to, że byłeś dla mnie wspaniałym rywalem, że nigdy się nie poddawałeś i walczyłeś do końca. Jeszcze przed Turniejem ludzie myśleli, że to ja zgarnę wszystko w tym sezonie. Tylko że... Nasz sport jest wyjątkowo nieprzewidywalny. Kto mógł przewidzieć, że upadnę i już nie wrócę do swojej błyskotliwej formy? Tak, wiem, rok temu Tobie przydarzyło się to samo, ale Ty jesteś... Kurna... Byłeś silniejszy ode mnie.
Jesteś... Byłeś... Jakoś nie mogę się przyzwyczaić do używania czasu przeszłego. Dla mnie ciągle żyjesz. Mam wrażenie, że to jakiś cholerny dowcip! Przecież jeszcze tydzień temu widziałem, jak z wielkim, dobrotliwym uśmiechem tłumaczyłeś coś temu najmłodszemu od Prevców. Ja nie wiem, skąd Twoja sympatia do nich? Przecież Domen to jeszcze dzieciak, który nic nie wie o życiu. Nic! Jest taki młody, niedoświadczony! Z nim spędzałeś czas. Z nim rozmawiałeś. Dlaczego więc nie chciałeś porozmawiać nawet z Andim? Ach tak, zapewne nie chciałeś, żeby cierpiał. Tak, wiem, Ewa. Ja wszystko rozumiem, ale Andi najwidoczniej nie. Martwię się o niego. Jest w takim stanie, że...
I w takich właśnie chwilach potrzebujemy Ciebie, Twojego spokoju, doświadczenia i Twojej dojrzałości. Pewnie gdybyś wiedział o uczuciach Andiego, wiedziałbyś, co mu powiedzieć. Ty zawsze wiedziałeś. Nawet gdy mówiłeś "nie wiem", to i tak w głębi duszy wiedziałeś. U Ciebie "nie wiem" znaczyło "nie chcę mówić".
Wiesz co? Dla mnie wciąż żyjesz i mam wrażenie, że to tylko krótkie rozstanie, że znów się zobaczymy latem. Tylko że... Gdy wchodzę na internet, wszędzie jest pełno postów ku Twojej pamięci, które zabijają we mnie kawałek po kawałku tą ostatnią nadzieję. Tak wspaniałych rywali, którzy nigdy nie odpuszczają bez względu na wszystko, naprawdę nie jest łatwo znaleźć. A Ty właśnie taki jesteś... Kurna, znowu to samo... Ja pitolę!
W tej chwili mam takie odczucie, jakbyś stał za moimi plecami i mówił:
-Richi, wyrażaj się.
Czasem, gdy któryś z nas użył niezbyt pięknego słowa, śmiałeś się i nas upominałeś. I co? Kto teraz będzie nas upominał? Kto będzie wygrywał wszystko po kolei, wkurzając nas tym na maksa, a jednocześnie budząc respekt? Kto pójdzie z nami na browara? Kto upije do nieprzytomności jednocześnie Tandego, Wellingera i młodego Prevca? Oni byli wpatrzeni w Ciebie jak w obrazek, cokolwiek kazałbyś im zrobić, zrobiliby to. No? Słucham? Kto jeśli nie Ty? Czemu nas zostawiłeś, opuściłeś?
No właśnie, nie ma nikogo, kto by Cię zastąpił. Jesteś niepowtarzalny.
Czuję dziwny spokój, jeśli chodzi o Ciebie. Tak, jakbyś tu był i położył mi dłoń na sercu, jakbyś mnie przytulił i powiedział, że zawsze będziesz. Jestem spokojny. Może dlatego, że nie mam już nadziei. Bez Ciebie teraz wszystko będzie inaczej, może gorzej, może lepiej? Nie, lepiej na pewno nie będzie. Przynajmniej nie dla nas.
! Już Cię nie ma...
Tak,wiem, nie czułeś się jak wielki mistrz, nie lubiłeś, gdy tak się Ciebie określało, ale Kamil, jak inaczej mamy mówić? Przecież byłeś, jesteś i pozostaniesz wybitnym skoczkiem.
Jeszcze się spotkamy, zobaczysz. Jeszcze Twój Bóg pozwoli nam znów pójść razem na piwo, znów rywalizować. Tak, wierzę w to. Wierzę w reinkarnację. Jeszcze się spotkamy. Pewnie nie będziemy pamiętać, że się kiedyś znaliśmy, pewnie będziemy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, ale jestem pewien, że znów uda nam się zbudować dobre relacje. Markus mówi, że te moje myśli są głupie, że przecież Ty byłeś tak dobrym człowiekiem, że trafisz od razu do Raju.
A co, jeżeli po śmierci nic nie ma? Jeżeli to zupełny koniec? Czy to znaczy, że straciliśmy Cię na zawsze? Że już nigdy, ani w Niebie, ani w kolejnym życiu, ani jako duchy już się nie spotkamy?
Nie, błagam, nie. Kamil, daj nam jakiś znak, cokolwiek. Daj nam nadzieję. Tak bardzo jej teraz potrzebujemy! Chociaż bardziej potrzebujemy Ciebie...
"Nie płacz, durniu, nie możesz płakać, ludzie patrzą" - Powtarzam sobie w myślach, ale to wcale nie pomaga! Czuję smutek, ból, ale także spokój.
Richard przerwał pisanie. Nie wiedział, co jeszcze mógłby napisać. Same wspomnienia były radosne, ale teraz wiązały się z bólem. Jeszcze dość długo siedział nad swoim listem, ale jego myśli pobiegły już w innym kierunku, a on sam całkowicie zapomniał o liście. Patrzył za okno hotelu i wspominał te wszystkie chwile, w których pojawiał się Polak. Tych chwil było zaskakująco dużo.
Kilka godzin później...
Andreas
Weszliśmy do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Wyglądało jak strych opuszczonego bardzo starego domu. Rozejrzeliśmy się wokół. Było zadziwiająco jasno, choć trochę upiornie. Podłoga z grubych desek była wygładzona, jakby przeszły tędy miliony ludzi wiele razy. Dopiero, gdy przyjrzałem jej się bliżej, zobaczyłem na niej napisy. Mnóstwo napisów, wykonanych ludzkimi rękoma zapewne przez setki osób. Charaktery pisma różniły się znacznie.
Pochyliłem się i zacząłem czytać jeden z nich. Był zapisany lekko pochylonym w prawo bardzo czytelnym pismem czerwonego mazaka.
Kto tu wejdzie, już nigdy nie wyjdzie. Strzeż się, albowiem dotarłeś do samego końca.
Przeszedł mnie dreszcz strachu. Gdzie ja jestem do cholery?! Co to za miejsce? Spojrzałem na Cene, Annie i jeszcze jakiegoś młodego mężczyznę o czarnych, krótkich włosach. Jego spojrzenie było... Dziwne. Jakby patrzył, ale nie widział. Kim on jest? I dlaczego Cene jest tu ze mną? Z każdą chwilą miałem coraz więcej pytań, a odpowiedzi brakowało. Spojrzałem dalej przed siebie. Zobaczyłem jasną, starą meblościankę. Szyba w drzwiczkach po prawej stronie była wybita, ale nigdzie nie było nawet maleńkiego odłamka szkła. Na ściankach bocznych i drzwiczkach ze sklejki znów ujrzałem napisy. Tym razem jednak na szczycie mebla stała złota tablica z napisem wykonanym gotycką czcionką: "Życzenia/Wishes".
Co tu się dzieje? Jakie życzenia?
-Chyba musimy napisać jakieś wskazówki dla innych - Powiedziała niska, szczupła brunetka, której końcówki włosów stopniowo przechodziły w coraz jaśniejszy blond. Ania, dziewczyna z Polski. Nie wiem, skąd to wiedziałem, bo tak naprawdę teraz widzę ją po raz pierwszy. Jakim sposobem się tutaj znalazła?
-Ale jakie? - Zapytał Cene, przyglądając się czemuś, co wyglądało jak drewniane pianino z rzeźbą ochydnego, piekielnego maszkarona. Było pokryte kurzem. Gdzieniegdzie zwieszały się z sufitu wielkie, zakurzone, niektóre czarne, jakby brudne od dymu i sadzy pajęczyny lecz... Nigdzie nie było nawet jednego pająka! Brrrr... Makabryczne miejsce. Wyczuwałem w nim jakąś nieprzyjazną, a raczej wrogą aurę. Jakby to miejsce było przepełnione grozą i rozpaczą.
-Trzeba im wybać grób - Usłyszeliśmy za oknem, które dopiero teraz zauważyliśmy. Podeszliśmy do niego, aby wyjrzeć na zewnątrz. To, co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Drogą obok budynku szli nasi przyjaciele kłócąc się o coś zawzięcie.
-Nie, to wbrew tradycji, nie możemy tak zrobić - Mój przyjaciel, Markus Eisenbichler, współlokator i kolega z drużyny skoczków narciarskich nie chciał się zgodzić z Peterem Prevcem, naszym rywalem ze Słowenii i bratem obecnego ze mną Cene. Obok nich szedł ktoś jeszcze w kurtce, która z pewnością należała do kogoś z drużyny norweskiej. Miał jednak kaptur nasunięty niemal na oczy, więc nie mogłem dostrzec, kto to.
-Daj spokój, jestem pewien, że Kam by tego chciał.
-Skąd wiesz? Skąd możesz wiedzieć? Nie, nie pochowamy ich razem, a już tym bardziej nie w Słowenii.
-Dlaczego niby nie? Kam zawsze mówił, że to był jego drugi dom. To piękne miejsce.
Zamyśliłem się. Tak, Słowenia była pięknym miejscem. Szczególnie te zieleniące się latem łąki pełne kwiatów i tętniące życiem z górami w tle były czymś niesamowitym. Dziesiątki różnobarwnych motyli polatywało nad kwiatami. Towarzyszyło im bzyczenie pszczół, os i trzmieli, które pracowicie zbierały pyłek i nektar. W górze pod jasnobłękitnym niebem ptaki wyśpiewywały wesoło hymny pochwalne na cześć tej pięknej, słonecznej pory roku. W ciepłe, słoneczne dni wspaniale było spacerować po okolicy. Wiem, gdyż byłem tutaj kilka razy latem. Dwa razy mieszkałem wtedy razem z Cene, którego bardzo lubiłem i czasem próbowałem mu pomagać, chociaż nie bardzo mi to wychodziło. On jednak zawsze był gotów mnie wysłuchać. Często rozmawiałem z nim przez telefon albo internet. Nie dziwiło mnie więc to, że był tutaj ze mną, ale wciąż nie miałem pojęcia, co tutaj robi ta dziewczyna ani gdzie jesteśmy. To właśnie Cene pokazał mi piękno i naturalny urok swojej ojczyzny. Pamiętam nasz spacer w poprzednim roku. Przyjechałem do Słowenii by trochę odetchnąć i zebrać myśli. Miałem nadzieję, że odnajdę tutaj spokój i motywację do dalszego skakania. Czekał mnie przecież sezon olimpijski, czyli coś, co dla każdego sportowca jest czymś szczególnym. Już sam udział w igrzyskach olimpijskich jest nagrodą za trudy i poświęcenia, a wielu twierdziło, że ja jestem ich nadzieją na medal. Wiele się nie pomyliłem. Spokój rzeczywiście odnalazłem. Trenowałem trochę na siłowni razem z Cene, ale nie skakałem. Gdy on szedł na trening na skocznię, ja tylko kibicowałem mu z dołu skoczni. Spędziłem u niego dwa szczególne tygodnie. Rozmawialiśmy o wszystkim. Byłem wtedy o krok od przyznania się do tego, co czuję do Kamila... Tak, nadal czuję, mimo iż go już nie ma.
Z zamyślenia wyrwały mnie słowa Norwega. Po głosie poznałem, kto to. To... To niemożliwe... On? Ale... Jak? Że co? Nic, zupełnie nic nie rozumiałem.
-Jemu by się tu spodobało. Zawsze mówił, że chce mieć grób na łonie natury z dala od cywilizacji. To było dla niego bardzo ważne. Uwielbiał przyrodę. Potrafił godzinami włóczyć się po polach, lasach, łąkach lub siedzieć nad wodą typu naturalna rzeka albo jezioro. A i Kamil pewnie także by się ucieszył, gdyby jego przyjaciele zostali pochowani razem z nim.
-Dlaczego tak uważasz, Dan?
Norweg pokręcił głową i wtedy kaptur nieco się zsunął, odsłaniając twarz i długą blond grzywkę. Był to Daniel Andre Tande, na skoczni rywal z Norwegii, poza nią przyjaciel mój i Kamila.
-O kim oni mówią? - Cene spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, w którym dostrzegłem lekki niepokój. Wzruszyłem ramionami na znak całkowitej niewiedzy. Tymczasem Danny po krótkim milczeniu odpowiedział, patrząc w niebo.
-Håkon chciał, żebyśmy go tak pochowali, ale mama nie chciała się zgodzić. Chciał spocząć w cichym, ustronnym miejscu. To było jego ostatnie marzenie, a my odmówiliśmy spełnienia go. Dziś żałuję i dlatego chcę spełnić ostatnie życzenie Twojego brata i Andiego.
-Co? Jak to ostatnie życzenie brata Petera? To Domen nie żyje? I jakiego Andiego? - Ania chyba również nic nie rozumiała.
-Nie wiem, jest kilku Andreasów i Andersów w skokach, chodźmy, zapytamy ich o to.
Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Po chwili znaleźliśmy się naprzeciwko idących. Zaczęliśmy iść w ich stronę lecz oni zdawali się nas nie widzieć. Wymieniliśmy między sobą zdziwione spojrzenia. Cene zaczął machać dłonią, gdy byliśmy najwyżej piętnaście kroków od idącej trójki. Nikt nie zareagował. Szli w milczeniu nadal przeżywając i rozważając w głowach słowa Daniela.
-Pero! - Krzyknął Cene lecz i to nie wywołało żadnej reakcji. Poczułem się dość dziwnie, jakbym zaczynał coś rozumieć, chociaż na dobrą sprawę nie rozumiałem nic. Czułem się zagubiony i coraz bardziej przerażony. Kolejne wydarzenia potwierdziły słuszność mojego strachu - Co ty? Ślepy czy głuchy jesteś? Nie widzisz mnie?
Dotknął ramienia swojego brata lecz ku naszemu zdumieniu i przerażeniu jego dłoń przeszła na wylot przez ciało Petera, a ten wzdrygnął się lekko, ale nic nie powiedział.
-Coś jest nie tak - Szepnął do nas Cene. I wtedy usłyszeliśmy coś, w co trudno było nam uwierzyć.
-Dobrze, ja się zgadzam. Wybierzemy naszej trójce spokojne, ustronne miejsce gdzieś w górach.
To mówił Markus. Nadal jednak nie wiedziałem, kogo miał na myśli. Trójce? Przecież umarł tylko Kamil. O czymś nie wiem?
-Znam jedno miejsce. Cene z Andreasem tam chodzili, jak Andi do nas przyjeżdżał.
-No dobra, tylko jeszcze pytanie, czy Ewa się na to zgodzi? - Eisey zawsze miał sporo wątpliwości, na wszystko reagował bardzo emocjonalnie, a dziś był dziwnie spokojny, wyciszony, smutny. Wiem, że zabolała go śmierć Kamila, ale nawet wtedy nie był tak spokojny.
-Myślę, że nie będzie z tym problemu.
-Wiecie? To dobrze, że wstrzymaliśmy pogrzeb Kamila do czasu wyjaśnienia sprawy. Będzie czas, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. I żeby sprowadzić ich ciała do Słowenii.
-Myślisz, że ktoś im pomógł odejść z tego świata?
-Kamilowi na pewno nie, był bardzo chory. Ale śmierć Cene i Andreasa dla mnie jako policjanta jest dość dziwna. Andi może faktycznie cierpiał z powodu odejścia Kamila, ale Cene nie miał żadnego motywu, żeby umrzeć. To podejrzane.
-To my nie żyjemy? - Cene wytrzeszczył oczy w zdziwieniu, otworzył lekko usta i już ich nie zamknął.
-Nie wiem, Cene, nie wiem - Mogłem tylko bezradnie patrzeć na niego - Nie pamiętam, żebym umierał, nie pamiętam żadnego bólu. Po prostu zasnąłem po wypiciu sporej ilości alkoholu. Jeszcze w południe chciałem się zabić, ale wtedy przyszło mi do głowy, że nie mogę tego zrobić, że moim obowiązkiem jest żyć nadal i nieść światu pamięć o Kamilu. Ktoś musi o nim pamiętać, gdy wszyscy zapomną. Postanowiłem, że będę skakał najlepiej, jak umiem, że on by tego chciał, chciałem wygrywać dla niego. Zamierzałem wspominać o nim w każdym wywiadzie. Chciałem poprosić ciebie o pomoc w napisaniu książki. I co? Teraz już nie napiszę żadnej książki? Nie będę mógł opowiedzieć światu o Kamilu? I o tym, że go kochałem? To głupie! Nie, to musi być jakaś pomyłka. Przecież ja żyję, ja tu jestem!
-Wróćmy tam, skąd przyszliśmy, może znajdziemy jakąś wskazówkę - Zaproponowała Ania. Z braku lepszego pomysłu zgodziliśmy się na to. Wróciliśmy do tego dziwnego pomieszczenia, które z każdą chwilą napełniało mnie coraz bardziej nie dobrymi przeczuciami. Od naszego wyjścia niemal nic się nie zmieniło. Zauważyłem tylko nowy napis na ścianie wykonany jakby krwią. Podszedłem bliżej, dotknąłem ów dziwa i stwierdziłem, że to faktycznie krew. Napis brzmiał:
"Nie ufaj Cieniom, idź za blaskiem".
Co? Jakim blaskiem? I dlaczego słowo "Cieniom" jest napisane z dużej litery? Błąd w pisowni czy specjalnie ktoś tak to napisał? Kim w takim razie są cienie? Nie widziałem żadnego. Wtedy pojawił się oślepiający blask. Przysłoniłem dłonią oczy, by chociaż cokolwiek dojrzeć. Blask zdawał się chwiać i migotać, niczym światło tysiąca pochodni targanych przez wiatr.
-Widzicie to?
-Tak.
-Yep i... To światło jest piękne - Zachwycił się Cene. Podszedł bliżej zupełnie bez lęku, jakby coś go ciągnęło w tamtą stronę - Hej, Annie, Andi to Kamil!
-Co? - Wydawało mi się, że chłopak zwariował. Uśmiechał się idiotycznie wesoło, co w naszej sytuacji wydawało mi się szczególnie nieodpowiednie i nie na miejscu. Może to światło ma jakieś właściwości, które mieszają ludziom w głowach?
-No chodź sam zobacz.
Poszedłem, a im bliżej tego blasku się znajdowałem, tym bardziej czułem się spokojny. Faktycznie to był Kamil. Dostrzegłem go, gdy blask zmniejszył się.
To był Kamil Stoch, ten sam, którego kochałem, ten sam, który dla wielu kibiców, fanów i samych skoczków był wzorem do naśladowania. To był nasz trzykrotny mistrz olimpijski. Uśmiechał się do nas łagodnie i dobrotliwie. W jego oczach lśniła prawdziwa radość i miłość do całego świata, do fanów, rodziny i sztabu szkoleniowego. Do wszystkich. A jednak coś się zmieniło. Wyglądał jakoś inaczej, ale nie potrafiłem powiedzieć, co się zmieniło. Dopiero słowa Cene zwróciły moją uwagę na istotną zmianę, którą powinienem był zauważyć od razu.
-Kam, ty masz skrzydła! Czy to znaczy, że jesteś teraz aniołem?
Rzeczywiście. Ubrany w czarne, idealnie dopasowane spodnie i białą koszulę brunet posiadał parę ślicznych, połyskujących w tym nieziemskim blasku białych skrzydeł, których kolor miejscami wpadał w błękit, a miejscami mienił się jak złoto.
-To nagroda za moje życie. Sam nie wiem, dlaczego mnie Bóg wybrał, dlaczego to właśnie ja dostałem skrzydła. Nie zrobiłem nic wielkiego. Zapewne istnieją tysiące osób bardziej godnych tego zaszczytu ode mnie. Ci, co serca mają w bieli.
Kamil wciąż był tym samym skromnym, pełnym pokory człowiekiem co za życia. Właśnie dlatego nie widział tego, co dla naszej trójki było oczywiste: dostał nagrodę od Boga za swoją pokorę, pracowitość, dobroć, otwarte serce potrafiące kochać wszystko, co pochodziło od Boga a także niezłomną wiarę w Niego. Kam nigdy nie mówił, że jakieś zwycięstwo jest tylko jego zasługą, zawsze podkreślał fakt, że wielu ludzi pracuje nad każdym jego sukcesem. Otwarcie mówił o Bogu, nie wstydził się Go.
Uśmiechnęliśmy się do niego. Ania nie wytrzymała i zapytała:
-Kamil, możesz nam powiedzieć z łaski swojej, co tutaj się wyprawia? Dlaczego widzimy cię ze skrzydłami? Gdzie i dlaczego jesteśmy?
-To, Aniu, jest przedsionek Śmierci, poczekalnia dla tych, którzy opuścili już swoje ciała i teraz czekają, aż ktoś ich przeprowadzi na drugą stronę Życia.
-Życia? - Zdziwiłem się - Jak to? Przecież podobno nie żyjemy. Czyżby śmierć nie była ostatecznym końcem?
-Tak, śmierć jest końcem życia na Ziemi, ale teraz czeka na nas inne Życie. Chodźmy, już pora - Kamil odwrócił się, jakby chciał wejść z powrotem w ten wielki blask lecz żadne z nas się nie poruszyło. Tylko Cene zebrał się na odwagę i powiedział to, o czym cała nasza trójka myślała.
-Chwila, Kamil, nie powiedziałeś, co się stało? Chcemy wiedzieć.
-Zostaliście zabici.
-Ale jak? Przez kogo?
-Nie wiem, akurat wtedy czekałem tutaj, aż ktoś po mnie przyjdzie. Widziałem jedynie to, że umieracie.
-A Pero i chłopaki o tym wiedzą? To znaczy, że nas zamordowano?
-Domyślają się. Chodźmy. Musimy iść.
-Kam... My... My chcemy zostać - Wyszeptałem bojąc się, że zranię lub zasmucę go tą prośbą. On jednak tylko się do nas uśmiechnął, podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
-Właśnie - Poparł mnie Cene - Chcemy zobaczyć, czy Pero, Markus i Daniel pochowają nas razem w górach i czy dowiedzą się, kto nas zabił.
-No dobrze. To zostanę z wami. Możemy wrócić na ziemię i towarzyszyć im.
-To może się rozdzielimy? - Zaproponowałem, bawiąc się nerwowo sznurkiem od mojej siwej, grubej, cieplutkiej bluzy, w której czasem spałem, gdy było mi zimno. Nie patrzyłem na Kamila, bałem się jego reakcji. Ciągle nie mogłem uwierzyć w to, że znów go widzę, znów słyszę jego cudowny głos, jego śliczne oczy znów patrzyły na mnie. Znów był obok mnie. Tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. W tym momencie moje życie na ziemi wydało mi się tylko snem, z którego właśnie się obudziłem. Do moich oczu napłynęły łzy wzruszenia. Kam od razu to zauważył. Wziął mnie w swoje ramiona, tulił do siebie, głaszcząc po plecach.
-No już, Andi, już wszystko dobrze. Najgorsze już za tobą. Dałeś radę, słyszysz? Udało się, teraz wszystko będzie dobrze - Szeptał. Jego głos koił moje obolałe serce. A wydawało mi się, że już nie mam serca, że pękło w chwili jego śmierci.
-Wiesz, że cię kochałem? Co ja mówię, nadal kocham...
-Teraz już tak. Szkoda, że wtedy nie wiedziałem... Może wszystko byłoby inaczej?
-No nie wierzę! Bóg dał skrzydła anioła gejowi? - Wtrącił się Cene. Ten to ma wyczucie chwili! Uwielbiam go. Mimo bliskiej znajomości z Karlem, Richardem, Stephanem i Markusem, to właśnie Cene jest moim najbliższym przyjacielem. Ale nawet ja musiałem przyznać, że chwilami gadał totalne głupoty! No kurczę, moim zdaniem to nie ma znaczenia, czy ktoś jest gejem, czy hetero. Liczy się raczej to, jakie ma serce, jakim jest człowiekiem, prawda?
Chwilę później Kam potwierdził moje przypuszczenia.
-Tak, ponieważ nigdy nie zdradziłem Ewy. Mimo tego, jaki byłem, nigdy jej nie okłamałem ani nie oszukałem. Nie potrafiłem. Kochałem ją, chciałem zapewnić jej szczęście i dobre życie. Troszczyłem się o nią, jak umiałem. Pan Bóg powiedział, że tym zdobyłem uznanie w Jego oczach oraz w oczach świętych. Nie wiem, co w tym szczególnego. To nie było nic wielkiego. Żyłem tak, jak zostałem wychowany. Poza tym Pan Bóg mi powiedział, że to dzięki mojej dobroci i wyrozumiałości zostałem przyjęty do grona aniołów, ponieważ dobroć serca to w dzisiejszych czasach towar deficytowy.
-Och Kam, jestem z ciebie taki dumny!
-A ja z ciebie, Andi. A ja z ciebie.
-A powiedz mi, jak to było z Peterem? Kochałeś go, prawda?
Zapadło milczenie. Nie przypuszczałem, że moje pytanie wywoła taką reację. Z jego oczu popłynęły łzy, zaczął się trząść i drżeć, a ja zrozumiałem, że nawet anioły potrafią cierpieć, że nie są pozbawione uczuć. A przynajmniej te anioły, które wczesniej były ludźmi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top