EPILOG

Park

Ubrałem kurtkę, po czym chwyciłem klamkę od drzwi.

– Powodzenia. Wiem, że sobie poradzisz. – Powiedział Jimin, posyłając w moją stronę całusa.

Złapałem go, po czym z uśmiechem wyszedłem z domu. Jednak im bliżej uczelni się znajdowałem tym mój wyraz twarzy stawał się coraz bardziej marny. Za każdym razem stresowałem się tak samo. Mogłem się pocieszać, że to ostatni dzień zaliczeń w tej sesji.

Stanąłem przed salą. Znajdowało się tutaj jeszcze kilku studentów. Przełknąłem ciężko ślinę, zaglądając do swoich notatek. Po kilku minutach drzwi się otworzyły, a wychodzący mężczyzna miał uśmiech na twarzy. Zaliczył.

– Park Hyubin! – Zawołał profesor z wnętrza salo.

Cholercia, jestem kolejny. Nieco spanikowany zacząłem przeglądać notatki. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Mógł zapytać o dosłownie wszystko!

Hyunbin wyszedł z niezbyt zadowoloną miną. Nie udało mu się.

– Park Jungkook!

Dasz radę, powiedziałem sobie w duchu. Wszedłem do środka. Wyszedłem po dziesięciu minutach z uśmiechem na ustach. Udało mi się! Nie wyciągnąłem od razu telefonu, by podzielić się tą wiadomością z Jiminem. Wolałem powiedzieć mu osobiście.

Nim ruszyłem w stronę wyjścia, zatrzymałem się. Jeden z studentów przyglądał mi się dziwnym wzrokiem. Był w wyższym roczniku, lecz na pewno był ode mnie młodszy. Jego nieustające spojrzenie, skierowane na moją osobę było dosyć dziwne.

– W czymś mogę ci pomóc? – Spytałem, chcąc jakoś wyjaśnić tę sytuację.

– Mam wrażenie, że cię znam. Może to głupie, ale nie nazywałeś się wcześniej Jeon?

– Tak. – Potwierdziłem.

Na obecną chwilę wolałem się nie przyznawać do swojego starego nazwiska. Byłem dumny z stania się Parkiem. Co najśmieszniejsze, rodzice mi to wszystko ułatwili. Widziałem się z nimi raz, gdy zjawiliśmy się w urzędzie, bym mógł zmienić nazwisko. Rodzice tylko potwierdzili, że nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Urzędniczka nie robiła problemów, gdy ojciec zaczął urządzać scenę. Z współczuciem w oczach przyjęła i podpisała odpowiedni wniosek.

Nie obchodziły mnie już słowa rodziców. Dzięki nim mogłem sprawić, że moje małżeństwo z Jiminem jest jeszcze bardziej realne. Co prawda nie mamy aktu małżeństwa ani nic w tym stylu. Jednak mieliśmy prawdziwe oświadczyny, przyjęcie weselne, Taehyung improwizując zrobił za urzędnika, na palcach nosiliśmy obrączki oraz mieliśmy wspólne nazwisko. Prawdziwe małżeństwo bez papierka.

– Wiedziałem. – Uśmiechnął się mężczyzna. – Chodziłem z tobą do liceum. Znaczy, ty je kończyłeś, a ja dopiero zaczynałem.

Nawiązała się między nami krótka rozmowa na temat starej szkoły oraz uczących nas nauczycieli. Pożegnałem się z młodszym kolegą, kierując się już w stronę wyjścia. Zbliżała się już pora obiadu, a dzisiaj Jiminnie obiecał zrobić jeongol, który wychodzi mu jak żadna inna potrawa.

Wróciłem do domu idealnie na obiad.

– Soonshine był na popołudniową sikupę? – Spytałem, schylając się by pogłaskać biały łeb.

– Zaraz z nim wyjdę. Ty jedz i nabierz sił na kolejne zaliczenia.

– Sorki Shine. Musisz jeszcze poczekać.

Ściągnąłem buty i udałem się do salonu. Na stole już leżała miska z zupą. Uśmiechnąłem się pod nosem. Zająłem miejsce, chwytając pałeczki w dłoń.

– Ty mów lepiej jak ci poszło!

– Zdałem na pięć. – Pochwaliłem się.

– Mój mądry mąż. – Podszedł i pocałował mnie w skroń. – Za każdym razem tak jest. Niepotrzebnie tyle się stresujesz. – Skarcił mnie. – O której masz kolejne zaliczenia?

– O siedemnastej.

– Czyli na spokojnie zjesz i jeszcze będziesz miał czas powtórzyć materiał.

Wziąłem się za posiłek. Przez cały czas czułem na sobie uważne spojrzenie Shine'go. Już nawet zjeść człowiek spokojnie nie może. Gdyby to było jeszcze mniejsze, a tego to nawet nie zignorujesz. W dodatku będzie wydawał z siebie jakieś niezidentyfikowane dźwięki. Oczywiście uwielbiam go, jednak, dlaczego nigdy nie dał mi spokojnie zjeść?!

– Kochanie, powtórzysz mi dlaczego zdecydowałeś się akurat na niego?

– Bo przypomina mi ciebie. – Odparł, siadając przy stole.

– Przypominam ci białą świnkę? – Powiedziałem, na co pies szczeknął donośnie. – Dobrze, niezwykle uroczą świnkę. – Poprawiłem się.

– Blisko, ale nie. To taka nasza mieszanina i metafora. Groźne na zewnątrz, kochane w środku. – Powiedział z uśmiechem. – Prawda, słoneczko?

Pies od razu obrócił się w stronę Jimina i zaczął próbować dosięgnąć jego twarzy językiem, mimo że znajdowała się metr od niego.

Gdy Jimin rok temu powiedział mi, że chcę psa, sądziłem, że będzie to coś pokroju pekińczyka lub pomeraniana. W życiu nie spodziewałem się bulteriera. Pomimo początkowej niechęci, dałem się namówić. Przecież nie umiem odmawiać Jiminowi niczego. I muszę powiedzieć, że przekonał mnie ten bydlak do siebie.

Tylko ja mu nie przeszkadzam, kiedy on je! Nie wpatruję się w niego, czekając jak tylko odejdę od talerza, by zaraz wszystko pochłonąć!

Skończyłem jeść, po czym odniosłem talerz do kuchni.

– Odprowadzimy cię na przystanek. – Powiedział Jimin, zakładając psu szelki.

Zabrałem torbę z notatkami do kolejnego zaliczenia i wspólnie wyszliśmy na dwór. Ruszyliśmy w stronę przystanku. Będąc już na miejscu, z uśmiechem spojrzałem w stronę naszego bloku. Podobała mi się zielona okolica jaka go otaczała.

Soonshine miał się gdzie wybiegać. Poza tym niedaleko mieliśmy do rzeki Han, którą również otaczały pasy zieleni.

Ten kredyt i przeprowadzka były jednymi z lepszych decyzji w naszym małżeńskim życiu. Teście bardzo nam w tym pomogli. Dzięki nim nie siedzimy w kredycie do końca życia i mamy własne mieszkanie.

Można powiedzieć, że wybudowałem dom. A właściwie to wziąłem kredyt na jego kupno wspólnie z Jiminem. Spłodziłem syna. A właściwie to przyniosłem od hodowcy w prezencie dla Jimina. Pozostało mi tylko zasadzić drzewo.

– Jiminnie...

– Nie. – Odpowiedział twardo.

Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.

– Widziałem ten twój wzrok i wiem o co chciałeś poprosić. Nie, nie kupię ci żadnego storczyka, żonkila, pelargonii, azalii, tulipanów czy jakichkolwiek kwiatów lub roślin.

– Dlaczego?

– Ponieważ skończą tak samo jak wilczomlecz, kliwia, kitnia, trzy poprzednie storczyki, żonkil, fiołki, a nawet szczypiorek z cebulą. – Powiedział. – Co jakiś czas rodzi ci się w głowie ten chory pomysł zaopiekowania się jakimś kwiatkiem. Słońce, nie masz ręki do roślin. Pogódź się z tym.

Westchnąłem, nie mając ochoty na kłótnię, którą z góry wiem, że przegram.

Jimin z Shine'nim zaczekali ze mną aż do przyjazdu autobusu. Po wejściu do niego, pomachałem im z okna, zaraz odjeżdżając w stronę uczelni. Eh, Jungkook. Jeszcze dwa lata i koniec.

Kolejne pół dnia pędziłem na uczelni. W przerwie między kolejnymi egzaminami porozmawiałem chwilę z Taehyungiem. Dla niego to już praktycznie koniec. Zostało mu tylko obronić magisterkę. Szczerze mówiąc to nie wyobrażam sobie, żeby ktoś do niego powiedział – panie magistrze Kim. Przecież to się ze sobą nie łączy. Co innego pan magister Park Jungkook. To przecież brzmi jakby zostało stworzone dla siebie.

Późnym wieczorem wracałem do domu z indeksem samych pozytywnych ocen. Miałem spokój do kolejnej sesji.

– Wróciłem! – Krzyknąłem w głąb domu, lecz nikt mi nie odpowiedział.

Nawet Soonshine nie przybiegł, więc pewnie są na wieczornym spacerze. Zobaczyłem, że się myliłem, widząc zapalone światło w łazience. Pewnie Jiminnie bierze kąpiel, a Shine'go wziął dla towarzystwa.

Przechodząc przez salon, moją uwagę przykuł jeden szczegół. Podszedłem do stołu, na którym leżał karton owinięty w ozdobny papier. Ktoś ma urodziny i o nich zapomniałem? Obejrzałem prezent dokładnie. Było na nim wypisane moje imię.

Chyba mogę otworzyć jak dla mnie?

Zacząłem rozrywać papier, a następnie otworzyłem karton, wyciągając z niego... Roślinkę, składającą się głównie z listków lub gałązek z liśćmi. Sam nie wiedziałem jak to określić.

– Pani w kwiaciarni powiedziała, że ta roślinka jest nie do zdarcia. – Usłyszałem głos Jimina.

Spojrzałem na chłopaka, owiniętego w sam ręcznik i trzymającego psa przy sobie. Uśmiechnąłem się, podchodząc do starszego. Przytuliłem się do niego, łącząc nasze usta razem w pocałunku. Przerwało nam szczekanie psa.

– Shine, nie bądź taki zazdrośnik. Miałeś Jimina cały dzień. Teraz moja kolej.

Ponownie wpiłem się w te pełne usta, nie zawracając sobie głowy psem, który obrażony odmaszerował na swoje legowisko.

____________________

No i teraz to już naprawdę koniec. Mam nadzieję, że takie zakończenie się wam podoba. Jestem miłośnikiem nieszczęśliwych zakończeń, ale po tym co chłopaki się ze mną wycierpieli, zasługują na szczęście ❤

Mam nadzieję, że spotkam się z wami jeszcze w innych moich opowiadaniach ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top