prolog

Uzupełniał swoje zapasy w kuferku. Musiał mieć wszystko przygotowane, w końcu nigdy nie wiesz, kto o co poprosi. Wziął jeszcze jedną pastylkę do buzi, i wyszedł z domu, w końcu jadąc swoim vanem do szkoły. Wiedział, że ma dwóch stałych klientów, którzy na sto procent przyjdą do niego przed zajęciami. „Zajebiście" - pomyślał.

Był jedynym dilerem w szkole, a jeżeli nie, to i tak szybko wygryzał konkurencje. Miał dobry towar, dobrą cenę i stałych klientów, którzy polecali go innym. I tak z małego „biznesiku" nazbierała się całkiem pokaźna suma osób, które rzeczywiście zawsze od niego kupowały. Z czasem, kiedy zobaczył, że każdy chce tylko jego towar, podniósł ceny trochę do góry. A teraz? Teraz starczało mu na utrzymanie siebie i jeszcze pomaganie wujkowi, a nawet z tego zostawała mu reszta. Hawkins było jego.

Steve Harrington już czekał w wyznaczonym miejscu. Nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę. Po raz pierwszy to on miał kupować towar. Był królem Hawkins i nigdy nie musiał się tym przejmować, a teraz to jemu - jako organizatorowi imprezy - przypadł ten zaszczyt. Oczywiście nie mógł zostać przyłapany. Nie mógł stracić w oczach nauczycieli. „Tylko się kurwa nie spóźnij" - myślał. Co chwila przeczesywał w zdenerwowaniu grzywkę.

Kiedy Eddie Munson podjechał na parking szkolny, i udał się w bardzo dobrze znane mu miejsce, zdziwił go cholernie widok Steva Harringtona, zamiast jego stałego klienta. Wiedział, że chłopak kiedyś musiał coś brać. Nie był głupi, w końcu król szkoły wcale nie był taki święty. Jednak zawsze przychodził do niego ten sam gościu, z szajki Harringtona. Zawsze to u niego były imprezy i zawsze to u niego najwięcej się działo, jeżeli chodziło o „małe szaleństwa". Dlatego widok piękno-włosego zdziwił go, w końcu nie wiedział jeszcze, że tradycji stało się zadość, i teraz to właśnie chłopak stojący przed nim będzie wyprawiać huczną zabawę.

Steve odetchnął z ulgą widząc Munsona. Już się bał, że ktoś zacznie go szukać i wszystko wyjdzie na jaw. Niby mógłby zniszczyć jakiegoś kujonka, w końcu był wpływowy i każdy się go bał, ale jeżeli jakiś gówniarz jednak by się odważył? Okay, Steve wyszedłby z tego cało, ale jednak plamka na jego mieniu zostałaby do końca jego licealnego życia.

- Steve Harrington - powiedział starszy, siadając na ławeczce z kuferkiem przed sobą - co cię do mnie sprowadza?

- Daj mi to co najlepsze - od razu wypalił bez owijania w bawełnę.

A Eddie uśmiechnął się jedynie cwanie pod nosem, wiedząc już co jest najlepsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top