Rozdział 75. Chce się pogodzić i zacząć od nowa.
Cóż. Jeszcze tylko jeden bardzo króciutki rozdział, epilog i w końcu będzie można zacząć kolejne fanfiction!
I przepraszamy za przerwę, próbowałam odpocząć od pisania, jak radziliście, ale chyba niewiele to pomogło...
💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚
Louis chciał cierpieć. Chciał przeżywać to dłużej, lecz gdzieś cały smutek opuścił go już następnego dnia po śmierci ojca. Na pogrzebie nie był w stanie uronić nawet jednej łzy, kiedy jego macocha oraz przyrodnia siostrzyczka szlochały całą ceremonię. Pragnął się ukarać za całą swą obojętność, jednak nawet na to się nie zdobył, a po prostu trwał w swojej pustce. Za dużo cierpiał w czasie pobytu mężczyzny w szpitalu, by tak po prostu miał prawo śmiać się z przyjaciółmi i zachowywać, jakby nie przeżywał żałoby. Powinien płakać, cierpieć, prawda?
Jednak nie było tak. Właściwie jedyną rzeczą, która naprawdę go przytłaczała był bal, czy raczej rzeczy z nim związane. Miał się odbyć następnego dnia i był takim dosłownym zwieńczeniem, pożegnaniem ze szkołą średnią, a zarazem wejściem w dorosłość - w coś na co Louis wciąż nie był gotów. A przecież garnitur już dawno wisiał w szafie, był umówiony z Harrym, że pojedzie po niego pod dom, a Zayn od kilkunastu minut zadręczał go tym, jak bardzo podoba mu projekt Stylesa, idealne, subtelne połączenie, o co bardzo prosił Liam.
L: Oczywiście Zee. Będzie pięknie na 100%
Z: Dobra a teraz gadaj co masz taki chujowy humor?
L: To znaczy? Piszę jakoś inaczej niż zwykle?
Z: No... Nie TAK. Intuicja
L: Znamy się za dużo lat. To się robi przerażające
Z: Dobra mów
L: Nic mi nie jest wyluzuj
Z: Boże. Dlaczego jesteś taki uparty?
L: Bo mogę
Z: Pierdolisz. Mam zadzwonić?
L: Grozisz?
Z: Louis
L: Po prostu nie jestem w nastroju. Daj spokój nie będę cię teraz zadręczać swoimi problemami
Z: Nie zadręczasz. Zaraz zadzwonię
Z: Chyba że mam przyjechać?
L: Po co?
Z: Pogadać
L: U mnie w domu nie ma warunków do wyznawania problemów
Z: To przyjadę i pogadamy w aucie
L: Nie wygłupiaj się
Z: I tak muszę podjechać w okolice twojego osiedla
Z: Znaczy nie muszę ale chcę
L: Nie będę robił ci problemów. Już późno podobno chciałeś się położyć wcześniej
Z: Gdyby to był problem to nie proponowałbym ci
Z: Za około 20 minut jestem
Louis wpatrywał się ze zdumieniem w swój telefon, ledwo dowierzając w to co widzi. Wiedział, że przyjaciel go kochał i zawsze chciał mu pomóc, ale chyba całe życie go nie doceniał. Nie chciał litości, współczucia, lecz również nie mógł dłużej wytrzymać w czterech ścianach swojego pokoju, dlatego nie zabronił Zaynowi przyjeżdżać. I jeśli nawet miał jakieś wątpliwości, rozwiały się one w sekundzie, kiedy brunet zadzwonił, by powiedzieć mu, że już jest. Tomlinson był tym tak bardzo pochłonięty, że nawet nie myślał się przebierać i dopiero po telefonie wyszedł spod kołdry. Szybko narzucił na nagi tors szarą bluzę, zasuwając ją prawie pod szyję, a na stopy wsunął trampki i nawet nie przejmował się tym, że był w spodniach od piżamy, kiedy po dwudziestej drugiej pobiegł do samochodu pod domem.
- Hej - wydusił nienaturalnie cicho i uśmiechnął się ostrożnie. - Liam nie będzie zazdrosny?
- Wie, że jestem z tobą, ale nie mówiłem mu dlaczego. To gdzie jedziemy?
Louis ostatni raz rzucił okiem w stronę okna swojego pokoju i wzruszył ramionami. Spodziewał się innego rodzaju pytań.
- Gdziekolwiek. To twój samochód.
Zayn skinął głową i wrzucił wsteczny, by wyjechać z pojazdu, a następnie ruszył w jemu znanym kierunku.
Szatyn nie odezwał się już ani słowem, jednocześnie zaciskając nieco zbyt nerwowo palce na swoim udzie. Będzie dobrze. Absolutnie. Zaraz dorwał się do skrytki w samochodzie w poszukiwaniu papierosów i jeszcze opuścił szybę do połowy, nim odpalił jednego. Mocno zaciągnął się dymem, wsłuchując się w lecącą playlistę przyjaciela oraz oglądając miasto nocą, a napięcie sprzed kilku minut zaczęło magicznie ulatywać wraz z każdą mijaną latarnią, wydychanym kłębem dymu oraz wdechem chłodniejszego, niż za dnia powietrza. Mocny głos wokalistki In This Moment, śpiewający I can be your whore!/I am the dirt you created/I am your sinner* wbrew logice również działał całkiem uspokajająco, wręcz domowo, znajomo, aż w końcu jego mięśnie zdołały się rozluźnić, a rysy twarzy wygładzić.
- To tutaj - oznajmił Zayn, parkując przed Tesco. - Idziesz? Tak myślę, możemy szybko skoczyć po coś do żarcia i zatrzymamy się gdzieś, żeby pogadać.
Louis nawet uśmiechnął się nieco ironicznie i wskazał na siebie.
- Jestem bez bielizny i bluzki, tylko w bluzie i spodniach od piżamy. Nie sądziłem, że chcesz gdzieś łazić o tej porze.
- Narzekasz. Jeśli cię to pocieszy, też jedynie naciągnąłem na dupę dresy, nic pod nimi nie ma. Obaj będziemy ekshibicjonistycznymi dziwakami. No, ja przynajmniej mam bluzkę i skarpetki. Glany bez nich, to najgorsze, co kiedyś zrobiłem. Popraw bluzę i będzie dobrze - mówiąc to, sam sięgnął suwaka i pociągnął do góry, prawie pod szyję. - O. A teraz chodź.
Tomlinson westchnął ciężko, jakby chłopak zmuszał go do nadludzkiego wysiłku i pociągnął za klamkę. A mógł użalać się nad sobą w samotności.
Po wyjściu z samochodu, jeszcze poprawił swoje spodnie z nadzieją, że jakoś udało mu się zamaskować brak bokserek i w końcu rozejrzał dookoła. Parking był jeszcze do połowy zapełniony samochodami, ale mogło być gorzej. Kiedy w końcu odwrócił się w stronę przyjaciela, ten już wpatrywał się w telefon i szedł w kierunku rozsuwanych drzwi.
- Zee? Po co my tutaj właściwie przyszliśmy?
- Głodny jestem, okay?
Louis nie krył wręcz przesadnego wywrócenia oczami, ale nie kłócił się, podążając za przyjacielem między alejkami. Oczywiście rozsądna osoba w takiej sytuacji wybrałaby coś bardziej pożywnego, lecz w tym przypadku musieli skończyć z dwoma paczkami Oreo oraz sokiem bananowym. Oczywiście. Tomlinson naprawdę nie powinien czuć się zaskoczony, kiedy stali w kolejce do kasy. Właściwie nawet zdołał zapomnieć o tym, jak początkowo czuł się nieswojo w supermarkecie bez części podstawowych elementów garderoby; co więcej - w pewnym momencie do tego stopnia zdołał się rozluźnić, że całkiem zapomniał o chęci stania się niewidocznym, iż po jednym z żartów przyjaciela wybuchnął śmiechem na jakieś pół sklepu. Cóż, nie był najlepszy w niezwracaniu na siebie uwagi.
Kiedy ponownie rozsiedli się w Audi, Zayn ponownie ruszył bez informowania przyjaciela o celu ich podróży póki nie zaparkowali dalej od głównej drogi, gdzieś pomiędzy jednym osiedlem domków jednorodzinnych, a drugim. Całkiem pusto, przyjemnie, co Tomlinson mógł zaakceptować i zaraz zanotował sobie w głowie, żeby skupić się na tym, jak wygląda trasa, kiedy będą wracać. Prawie wyciągnął telefon, by dodatkowo zapisać sobie w mapach adres, ale wtedy o jego uda odbiło się jedno z pudełek z ciastkami wraz z rozbrzmiewającym cicho głosem bruneta:
- Jedno dla ciebie. To słucham, co się dzieje?
- Nic... - mruknął, otwierając opakowanie. - Dalej nie wiem po czym wnioskujesz, że coś miałoby nie grać.
- Gdyby to było nic, zabroniłbyś mi przyjeżdżać. Chodzi o ojca?
Louis rozerwał małą paczuszkę i od razu wpakował sobie do ust jedno ciastko, chcąc w ten sposób zyskać na czasie i wymyślić sensowną wymówkę. Jednak zamiast tego, z jego gardła wydostało się tylko krótkie:
- Nie mam siły.
Chłopak momentalnie poczuł szczupłą dłoń na swoim ramieniu, zero komentarza, co przyjął z niejaką ulgą. Potrzebował na chwilę wziąć oddech, a byłoby to niemożliwe przy lawinie kolejnych pytań. Dostał od losu najlepszych przyjaciół, to już pewne. Może powinien bardziej ich doceniać?
- Kurwa, ja naprawdę nie jestem gotowy na dorosłe życie, wiesz? Kiedy byłem młodszy, wszystko brzmiało tak prosto, a teraz... Teraz kiedy kończę szkołę i teoretycznie mam zacząć spełniać wszystkie moje marzenia, to... Sam nie wiem. Nie wiem, czego naprawdę chcę. Te wszystkie marzenia sprzed kilku lat... sprzed roku wydają się być obce. Boję się przyszłości.
- Co sprawiło, że nagle tak... Zaatakowały cię te myśli?
Tomlinson przez chwilę bawił się okrągłym ciastkiem, co jakiś czas nim obracając, czy oddzielając dwie czarne części od siebie, aż w końcu się złamało i kilka okruchów upadło na jego spodnie. Westchnął ciężko na bałagan i zaczął go sprzątać, być może przede wszystkim chcąc w ten sposób odłożyć w czasie odpowiedź. Kiedy w końcu podniósł wzrok na przyjaciela, ten nie wydawał się być nim zainteresowany, w tamtym momencie zbyt zajęty piciem swojego soku, co w jakiś sposób uspokoiło szatyna. To tylko Zayn.
- Chyba... Chyba to ta ulga, że nie jadę z wami. Może śmierć ojca jest jedynie wymówką, a ja tak naprawdę nie chcę stąd wyjeżdżać? Lubię nasz relatywnie cichy skrawek Londynu. Chyba nawet już nie chcę w przyszłości wielkiej willi z basenem, a wystarczy mi mały, ładny domek z gromadką dzieci, kochającym mężem oraz psami.
- Jednocześnie jesteś zbyt dziedzinny i zbyt dojrzały na swoje osiemnaście lat - zaśmiał się Zayn, choć owa radość nie zostawała odzwierciedlona na jego twarzy. - Też się boję, jak to będzie. Kompletnie obce miasto... kontynent. Nikogo tam nie znam poza Liamem, który studiuje na zupełnie innym uniwerku plus będę musiał na nowo budować swoją reputację... Teraz jeszcze okazuje się, że nie będzie wtedy fizycznie przy mnie mojego najlepszego przyjaciela. Wiesz, to dziwne. Ta świadomość, że już nie będę mógł w dowolnym momencie od tak wpaść do ciebie w odwiedziny albo wyskoczyć gdzieś na piwo. Ten rok pogmatwał życia nas wszystkich. Tylko... Może nawet w tym bałaganie powinniśmy skupić się na własnym szczęściu? Jak taki Niall, którego życie wywróciło się najbardziej o sto osiemdziesiąt stopni przez ciążę, ale to też popchnęło go do znalezienia pracy w restauracji, jak o tym marzył. Może kiedyś nawet otworzy własną, hm? Tak samo ja skupię się na swoim szczęściu i studiach na Harvardzie mimo pojawiających się trudności. I jeśli twoim szczęściem będzie życie tutaj w Londynie... To w czym problem? Korzystaj z tego i spraw, żebyś nigdy nie żałował decyzji.
Louis posłał chłopakowi drobny uśmiech i tak po prostu przechylił się ponad skrzynią biegów, by w końcu mocno uściskać bruneta. Chyba nigdy nie pojmie, jak wielki skarb trzymał w swoich ramionach przez te wszystkie lata.
- Będę za tobą tak bardzo tęsknić - szepnął, kiedy Zayn przyciągnął go bliżej, mimo niewygodnej pozycji. - Wami.
- Jeszcze tydzień do odlotu... Wiesz, możesz nas odwiedzać kiedy tylko chcesz. Kupimy ci specjalnie śpiwór.
- Docienam ten hojny gest.
Payne wydał z siebie coś na pograniczu chichotu zwieńczinego prychnięciem i odepchnął od siebie szatyna, przez co obaj wrócili prosto na swoje miejsca. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, aż nagle, jak na zawołanie wybuchnęli głośnym śmiechem, którego przyczyny na próżno szukać. Ilekroć tylko prawie się uspokajali, wystarczyło by ponownie na siebie spojrzeli, a wszystko atakowało ich z jeszcze większą siłą.
- Będę przylatywać tak często, jak tylko pozwoli mi na to moje konto bankowe - zapewnił, trzymając się za bolący brzuchu.
- Trzymam za słowo - zapewnił Zayn i puścił mu oczko. - Boże, będzie mi tego brakowało. Pamiętasz, jak jeszcze w podstawówce ganialiśmy po kamieniach i drzewach, gdzie mieliśmy nasze królestwa?
Drobny, otulony nostalgią uśmiech ponownie targnął kącikami ust Tomlinsona, kiedy skinął i oparł tył głowy o zimną szybę.
- I jak dzwoniliśmy do drzwi i domofonów przypadkowych osób, po czym uciekliśmy, uważając to za najzabawniejsze żarty na świecie - pochwycił szatyn, nim wepchnął sobie do ust kolejne ciastko.
- Albo jak chyba trzy lata temu pojechaliśmy we trójkę na jedną noc do Manchesteru, choć oficjalnie nocowaliśmy u Liama! To śmieszne, jak często był naszym alibi...
- Wszyscy go kochają i najbardziej mu ufają. W sumie nie dziwię się, skoro jako jedyny co pięć minut sprawdzał telefon, czy ktoś nie dzwoni albo nie pisze.
- To wszystko dlatego, że on oficjalnie spał u ciebie. Tobie nikt nie ufa - odparł Zayn i wytknął przyjacielowi język, zaraz obrywając paczuszką z ciastkami w policzek. - Taka prawda!
- Geoff kiedyś powiedział, że jestem dla nich, jak rodzina.
- Tylko dlatego, że chciał od ciebie pomocy w koszeniu trawnika.
- Oj spierdalaj. Liczy się - żachnął się Louis, a po chwili znów krótko parsknął śmiechem. - Dwie i pół godziny pociągiem w jedną stronę. Co by było, gdyby faktycznie obawy Liama się potwierdziły i ktoś chciał zweryfikować, czy na pewno jesteśmy w domu?
- Prawdopodobnie w dużo krótszym czasie zostalibyśmy zamordowani i uziemieni do końca życia.
- Na pewno w tej kolejności? A i tak w nocy nie było, aż tyle atrakcji, co myśleliśmy.
Brunet wywrócił oczami i odchylił siedzenie maksymalnie, by jeszcze wygodniej się rozwalić w samochodzie, a jego umysł zaczął zalewać go wspimnieniami.
- Wypraszam sobie. Pół nocy jeżdżenie na deskorolkach i wyprawa na drugi koniec całkiem dużego miasta, bo ty masz ochotę na hamburgera w jakimś konkretnym miejscu, które okazało się być już zamknięte o tej godzinie, jest świetną zabawą. A szczególnie ten podejrzany facet, który oferował nam wino oraz pół godziny opowiadał o swoim życiu, by później zaproponować podwózkę do domu swoim zdezelowanym samochodem był najciekawszy.
- O nie! Ten był szczególnie... specyficzny. Jak nic jakiś gwałciciel albo inny psychol. A na początku wydawał się całkiem sympatyczny.
- Większość seryjnych morderców jest pozornie uprzejma i godna zaufania.
- Całe szczęście. W takim razie mogę czuć się przy tobie bezpiecznie.
Zayn prychnął głośno i w pierwszej kolejności chciał kopnąć przyjaciela - po coś były mu te glany - lecz dość szybko przekonał się, jak bardzo było to niepraktyczne oraz niewygodne, więc odpuścił i zamiast tego mocno uderzył go pięścią w udo, co wywołało u szatyna jęk bólu wymieszany ze śmiechem. Już oczami wyobraźni widział tego formującego się siniaka... Pomyśleć, że ktoś z boku mógłby sądzić, iż w tych prawie pozbawionych mięśni ramionach nie ma za dużo siły.
- Pamietaj o słowie klucz: większość - odparł dodatkowo Payne z szatańskim uśmieszkiem.
- Miałeś już wiele okazji i jeszcze więcej powodów, żeby mnie zamordować.
- Myślę, że wyjazd do Stanów da mi całkiem niezłe alibi, nie uważasz? - spytał Zayn niby niewinnym tonem i zatrzepotał rzęsami na swojego przyjaciela.
Louisowi momentalnie zrzedła mina i szybko sięgnął klamki, by zacząć ją na niby szarpać, jakby chciał uciec, ale nie mógł. Nie zrobił tego na poważnie, tylko dlatego, że na zewnątrz wciąż było chłodno, nie było ciastek i jeśli miałby zginąć z czyiś rąk, to wolałby Zayna, niż przypadkowego nieznajomego.
Brunet zaczął się cicho śmiać, wpatrzony w poczynania przyjaciela, zaraz dodatkowo pokręcił głową na jego dramatyczne westchnienie i naprawdę, ale to naprawdę nie chciał wyobrażać sobie niedalekiej przyszłości bez tego dziwaka z przerośniętym ego oraz wieczną potrzebą atencji. Bez Louisa zawsze jest tak... cicho. Oczywiście kochał spokój, relaks, ale to wciąż jakaś część jego życia, do której przywykł za bardzo, by tak z dnia na dzień z nią zrywał. Jeszcze nie był pewny, jak będą stali z Liamem finansowo, wszystko wciąż jedynie opierając na w miarę starannych kalkulacjach, jednak był gotów kupować mu bilety na samolot nawet i co drugi miesiąc, jeśli starczy pieniędzy, byleby tylko mógł cieszyć się jego obecnością.
- Jesteś pewny, że nie chcesz z nami lecieć?
W sekundę Tomlinson spoważniał na to pytanie, a coś ponownie szarpnęło go na dnie serca. Oczywiście, że nie był.
- Niczego nie jestem pewny. Ale już za późno, żeby to odkręcać i przede wszystkim potrzebuję odpocząć. Proszę, zrozum. Przecież kilka mil nie sprawi, że będziemy mniej... przyjaciółmi. Będę do ciebie wydzwaniał kilka razy dziennie, a jak nie, to męczył wiadomościami i na pewno jeszcze nie raz wpadnę z wizytą, więc nie zapomnij kupić ten śpiwór. Hej, może jak się urządzicie w nowym mieszkaniu, to przyjadę jeszcze w te wakacje?
- Trzymam za słowo. Bo inaczej zostanie ci sama, zimna podłoga bez dywanu.
- Okrutnie - zaśmiał się cicho Louis i wyciągnął nogi na deskę rozdzielczą. - Myślisz, że będzie dobrze?
- Ogólnie, czy coś konkretnego? Bo z bardziej sprecyzowanych spraw, to jestem ciekaw, co będzie jutro, jak pojedziesz po Hazzę przed balem. Nie zdziwiłbym się, gdyby jego matka nie chciała go w ogóle puścić z domu - zażartował Zayn, przed wpakowaniem sobie do ust ciastka.
I szczerze, Louis do tamtego momentu mało o tym myślał. W końcu to był bal dla ostatnich klas, a Harry był jedynie osobą towarzyszącą dla niego, więc w jego wyobraźni wszystko mogło się zdarzyć.
Cóż.
Wszystko poza tym, że w momencie, kiedy zapuka do drzwi frontowych, otworzy mu Anne z pytaniem, czy mogą porozmawiać.
- Co? - wydusił Tomlinson z trudem, ledwie powtrzymując pragnienie wyjrzenia nad jej ramieniem w poszukiwaniu chłopaka. - Znaczy... Proszę wybaczyć, ale chyba nie za bardzo mamy o czym.
- Mamo? Co ty znowu wymyśliłaś? - odezwał się Harry, jakby znikąd i momentalnie przecisnął się obok, żeby objąć Louisa. Szatyn wzdrygnął się mimowolnie na ten gest, nie chcąc, by Styles musiał go bronić; to on chciał być jego rycerzem na białym koniu. Jednak chłopak musiał opacznie zrozumieć jego reakcję, bo momentalnie zacisnął bardziej dłoń i wysunął się odrobinę do przodu, jakby chciał go zasłonić swoim ciałem. - To nie jest dobry moment na kłótnie.
- Chcę tylko porozmawiać. Nic więcej. Na osobności.
Szczerze Tomlinson miał dość tej obronnej postawy Harry'ego, dlatego nieco wbrew sobie skinął głową i wszedł do środka, zaraz podążając za Anne do salonu. Jeszcze tylko odwrócił się z uspokajającym uśmiechem, by napotkać wzrokiem zielone oczy zmrużone w niepokoju. Nie chciał tego.
- Kochanie, poczekasz w samochodzie? - spytał z delikatnością otulającą jego głos i wręczył kluczyki. - Zaraz wracam.
Kiedy z powrotem wrócił do kobiety, ta już siedziała w salonie na skraju kanapy, wyglądając na dziwnie spiętą, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Louisa. Jego dobry nastrój w końcu powrócił wraz ze spotkaniem z Zaynem i trzymał się następne kilkanaście godzin, czego nie chciał tak łatwo tracić. Nie chciał, ale czuł, jak wymyka się coraz szybciej między jego palcami, kiedy ostrożnie zajmował miejsce po drugiej stronie ze wzrokiem wbitym w smukłe dłonie kobiety. Najchętniej wyszedłby stamtąd z Harrym za rękę, nie oglądając się na nic, lecz właśnie ze względu na chłopaka wciąż tam był. Nie powinien stawać między nim, a jego własną matką.
- Lewis... Louis.
Tomlinson z wahaniem podniósł wzrok i z największą starannością przybrał spokojny wyraz twarzy. Gdzie zgubił tę pewność siebie sprzed kilku miesięcy?
- O co chodzi? O czym chce pani ze mną rozmawiać? Proszę wybaczyć, ale wybieramy się na bal i nie chciałbym się spóźnić.
Anne wyprostowała się momentalnie, wzrokiem wciąż unikając rozmówcy i dopiero po wzięciu głębokiego wdechu, zdecydowała się kontynuować.
- Chciałam cię przeprosić za całą tę sytuację i to jak się zachowywałam. Próbowałam cały ten czas chronić mojego małego synka, zapewnić mu miłość i bezpieczeństwo, ale być może cały czas miał je przy tobie... Niesprawiedliwe cię traktowałam.
- Skąd taka nagła zmiana? - spytał Tomlinson z wahaniem w głosie. Nie ufał jej w żadnym stopniu i choć brzmiała szczerze... To było wręcz nieprawdopodobne. Może nawet zaśmiałby się głośno, gdyby nie jego drobna cząstka w sercu, która chciała dobra Stylesa bardziej, niż krzyczała jego duma. A krzyczała głośno i dosadnie.
- Harry i Gemma są dla mnie wszystkim. W dniu, kiedy twój ojciec trafił do szpitala... Jeszcze nie było okazji, ale przyjmij moje kondolencje. - Obojętne wzruszenie ramionami przez Louisa. - Rozumiem... W każdym razie tamtego dnia... Jeszcze nigdy nie widziałam Harry'ego tak zdeterminowanego, złego, przerażonego, jak wtedy w domu, nim zawiozłam go do ciebie. Kiedy obserwowałam was już w szpitalu, dopiero uświadomiłam sobie, że nie jesteś jedynie kaprysem. Nie ufam ci, nie możesz mnie za to winić, ale chciałabym zacząć wszystko od nowa. Nie chcę stracić mojego synka.
- To Harry'ego proszę przepraszać, nie mnie. Z całym szacunkiem, ale niewiele mnie obchodzi, co pani uważa na mój temat, póki nie odbija się to na nim. Póki przez pani nieprzemyślane zachowanie nie kończy płacząc w moich ramionach. Aczkolwiek w porządku, wybaczam w dużej mierze ze względu na Hazzę.
Anne skrzywiła się nieznacznie i mocniej zacisnęła pięści, jakby walczyła z komentarzem, jakiego nie powinna mówić. Nawet jeśli to wszystko nie specjalnie jej się podobało. Nigdy nie sądziła, że skończy w takim położeniu, ale oto właśnie próbowała pogodzić się z Louisem Tomlinsonem byleby tylko nie dopuścić do tego, by jej dziecko całkiem się od niej odsunęło.
- Dziękuję. Może chciałbyś przyjść w przyszłym tygodniu do nas na obiad?
Szatyn odgarnął grzywkę z czoła, walcząc z chęcią wycofania się z tego i z krzywym uśmiechem skinął głową. W tamtym momencie oboje zawarli pakt w imię dobra Stylesa, jego oraz ich szczęścia. Być może nikt nikogo nie zamorduje w trakcie jego trwania, o ile tylko nikt nie wykona fałszywego, czy nieuczciwego ruchu.
- W porządku. Proszę tylko powiedzieć kiedy, a z pewnością się pojawię. Jednak teraz naprawdę muszę już iść.
Kobieta skinęła głową i sztywno podniosła się z kanapy z dłonią wyciągniętą w stronę Louisa. Jakby przeprowadzili rozmowę biznesową, a nie godzili się po miesiącach cichej wojny. Jednak Tomlinson nie zamierzał się tym jakoś specjalnie przejmować, jeśli tylko miało to pomóc jego chłopcu. W końcu już niemal wszystko co robił, robił w oparciu o szczęście Harry'ego.
Kiedy Tomlinson usiadł na siedzeniu kierowcy, duże dłonie momentalnie spoczęły na jego policzkach, zmuszając do spojrzenia w stronę zielonych oczu oraz miękkich warg, w tamtym momencie przygryzionych w obawie.
- W porządku? Co mówiła?
Louis od razu nachylił się do pocałunku, który niestety dość szybko został przerwany przez młodszego, wywołując jęk niezadowolenia ze strony szatyna. Jego usta mrowiły delikatnie z potrzeby przytulenia tych drugich, choć jeszcze na parę sekund, lecz ta zmarszczka między brwiami jasno mówiła, że to nie jest czas na tego typu pieszczoty. Westchnął ciężko, podkreślając swoje niezadowolenie i nakrył jedną z dłoni chłopaka swoją, zaraz głaszcząc uspokająco jej bok kciukiem.
- Zaprosiła mnie na obiad w przyszłym tygodniu.
Oczy Stylesa rozszerzyły się do niewiarygodnych rozmiarów, a ręka, która nie była trzymana przez Louisa, opadła prawie bezwładnie na skrzynię biegów. Oh.
- Ona... Co?
Tomlinson ucałował wnętrze nadgarstka młodszego i w końcu pozwolił sobie jeszcze chociaż tylko cmoknąć te słodkie, rozchylone wargi.
- Chce się pogodzić i zacząć od nowa. Nie wiem, co jej nagadałeś, ale najwyraźniej wzięła to sobie do serca, bo woli wyciągnąć do mnie rękę, niż cię stracić.
Policzki bruneta w szybkim tempie pokryły się różem, a już zaraz dołączyły do nich te głębokie dołeczki, jakie zawsze zmuszały Louisa do odwzajemnienia uśmiechu. Kochał go tak bardzo, że to aż śmieszne. Na szczęście Styles przestał go powstrzymywać, a wręcz sam pierwszy nachylił się, by przycisnąć mocno usta do tych Tomlinsona, przelewając w ten gest całą swoją radość oraz ulgę. Całe jego dziecięce, naiwne serce chciało wierzyć, że to oznacza całkowity powrót do lepszego.
Louis potrzebował pogłębić pieszczotę, przygryźć jego wargę, zassać język, lecz w tym samym czasie uświadomił sobie, że to oznaczałoby ich koniec, a bardzo chciał choć jeden raz gdzieś się nie spóźnić. Musiał wziąć się w garść i, po ostatnim muśnięciu kącika ust bruneta, wyprostować się na swoim miejscu i odpalić samochód. Wszystko się jakoś ułoży.
- Jak się czujesz z tym, że dzisiaj pewnie ostatni raz widzisz większość swojej klasy? - mruknął Harry po dłuższej chwili.
- Hm. Cieszę, że nie dotyczy to Zayna i Liama - zaśmiał się cicho, lecz zaraz i tak uśmiech zniknął z jego twarzy. - Staro. Przede wszystkim staro. Ale chyba muszę się z tym pogodzić? Nie będę wiecznym Piotrusiem Panem.
- Troszkę zawsze będziesz. Tak odrobinkę.
Tomlinson na moment odwrócił głowę w stronę ukochanego, żeby pokazać mu język, choć zaraz z czułością szepnął:
- Dziękuję.
Harry nachylił się szybko, by cmoknąć policzek Louisa i po raz kolejny jego twarz została przyozdobiona szerokim uśmiechem. Był tak absurdalnie szczęśliwy... To niesamowite, jak te dziesięć miesięcy odmieniło tego wiecznie jąkającego się i niepewnego chłopca w kogoś takiego. Wystarczyło tylko poświęcić mu odrobinę uwagi, a rozkwitł całym swoim blaskiem.
- Nie mogę uwierzyć, że mama naprawdę cię zaprosiła - kontynuował Harry drżącym z emocji głosem. - Już się bałem, że nigdy się nie zmieni i będę musiał przeprowadzić się do Gemmy albo iść do pracy i wynająć gdzieś coś.
- Jak już będziesz szukał mieszkania, to pamiętaj, że masz całkiem niezłego kandydata na współlokatora. Może nie umiem gotować i nie lubię sprzątać, ale podobno całkiem nieźle całuję i mam kilka ciekawych historii do opowiedzenia w trakcie nudnych wieczorów.
- Nudne wieczory z tobą? - zaśmiał się cicho Styles. - Zakładam, że to będzie coś od leżenia pod kocem z herbatą i książką do upijania się przy konsoli lub na imprezie. Niewiele pomiędzy.
- Jak dla mnie brzmi idealnie. Nie rozumiem, co ci nie pasuje.
- Mi? Nic, nigdy! - odparł Harry z szerokim uśmiechem i puścił szatynowi oczko.
- Tak myślałem. Chociaż... Może to nie mieszkanie razem, ale chciałbym pojechać ze mną na wakacje na tydzień? Jeszcze nie wiem gdzie, coś się wymyśli.
Tomlinson na chwilę zerknął na swojego chłopaka, by ujrzeć jego lśniące z podekscytowania oczy oraz drobny uśmiech, co już wystarczyło za odpowiedź. Zawsze tak łatwo było z niego wyczytać wszystkie emocje - mógł przestać się jąkać w rozmowie z nim, stać się pewniejszy siebie, więcej śmiać, dorastać, ale nigdy nie straci tego piękna i absolutnej szczerości malującej się na jego twarzy. Louis przez moment zaczął się zastanawiać, czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie przestać zachwycać się swoim chłopcem, lecz być może nawet kiedy będą już starzy i pomarszczeni, wciąż nie przestanie patrzeć na niego, jakby był wszystkim.
💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙
* In This Moment - Whore
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top