Rozdział 47. Chyba nie podejrzewasz Harry'ego o romans?

Ostatni dzień przed zimowymi feriami był czymś, czego chłopcy wyczekiwali właściwie już od zakończenia tych jesiennych. Kiedy w końcu nadszedł ten upragniony piątek, każdy z nich był już psychicznie w Austrii w ich wynajętym domku, czy też nawet na stoku, gdzie zjeżdżaliby na nartach lub desce. Byle do soboty...

Pierwotnie Malik chciał spędzić ten wieczór w jakimś klubie, może nawet gdyby się bardzo postarał, udałoby mu się wyciągnąć Harry'ego, Niall mógłby wziąć Barbarę i razem w szóstkę zabawiliby się, jednak to właśnie Liam stał się pierwszym problemem, a raczej jego praca. Kolejnym argumentem, z którym już trudniej było się kłócić, był najprawdopodobniej spory kac rano, co w połączeniu z lotem o dziesiątej było kiepskim połączeniem. Zaraz Niall poparł Payne'a, mówiąc coś o sprawach rodzinnych, Styles oczywiście wymigał się niechęcią do takich zabaw i z chętnych został tylko Louis. Chociaż Tomlinson nigdy go nie zawiódł - jeśli była mowa o imprezach, zawsze był chętny.

Cały ich zapał opadł dość szybko, mianowicie w momencie, kiedy koło piętnastej wsiadali do samochodu Zayna. Jeszcze nie posiadali wizji gdzie i czym się upiją do stanu nieużywalności, a już zaczęli wątpić w cały swój plan. Sprawnie zaczęli analizować wszystkie znane im kluby, w mgnieniu oka odrzucając większość z nich. Może robili się starzy, ale wizja duszenia się w tłumie ludzi coraz szybciej zaczęła odchodzić w zapomnienie odrzucając całą swoją formą. To nie był ich dzień.

- Kurwa... I co teraz? - westchnął szatyn, odrzucając głowę do tyłu. Dlatego wolał spontaniczne decyzje - dzięki temu żadne plany nie mogły się sypać, jak z domek z kart, warstwowo od pierwszych problemów, aż po całą podstawę. Zwyczajnie nie było co się zniszczyć, raptem jeden niewielki stosik.

- Mógłbym wymieniać dalej, ale to chyba nie chodzi o kluby, nie? - mruknął Malik, będąc nawet bardziej rozczarowanym, niż jego przyjaciel. Dudnił palcami w rytm jakiejś skocznej popowej piosenki, lecącej w radiu, dobrze wiedząc, że doprowadzi to Louisa do szału, ale przynajmniej przy okazji zmotywuje do myślenia.

- Chyba nie. I przestań, jeśli nie chcesz, żebym stąd wysiadł... Hej! - krzyknął, kiedy brunet zablokował wszystkie drzwi w samochodzie. - Czy to już porwanie?

- Jeśli miałbym to zrobić, to wybrałbym kogoś, za kogo dostanę większy okup. I przede wszystkim kogoś, kto mniej gada.

Tomlinson z najwyższym oburzeniem zlustrował swojego przyjaciela, który wyglądał, jakby był bliski dokonania morderstwa albo przynajmniej samobójstwa. Nie był pewny, czyja śmierć w tamtym momencie byłaby dla Zayna słodszym doznaniem, lecz z jakiś przyczyn jednak obstawiał siebie. Co nie stanowiło żadnej przeszkody, żeby prychnąć ostentacyjnie i założyć ramiona na piersi w geście ostatecznego niezadowolenia.

- Zapłaciłbyś za mnie nawet milion funtów.

Malik westchnął zniecierpliwiony i wyrzucił ramiona do góry, na milimetry unikając uderzenia w dach pojazdu. W końcu zwrócił się w kierunku szatyna, lecz nie w morderczych celach - przecież nie mógł poplamić krwią nowej tapicerki - a jedynie sięgnął do skrytki, gdzie liczył znaleźć paczkę papierosów.

- Zapłaciłbym nawet dwa, ale może zamiast planować twoje porwanie, skupimy się na niedoszłej imprezie?

Louis już również chciał wyciągnąć papierosa, lecz z rozczarowaniem odkryli, że opakowanie było puste. Była to dla nich druzgodząca informacja, stojąca na równi z odwołanym wypadem do klubu, z tą różnicą, że rozwiązanie problemu palenia znajdowało się w plecaku Tomlinosna, a zabawy nigdzie.

- To zaproponuj coś geniuszu. Ej, są Geoff i Karen w domu?

- Tylko Karen, a co?

Louis sięgnął na tylne siedzenie, żeby wyciągnąć paczkę, uśmiechając się przy tym szeroko.

- Liam będzie zły, jak ruszymy jego gry?

Malik parsknął cicho i wyrwał szatynowi papierosy, żeby odkryć, że w środku został jeden ostatni. Czyli będą mieli po pół...

- Gdzie masz zapalniczkę? I na pewno będzie, ale może jakoś wyjdziemy z tego żywi.

- Może.

Zayn wzruszył ramionami i odpalił papierosa, zaraz dzieląc się nim z przyjacielem. I tak nie mieli lepszych planów, więc dlaczego nie? Odbiją to sobie na wyjeździe, a póki co mogli być... grzeczniejsi.

- Najpierw skoczymy do sklepu po fajki, okay?

Louis skinął głową i zaciągnął się mocno dymem, pozwalając mu popieścić ostrym dotykiem wnętrze płuc i powrócić do wnętrza samochodu, ciągnąc za sobą cichy pomruk Tomlinsona. Przez chwilę obserwował gęste kłęby, jakie zaczęły tańczyć dookoła jego głowy, by po chwili polecieć w kierunku Malika. Chłopak odpalił samochód i odjechał spod swojego - jak polubił go nazywać - domu i dopiero na ulicy przejął papierosa od szatyna. Jeszcze tylko polecił Louisowi włącznie którejś z jego płyt i w tych warunkach mógł już jechać nawet na koniec świata. A przynajmniej do najbliższego sklepu po niezbędną mu do życia nikotynę.

- Skręć do Tesco. Kupimy jeszcze jakieś żarcie i piwo.

Brunet nie zastanawiał się dwa razy, od razu przystając na propozycję przyjaciela. Normalnie mógłby się zastanawiać, czy państwo Payne nie będą mieli nic przeciwko, ale przecież Tomlinson owinął ich sobie wokół palca - to nie tak, że zdaniem Malika chyba nie było osoby, którą mogliby nie lubić - więc takie małe spotkanie nie powinno nikomu przeszkadzać. Miał się czuć, jak u siebie, prawda?

- Niech już przyjdzie marzec - jęknął Tomlinson i oparł nogi na desce rozdzielczej. O wiele lepiej.

- Coś ominąłem?

- Będzie cieplej i wznowią wyścigi? Wiem, że teraz w głowie masz tylko Liama, ale są jakieś priorytety.

Zayn przełknął ślinę, kiedy przed oczami przebiegła mu kłótnia dotycząca tejże rozrywki. Wciąż pamiętał ten wiatr we włosach, tych ludzi oraz ten zastrzyk adrenaliny, lecz myśl o konsekwencjach trzymała go w ryzach mocniej, niż mógłby siebie o to podejrzewać. Dlatego nawet na moment nie spojrzał Louisa, nim odpowiedział:

- Właśnie na nich się skupiam.

Tomlinson wywrócił oczami i skupił się na widoku za oknem. Tyle razy uczestniczyli w wyścigach i nic im się nie stało, a Liam jak zawsze musiał niszczyć zabawę. I jak bardzo życzył swoim przyjaciołom, żeby się razem zestarzeli, tak nie rozumiał, dlaczego dawał się tak kontrolować. Przecież należy im się trochę rozrywki; gdyby Payne też przyszedł, na pewno zmieniłby zdanie. Wbrew pozorom i różnym nagraniom, wypadki nie były codziennością i nigdy nie kończyły się niczym poważny dla kierowcy. Może czasami samochody wymagały poważnych napraw, ale na pewno nie w tym leżał problem.

Zayn zaparkował pod sklepem, jak najbliżej wejścia i skinął głową w stronę sklepu.

- Polecisz sam?

- A ty?

Malik uśmiechnął się szeroko i poklepał przyjaciela po ramieniu, nim zdecydował się na odpowiedź:

- A ja poczekam w ogrzewanym samochodzie. Tylko pośpiesz się i nie zapomnij papierosów dla mnie. O i możesz wziąć kokosowy popcorn?

Tomlinson wytknął przyjacielowi język, ale nie zamierzał się już kłócić, tylko szybko zabrał plecak i pobiegł do budynku. Prawie jęknął z ulgą, kiedy ciepłe powietrze przy wejściu owiało jego ciało, chroniąc przed mrozem z dworu. I w takich temperaturach mógł funkcjonować!

Od razu skręcił do części z przekąskami, żeby wrzucić do koszyka dwie paczki chipsów, popcorn dla Zayna oraz jakieś chrupki. Przez chwilę rozważał, czy nie wziąć czegoś dla Liama, tak w ramach przeprosin za ruszanie jego gier, w końcu ograniczając się do paczki jego ulubionych ciastek.

Właśnie wychodził z działu z alkoholem, kiedy w oczy rzuciły mu się długie nogi odziane w żółte spodnie oraz burza czekoladowych loczków. I jeśli to nie był Harry, to nie wiedział, kto inny mógłby być. Od razu z szerokim uśmiechem ruszył za chłopakiem, mając nadzieję choć trochę z nim pogadać, a może nawet namówić, żeby pojechał z nim i Zaynem. To brzmiało, jak świetny plan.

- Hazz, hej!

Styles zaskoczony odwrócił się w jego stronę, prawie od razu wycofując się o krok. Cóż, nie takiego powitania się spodziewał, tego był pewny.

- Co ty...

- Lewis?

Tomlinson zacisnął zęby nim z nadzwyczajnie przyjaznym uśmiechem odwrócił się w stronę Anne oraz, jak się okazało, Gemmy. Wszystko stało się jasne...

- Oh, dzień dobry. I moje imię wymawia się Louis, przez nieme s.

- Tak, tak... Coś się stało?

Szatyn uchylił usta zdezorientowany i zerknął kontrolnie na swojego chłopaka, lecz Harry od razu odwrócił wzrok na jogurt trzymany w ręce. Wyglądał, jakby został przyłapany przynajmniej na kradzieży, co sprawiło, że starszy szybko zaczął żałować, iż w ogóle podszedł.

- Słucham? - spytał, nie rozumiejąc skąd to pytanie. Jasne, teoretycznie nie byli razem, ale czy zachowanie Anne nie było przesadzone?

- Mamo... - wtrąciła się Gemma, lecz od razu została uciszona przez swoją rodzicielkę.

- Co tutaj robisz?

Louis z trudem powstrzymał się od wywrócenia oczami, ale ostatecznie ograniczył się do kolejnego, już bardziej wymuszonego uśmiechu. Właściwie nawet nie starał się udawać, że ten gest jest szczery, kiedy był bezpodstawnie oskarżany o... Właściwie sam nie wiedział, o co.

- W sklepie? Jak widać zakupy, jak zapewne każdy poza pracownikami - odparł najbardziej spokojnym tonem, na jaki było go stać i dla potwierdzenia swoich słów uniósł koszyk. Szybko uświadomił sobie swój błąd, kiedy na wierzchu najbardziej rzucały się w oczy puszki z piwem, ale właściwie dlaczego miał się jej tłumaczyć? Był pełnoletni, mógł się zabawić. - A jeśli pyta pani o Harry'ego, to właśnie przypadkiem na siebie wpadliśmy i chyba kulturalnym posunięciem było się przywitać.

- Już to zrobiłeś, teraz możesz dać mu spokój? Nie widzisz, że nie ma ochoty z tobą rozmawiać?

Louis miał ochotę zacząć się śmiać. Czy to się działo naprawdę?

- Jeśli pani syn mi powie, że mam sobie pójść, zrobię to. Póki co mam pełne prawo tutaj stać.

Wyraźnie słyszał zaskoczone westchnienie za swoimi plecami, ale nie zamierzał uciekać z podkulonym ogonem. To nie leżało w jego naturze i tylko Harry mógłby sprawić, że ich zostawi.

- Mamo, odpuść - syknęła Gemma. Bała się, iż zaraz mogło wydarzyć się coś, czego wszyscy będą żałować i nie mogła na to pozwolić. Szczególnie kiedy widziała, jak automatycznie rysy twarzy Louisa łagodniały, gdy tylko spoglądał na jej brata; nie była ślepa, ani głupia. Obaj chcieli do siebie wrócić i pomoże im, jeśli nadejdzie taka konieczność.

- Dobrze, w takim razie powiedz swojemu koledze, że może sobie pójść - odparła Anne, obojętna na słowa córki. - A może chcesz z nim rozmawiać? Jesteście dalej razem?

Harry zawsze miał bardzo blady odcień skóry, lecz w tamtym momencie mógłby śmiało ukryć się na tle śniegu. Wyglądał, jakby miał zwymiotować i Louis był gotów przeprosić za całe zamieszanie byleby tylko ta kobieta dała mu spokój. Nawet nie był pewny, czy w ogóle doprowadzanie Stylesa do takiego stanu było zgodne z prawem, ale już na pewno nie moralnie. Brunet wymamrotał coś pod nosem, mocno ściskając opakowanie jogurtu w rękach i jeszcze chwila, a na pewno w końcu ono pęknie, Tomlinson był o tym przekonany.

- Możesz powtórzyć głośnej? - spytała Anne, głosem tak delikatnym, jakby przemawiała do małego dziecka. Szatyn chciał zabrać chłopaka stamtąd, jak najszybciej.

- Nie...

- Kochanie, pełnym zdaniem, żeby każdy wyraźnie zrozumiał.

- Nie mogę na to patrzeć - szepnęła Gemma.

W zielonych oczach zalśniły łzy i wszyscy z obecnych mogli je wyraźnie zobaczyć. Mimo to zdołał się wyprostować, choć wyglądał jakby ten ruch sprawiał mu wielki ból i trudności, a niewidzialny ciężar na plecach tylko wszystko utrudniał.

- Nie... Nie jesteśmy razem i nie chcę z nim rozmawiać. Teraz jesteś zadowolona?

Jak wielkim głupcem był Louis, jeśli miał nadzieję, że Harry zdoła się postawić mamie? Przecież dobrze wiedział o układzie, sam go zaproponował, nie powinien czuć tak wielkiego żalu, prawda? Ale niestety w żaden sposób mózg nie potrafił przemówić głośniej, niż cały jego organizm. Miał wrażenie, jakby dostał od niego policzek i tylko godność nakazała mu zachować kamienną twarz, w żaden sposób nie pasującą z bólem szalejącym w jego oczach, teraz utkwionych gdzieś daleko w trudnym do zidentyfikowania miejscu. Na pewno nie miał odwagi spojrzeć na usatysfakcjonowaną Anne, czy tym bardziej przerażonego Harry'ego.

- W porządku. Zatem życzę państwu miłego dnia - odparł bardzo spokojnym tonem głosu i jak najszybciej odszedł w kierunku kas. Nie mógł tam być już ani minuty dłużej, po prostu nie.

Styles w pierwszym odruchu pragnął wszystko wycofać, przytulić swojego chłopaka i przeprosić za wszystko, ale nie mógł. Skłamał dla niego, musiał jeszcze trochę ciągnąć tę szopkę, jeszcze chociaż parę dni. Choć może w tamtym momencie, zaczął się poważnie zastanawiać, czy na pewno było to wszystkiego warte...

Gemma pokręciła głową rozczarowana postawą zarówno mamy, jak i brata. Jedynie Louisa było jej żal, bo z tego co zdążyła go poznać był bardzo fajnym chłopakiem i na pewno dobrze zadbałby o Harry'ego, gdyby tylko dali mu szansę. On zwyczajnie na to nie zasługiwał.

- Wreszcie może da ci spokój - westchnęła Anne. - Jakby dalej cię nachodził, to daj mi znać, dobrze? Synku?

Styles otarł oczy, nim łzy zdążyły wypłynąć na jego policzki i spojrzał na mamę z prawdziwą niechęcią. Jednak co miał innego czuć do kobiety, która zmusiła go, żeby skrzywdził kogoś, kogo przecież tak bardzo kocha. Choć prawdopodobnie, gdyby spojrzał w lustro, odraza w jego oczach jedynie wzrosłaby.

- Tylko podszedł się przywitać, nie nachodzi mnie. Mam tego wszystkiego dość - warknął i zostawił swoją mamę oraz siostrę z wózkiem. Musiał dogonić Louisa i z nim porozmawiać.

- Idę z tobą - od razu zaoferowała Gemma i pociągnęła chłopaka za rękę, nie dając Anne nawet chwili na reakcję.

Louis w tym czasie zdążył niemal biegiem pójść do kasy i zapłacić za zakupy. Cieszył się, że nie było za długiej kolejki, dzięki czemu nie musiał marnować czasu w tym budynku i ryzykować, że przypadkiem natnąłby się na chłopaka albo kogoś z jego rodziny. Myśl, iż już następnego dnia miał jechać w góry z między innymi Harrym, pierwszy raz zamiast radością napawała go strachem.

Malik uśmiechnął się szeroko, widząc jak szybko jego przyjaciel wbiegł do samochodu, jednak cały jego uśmiech wyparował w momencie, gdy spojrzał na szatyna. Kiedy pierwszy raz od dawna zobaczył go tak bliskiego płaczu z czymś niepokojącym w oczach, czego nie potrafił jasno określić, lecz bardzo pragnął to poznać.

- Jesteś...

- Wściekły. Wkurwiony.

Zayn uchylił usta, dość szybko analizując kto mógł doprowadzić Louisa do takiego stanu tylko w sklepie. Nikim obcym raczej nie przejmowałby się, aż tak, więc musiał tam spotkać kogoś znajomego... Zacisnął dłonie na kierownicy, walcząc ze sobą, żeby nie wpaść do budynku i uzmysłowić osobie, która wyrządziła krzywdę Tomlinsonowi, iż zadarła z niewłaściwą osobą. Nie zrobił tego tylko dlatego, że jeszcze nie znał nazwiska ofiary swojego gniewu.

Nie zdążył o nie spytać, a ujrzał Stylesa z jakąś dziewczyną z białymi włosami, rozglądających się po parkingu.

- Czy to nie... Oh! - urwał, kiedy nagle został pociągnięty w dół do skrzyni biegów. - Co jest?!

- Ucisz się i nie wychylaj - syknął szatyn i jeszcze bardziej się przybliżył do przyjaciela, byleby nic nie wskazywało, że ktoś siedzi w samochodzie.

- Co jest, kurwa?! Jeśli chciałeś się ze mną przelizać, to może najpierw zabierz mnie na randkę.

Louis warknął cicho w odpowiedzi. Nie był w nastroju do żartów; żal oraz niedoszłe łzy czyniły spustoszenie w jego organizmie i absolutnie nie nadawał się do takich rzeczy. Kiedyś myślał, że jest silny, bo potrafił w prawie każdej sytuacji pomóc rodzinie, przyjaciołom, bo wspierał ich na każdym kroku, bo nie bał się rzeczy tak trywialnych, jak wysokość, robaki, czy krew, bo zawsze miał odwagę wyrazić opinię na każdy temat, bo nie czuł potrzeby wpasować się w środowisko ludzi. W tamtej chwili uświadomił sobie, że to nie jest prawda. Był tchórzem i, choć potrafił stawić czoła innym, kiedy rzecz dotyczyła bezpośrednio niego, stawał się słaby, kruchy. Nie radził sobie ze swoimi własnymi emocjami, które przytłaczały go swoją intensywnością oraz sprzecznością z rozumiem. Przecież sam proponował taki układ, Harry tylko trzymał się ich planu, więc dlaczego to bolało tak bardzo? I dlaczego po raz kolejny nie miał odwagi stawić temu czoła, woląc ukrywać się w samochodzie, niż zwyczajnie z nim porozmawiać? Każdemu ze swoich znajomych dawał jedną, najważniejszą radę na każde problemy z innymi - rozmowa. Wtedy wszystko było proste, oczywiste, a kiedy dotyczyło jego, nagle stawało się rzeczą, jakiej nie potrafił sprostać.

- Chowamy się przed nimi? - szepnął Zayn, w końcu poważniejąc. - Chyba nie podejrzewasz Harry'ego o romans? Przecież on jest... jest homo, czy bi?

- Nigdy nie pytałem, ale nigdy nie wykazywał zainteresowania dziewczynami. To jego siostra, idioto.

- Oh... To tym bardziej nie rozumiem. Co on ci zrobił?

Chwila ciszy przeciągała się, już dawno przekraczając normy potrzebne do zastanawiania nad odpowiedzią. Louis tak naprawdę ją znał, a przynajmniej tak mu się wydawało, lecz nie miał dość siły, aby pozwolić tym słowom wybrzmieć poza jego umysłem, bo być może wtedy zacząłby kwestionować wszystko co się wydarzyło tego dnia, poprzedniego, miesiąc temu, rok, jak i całe swoje życie. Być może każdy kolejny zawód niszczył część swojego bezpiecznego muru, jaki budował wokół siebie od dnia, kiedy nauczył się myśleć, a wychodzenie ze swojej strefy komfortu i stawianie czoła problemom nie jest tym, czego pragnął najbardziej na świecie.

- Nic... Nic czego sam nie chciałem. Zerknij dyskretnie, czy są tam dalej, proszę.

Louis kochał swojego przyjaciela za to, że choć bywał wybuchowy, potrafił się zamknąć we właściwym momencie. Ów moment właśnie nadszedł i Zayn już bez kolejnych pytań, na które póki co i tak nie otrzymałby odpowiedzi, ostrożnie wychylił się nad kierownicę i rozejrzał po parkingu. Zaraz szybko znowu się schował, kiedy dostrzegł burzę loczków, co wydarzyło za odwiedź. Harry z Gemmą musieli w końcu pójść, wystarczyło poczekać...

Minęła zaledwie minuta, a mogli się już wyprostować. Teoretycznie było to z korzyścią dla ich kręgosłupów, ale przy tym zbliżało Louisa do niechcianych wyjaśnień. A przecież nie mógł udawać, że nic się nie stało; na coś takiego było dawno za późno.

- Więc?

Tomlinson westchnął cierpiętniczo, jakby Zayn wymagał od niego przysługi prawie nie do zrealizowania. Jednak nie mógł przystąpić do tłumaczeń bez nikotyny, której...

- Kurwa mać. Zapomniałem.

- Czego? - spytał Malik z czymś pochodzącym pod współczucie w głosie. A tego szatyn nie potrzebował.

- Papierosów. Mógłbyś po nie szybko skoczyć? Proszę?

W normalnych okolicznościach Zayn mógłby udać wielkie oburzenie, że ktoś śmiał tak bardzo go wykorzystywać, ale tym razem tylko poklepał przyjaciela po plecach i wybiegł do sklepu. Zajęło mu to zdecydowanie mniej czasu i już po chwili wewnątrz samochodu zaczął roztaczać się szary, gryzący dym. Jego ostrość oraz ciężar pozwoliły im na trochę odwrócić uwagę od kluczowego problemu, a Malik, wbrew oczekiwaniom Louisa, odjechał z parkingu już bez kolejnych pytań.

Brunet zdecydował się poczekać, aż wrócą do domu, gdzie w bardziej komfortowych warunkach mogliby porozmawiać. Szczególnie, że rzecz miała dotyczyć Stylesa, co już samo przez się wykluczało umyślne wyrządzenie krzywdy - przecież ten dzieciak dosłownie nie potrafił zabić komara, a co dopiero zrobić coś złego swojemu chłopakowi. To nie miało najmniejszego sensu.

W domu, po przywitaniu się z Karen, od razu pobiegli do sypialni, gdzie Louis został posadzony na łóżku i po raz kolejny zapytany o powód jego wściekłości. Cóż, już nie było sensu odkładać i szukać kolejnej wymówki, byleby uniknąć rozmowy; pozostało albo wszystko wyjaśnić albo wyjść bez słowa. Tomlinson zdecydował się na pierwszą opcję i w miarę możliwości spokojnie oraz szczegółowo opisał całe zajście. Tylko czekał, aż w pewnym momencie Zayn potwierdzi jego myśli, że przesadzał i nie miał powodów do złości.

O dziwo nic takiego nie nastąpiło, a pierwszą rzeczą, jaką zrobił Malik, to mocno go przytulił. Szatyn przez pierwsze sekundy nie był w stanie odwzajemnić tego gestu, sparaliżowany niespodziewanym napływem miłości ze strony przyjaciela, ale w końcu mocno owinął ramiona wokół jego ciała. Nie rozumiał, dlaczego próbował go pocieszać, skoro to Louis bezpodstawnie się uniósł.

- Och, Loulou... Teraz rozumiem.

- Co rozumiesz?

Tomlinson niepewnie odsunął się od Zayna, żeby móc przejrzeć się jego twarzy. Nie chciał zobaczyć tego współczucia, które przeczyły wszystkim emocjom oraz myślom, jakie kotłowały się w umyśle szatyna. To nie pasowało do siebie.

- Powód twojej złości. To trochę dziwne, co się wydarzyło, bo Hazz wspominał, że chce w końcu powiedzieć swojej matce o was, ale może nie chciał tego zrobić przed wyjazdem na narty? W każdym razie serio rozumiem twój żal, jemu pewnie też nie było łatwo... Przecież sam przez tyle czasu musiałem bez przerwy kłamać w domu, bo miałbym przewalone. Spróbuj go zrozumieć.

Louis skinął głową, dość nieporadnie rozejrzał po pokoju, szukając jakiekolwiek punktu zaczepienia, który pozwoliłby mu pozbierać myśli. Czuł, że długo budowane, stabilne życie gdzieś zaczęło mu umykać i to za sprawą takich drobnostek, niewielkich punkcików, razem tworzących coraz to większe pęknięcia, aż w końcu jedynym co mu pozostanie, będzie ucieczka. Tylko gdzie miał to zrobić?

- Wiem. Nie powinienem tak zareagować, to był impuls - szepnął i wymusił najbardziej wiarygodny uśmiech, jaki prawdopodobnie byłby w stanie przekonać większość do swojej szczerości.

- Nie, nie zrobiłeś nic złego, jasne? Sam pewnie bym się wkurwił, gdyby Liam powiedział, że nie chce ze mną gadać i nie jesteśmy razem. Ja tylko próbuję... Harry nie zrobił tego bez powodu, prawda? Zamiast się ukrywać przed nim, powiedz mu, jak się czujesz, przemyślcie czy takie coś się jest dla was dobre... Nie wiem, na pewno nie unikaj go i pozwól to sobie wyjaśnić bez presji innych osób. Ale jeżeli znowu cię zrani, to lepiej, żeby nie pokazywał mi się na oczy.

Louis skinął głową, nie chcąc dalej drążyć tego tematu. Wiedział, że przesadza, zawsze to robił, ale trudno było zachować objętość wobec osób, które się kocha, bądź kiedyś kochało. Zawsze też musiał wykazywać się dużą siłą, większą, niż tak naprawdę potrafił, więc i tym razem tak będzie.

- To co z konsolą Liama? Mamy jakieś dwie godziny zanim wróci z warsztatu - przypomniał Tomlinson, chcąc w ten może mało subtelny sposób zakomunikować przyjacielowi, że nie chce już na ten temat rozmawiać.

Na szczęście Zayn łatwo zrozumiał aluzję i wskazał Louisowi półkę z grami, samemu w tym czasie sięgając po piwo. Nie zamierzał mieszać się w ich sprawy związkowe, jeśli go o to nie poproszą, chyba że będzie naprawdę źle, ale miał nadzieję, iż sami będą potrafili uporać z czymś takim. Przecież to tylko jedna, mała kłótnia, właściwie nawet nie, więc na pewno wszystko zaraz się ułoży. W Austrii będą mieli na to dużo czasu, a może nawet telefonicznie rozwiążą problem jeszcze tego wieczora.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top