Rozdział 46. Harry naprawdę zrobił to wszystko dla niego?

Równo trzy miesiące temu Harry obiecał urządzić pewnego dnia bal w ich domu, ale Louis nie był tak naiwny, żeby traktować to poważnie. Przecież cały budynek, choć piękny, to wymagał poważnego remontu oraz porządków, żeby dało się tam zorganizować cokolwiek, a tym bardziej coś tak poważnego. To było szaleństwo, którego nawet on nie chciał się podjąć, więc co dopiero Styles. Jednak najwyraźniej nie docenił swojego chłopaka, czego dowodem było, iż już późnym popołudniem parkował przed starym ogrodzeniem na siedzeniu pasażera trzymając pudełko, jakie otrzymał dwa dni temu.

Brunet kategorycznie zabronił mu otwierać je wcześniej, niż w Walentynki, toteż już minutę po północy Louis w końcu odwiązał cieniutką wstążkę, a wszystko czego mógł oczekiwać po tym chłopaku okazało się niczym wobec tego, co znalazł w środku. Na jasnej bibule ułożona była maska z rodzaju tych, które można zobaczyć w różnych filmach, jednak zamiast licznych zdobień, pór, złota, pokryta była zaledwie granatowym, przyjemnym w dotyku materiałem oraz czarną tasiemką na brzegach. Prosta i zdecydowanie bardziej w stylu Tomlinsona. Zaraz pod nią znajdowała się koperta w kolorze, jaki Harry zapewne określiłby jako seledynowy, a może pistacjowy, przyozdobiona kwiatowymi rysunkami i, co najlepsze, z lakową pieczęcią. Szatyn wprost nie mógł uwierzyć, jak bardzo jego ukochany postarał się z zaproszeniem, bo owszem, w środku znajdował się krótki liścik napisany bardzo starannym pismem, gdzie Styles napisał o balu, godzinie rozpoczęcia, obowiązkowym eleganckim stroju oraz masce. I Louis naprawdę nie sądził, że kiedyś mógłby kochać tego chłopaka jeszcze mocniej. Tutaj oczywiście nie chodziło tylko o głupią zabawę, a to ile wysiłku Harry włożył w całą organizację, żeby wszystko było idealnie, żeby go uszczęśliwić. To było tak niepoprawnie urocze...

Kiedy wszedł na teren ogrodu, od razu skierował swoje kroki w kierunku okna, przez które zwykł się przeciskać - co w garniturowych spodniach mogło nie być najlepszą opcją - ale zaskoczony spostrzegł, iż wiecznie zamknięte drzwi frontowe otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a w progu ujrzał swojego chłopaka ubranego we frak. W innych okolicznościach mogłoby go to rozbawić, lecz w tamtym momencie wciąż był w zbyt dużym szoku, żeby móc w ogóle rozpatrywać to w taki sposób. Zamiast tego odpowiedział na nieśmiały uśmiech bruneta swoim przepełnionym radością i podszedł z wyciągnętymi ramionami, żeby mogli się przytulić na przywitanie. Zdezorientowane na twarzy Louisa malowało się nieprawdopodobne wyraźnie, kiedy Harry prawie od razu zrobił krok do tyłu i jedynie ukłonił się przed nim.

- Dobry wieczór. Czy posiada pan zaproszenie na dzisiejszy bal?

Tomlinson zatrzepotał swoimi rzęsami i uniósł brwi do góry, kiedy próbował na spokojnie przeanalizować, co tutaj się właściwie dzieje. Z wahaniem wyciągnął kopertę przed siebie, a brunet od razu ją przejął z nieznacznym skinieniem. Przeczytał treść listu, jakby on sam nie był jego autorem, wprawiając Louisa w coraz to większe zakłopotanie i po chwili przesunął się bardziej w bok, dając starszemu możliwość wejścia do środka. W całym budynku panował półmrok, co w dość oczywisty sposób było uzasadnione późną porą i tylko z jednego pokoju na końcu korytarza padało delikatne, pomarańczowe światło. Instynktownie ruszył w tamtym kierunku, lecz w połowie drogi przeszkodziła mu w tym dłoń na ramieniu.

- Proszę wybaczyć mi tę śmiałość, lecz najwyraźniej zapomniał pan o masce...?

Faktycznie Louis nawet nie zwrócił uwagi na to, że nie założył najważniejszej części balu maskowego, na co odpowiedział delikatnym uśmiechem i szybko się poprawił. Już wcześniej ją przymierzał i za drugim razem towarzyszyła mu ta sama ekscytacja, co na początku. Czuł się, jakby przez moment był kimś zupełnie innym, a przynajmniej mógł być. Jakby coś tak niewielkiego mogło uczynić go nierozpoznawalnym dla innych, niczym strój superbohatera i umożliwiało przez chwilę odciąć się od codzienności, a tym samym wykreować swoją własną.

Kiedy poniósł wzrok na Stylesa, ujrzał w jego zielonych oczach coś co śmiało można określić mianem zachwytu. Wyglądał na oczarowanego Louisem i najwyraźniej potrzebował kilka sekund więcej, żeby się otrząsnąć, niż można to uznać za normalne, ale na szczęście Tomlinson powstrzymał się od komentarza i zamiast tego uśmiechnął szerzej.

- Czy teraz wyglądam odpowiednio?

- Ja... Uh, tak. Tak, teraz jest idealnie. Czy mogę odebrać kurtkę?

Delikatny, pewny siebie uśmieszek dalej trzymał się na ustach szatyna, kiedy pozwolił mocno zarumienionemu Harry'emu dalej bawić się w lokaja, jednak nie minęła chwila, a chłopakowi znów udało się go zaskoczyć, kiedy znikąd wyczarował tacę z trzema kieliszkami napełnionymi czymś, co przypominało szampana.

Harry uważnie obserwował, jak Louis swobodnym krokiem ruszył w kierunku sali, może jeszcze przez chwilę podziwiając, jak dobrze wyglądał w tym czarnym garniturze. Zdecydowanie lepiej podkreślał wszystkie atuty chłopaka w przeciwieństwie do tych ukochanych bluz oraz za dużych koszulek, które tylko skutecznie i niepotrzebnie je maskowały. Jeśli Stylesowi uda się kiedyś zaistnieć w świecie mody, to na pewno postara się, żeby na każdy pokaz Tomlinson zakładał tylko tego typu ubrania. W domu będzie mógł się ubrać, jak chciał. Ewentualnie wcale. Cóż...

Luźne rozmyślania Harry'ego zostały dość szybko przerwane przez jego własny cichy chichot, jaki wywołał obraz Louisa kosztującego szampana. Oczywiście był przekonany, że przyjedzie samochodem, więc na wszelki wypadek zrezygnował z wszystkiego co zawierało alkohol, a co za tym idzie trunek znajdujący się w kieliszku był z rodzaju tych, które podaje się dziecom - ten konkretny akurat o smaku uwielbianych przez szatyna brzoskwiń. Ostatecznie zdecydował się nie marnować już ani minuty dłużej i czym prędzej się wycofał, zaraz po tym jak włączył na telefonie wcześniej przygotowaną składankę, a z głośnika w sali poleciały pierwsze dźwięki jakiegoś utworu. Harry nie miał pojęcia, co jest grane na balach, musiał improwizować.

Louis prawdopodobnie wyglądał, jak idiota rozglądając się dookoła z rozdziabionymi ustami, ale nie dbał o to. Nawet jeśli z wrażenia prawie stracił kieliszek, to nie mógł się tym przejąć choć trochę bardziej. Jedynym na czym jego umysł potrafił się skupić był widok całej tej sali, wyglądającej jakby była wyrwana z zupełnie innej epoki. Przecież odwiedził to miejsce samemu jeszcze z miesiąc temu i wszystko wyglądało... cóż, jak ruina. Może piękna, stara i przy zaledwie odrobinie wyobraźni dało się wczuć w klimat panujący w tym miejscu za czasów jego świetności... Ale tym razem nie wymagało to ani trochę fantazji, a wszystko było bardziej realne, niż mógłby kiedykolwiek zakładać. Girlandy pajęczyn wraz z ich domownikami zniknęły, co do jednej - zważywszy na fobię chłopaka było to jeszcze ciekawsze - jak również cały zalęgnięty kurz oraz bród, przez co wszystko wyglądało jaśniej, a przy tym jakby przestronniej. W oknach zawitały długie zasłony, całkiem skutecznie zasłaniając obicia, jakimi uniemożlwiono zimnemu wiatrowi wkraść się przez gdzieniegdzie pękniętą szybę, natomiast zaraz przed nimi znajdował się długi stół - chyba jedna z niewielu rzeczy, która pozostała niezmieniona - na którym można było znaleźć świece, wazony z kwiatami oraz oczywiście różne, wyglądające bardzo kusząco potrawy. W kominku palił się ogień, co chwilę wystrzeliwując do góry małymi iskierkami i, gdyby bardzo wytężyć wyobraźnię, można by pomyśleć, iż tańczą one w rytm muzyki. Louis potrzebował chwili, żeby odnaleźć bezprzewodowy głośnik, z którego leciał jakiś nieznany mu utwór. A przynajmniej z jednego z trzech, bo najwyraźniej Styles dobrze przygotował się na ewentualne rozładowanie jednego z nich. Czy raczej dwóch. Dookoła jeszcze więcej kwiatów, a na samym środku znajdowało się wystarczająco dużo miejsca, żeby swobodnie zmieścić całą jego klasę. Harry naprawdę zrobił to wszystko dla niego?

Louis odwrócił się, mając nadzieję szybko znaleźć swojego chłopaka, ale nagle podskoczył, prawie rozlewając swojego szampana, kiedy ujrzał ukochanego zaledwie metr od niego. Przełknął nerwowo ślinę, uważnie skanując wzrokiem postać przed sobą. Znali się pięć miesięcy - które niekiedy brzmiały bardziej, jak pięć lat - lecz Tomlinson wciąż miał problem z tym, żeby pojąć swoim umysłem całe piękno Stylesa. Frak został zastąpiony przez czarną marynarkę ze złotymi zdobieniami, zdecydowanie bardziej pasującą do chłopaka, a na twarzy pojawiła się czarna maska pokryta koronką i przyozdobioną ciemnymi piórami. W niewytłumaczalny dla Louisa sposób wyglądał dojrzalej, a słodycz zawsze kojarzona z tym chłopcem została przyprawiona odrobiną pikantnej przyprawy, wywołując u szatyna zawroty głowy. I gdyby to wszystko miało nie być przyczyną rychłej śmierci szatyna, to Harry uśmiechnął się z jakąś nieczęsto spotykaną pewnością siebie, co powinno być już zawsze spotykanym widokiem.

- Ha...

- Shh... To bal maskowy. Do północy możesz być kimkolwiek chcesz.

Jeszcze przez krótką chwilę w błękitnych oczach czaiło się zdezorientowanie, ale bardzo szybko pomysł Stylesa przypadł mu do gustu. To było coś, co mógł zrobić. Dlatego uśmiechnął się może nawet z nutką wyższości i jeszcze raz krótko zlustrował wzrokiem kręconowłosego chłopaka.

- Witam. Jestem... John. A pan?

Przez moment Harry przemienił się w małe słoneczko, wprost promieniejąc szczęściem. Jednak już wkrótce się opanował i z niewiele mniejszym optymizmem uniósł swój kieliszek w geście pozdrowienia.

- Uh... Marcel. Mam nadzieję, że wybaczysz mi ten nietakt, ale czy kiedyś się nie spotkaliśmy?

- Może? Wolałbym spytać, czy się kiedyś spotkamy.

Louis upił łyk napoju, uważnie obserwując swojego towarzysza. Jak nigdy pragnął zagłębić się w jego umysł i dowiedzieć się, co skrywał ten palący wzrok. Miał wrażenie, że było to bardziej intensywne, odmienne od tego, czego zwykle doświadczał przy Harrym, ale przez to też bardziej intrygujące. Ciekawiło go, co jeszcze ten piękny chłopiec ma mu do zaoferowania i był bardziej, niż chętny, aby tego wszystkiego doświadczyć. Lecz w pierwszej kolejności ograniczył się do puszczenia mu oczka i niby obojętnego rozejrzenia po sali. Wciąż nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo się dla niego postarał. Nagle ta głupia błyskotka wydała mu się tak mała... Może wydał na nią dużo, lecz w porównaniu z całym balem...

- Taki pewny siebie? - spytał Styles z delikatnym uśmieszkiem. - Może na początek dasz się zaprosić do tańca?

Louis uniósł brwi, nie kryjąc swojego zaskoczenia. Jeśli Harry proponował mu coś takiego, to na pewno będzie niezapomniana noc.

Kiedy tylko odłożyli kieliszki, Styles pewnie przyjął dłoń szatyna i przybliżył się do niego z nadzieją, iż wygląda na mniej przerażonego, niż w rzeczywistości. Nie miał pojęcia, jak się tańczy, jego poczucie rytmu, czy tym bardziej koordynacja ruchowa były czymś, co nigdy nie istniało i nie mógł udawać, że jest inaczej. Ale musiał. Najbardziej wyraźnie zrozumiał, jak wielki popełnił błąd, gdy Louis zrobił pierwszy krok, przez co od razu się potknął i prawie na niego wpadł. Był koszmarem na parkiecie. W przeciwieństwie do Tomlinsona, który przy nim przypominał prawdziwego mistrza. Chłopak trzymał go bardzo pewnie, prowadząc po parkiecie w czymś przypominającym walca, cierpliwie znosząc wszystkie potknięcia, nazdepnięcia, nawet przez moment się nie krzywiąc, czy śmiejąc. Harry czasami zapomniał, jak cierpliwym chłopakiem bywał Louis względem niego.

- Pięknie tańczysz. Mniemam, że pobierałeś nauki od najlepszych? - spytał Styles, po raz kolejny uśmiechając się, jak najbardziej niewinnie. Od razu szatyn trącił ręką jego brodę, zmuszając go do wyprostowania się.

- Owszem, moje siostry są w tym znakomitę. Wierzę, że i ty masz jakieś ukryte talenty.

Brunet prychnął cicho i już prawie się odsunął od Tomlinsona, ale nie zdołał tego zrobić, a dłoń na jego talii zacieśniła się, uniemożliwiając mu to. Louis uśmiechnął się lekko i nachylił bliżej ucha Harry'ego, by wyszeptać tak cicho, jakby to był największy sekret i nikt nie mógł go usłyszeć - choć przecież byli zupełnie sami:

- To urocze. Naprawdę.

Szatyn poczuł, jak wyższy chłopak zadrżał w jego ramionach, ale już nie próbował uciekać, poddając się jego ruchom. Był bardzo niezdarny, kiedy Tomlinson stawiał pewne kroki, prawda, lecz w jakiś niewytłumaczalny dla postronnego obserwatora sposób pasowali do siebie i żaden nie pozwoliłby drugiemu upaść.

Styles z delikatnym uśmiechem dał się prowadzić do stołu, ciesząc się, że już dalej nie musiał się tak kompromitować przed ukochanym, czy bardziej trafnie - nieznajomym. Zarumienił się nieznacznie, gdy Louis odsunął mu krzesło i szepnął ciche podziękowanie. Chłopak jeszcze ucałował wierzch jego dłoni i uśmiechnął się w ten wyjątkowy, szczególny sposób zarezerwowany tylko dla Harry'ego, nim usiadł obok i z zadowoleniem rozejrzał się, czego najpierw chciał skosztować. Wszystko wyglądało kusząco, choć z wiadomych względów były dostępne tylko zimne przekąski. Brunet może w tym czasie trochę za długo wpatrywał się w swojego ukochanego, tak po prostu go podziwiając. I to wszystko było tak proste, właściwie - naprawdę nie mógł pojąć, dlaczego niektórzy mogli uważać tę miłość za coś złego, czy tym bardziej Louisa za kogoś takiego. Mógłby tak po prostu siedzieć godzinami, podziwiać, jaki jest i to byłoby w porządku, gdyż chłopak był wszystkim, co najlepsze. Zapragnął chwycić go w swoje ramiona i mocno pocałować, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się, nie chcąc za wcześnie wychodzić ze swojej roli.

- Ha... Marcel, nie masz na nic ochoty?

Styles w końcu ocknął się z zamyślenia i skinął głową nim sięgnął po ciasteczko. Jakoś nie miał apetytu - w przeciwieństwie do Tomlinsona - ale może później zje więcej. Westchnął cicho pewny, iż musi zająć myśli czymś innym, niż chłopak obok, jeśli chciał skupić się na rozmowie. Zaraz wziął głęboki wdech, by móc lepiej wczuć się w rolę i rozejrzał po sali, zaraz zatrzymując wzrok na jakimś trudnym do zidentyfikowania punkcie.

- Cóż za bezguście - prychnął, wydymając przy tym wargi w niezadowoleniu.

- Co?

Styles nijak nie zraził się zdezorientowaną miną szatyna i wskazał skinieniem głowy gdzieś przed siebie.

- Widzisz suknię lady Alice? Toż to okropność! Jak można założyć na siebie, aż tyle falban i uważać, że to wygląda dobrze?

Szok na twarzy Louisa powiększał się z każdą chwilą i przez moment Harry zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno było to dobre posunięcie, ale wtedy chłopak wybuchnął głośnym śmiechem i podążył wzrokiem na miejsce, gdzie rzekomo miała stać ów szlachcianka.

- Masz w zupełności rację, choć przyznam, iż nawet nie zwracałem na nią uwagi. Ktoś inny skutecznie obezwładnił moje myśli.

Styles niepewnie zerknął na chłopaka, który wpatrywał się w niego w tym pewnym siebie uśmieszkiem, doskonale świadom, jak wielki rumieniec wywoła swoimi słowami. Harry musiał walczyć sam ze sobą, ale udało mu się nie odwrócić wzroku, z czego był bardzo dumny.

- Ah tak?

- Mhm... - mruknął Tomlinson, a jego oczy wyraźnie bardziej skupiły się na wargach młodszego. - I jestem szczerze zawiedziony, że ta osoba poświęca więcej uwagi jakimś kobietom.

To prawie przypomniało ich pierwszy niedoszły pocałunek. Podobnie, jak wtedy, Louis nachylił się powoli z nadzieją na zainicjowanie pieszczoty, jednocześnie pozwalając brunetowi podjąć ostateczną decyzję. I tak samo, jak wtedy Harry odsunął się, choć różnica polegała na tym, że chłopak zamiast się speszyć, przybliżył się ustami do ucha ukochanego z ręką na jego kolanie i szepnął:

- W takim razie musisz się postarać, żeby to tobą się zainteresował.

Odwaga Stylesa zaczęła bardzo szybko uciekać, dlatego prawie od razu wstał od stołu, woląc uniknąć odpowiedzi szatyna, na którą pewnie nie będzie potrafił zareagować. Dopiero stojąc na nogach, uświadomił sobie, w jak niezręcznej sytuacji się znalazł i szybko obrał pierwszy lepszy kierunek - kominek. Czuł nieprzyjemne mrowienie w kończynach na myśl o tym, czy przypadkiem się nie wygłupił, lecz może gdyby się odwrócił, ujrzałby we wpatrzonych w niego, błękitnych oczach więcej zaskoczenia oraz zainteresowania, niż jakiejkolwiek negatywnej emocji.

Harry westchnął zaskoczony, kiedy poczuł dłoń na swojej talii. Posłał chłopakowi karcące spojrzenie i sprawnie dołożył trochę drewna, żeby im nie wygasło. Dopiero po tym odwrócił się całym sobą w stronę Louisa, który zaraz puścił mu oczko.

- Tak przy ludziach? Co za bezwstydnik - prychnął Styles, walcząc z szerokim uśmiechem.

- Zawsze możemy sobie znaleźć komnatę, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać.

- Oh! Więc to tak? Chcesz wykorzystać mnie niewinnego?

Znowu ten bezczelny uśmieszek.

- Chciałbym o wiele więcej.

Harry przygryzł wargę i po raz już kolejny tego wieczoru przeleciał wzrokiem po ciele szatyna, co jakiś czas zatrzymując go na dłużej, by poświęcić więcej uwagi mocno umięśnionym udom chłopaka, idealnie opiętych ciemnym materiałem, bardziej podkreślonej talii przez zapiętą marynarkę, czy też tym kościom policzkowym, częściowo ukrytym pod maską, przypominającym te wyjęte spod dłuta, kończąc na oczach zwykle błękitnych, a tym razem wyraźnie bardziej pociemniałych jakby i w nich zapadła już noc. Zresztą cały chłopak wyglądał, jakby był potomkiem jakiegoś herosa i nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu właśnie próbował wmówić, że w krwi Tomlinsona nie płynie choć trochę tej greckich bogów.

- Taki jesteś szybki?

- Nie powiedziałbym.

Zdezorientowanie na twarzy Stylesa stanowiło zakończenie ich krótkiego przekomarzania. Louis jeszcze tylko uśmiechnął się z większą dawką czułości mimo puszczonego oczka. Z każdą chwilą pomysł udawania obcych sobie ludzi stawał się coraz bardziej uciążliwy dla jego niecierpliwej natury. A przy tym bardzo intrygujący.

- Ale jeśli chcesz się wymknąć to... Um... Słyszałem, że w którejś z komnat znajduje się pianino. Może potrafisz coś zagrać?

Tomlinson zawahał się przez chwilę, ostatecznie nie potrafiąc zignorować tej prośby ukrytej w szmaragdowych oczach. Dlatego z cichym westchnieniem ułożył dłoń na dole pleców chłopaka i poprowadził go w stronę wyjścia, jeszcze tylko sięgając po jeden ze świeczników.

Jak już dawno uprzedzał Harry'ego, budynek po zmroku bardziej przypominał jakiś nawiedzony dom, niż cokolwiek innego, lecz najwyraźniej brunet nie był tym faktem zniechęcony i z dozą fascynacji rozglądał się dookoła, by nic nie umknęło jego ciekawskiemu spojrzeniu. To było lepsze od tych wszystkich horrorów oraz domów zagadek, w jakich był przez całe życie - tym razem to nie była kreacja innego człowieka, a prawdziwa historia tworzona latami przez nieugięty czas.

Zatrzymali się przed jednym z pokoi i Louis przepuścił bruneta, który odpowiedział na to delikatnym uśmiechem. Byli już tam wcześniej, lecz wtedy to było w czasie wagrów, a co za tym idzie - w dzień. Początkowo Harry dość sceptycznie podchodził do tego budynku, kiedy w świetle słońca wszystkie defekty były bardzo wyraźne, jednak w nocy, kiedy całą, wielką kulę ognia zastępowały świeczki, doszedł do wniosku, że mógłby pokochać to miejsce. Od razu podszedł do pianina i przejechał dłonią po zakurzonej klapie.

- A panicz kiedyś grał?

Styles uśmiechnął się najszerzej, jak potrafił i pokręcił przecząco głową.

- Nie, ale możesz mnie nauczyć.

- Wiesz, że jest rozstrojone?

Harry skinął, ani trochę nie tracąc entuzjazmu i ostrożnie usiadł gotów do pierwszej lekcji. Nie zdążył się odwrócić, żeby poprosić Louisa o dołączenie, a ramiona chłopaka owinęły się wokół niego. Wstrzymał oddech, zaskoczony taką niespodziewaną bliskością, wpatrując się w dłonie chłopaka, które zaczęły z początkowo lekkim wahaniem tańczyć po klawiszach, z każdą chwilą coraz śmielej i pewniej wygrywając jakąś obcą Stylesowi melodię.

- Okropny dźwięk - zaśmiał się Tomlinson, czemu właściwie nie dało się zaprzeczyć. Jednak Harry nie był w stanie się narzekać, pozostając zahipnotyzowanym tym widokiem. Nie wiedział, gdzie chłopak się tego nauczył, ale koniecznie powinien dalej szlifować swój talent i przede wszystkim zagrać mu coś na już sprawnym instrumencie.

Styles skrzywił się rozczarowany, kiedy dłonie szatyna zniknęły z klawiszy, zamiast tego zajmując miejsce na jego ramionach i zaczęły je lekko uciskać. Choć może ostatecznie nie było to takie złe i nawet zamruczał cicho zadowolony z delikatnego masażu.

- Dziękuję. Mimo wszystko to było piękne.

- Starałem się. Ale teraz musimy uciekać, póki właściciel nie zauważył, co zrobiliśmy.

Harry zaśmiał się cicho i pozwolił chłopakowi wziąć się za rękę i poprowadzić do sali balowej. Dopiero tam odsunęli się od siebie z delikatnymi uśmiechami, jakby dzielili jakiś wielki sekret. Styles był tak szczęśliwy, że nawet przez chwilę nie oponował, kiedy Louis pociągnął go na środek parkietu, gdzie znowu zaczęli tańczyć. I może nadal nie był w tym za dobry, ale początkowy stres dawno zdążył opaść, dzięki czemu mogli swobodnie rozmawiać, żartować i to było w porządku, niezależnie od tego ile razy wpadł na szatyna. I jeśli Tomlinson wyglądał na szczęśliwego, to on też był całym sobą.

Kolejne godziny spędzili na przekomarzaniu się, żartowaniu, a to wszystko było przerywanie okazjonalnym jedzeniem, czy też coraz rzadziej tańcem. Nie wypili nawet odrobiny alkoholu, ale mimo to byli wręcz pijani swoją miłością oraz radością. Przez te kilka chwil byli po prostu normalnymi nastolatkami cieszącymi się swoją obecnością. Nie było rodziców, szkoły, krzywych spojrzeń, strachu o przyszłość... Nie było niczego. Jakby nagle cały świat stanął w miejscu, by pozwolić im na moment odetchnąć, uciec od jakichkolwiek niepewności, pytań co jeśli, tajemnic, złości i po prostu być.

Kiedy spojrzeli na zegar, który wskazywał dwudziestą trzecią, obaj poczuli rozczarowanie. Czas leciał za szybko, a oni po prostu pragnęli, jak najdłużej cieszyć się cudzym życiem - jakiś wymyślonych kreacji, nie znających świata spoza tego opuszczonego, zapomnianego domu.

- Rozmawia mi się z tobą naprawdę dobrze, jakbyśmy się już znali od dłuższego czasu... - wtrącił Tomlinson, siląc się na delikatny uśmiech. - Mam nadzieję, że o północy nie uciekniesz, jak Kopciuszek i nie pozwolisz mi biegać po całym mieście z twoim pantofelkiem?

Cichy śmiech Harry'ego niemal został zagłuszony przez muzykę lecącą w tle, a kiedy znowu spojrzał na Louisa, w jego szmaragdowych oczach dało się dojrzeć nutkę czułości. To było wręcz trudne do wyobrażenia, lecz w takim świetle wyglądał jeszcze piękniej, niż za dnia.

- Sądzisz, że mógłbym zostawić moje piękne buty? Wiesz ile mnie kosztowały? - prychnął z odrobiną protekcjonalności, zyskując tym ciche parsknięcie Tomlinsona. - Poza tym, jako księżniczka musiałbym nosić suknie, a nie garnitur.

- Mógłbym jakąś dla ciebie poszukać.

- Chcesz mnie zobaczyć w sukience?

- Wolałbym bez.

Styles uchylił usta, już nie odnajdując żadnej właściwej odpowiedzi. Louis ukrył mały, zadowolony uśmiech w kieliszku, kiedy spostrzegł, jak spod maski w bardzo szybkim tempie zaczął wypełzać intensywny rumieniec, pieczętując tym jego wygraną.

Harry wydął wargi, niezadowolony z takiego obrotu rozmowy. Chciałby, żeby to on kiedyś potrafił zawstydzić Louisa, ale na tę chwilę jedyną osobę, u której potrafił wywołać zaczerwienienia na policzkach był on sam. Na szczęście miał jeszcze wiele lat, żeby poćwiczyć i może kiedyś będzie w stanie delektować się tą słodką satysfakcją.

- Jesteś okropny - bąknął w odpowiedzi.

- Spędziłeś ze mną tyle godzin i mówisz to dopiero teraz? - zaśmiał się Tomlinson, uśmiechając się przy tym jeszcze szerzej.

Harry naprawdę chciał go pocałować.

- Na głos tak.

Delikatny uśmieszek wpełzł na usta Louisa, co stanowiło jedyną jego odpowiedź.

Jeśli myśleli, że cały wieczór minął, jak kilka minut, to moment kiedy na zegarze wybiła północ, był czymś czego się ani trochę nie spodziewali, za bardzo zajęci swoją rozmową. Z zaskoczeniem odwrócili się, żeby sprawdzić, czy to prawda, a radość mieszała się z rozczarowaniem. Oczywiście, wreszcie mogli zdjąć maski, znowu stać się Louisem i Harrym, w końcu się pocałować, co pragnęli zrobić od siedemnastej. Ale równocześnie Tomlinson byłby gotów zrezygnować ze swojego nazwiska, z jakiejkolwiek bliskości fizycznej tylko dla tego spokoju, jaki czuł przez ostatnie godziny. Nigdy nie uważał swojego życia za męczące, naprawdę, lecz dopiero wtedy kiedy całkiem zapomniał o tym kim jest, wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią. Czy naprawdę, tak to powinno wyglądać?

Jednak może nie był to właściwy moment na takie pytania, kiedy miał przed sobą całe źródło jego szczęścia.

- Czy teraz mogę cię wreszcie pocałować? - szepnął Louis, powoli przenosząc spojrzenie z oczu chłopaka na jego usta.

Styles uśmiechnął się delikatnie i ujął twarz szatyna w swoje dłonie, by w końcu przyciągnąć go do bardzo długo wyczekiwanego pocałunku. Każda kolejna godzina spędzona tak blisko i jednocześnie tak daleko była istną torturą, dlatego nawet przez chwilę nie było tam czułości, od razu czyniąc z tego coś bardziej gwałtownego, namiętnego, jakby ich wargi musiały na nowo dobrze się połączyć po zbyt długiej przerwie. Dłonie Louisa szybko znalazły drogę do bioder młodszego chłopaka, żeby przyciągnąć go jeszcze bliżej, wyrywając w ten sposób jego ciche westchnienie. Szatyn mógł być naiwny, ale pokochał tę uroczą istotę, którą właśnie trzymał w ramionach, całym sobą i nie chciał musieć przestać. Nie wyobrażał sobie, że ktoś inny mógłby mieć równie miękkie usta, w smaku przywodzące na myśl najsłodsze truskawki, czyjeś dłonie mogłyby pasować lepiej do tych jego, a już na pewno nikt nie potrafiłby tak dobrze odczytywać jego potrzeb. Miał wrażenie, że wreszcie udało mu się zrozumieć, co mówili Zayn i Liam, kiedy twierdzili, iż urodzili się po to, by być razem. Już nie potrzebował niczego więcej - tylko tego chłopca, przez którego zaczynał kwestionować całe swoje życie, a przede wszystkim plan wyjazdu do Stanów. Ale na podjęcie takiej decyzji miał jeszcze trochę czasu...

- Cieszę się, że jesteś - szepnął, kiedy z wielkim trudem odsunęli się od siebie na niewielką odległość.

Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Stylesa, sprawiający wrażenie, jakby nie tylko usta się uśmiechały, ale i cały chłopak. Z czułością przejechał kciukiem po policzku Louisa, po jego ostrej linii i pochylił się po jeszcze jednego, krótkiego buziaka.

- Ja też. Kocham cię.

Nikt nie mógł winić Tomlinsona, jeśli po tym po raz kolejny pocałował swojego chłopaka. Może nawet trochę za bardzo desperacko, może przy tym zaciskał dłonie na jego czarnej marynarce trochę za mocno, lecz żaden nie poświęcił temu za dużo uwagi.

Kiedy usiedli na dywanie przy kominku - bo dlaczego nie? - Louis po raz kolejny niepewnie rozejrzał się po sali. Przecież pamiętał wyraźnie każdy jej element na jeszcze tygodnie temu, kiedy wszystko było brudne, zniszczone. Harry nie powinien robić tego wszystkiego dla niego.

- Wszystko w porządku? - szepnął Styles.

- Tak, tak. Po prostu też mam coś dla ciebie na Walentynki...

- Naprawdę? Co? - podekscytowanie w głosie bruneta było czymś, czego nie dało się przeoczyć. Chłopak od razu bardziej nachylił się w stronę ukochanego, wpatrując się w niego wyczekująco.

- Mam pudełko w kurtce. Tylko, że tak naprawdę to jest nic, przy tym ile ty się narobiłeś dla mnie tylko z takiej okazji...

- Um... To znaczy... To miało być z okazji twoich urodzin, ale wtedy dostałem szlaban i... No... I nie zrobiłem, aż tak dużo! Cześć z tego jest po prostu pożyczona, jak kilka głośników i Liam bardzo mi pomógł. I jego kolega. Wiesz ile było tutaj pająków?! Ale wyszło chyba całkiem fajnie, prawda?

- Całkiem? To co zrobiłeś było niesamowite. Dziękuję, kochanie. Za wszystko.

Szeroki uśmiech Harry'ego stanowił idealne dopełnienie. Niestety Louis nie miał szansy za długo nacieszyć się tym widokiem, gdyż chłopak już dwie sekundy później uciekł z sali, żeby bardzo szybko wrócić z kurtką Tomlinsona. Jego podekscytowanie osiągnęło apogeum, kiedy szatyn wyciągnął czerwone pudełeczko i z wyraźnie lekkim zakłopotaniem wręczył je chłopakowi.

Oczom Stylesa ukazał się piękny sznur pereł, co będąc szczerym było ostatnią rzeczą, jakiej by się spodziewał po Louisie. Jeśli już miałby kupić mu coś z biżuterii, to postawiłby na jakąś bransoletkę, a z naszyjników wyobrażałby sobie coś... delikatniejszego. Nieumiejętnie dobrane mogły stać się przytłaczające, przy czym również kojarzyły się z kobiecością, elegancją - a przynajmniej Harry'emu - lecz nie przeszkodziło mu to w szybkim analizowaniu, do czego będą mu pasować. Bo choć były nieoczekiwanym prezentem, podbiły jego serce i z najwyższą delikatnością przejechał po nich palcami, zapoznając się z ich fakturą, gładkością oraz ciężarem.

- Podobają się? - szepnął Louis po dłuższej chwili milczenia.

- To jest piękne. Dziękuję - odpowiedział Harry również przyciszonym głosem i zwrócił się w stronę ukochanego, żeby szybko cmoknąć go w usta. - Założysz mi? Chcę przymierzyć.

Tomlinson od razu spełnił prośbę chłopaka po czym złożył na jego karku czuły pocałunek.

- Tak jak myślałem, pasuje do ciebie idealnie.

Styles zarumienił się mocno i szepnął ciche podziękowanie. Powtórzył je, kiedy usiadł okrakiem na udach szatyna oraz na milimetry od jego warg, nim po raz kolejny się pocałowali. Pocałunek był długi, namiętny i stanowił wszystko, czego zwykłe kocham cię nie potrafiło. Bardzo szybko stał się wulkanem ich uczuć, który z każdym kolejnym ruchem, dotykiem, pomrukiem tylko bardziej się zaogniał. Potrzeba poznania drugiego ciała była silniejsza, niż wszystko inne, a ich ciekawskie dłonie śmiało wędrowały w każdym możliwym kierunku byleby tylko zawładnąć, jak największą powierzchnię tylko dla siebie. Wszystkie gesty stały się bardziej wygłodniałe, niecierpliwe, aż w pewnym momencie Harry całkiem przypadkowo otarł się o niewielką wypukłość w spodniach Louisa, wyrywając w ten sposób z ust szatyna cichy jęk.

Styles zawstydzony szybko się odsunął, mimo początkowych protestów chłopaka, a panika w jego oczach była czymś, co od razu otrzeźwiło starszego. Brunet wiedział, że w tym momencie niezależnie, w którą stronę by poszedł, skończy się to źle i tylko zagubiony wpatrywał się w Louisa, czekając na jego reakcję. W tym czasie Tomlinson szybko przetarł twarz dłonią, przy tym przeczesując grzywkę palcami, chcąc w ten sposób zetrzeć z siebie ślady podniecenia. Te miesiące spędzone w celibacie uczyniły go wrażliwszym na wszelkie doznania, ale na pewno nie ślepym na emocje innych osób. Dlatego zaraz wziął głęboki wdech i uśmiechnął się, jak bardziej przyjaźnie do ukochanego.

- Prze-epraszam... - szepnął Harry, odwracając wzrok na swoje dłonie. Chciał wstać, żeby zająć bardziej komfortową pozycję, lecz dłoń na jego biodrze, choć nie zaciśnięta mocno, zmuszała go do pozostania na swoim miejscu.

- Za co, słońce?

- Nie wiem...

Tomlinson pokręcił głową i mocno przytulił bruneta, czując jak pod wpływem tego gestu, choć trochę zaczął się rozluźniać. Dopiero po tym zdecydował się odezwać:

- Hazz, aniołku, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Wybacz mojemu ciału, że tak zareagowało, nie do końca mogę to kontrolować, ale całą resztę owszem i nigdy nie zrobiłbym czegoś wbrew tobie, jasne? Nigdy.

- Przepraszam... Spanikowałem... Może nie jestem...

- Jesteś idealny - przerwał mu Louis. - Uwielbiam cię takiego, jaki jesteś. Kocham. I nic tego nie zmieni. A już na pewno nie seks, jasne? Mówiłem ci kiedyś, będę czekać, ile tylko chcesz, czy to będzie pięć miesięcy, lat, czy nawet, kurwa, w ogóle nie czekać i nigdy nie mieć się do ciebie zbliżyć w, aż tak intymny sposób, jeśli nie będziesz tego chciał. Co z uwagi na to, jak piękną jesteś istotką, byłoby trudne, ale dla ciebie byłbym w stanie to zrobić, jasne? Mogę jedynie podziwiać, że nie boisz się być sobą i nie chcesz się dopasowywać do cudzych oczekiwań. Poza tym nie rób ze mnie takiego potwora - nawet na moment udało się Louisowi wpleść żartobliwą nutkę do swojego głosu. - Oczywiście nie jestem gotowy, żeby uprawiać w tym momencie z tobą seks, nie należę do tych mężczyzn, którzy latami noszą prezerwatywę w swoim portfelu, ale nawet cokolwiek innego... Choćby nie wiem jak było tutaj pięknie, wciąż mam świadomość, że to tylko stary, opuszczony dom.

Z każdym wypowiadanym przez Tomlinsona słowem, Harry powoli zaczął się odprężać, aż pod koniec był już całkowicie spokojny, a oddech wrócił do normalności. Ostrożnie zerknął na szatyna i z wciąż lekkim wahaniem uśmiechnął, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że jest już w porządku.

- Mimo wszystko... przepraszam. Troszkę spanikowałem, sam nie wiem, dlaczego... Ale... Ale dziękuję.

- Za co, kochanie?

- Za to, jak się mną opiekujesz...

Louis uśmiechnął się delikatnie i pocałował go w czoło, w ten sposób zyskując delikatny róż na policzkach Harry'ego. Nie ten wyrażający zażenowanie, ale subtelniejszy... bardziej pozytywny. Na przestrzeni miesięcy Tomlinson bardzo uważnie obserwował chłopaka i uczył się jego emocji, reakcji, by móc go jak najlepiej zrozumieć oraz wiedzieć, jak się zachować w danej sytuacji. Jeśli się potrafi nauczyć kilku rzeczy, można było z niego czytać, jak z otwartej księgi.

- Czasami mam wrażenie, że to ty bardziej o mnie dbasz.

Harry wyglądał na trochę zdezorientowanego, ale najwyraźniej nie planował kontynuować tego tematu i tylko znowu wtulił się w ukochanego.

- Wiem, że to temat trochę z dupy, ale trochę mnie ciekawi - zaczął ostrożnie Tomlinson - na co były trzy kieliszki na początku i cała ta zastawa na więcej osób? Jest nas tylko dwóch.

- Dla pozorów? To jest wielki bal, było tyle gości, a ty chcesz, żeby jedli rękoma? Trochę kultury!

Śmiech Louisa rozwiał resztki niezręczności oraz stresu, jakie jeszcze zdołały osiąść w pokoju. A nawet gdyby cokolwiek zdołało się ukryć, jego ziewnięcie załatwiło sprawę.

- Śpiący?

Styles, nie czekając na odpowiedź, wyszedł z sali, by zaraz przynieść poduszkę oraz koc. Na zdezorientowanie chłopaka odpowiedział tylko wzruszeniem ramionami i wskazał na niewielką sofę.

- Może trochę, ale chyba nie chcesz żebyśmy razem spali na czymś tak małym?

- Oczywiście, że nie. Ale wszystkie komnaty z łóżkami są za daleko i byłoby nam zimno. Przy okazji nie są wysprzątane... W każdym razie ty będziesz na tym spać, a ja muszę przypilnować, żeby nie zgasło w kominku.

- I zamierzasz nie spać całą noc? Zwariowałeś.

Harry wzruszył ramionami i rozejrzał się niezręcznie, jakby szukając odpowiedzi.

- Może nie do końca przemyślałem, co będzie, jak zachce nam się spać, ale to trochę jedyny wybór. W tym czasie mogę posiedzieć na telefonie, może się pouczę... Mam w poniedziałek test z angielskiego!

Tomlinson wywrócił oczami i założył na siebie kurtkę.

- Ubieraj się, a ja zgaszę ogień i jedziemy do mnie. Później się wróci i posprzątamy.

- Mhm... Przepraszam, nie do końca to przemyślałem, ale...

- Harry. Nie przepraszaj mnie za wszystko, co tylko przyjdzie ci do głowy, proszę.

Styles już więcej się nie odezwał tylko szybko spełnił polecenie szatyna i po kwadransie wreszcie mogli pobiec do samochodu Louisa. Nim ruszyli, Tomlinson jeszcze raz spojrzał na dom i westchnął z nutką nostalgii:

- Nie chcę wracać do codzienności...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top