Rozdział 30. Płakałeś przeze mnie.

L: Kac to gówno

L: Napisałbym że więcej nie piję ale wiesz jak brzydzę się kłamstwem xd

L: Mam nadzieję że ty czujesz się lepiej?

L: Żebym tylko się nie porzygał

H: Nie wiem, czy potrzebowałem wszystkich szczegółów

L: To jeszcze nie są wszystkie

H: Matko...

H: I odpowiadając na twoje pytanie, tak, czuję się dobrze. Trochę mięśnie mnie bolą, ale żyję

L: Zazdroszczę. A Niall?

H: Śpi obok, mam nadzieję, że nie jest trupem. Jest jeszcze ciepły

L: Przytulasz się do niego zamiast do mnie?

H: Właściwie to Nini uczepił się mojego ramienia, ale tak, można tak powiedzieć

L: Jasne

L: Jesteś pewny że nie umarł?

H: Udam, że tego nie przeczytałem

L: Też cię kocham

L: Dzisiaj mam się spotkać z moim ojcem. Znowu. Jakbym w normalnym stanie miał na to ochotę...

H: Dlaczego nie chcesz dać mu szansy? Minęło już pół miesiąca

L: Ja czekałem o wiele dłużej

L: Nie kupi mnie tak łatwo jakimiś lodami czy prezentami

L: Nic od niego nie chce

L: Nawet pieprzonej rozmowy

L: Czasami myślę że byłbym szczęśliwszy gdyby pozostał tym wyimaginowanym wyidealizowanym obrazem

L: Gdyby nigdy nie wrócił

H: Louis, życie jest za krótkie, żeby marnować je na nienawiść

H: Nie musisz go kochać, ale chociaż szanuj, dobrze?

L: Tyle że ja go kocham. Kocham i nienawidzę równocześnie

L: Wolałbym żeby to wyglądało inaczej ale nie potrafię

H: Potrafisz. Wiem to

L: Dzięki

L: A jak tatuaż?

H: Piękny. Nawet nie jest zaczerwieniony, jak straszył Zayn

L: To co w takim razie robimy kolejny XD

H: Osobisty zaliczony, to teraz jakiś "nasz" ;)

L: Jestem za!

H: Wiedziałem. O której widzisz się z tatą?

L: O 11/12

L: Chyba muszę zacząć się zbierać

L: Potrzebuję długiego prysznica jak najszybciej

H: Dobrze. Napisz później xx

L: Jasne. Miłego dnia Bambi ❤

H: Przestań tak mnie nazywać

L: Nigdy

Styles ledwo odłożył telefon, a przyjaciel zaczął się przeciągać obok jego ciała i mocniej zacisnął ramiona wokół jego pasa. Chłopak z trudem powstrzymał cichy śmiech, słysząc jakieś mamrotanie z lekko uchylonych ust blondyna i przyciągnął go bliżej. Jakoś nie miał serca budzić Horana, choć pewnie powinien się powoli zbierać. Szczególnie, że jego tata z rana napisał do niego, czy może wpaść na trochę, a Harry nigdy nie zmarnowałby takiej okazji.

- Hazz? - W końcu parę minut później błękitne oczy Irlandczyka spojrzały na bruneta. - Nie śpisz...? Która godzina?

- Po ósmej. Wyspany?

- Nie - bąknął niezadowolony i odwrócił się plecami do przyjaciela. Nakrył się cały kołdrą, że tylko odrobina tlenionej czupryny zdradzała jego obecność. - Zrób nam śniadanie. I przynieś tabletki przeciwbólowe.

- Było tyle nie pić.

- Yhm... Idziesz?

Harry westchnął cierpiętniczo i niechętnie postawił swoje nagie stopy na zimnej podłodze. Gęsia skórka od razu pokryła jego szczupłe ciało, okryte tylko przez bokserki, a tym samym wystawione na działanie wiatru wkradającego się do pokoju przez uchylone okno. Zadrżał na to uczucie i niemal z ulgą nałożył na siebie ubrania jeszcze z poprzedniego wieczoru zanim wyszedł na imprezę. O wiele cieplej. Jeszcze tylko związał włosy w koczka i powoli poczłapał do kuchni w poszukiwaniu czegoś jadalnego. Nie miał pojęcia, co nadaje się dla osoby z kacem, ale zdecydował się postawić na coś lekkiego, żeby zanadto nie męczyć żołądka blondyna.

Na szczęście nie natknął się na nikogo z państwa Horan i dość szybko uwinął się w kuchni. To znaczy bardzo ich lubił ze wzajemnością, kiedyś nawet powiedzieli, że jest jak członek rodziny - fakt, było to przy okazji, kiedy chcieli, żeby pomógł kosić trawnik, jednak liczy się - lecz wciąż byłoby to trochę niezręczne dla chłopaka, że tak się rozporządzał bez ich wiedzy. Prawie biegiem wrócił do pokoju, cudem uniknąwszy upuszczenia talerza z omletem z warzywami.

- Podano do stołu - zakomunikował i rozsiadł się wygodnie na materacu. - Wstajesz, czy mam zjeść za ciebie?

Tyle lat przyjaźni nauczyło go, co najlepiej działa na Irlandczyka, toteż już po chwili starszy chłopak opierał się o ścianę i popijał tabletki przeciwbólowe ulubioną herbatą z mlekiem, przy tym bacznie obserwując Stylesa, czy przypadkiem nie zainteresuje się jego śniadaniem.

- Hazz, słuchaj... - mruknął cicho Niall, bawiąc się jedzeniem. - Chciałem cię przeprosić za wczoraj...

- Hm? Ale za co?

- To co wczoraj powiedziałem w nerwach... Cieszę się twoim szczęściem i tym, że się zmieniasz. Ostatnio często się umiechasz... I twoje oczy też to robią, wiesz? - szepnął Niall, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku tak niemożliwie powoli, jakby pragnęła być zauważona, jakby chciała podkreślić szczerość jego słów. - To wspaniałe. Może czasami czuję... zazdrość na myśl o tym, że on sam zrobił tyle, czego ja nie potrafiłem osiągnąć tyle lat, ale najważniejsze, że w końcu zaczynasz się stawać tym, kim chcesz. Jedynie czasami, kiedy... kiedy zaczynasz robić rzeczy, których jeszcze pół roku temu byś się nie odważył, to wydaje się być tak... dziwne. Czasami po prostu boję się, że robisz to wszystko, bo Louis ci kazał, czy nawet zasugerował, a ty chcesz mu zaimponować, czy coś... Jesteś moim małym braciszkiem i nie chcę, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek cię skrzywdził. Ani ty, ani Louis, ani Timothée, ani ktokolwiek inny. Ale niezależnie od tego wszystkiego, nie miałem prawa tak na ciebie naskoczyć i bardzo przepraszam...

Horan uchylił usta, kiedy długie ramiona objęły go mocno. Miał wrażenie, że nagle całe napięcie, jakie kumulowało się z nim wraz z każdym kolejnym słowem, w ułamku sekundy opuściło jego ciało, a cały wydawać by się mogło wtopił się w przyjaciela. Stali się na moment niezgrabną plątaniną ciał, słonych łez, uśmiechów oraz szybko bijących, młodzieńczych łez.

- Głupku, jak mogłeś pomyśleć, że jestem na ciebie zły? - szepnął Harry. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku.

- Płakałeś przeze mnie.

- To nic, naprawdę.

Niall nie był przekonany, ale skinął głową i ostrożnie się odsunął od przyjaciela. Zacisnął mocno palce na widelcu i powrócił do jedzenia, wciąż czując się źle z tym, jak się zachował. Zastanawiał się, czy gdyby nie był pod wpływem, zachowałby się inaczej, a może i tak w pewnym momencie by wybuchł, wciąż czując się odtrąconym?

- A... Jak tam tatuaż? Jesteś z niego zadowolony?

Styles od razu uśmiechnął się szeroko, a jego wzrok powędrował na ramię, które skrywało jego piękną tajemnicę.

- Bardzo. Aż przypominają mi się czasy, jak rysowaliśmy je markerem na moim ciele, a teraz mam prawdziwy! 

Irlandczyk parsknął śmiechem, przypominając sobie te wszystkie głupie i krzywe obrazki, które za nic w świecie nie chciały zejść choćbyś nie wiadomo czym tarł. W dzieciństwie nie mogli się pochwalić mądrymi pomysłami i, wbrew pozorom, to nie zawsze Niall był ich pomysłodawcą. Może Harry uważał się za nudną osobę, lecz Horan nie wymieniłby go za nic w świecie.

- Jak powiesz o tym Anne?

Styles westchnął cicho i wzruszył ramionami. Tego nie przemyślał.

- Nie wiem... Specjalnie zrobiłem na tyle wysoko, żeby bez problemu chować pod ubraniami...

- Hazz... Nie dasz rady całe życie przed nią tego ukrywać. Może mamy pierwszy grudnia, ale za kilka miesięcy będziesz latać bez koszulki i co zrobisz? Chyba lepiej, żeby dowiedziała się od ciebie, niż przypadkiem, jak to było z kapitankiem.

Brunet przygryzł mocno wargę, powoli przetwarzając słowa przyjaciela. Jasne, to wszystko było prawdą, ale...

- I co jej powiem? Mamo, zrobiłem sobie bez twojej wiedzy i zgody tatuaż! Kiedy? Ano... Wczoraj zamiast nocować w domu Nialla poszliśmy razem na imprezę do Zayna... pamiętasz go? Ten tatuażysta. Był tam też Louis, mój chłopak, z którym dalej jestem, choć ty dalej uważasz, że jestem singlem i pod wpływem alkoholu oraz jego zachęty poprosiłem Zee, żeby mi zrobił. A teraz pewnie zostanę uziemiony do mojej osiemnastki?

- Znając zapędy Anne, powiedziałbym, że do dnia, kiedy się usamodzielnisz.

Chłopcy zaczęli się cicho śmiać, dobrze wiedząc, że ma rację. W tej tragicznej sytuacji tylko to mu pozostało. Co najdziwniejsze, Harry ani trochę nie żałował swojej decyzji. Wręcz przeciwnie - już mimowolnie w jego głowie pojawiały się kolejne wizje nowych tatuaży i tylko zaczął się martwić, czy w pewnym momencie nie zacznie przypominać Malika, który ze swoich przyjaciół miał na swoim ciele najwięcej tuszu. Może jeszcze nie teraz, kiedy był tylko uczniem, ale gdy tylko zacznie zarabiać więcej pieniędzy...

- Pogadam z tatą, Gemmą, Robinem... Może staną po mojej stronie...?

- Na mnie też możesz liczyć - zapewnił Horan i na chwilę przyciągnął młodszego do swojego boku. - A zostaniesz jeszcze trochę?

- Nie mogę, tata przyjeżdża, ale jakoś przeżyjesz beze mnie. Nie wyglądasz najgorzej.

Horan uśmiechnął się szeroko i przeczesał swoje roztrzepane włosy.

- Jestem Irlandczykiem. Alkohol płynie w naszych żyłach.

Harry skinął głową z delikatnym uśmieszkiem, zdradzającym co naprawdę myli na ten temat i już po chwili pożegnali się by chłopak zdążył jeszcze szybko się umyć, przebrać i wypić kolejną kawę. Wrócili do domu Nialla około czwartej nad ranem, dlatego nie zdążył się wyspać i tylko liczył, żeby jego oczy nie były tak podkrążone, jak myślał, że są.

W domu szybko przywitał się z mamą pocałunkiem w policzek oraz piętnem poczucia winy na ramieniu. Tym razem było ono silniejsze, boleśniejsze, gdyż to było kłamstwo, które w końcu ujrzy światło dzienne. Miał wrażenie, że czarny tusz prześwituje przez materiał jego bluzki, przecieka przez bawełnę i skapuje na panele, pozostawiając za nim ślad, namacalny dowód oszustwa. Zemdliło go na dźwięk pytań o to, jak się bawił, które w jego głowie brzmiały, jakby wszystkiego się domyślała, jakby z szerokim uśmiechem wsłuchiwała się w ten fałsz, delektując się swoją wiedzą. Czym prędzej uciekł do swojego pokoju, by nie musieć więcej patrzeć jej w oczy.

Nie był w nastroju do strojenia się, do tego odczuwał senność, dlatego ograniczył się do ciemnych spodni i dużego, karmelowego sweterka. Maseczka oraz odrobina korektora poprawiła wygląd jego twarzy i już prawie w ogóle nie wyglądał, jakby całą noc imprezował. Pozostało tylko zająć się gwiazdką.

H: Cześć. Pamiętam, że mieliśmy pójść po jakąś maść na mój tatuaż?

Z: Kurwa faktycznie

Z: Słuchaj mógłbyś sam po to skoczyć? Tylko wyślę ci jaką i kupisz sobie

H: Jeśli nie możesz...

Z: Przepraszam głupio wyszło

H: Dobra, już trudno. Pójdę sam

Harry westchnął cicho rozczarowany. Potrzebował aktualnie kogoś z kim mógłby porozmawiać i wbrew wszystkim zasadom logiki nie chciał, żeby tą osobą był Niall. Kochał go, chłopak pomógł mu niezliczoną ilość razy, lecz w tym razem nie potrzebował pocieszania, a jedynie, żeby go ktoś wysłuchał. Bo wiedział, że Zayn jako jedyny by go nie oceniał, krytykował, opowiadał słodkie historyjki, a jedynie był. Lecz najwyraźniej musiał sam sobie z tym poradzić.

Tym bardziej, kiedy każdy kolejny dokładany klocek piramidki kłamstw, niósł za sobą kolejne to samo niekończące się pytanie bez jasnej odpowiedzi. Bo prawda była taka, że brzydził się tego, kim się powoli stawał tylko po to, by móc spędzić choć jeszcze jedną maleńką godzinę z Louisem, choć jeszcze jedną minutę potrzymać go za rękę, otrzymać choć sekundę rozbrzmiewiającą jego śmiechem, jeszcze tylko przez ten ulotny moment poczuć się najważniejszy. Jednak nie był głupi, miał świadomość, że każda podstawa piramidy, pierwsze piętra są szerokie, solidne, by budowla się nie zawaliła, lecz im wyżej stąpasz, tym węższa się staje, aż w pewnym momencie stanie się na bardzo malutkim szczycie, z którego upadek może okazać się być boleśniejszy, niż cały balast wyrzutów sumienia. I im wyżej się wspinał, tym głośniej dudniło w jego umyśle pytanie: czy warto? Bo przecież miał tylko szesnaście lat, jego mama miała rację, mówiąc, że to było tylko pierwsze, głupie zauroczenie, a takie rzadko kończą się miłością, aż po grób. Przecież Louis za kilka miesięcy wyjedzie na drugi koniec globu wraz z przyjaciółmi, a cały ich kontakt ograniczy się do rozmów przez telefon, wiadomości i sporadycznych wizyt w święta, wakacje... Czy coś takiego mogło przetrwać? Nie wiedział. Ale później uświadamiał sobie, że nie to się liczyło. Ponieważ może nie miał żadnej gwarancji, czy po tym wszystkim oni faktycznie przetrwają kolejne trudności, a może to właśnie one ich scalają, a kiedy będą wolni, cała ich miłość się w pewnym momencie gdzieś zawali już pozbawiona solidnego fundamentu. Lecz mimo wszystko było warto. Było, gdyż nie rozchodziło się tutaj o jego mamę, Louisa, ich miłość, ale o to co za sobą niosły. Ludzie, budując wieżę Babel, z pewnością mieli świadomość, iż to przedsięwzięcie było absurdalne i niemożliwe w realizacji, a jednak przyświecał im solidny cel, marzenie - droga do raju. I może droga Stylesa też nie była właściwa, ale on również w ten sposób szukał szczęścia. Bo każdy uśmiech Tomlinsona był jego uśmiechem, każdy pocałunek kolejnym piórkiem w jego skrzydłach, każdy komplement rosnącą wiarą w siebie. Może był egoistą, lecz Louis pomagał mu stać się sobą, robić rzeczy, na które normalnie nie miał odwagi, kreować wspomnienia, jakie na zawsze pozostaną wyryte w jego pamięci oraz uczynić jego życie choć trochę lepszym. Louis był jego szczęściem. I dla tego szczęścia był gotów się wspinać na sam szczyt, niezależnie od konsekwencji swoich decyzji.

Choć tak bardzo pragnął, by jego mama zmieniła swoje nastawienie względem Tomlinsona...

Nie dane mu było długo nad tym rozmyślać, kiedy jego boki nagle zostały zaatakowane przez czyjeś palce, łaskocząc go złośliwie. Prawie przez to rozlał kawę - nie pierwszy raz - i tylko pozostało mu się cieszyć, że zawsze nalewał do niej tyle mleka, iż niemożliwym byłoby się poparzyć. Spojrzał z wyrzutem na swojego tatę, który - wyraźnie zadowolony z siebie - uśmiechał się szeroko.

- Co robisz tak wcześnie?

- Jest już po jedenastej. Myślę, że to odpowiednia pora, maluchu - zaśmiał się cicho i zagarnął syna w swoje ramiona.

Harry sapnął zaskoczony i zerknął na zegarek na ścianie, chcąc w ten sposób sprawdzić, czy mężczyzna go nie oszukuje. Naprawdę minęło, aż tyle czasu? Zawstydzony mocniej wtulił się w silne ciało ojca, mrucząc ciche przeprosiny.

- Możliwe... Tylko, że muszę jeszcze pojechać kupić jedną rzecz, mógłbyś mnie podrzucić? To zajmie dosłownie momencik.

- No jasne. I tak myślałem zabrać cię na jakieś zakupy. W tym roku Mikołaj przyjdzie trochę wcześniej, bo już pierwszego - zażartował i puścił chłopakowi oczko.

Jednak Harry nie podzielał już tak jego optymizmu, a jego umysł szybko zaczął przetwarzać informacje, dochodząc do niezadowalających wniosków.

- Dlaczego? Kiedy później przyjedziesz?

- Nie wiem, synku. Spróbuję jakoś w połowie miesiąca?

Styles nie potrafił ukryć zawodu, słysząc te słowa. Wiedział, że tak będzie, lecz gdzieś zawsze była nadzieja, iż się myli. Gdyby tata mieszkał w Londynie wszystko byłoby o wiele prostsze. Nie zamierzał jednak się kłócić, przyzwyczajony do ograniczonego kontaktu z rodzicem i wymusił delikatny uśmiech.

- Jasne. Ale ja nie chcę, żebyś mi cokolwiek kupował. Poważnie, nie musisz.

- Ale chcę. Mama coś wspominała, że jedziesz na narty z kolegami, jak się zaczną ferie? Masz już wszystko?

Harry pokręcił przecząco głową szybko dopił swoją kawę. Przecież nie mogła się zmarnować! Szczególnie, że wyjątkowo zrobił sobie waniliową, swoją ulubioną, którą pił tylko w stanach dużego stresu.

- Louis też jedzie?

Brunetowi brakowało tego, jak imię jego chłopaka brzmiało w tym domu w przyjazny sposób, pozbawiony jakichkolwiek animozji, czy po prostu czystej niechęci. Jednak Desmond był tak bardzo nieświadomy...

- Wychodzicie już? - wtrąciła się Anne, nim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć. I może przez moment przeszło mu przez myśl, czy ich nie podsłuchiwała, ale przecież nie mogłaby.

- Ta... Już się zbieram.

- A wrócicie na obiad?

Harry szybko spojrzał na ojca i wzruszył ramionami. Wolałby zjeść na mieście i swobodniej porozmawiać z nim, ale nie zamierzał narzucać swojej własnej woli. Może Tomlinson momentami wręcz wymagał tego od niego, lecz przy innych wciąż nie czuł się z tym dobrze. Na szczęście mężczyzna od razu odczytał jego myśl i odpowiedział za niego:

- Może pójdziemy do jakiejś restauracji? Na co masz ochotę?

- Może sushi? - szepnął nieśmiało, nerwowym ruchem poprawiając swój koczek.

- Może sushi.

Harry szybko narzucił na siebie kurtkę, buty i razem z tatą udał się do samochodu. Cały czas odczuwał napięcie we wszystkich mięśniach i nawet ulubiona kawa nie była w stanie mu pomóc. Tłumaczył sobie wszystkie kłamstwa i tajemnice, jednak wciąż czuł się z tym fatalnie i był niemal pewny, że żadne usprawiedliwianie na nic się zdawało w zderzeniu z faktami. Chyba nawet przez moment jednak zaczął żałować swojej decyzji o zrobieniu tatuażu.

- Młody, co się dzieje? - zagadał Desmond.

- Nie, nic... Nie wyspałem się i tyle.

- Ale wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? Nikomu się nie wygadam.

Harry skinął głową i oparł ją o szybę. Z nieba zaczął sypać pierwszy śnieg tej zimy, wywołując na jego twarzy delikatny uśmiech. Kochał tę porę roku oraz sposób, w jaki całe miasto przemieniało się pod wpływem tej białej kurtyny, jakby nagle trafił do zupełnie innej, magicznej krainy.

Chłopak był tak przyzwyczajony do jazdy z Louisem, że wręcz nienaturalnym było dla niego nie czuć w trakcie podróży dłoni na swoim kolanie oraz leniwego głaskania. Może Tomlinson jeździł zdecydowanie za szybko, lecz to z nim wolał podróżować.

- Tak, jedzie. Tylko nie mów mamie, dobrze? Ona nie wie...

- Co? Dlaczego? Dalej jest negatywnie do niego nastawiona?

Styles przygryzł delikatnie swój palec, by odwrócić uwagę od łez gromadzących się w jego zielonych oczach. Nie miał pod ręką Zayna, ale tak czy siak, czuł, że musi to z siebie wyrzucić, żeby w końcu nie wybuchnął. A najstraszniejszą opcją byłoby, gdyby nastąpiło to w obecności jego mamy.

- Jakby... Ona myśli, że już nie jesteśmy razem? To znaczy... Wiesz, nie była nastawiona do niego nazbyt pozytywnie i mam wrażenie, że tylko szukała okazji, żeby zakazać nam związku i... um... kiedyś byliśmy na pizzy z kolegami i dał mi się napić piwa i mama to zauważyła i... uh... stwierdziła, że nie jest dla mnie odpowiedni... I... Kazała zerwać? I jakby cały czas próbuję ją przekonać do tego, że Louis nie jest zły, ale w momencie, kiedy tylko pada jego temat, zaczynam żałować, że jest poruszany, bo... właściwie nie daje mi dojść do słowa tylko mówi swoje racje i... ugh... Po prostu nie mów, w porządku?

- Ale wciąż jesteście razem?

Harry ostrożnie skinął głową, niepewny, jak Desmond mógłby zareagować. Niby lubił Louisa, jednak nie zmieniało to faktu, iż sprzeciwił się mamie, okłamał ją, a to było złe. Jednak zaraz zaskoczony odwrócił wzrok od szyby, słysząc ciche westchnienie ulgi.

- Nie jesteś zły?

- Cieszę się, że jesteście razem. Może spotkałem go tylko raz, ale to wystarcza, żeby zobaczyć to... coś, co jest między wami. Wiesz, że wolałbym, żebyś poznał jakąś miłą dziewczynę, założył rodzinę, miał dzieci, jednak jeśli to chłopak daje ci szczęście, sprawia, że uśmiechasz się tak szeroko i patrzy na ciebie z taką czułością... Kim ja jestem, żeby to oceniać? Po prostu kochajcie się i bądźcie szczęśliwi. I pogadam z twoją mamą, może uda mi się ją przekonać. Nie martw się, nie wydam was.

- Dziękuję - szepnął Styles, niezdolny do wypowiedzenia głośniejszego dźwięku przez ściśnięte gardło. Czasami odczuwał żal, że nie może mieszkać z ojcem, który o wiele lepiej go rozumiał, jednak mężczyzna bardzo dużo pracował i prawie całe dnie byłby sam, a poza tym nie chciał wyjeżdżać z Londynu do Holmes Chapel. I nie potrafiłby zostawić mamy.

- Będzie dobrze, maluchu. A ta maść, to jaką chcesz?

- Ja... To jest kolejna tajemnica...

- Ah tak?

Harry skulił się bardziej i nieśmiało skinął głową. Może słyszał nutkę rozbawienia w głosie, jednak wyrzuty sumienia nie pozwoliły mu się rozluźnić.

- Mam... Mam tatuaż? Zayn mi zrobił... Pamiętasz go?

- Mówisz poważnie? Mam nadzieję, że nie będziesz w przyszłości żałować swojej decyzji. Chociaż wtedy najwyżej jakoś go przerobisz. W każdym razie... jak wygląda?

Harry nieśmiało zerknął na swoje ramię i dotknął miejsca, gdzie pod kurtką oraz swetrem skrywał swój sekret.

- Gwiazdka. W domu ci pokażę.

- Powiedz jej, w końcu sama zauważy. Teraz to i tak za późno na moralizatorskie wykłady, a przecież chyba nie każe ci usuwać i tym samym się oszpecać.

Harry niemal machinalnie skinął głową i powrócił wzrokiem za okno. Niall i tata mieli rację, jednak nie potrafił się na to zebrać. Nie był ani trochę odważny i nie potrafił brać odpowiedzialności za swoje nieprzemyślane decyzje.

- Hej, to nie jest przypadkiem Louis? - zagadał Desmond, kiedy już przemierzali parking, kierując się do wejścia do centrum handlowego.

Chłopak prawie od razu ich dostrzegł i szybko zgasił papierosa, jednak nie zdążyło to umknąć uwadze mężczyzny, który tylko zaśmiał się i pogroził mu palcem.

- Wiesz, że to niezdrowe?

- Uh, dzień dobry - bąknął nieśmiało Tomlinson, a jego oczy od razu przeniosły się na Harry'ego. - Śledzisz mnie?

Styles zaśmiał się cicho i od razu mocno wtulił się w ukochanego. Chłopak wyglądał na o wiele bardziej zmęczonego, niż to sobie wyobrażał, jednak brunet wyraźnie pamiętał ilości alkoholu, którego w siebie wlewał, przez co nie potrafił mu tak do końca współczuć. Zaraz jednak się wyprostował i uśmiechnął szeroko w stronę ojca Louisa, który właściwie wyglądał jeszcze gorzej - jego opis sporządzony przez syna nawet w najmniejszym stopniu nie okazał się być karykaturalny, a blada cera, czy też podkrążone oczy, bardzo szczupła postura były prawdziwsze, niż mógł to sobie wyobrazić.

- Dzień dobry... Jestem Harry Styles.

- Troy... Miło mi. Ty pewnie jesteś... chłopakiem Louisa? Dużo o tobie wspominał.

Szatyn parsknął śmiechem i spojrzał na swojego ojca z ironicznym uśmieszkiem. Czyżby?

- Z uwagi na fakt, iż rzadko cokolwiek mówi, to nawet bardzo dużo.

Mężczyźni wdali się w krótką dyskusję, jednak Harry nawet ich nie słuchał, kiedy zauważył, jak szatyn zaczął drżeć z zimna. Bez zastanowienia zdjął swój szalik i okręcił nim zaskoczonego Louisa. Przecież nie mógł marznąć, jeszcze by się przeziębił!

- Nienawidzę zimy - mruknął nieśmiało Tomlinson, a na jego policzkach wykwitły rzadko spotykane rumieńce. Nie przywykł do takiej opieki, przeważnie to on troszczył się o najbliższych, jednak przy Harrym wydawało się to może trochę naturalniejsze. - Twój tata wie, że my nadal...

Ledwo młodszy zdążył skinąć głową, a szatyn od razu przyciągnął go za poły płaszcza do krótkiego, lecz upragnionego pocałunku. Może nie trwał długo, jednak pozostawił na ustach Stylesa jego wspomnienie jeszcze przez wiele godzin, a wraz z każdym dotykiem swoich warg, miał nieodparte wrażenie, jakby całowali się już po raz kolejny.

- Ładnie pachnie - dodał Tomlinson i bardziej naciągnął na swoją twarz kremowy materiał. - A tobie nie będzie zimno?

- Nie, jest okay.

- To co, Harry, idziemy do środka, czy jeszcze chcecie porozmawiać? - wtrącił się Desmond.

- Ja już nie przeszkadzam, możecie iść - odparł szatyn i pocałował zimny policzek ukochanego. Nigdy nie był miłośnikiem zimny, wręcz, jak wspomniał, nienawidził jej, jednak widok jego chłopaka otulonego białymi płatkami śniegu na płaszczu, czy też we włosach oraz tych drobnych gwiazdek tak szybko znikających na jego nosku był czymś, co wbrew wszelkim zasadom logiki rozgrzewało jego ciało, a szczególnie ów ciepło pulsowało gdzieś w okolicach jego serca. Harry był najbardziej uroczą istotą, jaką w życiu poznał i nie sposób byłoby go przekonać, iż nie ma racji. - Jesteś piękny - dodał szeptem.

- Uh... Dziękuję...


Louis puścił mu oczko, na co chłopak jeszcze bardziej się zarumienił. Na szczęście już po chwili się pożegnali i jego twarz mogła powrócić do naturalnych kolorów. Choć nie mógł powiedzieć, że był rozczarowany tym krótkim spotkaniem, gdyż obecność chłopaka działała na niego bardzo rozluźniająco.

- Jesteście uroczą parką - zauważył Desmond. - Aż przypominają się młodzieńcze lata.

- A dlaczego też kogoś nie poznasz?

- Myślisz, że mam czas na związki? Lepiej chodźmy poszukać czegoś fajnego dla ciebie, a nie będziemy się rozczulać nad moim życiem uczuciowym.

Styles wywrócił oczami i na moment wtulił się w bok mężczyzny. Cieszył się, że jednak miał kogoś, kto stanie po jego stronie i będzie wspierał mimo wszystko. Może wszystko będzie dobrze?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top