Rozdział 27. ...pozwól sobie na prawdę, nieważne jak trudna być może.
Harry nawet się nie zastanawiał, kiedy biegł na przystanek autobusowy. Nigdy w życiu nie dostał takiej wiadomości, Tomlinson niekiedy z różnych przyczyn miał gorszy nastrój, ale nigdy go nie potrzebował. Był spanikowany, nie rozumiał, co się dzieje, ale cokolwiek to było chciał być obok i go wspierać, pomóc. Zawsze to on potrzebował dodatkowej opieki, lecz w tamtym momencie to on musiał wykazać się siłą. Sam nie był pewny, czy jest najlepszą do tego osobą, nie potrafił doradzać, miał niezwykły talent do mówienia niewłaściwych rzeczy w nieodpowiednim momencie - co zważywszy na jego małomówność było wręcz cudem - a do tego zawsze czuł się niezręcznie w chwilach czyjejś słabości. Ale tutaj chodziło o Tomlinsona, jego chłopaka. Musiał wziąć się w garść i na początek poznać przyczynę jego złego stanu. A może dramatyzował i to tylko tak tragicznie zabrzmiało? Przez całą drogę autobusem modlił się w myślach, żeby tak właśnie było.
Ze stresu zaciskał mocno dłonie na torbach, aż kostki mu całkiem pobielały, a zaciśnięta szczęka nigdy nie była tak widoczna. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że nie ma biletu, lecz była to ostatnia rzecz, jaką by się przejmował w tamtym momencie.
Od razu ruszył ruszył w kierunku domu Louisa, lecz od razu przystanął, kiedy ujrzał w samochodzie na miejscu kierowcy swojego chłopaka. Nogi się pod nim ugięły i ledwo ustał w miejscu, kiedy dostrzegł tę przygarbioną sylwetkę, twarz ukrytą w dłoniach oraz spazmy szlochu, które wstrząsnęły jego ciałem. Louis oczywiście był niskiej postury, jednak w tamtym momencie zdawał się być jeszcze mniejszy i bardziej kruchy. Wręcz bał się zbliżyć, jakby jednym ruchem mógł sprawić, że całkiem się rozleci.
Mimo wszystko powoli podszedł do samochodu i otworzył drzwi po stronie szatyna, a z jego ust wydobył się cichy szept:
- Lou? Kochanie...
Tomlinson drgnął zaskoczony, niczym przestraszone, skrzywdzone zwierzątko i Harry prawie zapłakał na ten widok. A całkiem odebrało mu mowę, gdy chłopak uniósł głowę i spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami, z których wciąż płynęły niekończące się łzy. Wyglądał tak żałośnie, na tak bardzo zagubionego, że Styles nie potrafił się powstrzymać i również jego oczy zaszkliły się wyraźnie. Odruchowo objął chłopaka, jednak pozycja była na tyle niewygodna, że szybko otworzył tylnie drzwi i delikatnie pociągnął go za sobą. Ledwo usiadł na miejscu pasażera, a Louis bez słowa usiadł okrakiem na jego kolanach i ukrył twarz w szyi młodszego. Harry nie wiedział, co zrobić, powiedzieć, więc jedynie mocniej go objął i pozwolił się wypłakać. Jego serce prawie pękło, czując pod dłońmi jego ciało, które, zdawać by się mogło, nigdy nie było tak kruche, delikatne; odnosiło się wrażenie, że prawie nic nie ważył, niczym mały puszek. Szatyn drżał w jego ramionach, z trudem łapąc kolejne hausty powietrza, drażniąc tym delikatną skórę Stylesa... Dopiero po dłuższej chwili zdołał się choć trochę uspokoić, a przynajmniej na tyle, żeby się wyprostować i ostrożnie, niepewnie połączyć ich usta. Tak naprawdę nawet trudno było to nazwać pocałunkiem, raczej czymś zaledwie przypominającym go, lecz Styles nie narzekał, dostosowując się i okazując całą swoją miłość.
- Dziękuję - szepnął Louis, opierając ich czoła o siebie. Był szczerze wdzięczny chłopakowi za jego postawę, za to że nie naciskał, a jedynie był obok. Tego tak naprawdę było mu trzeba.
- Lou, może wejdziemy do domu? - odparł brunet równie cichym, kojącym głosem, jakby jakiekolwiek głośniejszy dźwięk miał to wszystko zburzyć. - Tam się położymy, będziemy dalej tulić, jeśli chcesz...
Tomlinson od razu pokręcił przecząco głową i wtulił w ciało Harry'ego.
- Nie chcę, proszę, zostańmy tutaj albo chodźmy gdzieś indziej, tylko nie tam.
- Co? Dobrze, nie pójdziemy, ale dlaczego?
- Tam jest on, mój ojciec.
- Co? Masz na myśl...
Louis wziął głęboki wdech i zacisnął mocno swoje dłonie na bluzce chłopaka. Przez chwilę miał wrażenie, że znowu zacznie płakać, ale na szczęście się powstrzymał.
- Biologicznego? Tak. Ja... Całe życie za nim tęskniłem. Czułem do niego potworny żal o to, że mnie zostawił, ale wciąż... To ta sama krew, prawda? Te same geny, maleńkie cząstki... To wszystko jestem ja i on. Dzięki niemu jestem tutaj, żyję, powstałem. Próbowałem go nawet nienawidzić, wiesz? Czasami jakiekolwiek uczucie jest lepsze od tej wszechogarniającej, bezdennej pustki, obojętności. Jednak wiem, że gdzieś w głębi serca go kochałem, niekiedy tłumaczyłem. Wiesz... rok w rok czekałem na niego, aż w końcu pojawi się w drzwiach w dniu moich urodzin, wyglądałem go na każdym rozpoczęciu oraz zakończeniu szkoły, na zawodach... Starałem się grać, jak najlepiej, żeby w momencie, kiedy przyjedzie mnie obejrzeć był dumny z tego co ujrzy. Pragnąłem, aby przyszedł na święta, dzień dziecka, czy tak po prostu bez pierdolonej okazji chociażby tylko po to, żeby spędzić trochę czasu ze swoim synem. Kiedy... Kiedy byłem mały, wmawiałem siebie, że jest bohaterem, musi bronić ludzkość przed złoczyńcami i dlatego nie ma czasu mnie odwiedzić, a z wiadomych względów nie mógł mi zdradzić swojej tożsamości. Pragnąłem wierzyć, że za jego nieobecnością kryje się wyższa idea, cokolwiek, co mogłoby go usprawiedliwiać. Z czasem... Z czasem zrozumiałem, że Iron Man, Spiderman, Thor... To wszystko było fikcją, jakimś nierealnym uniwersum powstałym z wybujałej wyobraźni jakiś ludzi. I mojej. Mój mały świat, gdzie ojciec był ideałem, który poświęcał się dla ratowania ludzkości legnął w gruzach. To bolało, wiesz? Tak kurewsko mocno. Wtedy zamiast go kochać, wielbić, zacząłem odczuwać coś na wzór nienawiści. Zrozumiałem, że odszedł nie dlatego, że musiał a dlatego, że chciał. To było... rozczarowujące. Wtedy wciąż pragnąłem, żeby wrócił, bym mógł mu wygarnąć to wszystko, całą tęsknotę, złość, gorycz... Chciałem, żeby wiedział, jak się czułem, żeby czuł ten sam dotkliwy ból odrzucenia. Jasne, w międzyczasie mama poznała Marka, wzięła ślub, ja po nim przyjąłem nazwisko... Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem, lecz później, kiedy go znienawidziłem, a przynajmniej taka była oficjalna wersja, miałem z tego tytułu ogromną satysfakcję. Już nie należałem do niego, a przynajmniej w wymiarze czysto ludzkim, gdyż zawsze moja krew będzie napiętnowana jego obecnością. Fakt, iż obcy człowiek stał się mi bliższy, aniżeli własny ojciec był dla mnie rzeczą... Był czymś czego nie potrafiłem pojąć. Chciałem, żeby płaszczył się przede mną, błagał o wybaczenie, poświęcał całą swoją uwagę. Bo nawet jeśli oficjalnie był moim największym wrogiem, wciąż pozostawał tatusiem, którego pragnąłem przytulić i zatrzymać na zawsze. Z czasem dorosłem... Pewnie, żal, rozczarowanie pozostały, jak również tęsknota, miłość... To wszystko połączyło się w jedno. Szczerze mówiąc, do dzisiaj nie miałem pojęcia, jak mogłaby wyglądać moja reakcja na jego widok. Niemniej przez kilkanaście lat mojego życia czekałem na niego, wypatrywałem w obcych twarzach, czułem najróżniejsze emocje od uwielbienia po pogardę... Ale zawsze było to coś. A dzisiaj... Dzisiaj, kiedy poszedłem do salonu i ujrzałem jakiegoś obcego mężczyznę na kanapie... - Chłopak musiał na chwilę przerwać, kiedy kolejne łzy popłynęły po jego policzkach, a ucisk w gardle stał się niemożliwy do zniesienia. Jednak bardzo szybko powrócił do tematu. - Ja... Zdezorientowany przywitałem się z nim i tak po prostu spytałem, kto to jest. Kiedy powiedzieli mi, że to on, mój biologiczny ojciec... To było gorsze od całej tęsknoty i nienawiści, jaka kumulowała się w moim sercu na przestrzeni tych wszystkich lat. Ponieważ nie poczułem nic. To było... Tak bardzo dziwne, nierealne... Jest moją najbliższą rodziną, z jego pieprzonej spermy powstałem, a teraz... Równie dobrze mógłbym go mijać codziennie na ulicy i nawet bym nie wiedział... Nawet kiedy dowiedziałem się, kim jest, wciąż nie czułem nic. Kompletna pustka. Jakby to dotyczyło kogoś zupełnie innego. Wolałbym wszystko od tego... niczego.
Harry bez słowa mocniej przytulił Louisa, jakby chciał wchłonąć całe jego cierpienie, choć było to przecież niemożliwe. Poczuł się przeraźliwie bezużyteczny...
- I co wtedy zrobiłeś? - szepnął po dłuższej chwili, kiedy poczuł, że Tomlinson na nowo zaczął się uspokajać.
- Wyszedłem... Nie mogłem tego znieść. Chciałem gdzieś pojechać, uciec na kilka godzin, ale byłem w takim stanie, że bałem się spowodować wypadek, więc napisałem do ciebie... Nie chciałem być sam...
- Nie jesteś sam... - odparł cicho i na krótki moment znów przycisnął usta do tych szatyna. - Kocham cię i zawsze będę przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebował. Może... Może niewiele mogę zrobić, ale przynajmniej będę.
- To bardzo dużo. Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Louis dotknął delikatnie policzek młodszego z niezwykłą czułością i uwielbieniem w oczach. Jakby Harry był jego całym światem, lekiem na ból, sensem istnienia, przez co chłopak odwrócił wzrok przygnieciony ilością emocji w nich zawartych. Czasami naprawdę pragnął zobaczyć to, co widział w nim Tomlinson...
- Nie chcesz wracać? - mruknął nieśmiało.
- Proszę. Gdziekolwiek, ale nie tam. Jeszcze nie jestem gotów, żeby... go oglądać. To dla mnie za dużo.... Kurwa, zawsze sądziłam, że jestem silniejszy.
Styles otarł ich nosy w eskimoskim pocałunku i wykorzystał jego sprawdzony, najlepszy sposób na szatyna - uśmiechnął się tak szeroko, że Louis wręcz musiał odwzajemnić ten gest.
- Jesteś bardzo silny i łzy tego nie zmienią. I... Uh... Zabrałbym cię do siebie, ale mama... Nie mam też swojego wyjątkowego miejsca... Nie wiem, gdzie mógłbym z tobą pójść... Może do tamtego domu, gdzie spytałeś mnie o chodzenie? Wyglądałeś tam na bardziej rozluźnionego, szczęśliwego...?
- Ale tobie się tam nie podobało. I nie zaprzeczaj. Nie musisz wymyślać mi atrakcji, nie potrzebuję dużo. Serio.
- To nie tak... Może po prostu było trochę za brudno? Nie przeczę, to miejsce jest trochę magiczne, a ja po prostu jestem bardziej przyzwyczajony do wygód. Ale chętnie tam z tobą pojadę, jeśli chcesz. Gdziekolwiek tylko się zdecydujesz.
Tomlinson skinął głową i wyjątkowo sprawnie zszedł z kolan bruneta by szybko przemieścić się do przodu na siedzenie kierowcy. Ledwo Harry usiadł obok, a z piskiem ruszył spod swojego domu. I może Styles zaczął wątpić w słuszność swoich słów, kiedy widział te napięte mięśnie oraz mocno zaciśniętą szczękę, jednak szatyn od razu zwolnił, gdy tylko dostrzegł wzrok swojego chłopaka.
Harry w tym czasie wyciągnął telefon, żeby napisać do Nialla z prośbą o ewentualne alibi, ponieważ naprawdę nie wiedział, kiedy wróci, a zamierzał poświęcić Louisowi tyle czasu, ile tylko będzie potrzebował. Tomlinson dbał o niego przez cały ten czas, pocieszał, chronił, więc teraz przyszła na niego pora. I zrobiłby dla niego wiele nawet i bez tego. Po prostu pragnął znów ujrzeć jego szeroki, szczery uśmiech...
- Um... Louis?
- Tak?
Styles delikatnie przygryzł wargę i odwrócił wzrok za okno zawstydzony swym, pewnie głupim pytaniem.
- Dlaczego napisałeś akurat do mnie? To znaczy... Masz dużą rodzinę, bardzo bliskich przyjaciół. I proszę nie mów, że to dlatego, że jestem twoim chłopakiem.
- Ponieważ to właśnie ciebie potrzebowałem. Nie miałem ochoty widzieć kogokolwiek z rodziny, a oni? Doskonale wiem, czego bym się mógł spodziewać. Zayn pewnie by się denerwował na ojca, może krzyczał, niewykluczone, że zrobiłby mu awanturę, natomiast Liam zacząłby wygłaszać długą przemowę, jakby już zasiadał w sądzie w roli adwokata lub prokuratora w zależności od jego widzimisię. Po Niallu nie wiem, czego oczekiwać. A teraz potrzebuję ciebie, twojego spokoju, ciszy... Może czasami nienawidzisz tego w sobie, ale zaufaj mi - to jeden z twoich największych skarbów.
Brunet zaczerwienił się intensywnie i już resztę drogi nie odezwał się ani słowem. Louis z reguły starał się podnosić jego samoocenę, pewność siebie, ale później nagle mówił te wszystkie rzeczy, sprawiając, że Styles zaczynał się peszyć i jakakolwiek nadzieja na normalną rozmowę szła w las. A mimo to nie potrafił zakazać mu tego, częściowo pozostając łasym na komplementy.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc opuszczony dom z Pięknej i bestii. Może nie do końca podobało mu się tam w środku, lecz wiązało się z tym miejscem wiele wspomnień, szczególnie jego pierwsze wagary, pierwszy pocałunek, to tam Louis poprosił go, żeby został jego chłopakiem...
Tym razem już trochę sprawniej wszedł do środka przez okno, choć na koniec i tak się podknął i wpadł w ramiona ukochanego. Zaśmiał się zawstydzony i delikatnie pocałował go w policzek w ramach podziękowania.
- Wiesz, jak pięknie tutaj musiało być, w czasach jego świetności? - spytał Louis i rozejrzał się po holu. - Pokojówki przemykały tymi schodami, może jakiś lokaj? Do tego panienki w długich sukniach, mężczyźni we frakach... Może w wazonach kwiaty, wypolerowane podłogi, przez czyste okna wpadało światło... Myślisz, że urządzali tutaj bale maskowe? Z orkiestrą na żywo, licznymi przekąskami, szampanem... Wyobrażasz to sobie? Kiedyś nawet chciałem wszystko wysprzątać, wyremontować, ale ostateczne nic nie ruszyłem.
Styles uśmiechnął się lekko, widząc rozmarzone spojrzenie Tomlinsona. Wiedział, gdzie go zabrać, żeby choć na chwilę zapomniał o swoim smutku. Rozsiadł się wygodnie w jednym z foteli i powoli rozejrzał po pomieszczeniu. Podobnie, jak za pierwszym razem wyczuwał tam jakąś szczególną, może po części magiczną aurę.
- Mam wrażenie, że urodziłeś się w złej epoce.
- Prawdopodobnie. Choć wolałbym żyć nawet w najgorszych czasach, byleby być z tobą.
- Przestań! - jęknął zawstydzony. - Dlaczego ty taki jesteś?
- Jaki? Szczery?
Harry wywrócił oczami zrezygnowany. Dyskusja z nim nie miała najmniejszego sensu. Zawahał się tylko przez chwilę, aż nagle genialna myśl zabrzmiała w jego głowie i w przypływie wręcz niesamowitej, niespotykanej odwagi opuściła jego usta:
- Hej, w takim razie urządźmy taki bal. Za miesiąc... no, trochę więcej masz urodziny, to będzie świetna okazja! Osiemnastka z prawdziwego zdarzenia. Wysprzątamy, żeby jakoś to wyglądało, kupi się i przygotuje przekąski, napoje... O muzykę na żywo będzie trudno, ale możemy puścić z czegoś... Chodź! - wykrzyknął i pociągnął zaskoczonego chłopaka to jednego z największych pokoi. - Tutaj możemy go urządzić. Patrz, ile miejsca do tańca! Mogę spróbować zrobić maski, myślę, że Zayn by mi pomógł, ale nie wiem, jak ze strojami... Musiałbym mieć jakąś bazę, którą dałoby się przerobić. Ewentualnie w wypożyczalniach i sklepach z odzieżą używaną można coś poszukać. O tutaj! - wskazał na stół - można by ułożyć jedzenie i oczywiście tort i może dużo świeczek! Tylko trzeba by przetkać komin, bo w grudniu zamarzniemy tutaj, jeśli nie napalimy w kominku. Wystarczy jeszcze tylko zamieść, umyć... W oknach powiesimy nowe, długie zasłony i... Co? - Zmarszczył brwi, widząc czuły uśmiech i nowe łzy w oczach szatyna, które tym razem nie wypłynęły na policzki. Od razu szybko podszedł do chłopaka i mocno go przytulił. - Co się dzieje? Powiedziałem coś źle?
- Nie, słońce, nie... Wręcz przeciwnie. Kocham cię tak bardzo, wiesz? Jesteś chyba jedyną osobą, jaką znam, która wzięła moją głupią gadaninę i fantazje na poważnie. Dziękuję.
- Uhm... Ja... Przepraszam, chyba się zagolowałem. Ale przyznasz, że choć trochę kusząca wizja?
Tomlinson ułożył dłonie na jego policzkach i pocałował krótko, delikatnie, cały czas głaszcząc kciukami jego gładką skórę.
- Kurwa, przestań przepraszać - szepnął Louis, prawie w usta młodszego. - To jedna z najsłodszych rzeczy, jakie ktoś dla mnie zrobił. Choć nie możemy urządzić tego balu.
Harry zmarszczył brwi niezadowolony i odsunął się od szatyna. Już się trochę nastawił na ten pomysł, prawie widział całą scenerię, gości... Prawie, jak w bajce! Co z tego, że byli tam nielegalnie? Tylko zaproszone osoby by wiedziały, a na uboczu nikt nie zauważy.
- Dlaczego? - mruknął zawiedziony.
- Może będzie to niemiłe względem wszystkich moich znajomych, czy rodziny, ale znam ich bardzo dobrze i wiem, że nie poczuliby tej... magii, atmosfery, nie pasowaliby, a przez to i ja mógłbym przestać. Czasami lepiej zachować coś w swojej wyobraźni i nie pozwolić temu się urzeczywistnić...
Louis nie był pewny, czy Harry dostrzeże drugie dno jego ostatniego zdania, jednak chłopak zawsze zdawał się go rozumieć lepiej, niż ktokolwiek inny. Może różnili się na tak wielu płaszczyznach zarówno jeśli chodziło o gust, zainteresowania, charakter, podejście do życia, a jednak mimo tego wszystkiego wytworzyła się między nimi szczególna nić porozumienia, znali się na wylot, co w niektórych przypadkach bywało niepokojące, a innych ułatwiało konwersację.
- Uh... Nie zawsze rzeczywistość jest idealna, ale sam mówiłeś, że nic nie jest ani białe, ani czarne... Może warto dać jej szansę i bardziej się zagłębić w jej różne barwy?
- A jeśli jest za bardzo bolesna?
- Chyba nie powiesz, że ty się poddasz? Nic nigdy nie dzieje się bez powodu. Porozmawiaj z nim, pozwól sobie na prawdę, nieważne jak trudna być może. Wierzę w ciebie. Jeśli chcesz, mogę być z tobą wtedy.
Louis niepewnie skinął głową i rozejrzał się po sali. Może dla kogoś innego wyglądałoby to brzydko, obdrapane ściany, niezliczona ilość pajęczyn z ich małymi autorami, warstwa kurzu gdzieniegdzie utrudniała rozpoznanie koloru, jaki krył się pod nimi, a roślinność z dworu zaczęła zajmować kolejne płaszczyzny również te w domu. A jednak on i Harry widzieli w tym coś więcej, to czego na pierwszy rzut oka się nie dało zauważyć. Czasami trzeba zajrzeć głębiej...
- Nie... Masz rację, pogadam z nim. Ale sam. Przepraszam.
Harry w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i pocałował go w czoło. To Louis zawsze starał się być silny, chronić mamę, rodzeństwo, przyjaciół, pomagać im. Kiedy nagle oddał się cały w ręce kogoś innego, o dziwo, odczuwał ogromny spokój. Może i on czasami tego potrzebował? Tej odrobiny opieki, czułości...
- Jestem z ciebie dumny - szepnął Styles.
- Dziękuję. A co do urodzin... Co jeśli zaprosiłbym cię na bal dla dwóch osób? Może nie będzie tłumów, ale możemy sobie wyobrazić, prawda? Może szkoda czasu tylko dla nas, ale to moje urodziny, więc mam to w dupie.
- Nie boisz się, że ja zniszczy klimat? - spytał żartobliwym tonem.
- Nigdy nie niszczysz. Najwyżej wyślę cię w dyby, za zakłócanie porządku. A teraz... Przepraszam, że ściągnąłem cię, aż tutaj, ale chyba chciałbym wracać... Nie wiem, czy jestem gotowy na rozmowę z nim, lecz prawdopodobnie nigdy nie będę, a chcę mieć to za sobą. Niech wytłumaczy, dlaczego mi to zrobił i czego chce.
Cichy chichot rozszedł się po murach domu, a Harry zdawał się być jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Chyba to zapomniane, opuszczone miejsce wpływało na nich bardzo pozytywnie. Być może naprawdę panowała tam niezwykła atmosfera, której nikt nie czuł poza tą parą zakochanych...
- Czyżby wracał mój stary Louis? Oh, i nie używa się dybów od... mniej więcej czterystu lat, więc życzę powodzenia.
Szatyn parsknął śmiechem i pstryknął chłopaka w nos za karę.
- Harry Styles, chodząca encyklopedia. Notabene chodząca na dwóch nieprzyzwoicie długich i pociągających nogach.
- Zayn też je dzisiaj chwalił. Nie wiem, o co wam chodzi...
- Zayn? - głos Louisa od razu stwardniał. - A co on ma do nich?
- Uh... Coś nie tak? Byłem na zakupach i Zayn z Liamem doradzili mi zakup jednych spodni i tyle... To źle?
Szatyn pokręcił głową, w myślach powtarzając sobie, że Malik jest wpatrzony w Liama i nikt inny się dla niego nie liczy. Nie Harry.
Tomlinson odwiózł chłopaka do Nialla, aby bardziej uwiarygodnić jego kłamstwo, a następnie wrócił do domu. Miał spore opory przed wejściem do środka, wręcz miał nadzieję, iż mężczyzny tam nie ma choć przecież widział zaparkowany samochód. Nie był tak silny, jak widział go Harry, jednak nie mógł go zawieść. Dlatego z ociąganiem ruszył na spotkanie ze swoimi problemami.
- Louis! Synku, gdzieś ty się podziwiał?! - Od razu wpadł w ramiona matki. - Boo, tak się martwiłam...
- Louis...? Proszę, możemy porozmawiać? - Skrucha w głosie jego ojca okazała się nie dawać mu tej satysfakcji, jakiej się spodziewał przez te wszystkie lata. Mdliło go na ten dźwięk. Miał wrażenie, że pochodziło gdzieś spoza ciała tego obcego człowieka.
- O czym? - warknął. Miał z nim spokojnie porozmawiać, lecz nie potrafił zwalczyć niechęci, jaką czuł do niego. To nie mógł być jego ojciec; nie ten słaby, chudy mężczyzna o podkrążonych oczach. Miał wrażenie, że w jednej chwili mógłby go powalić na ziemię i ta myśl wywołała u niego jeszcze większą niechęć. - Wiesz, ile czasu ja tego chciałem, potrzebowałem? Nie. Nie masz, kurwa, pojęcia.
- Louis! - krzyknęła Jay. - Nie tak cię wychowałam.
- Może nie używaj tak trudnych słów, jak wychowanie przy nim, bo jeszcze się pogubi.
- Wiem, że teraz mnie nienawidzisz, ale proszę pozwól mi zacząć od nowa. Dużo już straciłem... Żałuję.
Szatyn zaśmiał się bez cienia radości. Miał wrażenie, że to tylko jakiś sen, wyjątkowo okrutny, z którego zaraz się wybudzi. Choć, jeśli już o tym pomyślał, nie wykluczało to jego teorii?
- A ja nie. Cieszę się, że odszedłeś, dając mamie szansę poznać kogoś, kto ją bardziej uszczęśliwi, niż taki tchórz. Harry poradził mi, żebym z tobą porozmawiał, ale chyba nie jestem w stanie. Nie teraz.
- Oh, byliście razem? - spytała kobieta, wciąż wpatrując się w syna z bałaganiem. Rozumiała jego zachowanie, co nie oznaczało, że popierała je.
- Tak. Ale teraz wolę być sam, idę do swojego pokoju. Przepraszam, mamuś.
Ruszył w kierunku sypialni, nawet się nie oglądając na gościa. Czuł się źle, że tak go potraktował, lecz nie miał kontroli nad swoimi słowami, czynami. Nie w tamtym momencie.
- Harry to twój bliski przyjaciel? - spytał Troy, kiedy szatyn już zatrzymał się przy drzwiach.
- Chłopak. Jest moim chłopakiem.
- Oh.
Tomlinson prychnął pod nosem i zamknął się w swoim pokoju. Nie tak to sobie wyobrażał...
.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top