Rozdział 24. W takim razie zrywam z tobą...
- Co ty sobie wyobrażasz?! Nie dość, że się spóźniasz, to jeszcze piłeś?! Masz szesnaście lat!
Harry chciał udawać, iż go to nie boli, ale niestety tak nie było. Zawsze chciał być idealny - dobry syn, uczeń, przyjaciel - pewnie przez to jeszcze bardziej się stresował kontaktami z innymi ludźmi z obawy, że w jakiś sposób ich zawiedzie. I ten jeden raz zapragnął zrobić coś dla siebie i od razu poległ...
Łzy zagościły w kącikach, piekąc boleśnie. Jakby cały świat nagle miał się zwrócić przeciwko niemu, a już zdecydowanie organizm. Zrobiło mu się niedobrze z tych nerwów i oddałby wiele, żeby móc cofnąć się kilka godzin do tyłu i nigdy nie opuścić swojego pokoju. Tam był bezpieczny, pozbawiony nieprzychylnych spojrzeń, krzyków, krytyki. Był tylko on i jego słodko-gorzka samotność.
Dopiero, kiedy pojedyncza, gorąca łza spłynęła po jego policzku, Anne zamilkła. Dzwoniło mu w uszach od tej ciszy, a skóra piekła, jakby poparzona od łez. Z ulgą wtulił się w matkę, która objęła go mocno, nucąc mu do ucha cicho kołysankę. Już nie miał siły więcej walczyć - rozpłakał się, swym szlochem kalecząc spokój, jaki nastał w ich mieszkaniu. Słyszał jeszcze jakieś kroki, dosyć ciężkie, więc prawdopodobnie Robina, lecz nie miał siły nawet podnosić głowy, ani pozwalać komukolwiek ujrzeć ten mało atrakcyjny dowód jego słabości.
- Harry? Anne? Co się dzieje? - spytał mężczyzna i ułożył dłoń na jego ramieniu. - Ktoś cię skrzywdził, maluchu? Jedno słowo, a pożałuje, że chociaż na ciebie spojrzał.
- Lewis nie jest dobrym chłopcem dla ciebie, mówiłam od samego początku - szepnęła brunetka do jego ucha.
- Louis? Zrobił ci coś? - głos Robina od razu stwardniał na tę myśl. - Zmusił do czegoś? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
- Nie... Lou nic nie zrobił - wymamrotał i odsunął się od kobiety. - Nie jest zły, przecież go poznałaś. Dba o mnie.
- Oh, jasne! A przy okazji upija. Kochanie, otwórz oczy. Poznasz kogoś bardziej odpowiedniego dla ciebie, ale Lewis nim nie jest.
- Mamo! Jest idealny, nie chcę nikogo innego.
Anne wywróciła oczami, słysząc te bzdury. Jeszcze niech tylko doda, że go kocha, a zacznie się śmiać. Co on w ogóle wiedział o miłości, skoro nigdy wcześniej nie był zakochany? Był jeszcze dzieckiem, a Tomlinson? Zaczęło się od spóźniania i piw, a co będzie później? Nie chciała, żeby ktoś skrzywdził i wykorzystał jej małego, niewinnego chłopca. Kto miał go chronić, jak nie ona? Mama?
- Harry, kochanie, zrozum. Wiem, że teraz cię to boli, ale robię to dla twojego dobra. Ty nie możesz patrzeć na tę sytuację obiektywnie, ale ja obserwuję to z boku i widzę, jak cię traktuje i wodzi za sobą. Tylko coś ci wypisuje, namawia do rzeczy, których normalnie byś nie robił. To nie jest zdrowe. Gdyby o ciebie dbał, to nie kupiłby ci alkoholu, ani nie namawiał, żebyś się malował, jak jakiś klaun.
- To było jedno piwo. Do tego smakowe. Osoby w moim wieku robią o wiele gorsze rzeczy, wiesz?
Anne pokręciła głową zrezygnowana. Co się działo z jej małym synkiem? Jeszcze niedawno był taki grzeczny, posłuszny. Nie miała z nim żadnych problemów i chciała, żeby po zmianie szkoły nie uległo to zmianie, dlatego wybrała najlepszą w mieście, polecaną bardziej od katolickiej i na co to się zdało? I tak musiał wpaść w złe towarzystwo. A był taki młody, ufny, łatwo nim manipulować. Nie mogła na to pozwolić.
- Tylko o to chodzi? - wtrącił się ojczym. - To dlaczego Harry płakał?
- Ponieważ jeszcze dzisiaj zerwie ze swoim chłopakiem.
- Słucham?! - krzyknął brunet, nie przejmując się odpowiednim zachowaniem. Nie w momencie, kiedy ktoś chciał ich rozdzielić. - Z powodu jednego piwa, czy spóźnienia pół godziny?!
- Nie podnoś na mnie głosu! W tej chwili idziesz do swojego pokoju, a jutro rano chcę słyszeć, że nie jesteście razem. Dałam mu jedną szansę, nie wykorzystaliście jej, to wasz problem.
Harry miał wrażenie, że cała energia dosłownie z niego spływa. W pierwszym odruchu chciał zacząć krzyczeć, błagać na kolanach o to, żeby wycofała swoje słowa. Nawet był gotów się jej sprzeciwić, powiedzieć, że tego nie zrobi, może nawet wyjść z domu wyrażając tym swój bunt... Jednak nie miał odwagi, ani siły, żeby to zrobić. Podporządkowany mamie przez wszystkie lata swojego życia jedynie spojrzał na nią z czystym bólem w oczach i z dumnie uniesioną głową udał się do swojego pokoju. Resztki jego samokontroli zniknęły, gdy zamknął za sobą drzwi i ze łzami opadł na łóżko. Głośny szloch wydarł się z jego gardła, a sam chłopak miał wrażenie, że pochodzi on z samego serca, które mocno zakuło go wraz z kolejnymi salwami płaczu. Wręcz nie mógł w to uwierzyć.
Kiedy czytał książkę od Louisa, nie rozumiał Samuela. Znał kobietę dwadzieścia cztery godziny, a już był pewny, że pragnąłby spędzić z nią całe życie, codziennie budzić się, zasypiać obok, wspólnie jadać śniadania, śmiać się, kochać... Mówił, że gdyby miał trafić do Nieba, byłby gotów błagać Boga o choć jeszcze krótką chwilę u boku swej ukochanej, choć jedną godzinę... Przecież prawie nic o niej nie wiedział, a jednak nie chciał jej stracić. Wtedy dla Harry'ego było to absurdem, lecz wobec utraty Louisa - którego zaangażowania i tak dużej miłości przecież też nie rozumiał - nagle jego serce przemówiło. Nagle zrozumiał, że te wszystkie drobne uśmieszki, splecione dłonie, pocałunki, słowa piękne nadziei oraz wiary w szczęście... Te wszystkie drobne detale jego urody, każdy pieprzyk, tatuaż, rzęsa, zmarszczka... Te wszystkie urocze nawyki, jak wystawiony język, kiedy był bardzo skupiony, każdy rodzaj uśmiechu od tych czułych, przez kpiące, po te pełne radości, jak chował swoje dłonie, kiedy było mu zimno... Te wszystkie niezręczne momenty, wyznania miłości, żarty, komplementy, niekończące się monologi... Jego usta opuścił cichy śmiech, na myśl o tym, jaki był żałosny, gdyż właśnie stał się tym Samuelem. Tym dziwnym człowiekiem, który w ciągu kilku chwil bezpowrotnie oddał komuś serce. Bo poznajemy wiele osób, jednych zatrzymujemy na dłużej, jak Nialla, innych nie mogliśmy być pewni, jak Zayna, inni mimowolnie są nam bliscy, jak mama, inni dopiero się nimi stają, jak Robin. A jednak w gąszczu nich wszystkich pewnego dnia spotykamy tę jedną osobę, tego jednego człowieka, który stanie się twoim jedynym. I wiedział, jak głupie to było, pragnął sam siebie zbesztać za to, lecz co później? Kochał Louisa i nic tego nie mogło zmienić.
Tomlinson miał rację - nie wiedzieli, co przyniesie im los, jak długo dane im będzie cieszyć się swoją miłością, jednak nic nie mogło zastąpić tego pierwszego uczucia.
Dopiero może i kwadrans później, uspokoił się na tyle, żeby przestać płakać. A może to dlatego, że już nie potrafił znaleźć w swym organizmie większych zasobów łez? A może po prostu nie miał siły na nic, nawet na tak prostą czynność. Czuł się całkowicie wyprany z emocji, jakby na jego mokrej poduszce pozostawił też wszystko, co trzymał w sercu, każdy pozytywny promyczek szczęścia oraz te huragany nie do powstrzymania. Drżącymi rękoma sięgnął po telefon i odblokował go, by od razu wybrać numer Tomlinsona. I o ile myślał, że już więcej nie będzie w stanie płakać, kiedy usłyszał głos szatyna, nie potrafił powstrzymać kolejnych łez płynących po jego policzkach.
- Hej, Hazz! Jak tam twoja mama, bardzo wściekła? Nie sądziłem, że tak się zdenerwuje, przecież to nie było nic takiego, a przynajmniej... Harry? Czy ty... Co się dzieje?
- L-Lou... Ja... Proszę, zrób coś... Błagam - wydukał z trudem. Potrzebował go, tego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
- Hej, słońce, spokojnie. Najpierw wytłumacz mi, co się dzieje. Proszę.
Styles czuł, jak boli go głowa, jakby coś ją na zmianę ściskało i rozsadzało. Gdyby tylko mógł ją oderwać bez konsekwencji, uczyniłby to bez wahania. Zamiast tego pozostało mu bardziej się skulić i przyciągnąć do swojej piersi pluszowego lwa, szukając w jego grzywie choć trochę potrzebnej mu miłości.
- Ona... Mam... Mam z tobą zerwać...
Na moment zapadła cisza, chyba gorsza od wszystkich krzyków. Brunet miał wrażenie, że czeka na wyrok, a on nawet nic złego nie uczynił.
- Dlaczego? Z powodu takiej błahostki? Chyba czegoś tutaj nie rozumiem.
- To... Jej od początku nie podobało się, że mam chłopaka, bo jej zdaniem to za wcześnie... Dlatego właśnie nie chciałem nic mówić, bałem się jej reakcji. Ale kiedy już się dowiedziała o tym, co nas łączy... Uhm... Kiedy poszliście powiedziała, że mam z tobą zerwać, bo nie jesteś dla mnie... odpowiedni? Ale tata przekonał ją, że najpierw powinniście się poznać i chyba nawet zaakceptowała ten fakt, tylko... To miała być jedna, jedyna szansa i, jak twierdzi, dzisiaj ją straciliśmy... I ja... Lou, proszę, zrób coś. Nie chcę cię stracić... nie mogę.
- Słucham? Dlaczego nic nie mówiłeś?
- Przepraszam... Nie chciałem, żeby było ci przez nią smutno, czy... coś... To... Louis, proszę, pomóż...
Wytarł policzki z łez i mocniej przytulił pluszaka. Wolał, żeby to był Tomlinson, ale musiał się zadowolić tym, co miał. Już dawno nie czuł się tak zagubiony i bezbronny. Dopiero tamtego dnia uświadomił sobie, jak bardzo go kochał...
- Shh... Słońce, spokojnie. Głęboki wdech i wydech tak? Proszę, nie płacz i powiedz, co dokładnie powiedziała.
- Uh... Niby masz na mnie zły wpływ i jutro rano mam jej oznajmić, że już nie jesteśmy... razem... I... Nawet mógłbym ją okłamać, że to koniec między nami, ale... Nie potrafię tego robić, tym bardziej, że to moja mama. Przepraszam...
- W takim razie zrywam z tobą...
- Co?! - od razu przerwał mu brunet. - Poczekaj! Nie możesz tego zrobić, mówiłeś, że mnie kochasz! Louis, Lou... Przepraszam, porozmawiam z nią, zrobię cokolwiek tylko... Proszę... - ostatnie słowo szepnął tak cicho, że nie był pewny, czy chłopak w ogóle go usłyszał. Czuł się tak żałośnie, pusto... Już nawet nie chciał myśleć, iż gorzej być nie może, gdyż cały ten dzień na każdym kroku starał się mu udowodnić, że nie ma racji.
- Harry, kochanie, uspokój się. Pozwól mi dokończyć. Jutro powiesz jej, o tym. A po wszystkim wrócimy do siebie. Nie okłamiesz mamy, no nie? A przy okazji dalej będziemy razem. Choć osobiście uważam, że najlepiej byłoby z nią o tym porozmawiać, wyjaśnić.
- O-oh... Uhm... Mogę próbować z nią porozmawiać, ale... Ona nigdy mnie nie słucha, ani nikogo innego... Mam dość... Dlaczego nie może być taka, jak Jay?
- Żałuję, że nie mogę cię teraz przytulić... Wierzysz w przeznaczenie?
Styles zamknął oczy i zakopał się cały pod kołdrą. Chciał, żeby dzień dzień się już skończył.
- Jeszcze dwa miesiące temu bym zaprzeczył, ale dzisiaj... Chyba tak...
- A w reinkarnację?
- Do czego zmierzasz? I nie wiem. Teoretycznie jestem chrześcijaninem... Ale nie wiem, czy prawosławnym, katolickim, ortodoksyjnym... Chodzi o samą istotę Boga. Niemniej moja religia wyklucza takie rzeczy. Ale kto wie? To znaczy... Szczerze mówiąc nie wykluczam, że to wyznawcy islamu, judaizmu i tak dalej mają rację... Wierzę, że jest ktoś nad nami, jakaś siła wyższa, lecz... Hm... Sam już nie wiem. Możliwe?
Nie widział Louisa, jednak był niemal pewny, iż uśmiecha się w ten swój typowy sposób, kiedy z uwagą mu się przysłuchiwał. Przeważnie w takich momentach, język zaczynał mu się plątać i w połowie swojej wypowiedzi zapomniał, o czym właściwie rozmawiali. Lecz wtedy był tak bardzo zmęczony i roztrojony emocjonalnie, iż właściwie od początku sam nie był już pewny, co mówi.
- W takim razie zapamiętaj, że nie chcę cię zostawić, gdyż mam wrażenie, jakbyśmy się już kiedyś spotkali. Może brzmi to głupio, jak tani podryw, lecz jeśli istnieje reinkarnacja i przeznaczenie to ty nim jesteś. Być może kiedyś był już jakiś Harry i Louis, może nawet nie jeden? Może za czasów cesarstwa, kiedy to Rzymianie opanowali nasze tereny, za czasów wikingów, epoki wiktoriańskej, a może i za sto, dwieście lat, też będzie gdzieś na świecie jakiś Louis i jakiś Harry, którzy znowu się spotkają, zakochają... Za bardzo wymyślam teraz, prawda?
- Nie... Nie, to było piękne. Mam nadzieję, że przyszły Harry i Louis nie będą mieli takich problemów, jak my.
- Problemy zawsze były i będą. Myślisz, że Zayn i Liam ich nie mają? Ale nie o to chodzi w związku, a o to, żeby je pokonać i być razem szczęśliwym.
Harry uśmiechnął się lekko i ułożył telefon na poduszce o bok na tyle, żeby móc go dalej słyszeć, ale jednocześnie było mu wygodnie. Zakrył się kołdrą, aż po sam nos i westchnął cicho.
- Lou... Chyba pójdę spać.
- Jasne, słońce. Kocham cię, pamiętaj.
Przygryzł nieśmiało wargę, próbując zabić tym delikatny uśmiech, który rozświetlił jego twarz. Bał się, że Tomlinson będzie zły, a zamiast tego, jak zwykle, się o niego troszczył. Jak mama mogła mówić, że nie jest dla niego odpowiedni?
- Um... Lou? A... Poczytasz mi coś przed snem? Proszę...
- Oczywiście, Hazz. Poczekaj, chwilę.
Brunet zamknął oczy, wsłuchując się w dźwięki po drugiej stronie. Jego uszu dobiegły jakieś odgłosy szurania, aż nagle przerwał je cichy huk oraz wiązanka przekleństw. Mimowolnie uśmiechnął się lekko, gdyż to było tak typowe. I właśnie takiego Louisa kochał najbardziej. Z jego brudnym, jak by to określiła mama, językiem, ciągłymi docinkami, za głośnym śmiechem, kompleksem wzrostu oraz ciągłą potrzebą atencji. Był piękny, dziwny i jego. I tylko to się liczyło.
- Dobra, jesteś? - w końcu odezwał się trochę poddenerwowany głos. - Pieprzone książki. Ja o nie dbam, a one atakują moje biedne stopy... Halo?
Cichy chichot został lekko stłumiony przez poduszkę, ale i tak Louis zdołał go zarejestrować, przez co odetchnął z ulgą. Harry szybko doszedł do wniosku, że głos chłopaka był wszystkim, co chciał słyszeć nim jego umysł rozpłynie się w krainie sennych fantazji i marzeń.
- Cień wiatru. Mam nadzieję, że również ci spodoba, bo nie mam żadnych bajek.
- Mhm... Czytasz?
Louis zaśmiał się i odchrząknął cicho nim w końcu usłyszał szelest kartek i pierwsze słowa:
- Wciąż pamiętam ów świt, gdy ojciec po raz pierwszy wziął mnie ze sobą w miejsce zwane Cmentarzem Zapomnianych Książek. Szliśmy ulicami Barcelony. Były pierwsze dni lata... - Z każdym zdaniem słowa zaczynały się coraz bardziej zlewać, rozmazywać, aż Tomlinson nie dotarł do końca strony, kiedy Harry już spał snem twardym i nieprzerwanym. Był wyczerpany całym tym dniem, a a szczególnie wieczorem, więc nic dziwnego, że tak szybko to nastąpiło.
***
Kiedy otworzył oczy czuł ogromny ból głowy, świat niebezpiecznie wirował i przez następne kilka minut został zmuszony do leżenia, póki jego pokój nie zmęczył się swym tańcem. W międzyczasie zdążył powoli przypominać sobie wydarzenia poprzedniego dnia, wyjście na pizzę, kłótnię z mamą, decyzję o zerwaniu... Zerwaniu. Musiał czym prędzej porozmawiać z mamą, gdyż myśl, iż nie są razem była tak obca, nienaturalna... Musiał szybko zmieniać ten stan rzeczy.
Po chwili mógł już normalnie wstać, choć nadal czuł się bardzo osłabiony. Płacz przed snem był fatalnym pomysłem. Niemniej musiał zebrać się w sobie i zmierzyć z Anne. Chyba miał też nadzieję, że zmieniła zdanie. Przecież nigdy nie była surowa - wymagająca owszem, ale w kwestii kar szybko mu odpuszczała.
Brunetka westchnęła cicho, kiedy jej syn wkroczył do kuchni owinięty kocem z bladą cerą i zaczerwienionymi oczami. Od razu do niego podeszła i mocno przytuliła, choć chłopak nijak nie zareagował na jej gest, a wręcz spiął się, jakby właśnie obejmowała rzeźbę. Czuła wyrzuty sumienia, ale nie mogła im ulec.
- Harry, zrobiłeś o co cię prosiłam?
- Jakiej odpowiedzi ode mnie oczekujesz?
- Że zerwaliście. Skarbie, teraz możesz mnie nienawidzić, uważać za złą matkę, ale ja to wszystko robię dla ciebie. Nie będziesz przy jego boku szczęśliwy, ja to wiem. W końcu kto zna lepiej swoje dziecko, niż jego matka?
- Nie.... Nie nienawidzę cię... Przecież wiesz.
Kochał tę kobietę z całego serca. To ona go urodziła, wychowała, tuliła w trudnym dla niego okresie, pomagała z lekcjami, uczyła jeździć na rowerze... Była jego superbohaterką. Jak w ogóle mogła pomyśleć takie rzeczy? Czuł się zraniony, bardzo, lecz nie zmniejszyło to jego uczuć nawet odrobinkę. Objął ją nieco niezręcznie, choć w jego umyśle szalała burza sprzecznych myśli, obaw...
- Możesz się cieszyć - po chwili szepnął z być może większą goryczą, niż tego chciał. Ale prawie na pewno nie żałował tego, mając nadzieję w ten sposób zobrazować jej, jak się czuje.
- Tak się cieszę... Synku, zrozum, tak będzie dla ciebie najlepiej. Kiedy już zakochasz się w jakimś porządnym, mądrym chłopcu, który będzie cię uszczęśliwiał, to zobaczysz, że to wcale nie była tak wielka miłość. Teraz prawie możesz tak sądzić, rozumiem, jednak nie mogę pozwolić na to, żeby cię skrzywdził. Jesteś moją małą żabką, pamiętaj.
Styles w pierwszym momencie chciał jej wykrzyczeć, co na ten temat uważa, lecz żadne słowa nie potrafiły opuścić jego boleśnie ściśniętego gardła. Jego mama była bardzo słaba, choć próbowała udawać silną, tak łatwo można było ją zranić... Nie mógł jej tego zrobić.
Odsunął się od kobiety i szybko zgarnął ze stołu miskę płatków z mlekiem. To nie był czas na rozmowę, za bardzo pragnął pobiec do pokoju i napisać do Louisa, co uczynił niemal od razu.
H: Louisie Williamie Tomlinsonie, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim chłopakiem?
L: Z największą przyjemnością. Jak to przyjęła?
H: Powiedziała, że kiedyś to zrozumiem i poznam kogoś odpowiedniego. Dlaczego ona jest taka?
L: Nie wiem słońce. Porozmawiacie na spokojnie i może się ułoży. Zaufaj mi
H: Ufam. I jestem szczęśliwy, że znowu jesteśmy razem
L: Ja też. Szkoda że nie mogę cię zobaczyć
H:
H: Hi!
L: Aż nie wiem co odpisać. Jesteś najpiękniejszą istotą na całej naszej planecie pamiętaj
L: A jak to możliwe że już drugi raz wysłałeś mi swoje zdjęcie? Już nie uważasz że za mało w tym artyzmu?
H: Tobie mogę. Uwierz, nie było to łatwe
L: Jestem z ciebie dumny. Każdego dnia coraz bardziej
A Harry każdego dnia powoli stawał się silniejszy, lecz wiedział, iż bez Louisa sobie nie poradzi. Potrzebował go i żadne słowa mamy nie przekonają go, że jest inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top