Rozdział 6. Znowu uciekasz?

Z: OH MÓJ BOŻE

L: Jesteś ateistą

Z: Czy ktoś cię pytał o zdanie zakochany krasnalu?

L: Nie jestem zakochany

Z: Yeaaaah......

Z: Bo to ja nas męczę jak to zajebiście było na mojej randce

L: Właściwie to tak

Z: Ty również

Z: I to ty przytachtałeś głupiego kwiatka dla tego twojego Harry'ego

L: Nie rozumiem o co ci chodzi...

Z: O to że zabujałeś się po tygodniu znajomości

L: Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia

L: Ale nie oznacza to że nie mogę się starać

Z: Wmawiaj to sobie xd

Z: Dobra

Z: Mogę w końcu trochę atencji?

L: Nie

Z: Nikt cię nie pytał o zdanie

Li: Skarbie powiedz o co chodzi bo jestem potrzebny na dole

Z: Dziękuję

Z: A zatem właśnie wracam ze studia i dzisiaj robiłem tatuaż (notabene naprawdę nieźle mi wyszła ta czacha) i ten koleś miał uwaga *werble* rozcięty język! Wiecie jak to genialnie wyglądało? Też se taki zrobię

L: Nie

Li: Nie

Z: ...

Z: Liaś ale pomyśl jakbym cię całował... Trochę jakbym miał dwa języki hm? Ile to daje możliwości😏

L: Znajdźcie sobie inny czat błagam

Z: 😋😎

Li: Ugh zgoda

Li: Ale pod jednym warunkiem

Z: Co tylko sobie życzysz 😇

Li: Koniec z wyścigami

Z: EJ NIE MA TAK

L: Nie ma takiej opcji. Zee jest w tym za dobry

Li: "Za dobry" wyklucza że skończycie pewnego dnia na komisariacie albo co gorsza w szpitalu?

L: Dramatyzujesz. Zayn nie daj mu się

Z: Liaś nie przesadzaj. Nic nam nie będzie

Li: Więc?

Z: Trudno, ominie cię zabawa

Li: Ehh

L: Jestem dumny stary!

Z: Dzięki krasnalu

L:

Z: 💕💕💕

Z: Dobra opowiadaj jak tam między tobą a twoim Harrym

L: Nie jest mój i jest dobrze. Piszemy codziennie powoli się otwiera. Gorzej z rozmową ale rozpracuję go w końcu. Najgorsze że ciągle jest zajęty i odmawia mi randek 😒

L: A w jedyny dzień kiedy kończymy tak samo mamy treningi

Li: To weź go zaproś. Zawsze przyda się nowa cheelederka

L: Okay wyobraziłem go sobie w tej kiecce xd

Z: Ale to nas wyzywasz od królików

L: Powtórzę czyjeś słowa - nikt nie pytał cię o zdanie

L: Czekajcie spytam

Li: A ty kochanie jesteś już w domu?

Z: Prawie. Nie martw się

L: Zgodził się!

Zayn zaśmiał się cicho, czytając wiadomość od przyjaciela. Może dalej im wmawiać, iż nie jest zakochany, ale to była tylko kwestia kilku dni. Tomlinson miał to do siebie, że zawsze za szybko się angażował, a później na tym cierpiał, lecz ten nieśmiały chłopiec wydawał się być w porządku i wątpił, żeby specjalnie mógł zranić Louisa. Choć właściwie nigdy nic nie wiadomo. Niemniej ekscytacja szatyna była czymś co dawało mu nadzieję po ostatnim złamaniu serca przez Luke'a. Może ten złośliwy krasnal bywał męczący, ale Zayn nie rozumiał, jak ktoś mógłby go nie pokochać.

Odrzucił telefon na siedzenie pasażera i zaraz zaparkował pod domem. Na dworze panował już półmrok, okolica zaczynała pustoszeć, a na dworze unosił się ten przyjemny rześki zapach po deszczu. Aż się nie chciało wracać i szczerze chłopak był gotów spędzić całą noc na dachu z papierosem w ustach i szkicownikiem w dłoni, ale przecież następnego dnia musiał się stawić w szkole. Jeszcze za wcześnie na wagary, poczeka z miesiąc, kiedy faktycznie odechce im się wszystkiego. Choć Ellen zdążyła zacząć zabawę i zadać im kartkówkę z ostatnich tematów... Gdyby nie myśl o architekturze już dawno wypisałby się z rozszerzenia.

Niechętnie poszedł do domu, w międzyczasie kłócąc się sam ze sobą, czy aby na pewno tego chce. Naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie dla osoby postronnej wszystko wyolbrzymiał, ale był już w tym domu tak długo tłamszony, wszyscy dookoła starali się wysadzić go do jakiegoś kwadratowego pudełka, do którego ewidentnie nie pasował, że nagle każdy najmniejszy detal sprawiał, iż miał ochotę się stąd wynieść i nigdy nie wracać. Najgorsze, że codziennie obserwował, jak to samo robili jego siostrom, lecz te nie miały dostatecznie dużo siły, żeby się przed tym bronić i pozwalały im wmawiać sobie, że są prostokątne, kiedy przypominały piłki, trójkąty, czy inne kształty nie nadające się do tej brzydkiej, karykaturalnej formy. Ale planował wyjechać z Liamem na studia do stanów i miał nadzieję nigdy więcej tutaj nie wracać. Choć może część jego serce należała do Londynu? Do tych deszczowych dni, ciężkiego powietrza, jednakich budynków i flegmatycznych, smutnych osób dookoła...

- O, Zain, wreszcie wróciłeś - w drzwiach został powitany przez ojca. A już liczył, że rodzice są jeszcze w kancelarii.

- Tak, nagle przyszedł klient i chciał na spontanie tatuaż, a że miałem chwilę... Trochę to zeszło.

Yaser zmierzył wzrokiem swojego syna i zdegustowany pokręcił głową.

- Powinieneś się uczyć do egzaminów, a nie chodzić w podejrzane miejsca.

- Pracuję - prychnął Malik i wyminął rodzica.

- Zmień ton, dzieciaku. I jak już ci tak zależy na niezależności, to wziąłbyś się za lepszą pracę, a nie jakieś bazgroły. Widziałeś prawnika z takim wyglądem i przeszłością? Pewnie sami bandyci tam do ciebie chodzą.

Zayn zatrzymał się w połowie schodów na piętro i zaśmiał cicho. Naprawdę miał dość tego cyrku.

- To jak mam się zachowywać, tatusiu, żebyś był zadowolony? Jaka praca będzie właściwa dla syna tak znamienitych osób, jak wy?

- Syn Mendesa jest kelnerem w tej kawiarni naprzeciwko dworca, to jest normalna praca. Albo Liam, jako mechanik u wujka. Bierz z nich przykład, zamiast się wygłupiać z tatuażami.

- Oczywiście, tatusiu, masz świętą rację. Na Boga, proszę cię o wybaczenie i żałuję za grzechy ponad siedemdziesiąt razy każdego dnia - wyrecytował fragment sunny, zamieniając go na cię. Jeśli miał użyć czegokolwiek, co zniszczy tę maskę obojętności i powagi u ojca, to była tylko religia. Czyli coś, co wpajano mu od najmłodszych lat, ale czego nigdy nie rozumiał i nawet nie próbował zrozumieć. Może dla niektórych była sensem życia, pomocą by przetrwać swoje ciężkie życie, nadzieją, jednak dla niego była kolejnym pudełkiem, niedorzeczną formą, wręcz ciaśnjenszą od tej, do jakiej pakowali go rodzice. Rodzice, których kochał i nienawidził jednocześnie. Pragnął ich uwagi, miłości, ale też miał nadzieję w pewnym momencie zniknąć stąd i zostać na zawsze zapomnianym.

Jednak nie spodziewał się, iż w końcu uwolnione emocje doprowadzą do tego, że ojciec w kilku krokach podejdzie do niego i da mu w twarz z otwartej dłoni. A może gdzieś wewnątrz się tego spodziewał? Może nawet, aż tak go to nie zszokowało? Lecz wciąż zabolało. Naprawdę mocno. Pieczenie z policzka przeniknęło do jego wnętrza, stopniowo rozchodząc się po całym ciele, tak że finalnie każda najmniejsza komórka, krwinka, włos cicho krzyczały, jak bardzo go nienawidzą. I kochają. Choć rodzic już dawno się tego wyzbył, o ile kiedykolwiek potrafił czuć.

- Yaser! - krzyknęła matka. - Co ty wyprawiasz?!

- Jeśli słowa nie potrafią, to co innego nauczy go pokory - warknął pan domu, choć wyraźnie na jego twarzy dało się dotrzeć wahanie.

- Czekam na dzień, kiedy staniesz przed tym swoim Allahem i Mahometem i powiesz im, że uderzyłeś własne dziecko - syknął Zayn ze szczerą pogardą. - Chcę zobaczyć, jacy będą z ciebie dumni.

Chłopak czym prędzej pobiegł do swojego pokoju i ostentacyjnie zatrzasnął drzwi. Może nawet rozumiał, że zasłużył na policzek, jednak nie umniejszało to jego bólu i żalu do rodziców. Do matki trochę mniej, gdyż przynajmniej stanęła w jego obronie. Przynajmniej próbowała. W oczach stanęły mu łzy, a chłopak po położeniu plecaka gdzieś obok, usiadł na podłodze, opierając się o drewno. Skulił się, jakby z nadzieją, iż w pewnym momencie stanie się tak malutki, że nikt nie będzie w stanie go skrzywdzić. Że skurczy się do rozmiaru muchy i ucieknie stamtąd przez dziurkę od klucza i nigdy nikt go nie znajdzie. Przygryzł mocno dolną wargę, żeby podtrzymać szloch, którego ojciec nie miał prawa słyszeć. Nie mógł dać mu tej satysfakcji.

Dobre kilka, kilkanaście minut zajęło mu uspokojenie się, a fakt, iż nikt nie poszedł się nim zainteresować oraz jego stanem nie poprawiał tej sytuacji. Jak zwykle nikogo nie obchodził. Otarł twarz z łez i zaśmiał się cicho. Jego życie to istny żart. Wciąż miał ochotę płakać, ale odepchnął to od siebie i podszedł do okna. Na niebie zdążył już pojawił się piękny księżyc. Jakże odległy od tego smutnego świata, skąpany w srebrze... Choć właściwie nawet ten piękny satelita nie może lśnić bez swego towarzysza, kochanka, tej ogromnej gwiazdy. Zayn również nie potrafił, dlatego otworzył okno i ostrożnie, po cichu wyszedł na parapet, a stamtąd trochę wyżej na dach. Kochał swój pokój na poddaszu. Wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego. Zaciągnął się mocno, pozwalając swojemu cału odprężyć się pod wpływem życiodajnej trucizny. Zaczął palić, żeby udowodnić rodzicom - a właściwie bardziej samemu sobie - że nie mają nad nim kontroli i władzy, a teraz nie wyobrażał sobie dnia bez koniecznej dawki nikotyny. Wyjął też telefon i szybko wybrał numer swojego chłopaka. Nie ważne, jak bardzo zajęty był Liam, zawsze odbierał od niego telefon i to było wspaniałe.

- Cześć, Zee. Co jest?

- Hej... Co robisz?

- Gram w Resident Evil. Właściwie już kończę, a co?


Malik spojrzał na niebo, by nie pozwolić łzom znowu popłynąć po policzkach. Wziął głęboki wdech, a na jego wargach mimo wszystko zagościł delikatny uśmiech. Przy Liamie nic złego nie ma prawa się wydarzyć. Wiedział to od zawsze i po kilkunastu latach znajomości jeszcze nigdy się nie zawiódł. Tylko ten głos potrafił sprawić, że wszystkie troski uciekały, by nie psuć ich romantycznych momentów.

- I jak ci idzie?

- Oczywiście, że dobrze! Chyba nie sądzisz... Kurwa, Ruvik, nie teraz!

Zayn zaśmiał się cicho i odczekał chwilę, aż Payne z długą wiązanką przekleństw, jakiej nie powstydziłby się stary wilk morski, zdoła uciec przed niebezpieczeństwem.

- Wreszcie... - westchnął szatyn.

- To był ten przystojniak z blizną?

- On nie jest przystojny tylko psychiczny. Ale tak, to o niego biega. A ty co porabiasz?

Malik odchrząknął cicho i na moment uwiesił wzrok na dopalającym się papierosie. Gdyby i on w tak szybkim tempie mógł zniknąć, spłonąć...

- Właściwie... Um... Pomyślałem, że może mógłbym u ciebie nocować?

- Oh, jasne. Co się stało?

Zayn wzruszył ramionami, choć tak naprawdę nikt nie mógł tego zobaczyć i zgasił peta o dach.

- Rodzice.

To właściwie nie wymagało komentarza. Obaj doskonale wiedzieli, jak napięte stosunki łączyły chłopaka z jego rodziną i to jedno słowo tłumaczyło wszystko.

- Przygotować ci coś?

- Nie dzięki... No, może ciepłą kąpiel. Wolę wyjść stąd, jak najszybciej.

- Już się robi, skarbie. To czekam.

- Dzięki. Kocham cię.

- A ja ciebie. Pa!

Zayn rozłączył się i po cichu wrócił do pokoju. Wrzucił do plecaka rzeczy potrzebne do szkoły oraz ubrania na zmianę, uwijając się w ciągu paru chwil. Teraz pozostała najtrudniejsza część... Ostrożnie wyjrzał z pokoju i zaczął nasłuchiwać, czy nigdzie nie słychać rodziców, ale w całym domu zapanowała nienaturalna wręcz cisza. Niepewnie zrobił pierwsze kroki i, kiedy już myślał, że wszystko pójdzie gładko, z jednego z pokoi wyjrzała Safaa.

- Zain?

- Shh! - przyłożył palec do ust. - Co jest?

- Znowu uciekasz? Idziesz do Louisa?

- Liama. I nie mów im, dobrze? Wrócę jutro - szepnął i przytulił krótko siostrzyczkę.

- Yhm... Dlaczego wy się cały czas kłócicie?

Brunet westchnął cicho i pocałował dziewczynę w czoło.

- Po prostu nie rozumieją moich zainteresowań. Leć spać, myszko.

Safaa skinęła głową i jeszcze raz objęła brata.

- Może się w końcu porozumiecie.

- Na pewno...

Malik po cichu zbiegł na parter, a stamtąd już po prostej ku drzwiom wyjściowym. Na szczęście obyło się bez komplikacji i już po chwili biegł w kierunku domu chłopaka. Mieszkali na tyle blisko, że nawet nie opłacało się odpalać samochodu, a krótki trucht dobrze mu zrobi. Choć w tym momencie wszystko, czego było mu trzeba to łóżko Liama, jego ramiona i zapewnienie o łączącej ich miłości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top