Rozdział 41. To nie jest Vegas.

To wszystko brzmiało, jak jedna z tych telenoweli, przy których Gemma płakała z pudełkiem lodów i paczką chusteczek albo jakaś inna wymyślona historyjka. Dla kogoś takiego, jak Harry, który zawsze musiał mieć wszystko zaplanowane z dużym wyprzedzeniem, tak spontaniczny ślub nie mieścił się w głowie. Teoretycznie zgadzał się, że to nie goście, sceneria, wesele są najważniejsze, a miłość oraz ta druga osoba, której przyrzekasz miłość, aż po grób, lecz sam chyba mimo wszystko potrzebował tej słodkiej otoczki. Ale przecież tutaj nie chodziło o niego a o jego najlepszych przyjaciół, dlatego bez wahania obiecał pojawić się następnego dnia, zaraz po tym, jak Liam klęknął na jedno kolano przez Zaynem z improwizowanym pierścionkiem z papierka po czekoladkach. Zdaniem Nialla było to bardzo urocze i niech tak zostanie. To też nie tak, że miał prawo to oceniać, gdyż każdy ma swoje wymagania, priorytety i nie da się określić, czyje są ważniejsze, czy słuszniejsze.

Dosłownie nikt nie był zaskoczony, że to Louis jako ostatni zjawił się w umówionym miejscu. Wyglądał, jakby ktoś właśnie wyjął go z łóżka, narzucił mu na ramiona kurtkę, szczelnie owinął szalikiem i postawił na chodniku, nie dając mu czasu nawet na prysznic, czy papierosa. Dodatkowo jego przeważnie misternie układana grzywka tym razem pozostała całkiem rozczochrana, tylko jakimś cudem wciąż wyglądając przyzwoicie, czym właściwie chłopak nawet się nie przejmował, bardziej skupiony na pocieraniu swoich pół przymkniętych oczu, żeby odgonić z nich resztki snu. Ten jeden raz, zdaniem Stylesa, jego zarost w ogóle mu nie pasował, kiedy cały przypominał małego, zmęczonego chłopca. Nikt nie był w stanie uwierzyć, jak mógł wsiąść za kółko i jeszcze dotrzeć na miejsce bez żadnego wypadku po drodze.

- Umieram... - wymamrotał pod nosem i od razu podszedł do Harry'ego, żeby się w niego wtulić. Bardzo szybko zwiotczał w ramionach bruneta, nie mając siły na nic innego, niż cichy pomruk, kiedy Styles złożył miękki pocałunek na jego głowie. To nie był jego dzień.

- Nie przesadzaj, przeżyjesz. Kupić ci jakiegoś energetyka, czy coś? - zaoferował się Zayn, już rozglądając się w poszukiwaniu najbliższego sklepu. - Ile ty w ogóle spałeś?

Tomlinson wydał z siebie ciche westchnienie, przepełnione czystym cierpieniem i niechętnie odsunął się od swojego chłopaka. Zmarszczył brwi w konsternacji, zastanawiając się nad pytaniem, lecz ostatecznie poległ, co zaakcentował wzruszeniem ramionami.

- Dwie godziny? Może trzy, ale nie jestem pewny.

Malik pokręcił głową na tę odpowiedź, wyglądając przy tym, jak rozczarowana matka. Choć może akurat to uczucie nie przeważało w sercu Zayna, a raczej zwyczajna troska oraz zmartwienie.

- Nie powinieneś wrócić to tabletek nasennych?

- Żeby znowu czuć się tak chujowo? - prychnął Tomlinson i jeszcze potarł twarz zziębniętymi dłońmi, mając nadzieję w ten sposób się ocucić. - Jest okay. Idziemy?

- Ej - wtrącił się Niall - nie żeby coś, ale nie potrzebujecie świadków?

- Mamy Louisa - Zayn wskazał na przyjaciela - i... Kurwa, przecież ty będziesz miał osiemnastkę dopiero we wrześniu.

I Harry nie potrafił zrobić nic innego, niż zacząć się głośno śmiać. Ściągnął na siebie uwagę całej czwórki, może nawet kilku przechodniów, lecz nie był w stanie się uspokoić. Nie w momencie, kiedy uświadomił sobie, jak bardzo było to niedorzeczne i niezaplanowane, a przy tym tak bardzo do nich pasujące. Chyba nawet nie potrafił wyobrazić ich sobie na sali weselnej w otoczeniu setki gości, ponieważ to tak bardzo kłóciło się z ich naturą. Był niemal pewny, że jeszcze coś się wydarzy, co utrudni cały ten ślub.

Payne pierwszy zdecydował się zacząć działać i rozejrzał się dookoła. Zawód na twarzy Zayna był jedynym, co wystarczyło, żeby podszedł do pierwszej lepszej osoby - w tym przypadku dziewczyny, która akurat szła gdzieś przed siebie z torbą z zakupami. Trudno, musi zaryzykować.

- Cześć, przepraszam, że przepraszam. Jestem Liam.

Dało się wyraźnie dostrzec zawahanie na jej twarzy, a błękitne oczy szybko przeskoczyły z szatyna na pozostałych chłopaków i znowu niego. Niepewnie odgarnęła swoje jasnobrązowe włosy i jeszcze bardziej ostrożnie skinęła głową.

- Uh, Barbara.

- Miło mi poznać. Słuchaj, jesteś może pełnoletnia? - Payne, widząc jeszcze większy szok u dziewczyny, szybko znowu się odezwał: - Spokojnie, już wyjaśniam! Chodzi o to, że chciałbym wziąć ślub z moim narzeczonym, ale brakuje nam jednego świadka i pomyślałem, czy mogłabyś nim zostać? Nie ma w tym żadnego haczyka, słowo.

Brunetka uchyliła usta i przeniosła spojrzenie na chłopaka, który właśnie do nich podszedł. Nie chciała dać tego po sobie znać, lecz była oczarowana urodą najprawdopodobniej właśnie drugiej połówki Liama. Starała się w miarę naturalnie odwrócić wzrok od tych łagodnych, czekoladowych oczu oraz bardzo kontrastujących, ostro zarysowanych kości policzkowych, co nie było tak łatwe, jak by sobie tego życzyła. Wyglądał pięknie i w jej opinii fakt, iż jeszcze nie jest modelem znanym na całym świecie był jakąś ogromną pomyłką. A może był? Nie interesowała się tak bardzo światem mody i na palcach jednej ręki była w stanie wymienić największych projektantów, więc co dopiero osoby, które się noszą w tych ubraniach.

- Co proszę? Znaczy... Tak, skończyłam w zeszłym roku osiemnaście lat, ale wy tak serio?

- Serio, serio - potwierdził inny chłopak. Na pierwszy plan wysuwał się ogromny, szczery uśmiech, przez co dopiero w drugiej kolejności zwróciła uwagę na jego dość niski wzrost. Była w butach bez obcasów, a mimo to dało się zauważyć, że była od niego wyższa parę centymetrów, ale w jakiś sposób miał w sobie taki urok, że w niczym to nie przeszkadzało. - Będziesz ze mną świadkową? Popatrz jaka z nich urocza parka, na pewno odpalą ci w podziękowaniu jakieś dobre, drogie wino. To znaczy nam.

- Możesz się już nie odzywać, Tomlinson? - spytał Zayn dość retorycznym tonem i w końcu również przedstawił się dziewczynie.

Nawet Harry przełamał cały swój strach i szepnął kilka słów w jej stronę - co swoją drogą Barbara uznała za bardzo urocze - i tylko Niall zdobył się jedynie na krótkie przywitanie, później już nie wypowiadając ani słowa. Zaintrygował ją tym, ale to nie był czas na bliższe zapoznanie, kiedy Liam poprowadził ją w kierunku urzędu, nim zdążyła wyrazić jakiś protest.

***

- To nie jest Vegas. Pierdol się - warknął Zayn, kiedy tylko wyszli z budynku. Od razu sięgnął po paczkę papierosów, cały czas mamrocząc coś pod nosem, do momentu kiedy zaciągnął się mocno dymem. Jednak tym razem nawet nikotyna nie potrafiła choć trochę ukoić jego nerwów i znowu zaczął narzekać, żywo przy tym gestykulując, przez co prawie uderzył w twarz swojego narzeczonego. - A ja specjalnie rano wygoniłem Liama z łóżka, żeby pojechał kupić jakieś obrączki. Tylko po to, żeby zostać z niczym?! Niby skąd miałem wiedzieć, że trzeba czekać przynajmniej miesiąc?

- Wiesz, to Wielka Brytania. Ślub od ręki jest dla nas zbyt spontaniczny i nieprzemyślany - zauważył Louis i bez pytania poczęstował się papierosem. Nic nie działało na niego tak rozbudzająco, jak odrobina nikotyny oraz wściekły Zayn; przy osobie o tak gniewnym wyrazie twarzy nikt nie chciałby stracić czujności.

- Nie wymądrzaj się tak, okay? Sam nie wyglądałeś na mniej zaskoczonego.

Tomlinson wypuścił dym w stronę przyjaciela i puścił mu oczko, sprawiając, że na wargach bruneta w końcu pojawił się delikatny uśmieszek.

- Ale to nie ja wychodzę za mąż i nie mi zależy, żeby wszystko załatwić.

- Oh, zamknij się - westchnął Zayn i uderzył przyjaciela w ramię.

Barbara nie mogła dużej pozostać niezauważona i wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem, z trudem nadążając za absurdem tej sytuacji. Czy to jakiś sen?

- Dalej nie wierzę, że wy tak po prostu tam poszliście bez uprzedniego umówienia - w końcu wykrztusiła, wciąż cicho chichocząc co drugie słowo.

Malik zaskoczony spojrzał na dziewczynę, jakby dopiero co sobie przypomniał o jej obecności. Był tak skupiony na swojej irytacji, że jacyś inni ludzie nie wyglądali na wystarczająco istotnych, żeby poświęcić im choć trochę uwagi.

- Jejku, przepraszamy za zamieszanie. To miało trochę inaczej wyglądać. W filmach działało! - zaczął się tłumaczyć, co poskutkowało tylko kolejnym napadem śmiechu u brunetki. Z tą różnicą, że tym razem już wszyscy dookoła do niej dołączyli, aż w końcu musiał się poddać i również delikatnie uśmiechnąć.

- Nie przejmujcie się. Dawno nie miałam tak szalonego poranka w swoim życiu!

- Poczekaj jeszcze parę minut, a będzie coraz gorzej - zażartował Louis.

- Co, serio polecą do Las Vegas?

Liam już był gotów zacząć się śmiać z wypowiedzi nowej koleżanki, lecz za wczasu zdążył spojrzeć na Zayna i dostrzec ten błysk w oku. A po tym, jak pół nocy spędził tuląc i pocieszając swojego płaczącego narzeczonego, był gotów zrobić dosłownie wszystko, byleby tylko chłopak odzyskał swój piękny, szczery uśmiech. Miał wrażenie, że każda łza wypalała niewidzialne blizny na jego ciele, a ucisk w klatce piersiowej zacieśniał się coraz bardziej, ilekroć Malik pytał, dlaczego rodzice go nienawidzą. Oczywiście wraz ze wschodem słońca nie było po nim widać cienia tej rozpaczy, jakby wszystko co się dzieje w nocy miało pozostać jej słodko-gorzkim sekretem, lecz dla szatyna stanowiło to największą torturę, jaką mógł sobie wyobrazić i nie potrafił pozbyć się tego wspomnienia ze swojego umysłu.

- Jeśli chcesz, to mogę sprawdzić loty do Vegas - zaoferował, uważnie obserwując zmiany w mimice Malika.

Chłopak bardzo często starał się utrzymać poważny, obojętny wyraz twarzy i nie zdradzać za dużo emocji. Być może było to jednym z czynników, dlaczego u wielu ludzi budził niepokój, jednak dla Liama było to prawdziwie fascynujące. Lecz w tamtym momencie Zayn stracił swoją maskę, odkrywając całe swe zaskoczone wymieszane z radością. Zajęło mu raptem kilka sekund przetworzenie wszystkich informacji, nim dosłownie wskoczył w ramiona  szatyna, gdzieś po drodze gubiąc papierosa. Payne niemal odruchowo zacisnął mocno dłonie na udach chłopaka, kiedy ten owinął wokół niego nogi, przy tym z trudem zachowując równowagę, a szeroki uśmiech rozciągnął się na jego ustach, utrudniając Malikowi poprawne pocałowanie go. W końcu brunet poddał się w swoich staraniach i odsunął na centymetry tylko po to, żeby spojrzeć w oczy ukochanego z oburzeniem. I Liam naprawdę starał się zachować powagę, lecz przegrał już niemal na starcie. Im bardziej zły Zayn się wydawał, tym głośniejszy śmiech wydobywał się z gardła szatyna, aż w końcu chłopak skapitulował pod naporem uroczego wyrazu twarzy u Payne'a i również delikatnie się uśmiechnął.

- Oni zawsze są tacy obrzydliwie słodcy? - szepnęła Barbara.

- Od zawsze - westchnął Louis z wyraźnie słyszalną nutką rozbawienia.

- Wy nie jesteście lepsi - odparł Malik i pokazał przyjacielowi środkowy palec. W końcu stanął poprawnie na chodniku, wciąż z zaciekawieniem przyglądając się Liamowi. - Naprawdę chciałbyś ślub w Las Vegas? Jakby... Poważnie?

- Jeśli tylko ty tego chcesz, to oczywiście. Pomyśl, jak szalony byłby wieczór kawalerski.

- A będą jakieś zniżki dla świadków? - zaproponowała blondynka. To wszystko nie brzmiało do końca normalnie, wciąż miała wrażenie, że to tylko jakiś głupi sen, nie wiedziała, czy nie są niebezpieczni, ale jak bardzo żałowałaby, gdyby nie skorzystała z okazji?

- Świadkowie będą mieli za darmo - odparł Payne, myślami będąc przy Louisie. Dla nich taki lot nie robił, takiej różnicy, ale dla przyjaciela był to spory wydatek i nie mogli tego od niego wymagać. A równocześnie chciał zorganizować Malikowi taki ślub, jaki tylko zapragnie. Jemu nie zależało na tej całej ceremonii, liczyła się tylko ta druga połówka oraz obietnica wspólnej wieczności. Choć i bez tego wiedział, że obaj urodzili się właśnie po to, żeby być razem. Jeszcze zanim wymienili pierwsze uśmiechy, pierwsze słowa - kiedy w przedszkolu Liam całkiem niewinnie powiedział mu, że jest bardzo ładny - pierwsze spojrzenia, los już napisał dla nich historię, gdzie wspólnie odgrywali głównych bohaterów.

- Wow, przystopujcie - wtrącił się Louis. - Przecież Anne nie puści Harry'ego tak daleko.

- Ja... Co? Ja też miałbym...? - szepnął Styles. Nieważne ile razy by mu nie okazywali, że jest pełnoprawnym członkiem ich paczki, że bardzo go lubią, wciąż nie był w stanie uwierzyć, iż naprawdę chcą się przyjaźnić z takim cichym, nudnym dzieckiem. Same z nim problemy, nie chodził z nimi na imprezy, mało się udzielał, nie był śmieszny... Dlaczego mieliby chcieć kogoś takiego? Starał się zmienić, lecz poczucie, że się im narzuca, zadają się z nim tylko z litości nie potrafiło zelżeć choć minimalnie. Nie był wart, aż takiej uwagi.

- To chyba oczywiste - odparł Zayn. - Będę mógł numer telefonu do twojego ojca? Może nam pomoże, tylko się z nim dogadam.

- Zee jest w stanie przekonać każdego do swojej racji. Myślę, że swoimi umiejętnościami byłyby w stanie przekonać ławników, że Ted Bundy był niewinny - zażartował Payne i pocałował swojego chłopaka w policzek. Już widział, jak szybko pracowały trybiki w jego umyśle, analizując swój niecny plan porwania Harry'ego na drugi koniec świata.

- Właściwie, gdyby nie odcisk jego zębów i zeznania, to kto wie, jak by się potoczyła rozprawa? - wtrąciła Barbara i nieznacznie wzruszyła ramionami. - Myślę, że jakiś bardzo dobry adwokat byłby w stanie mu pomóc. Ale to tylko moje osobiste zdanie.

Horan w końcu podniósł wzrok na dziewczynę, wcześniej uparcie skupiając całą swoją uwagę na kostce chodnikowej, która jeszcze nigdy nie była tak fascynująca. Od razu chciał rzucić jakimś żartem, lecz w momencie, kiedy jej błękitne tęczówki spotkały się z jego, nagle te wszystkie słowa zaczęły brzmieć bezsensowne i niedojrzale, dlatego dość szybko zrezygnował. Zaraz napotkał zainteresowane spojrzenie najlepszego przyjaciela, które natychmiastowo zdecydował się zignorować. Nie widział powodu, żeby się tłumaczyć.

Malik w tym czasie wyrwał telefon z ręki Harry'ego i przepisał numer telefonu. Styles nie był pewny, skąd chłopak znał jego hasło, ale zdecydowanie powinien je zmienić w najbliższym czasie. Czasami Zayn go przerażał. Niemniej wierzył w jego moc sprawczą; wydawał się być osobą, która jest w stanie załatwić dosłownie wszystko, więc lot na zupełnie inny kontynent nie mógł być dla niego problemem.

- Skąd wy się w ogóle wzięliście? - zażartowała Barbara.

- Też się nad tym zastanawiam - mruknął pod nosem Harry, jednak wciąż na tyle głośno, iż przyjaciele wszystko wyraźnie usłyszeli.

- Przypominam, że z jednym się pieprzysz - odgryzł Zayn z delikatnym uśmieszkiem i założył ramiona na piersi.

Styles zaskoczony zakrztusił się własną śliną, a cała jego twarz pokryła się purpurą. Cichy śmiech Louisa jeszcze bardziej go zawstydził, lecz zdołał w miarę groźnie spojrzeć na Malika.

- Dobrze wiesz, my nie... My jeszcze...

- Oh, więc rozmawiasz z nimi o naszym życiu łóżkowym? - wtrącił Tomlinson z udawanym oburzeniem.

- Nie! Znaczy tak, ale... Ale to tylko... tylko nie... Ugh, dajcie mi spokój! - ostatecznie Harry skapitulował i ukrył twarz w dłoniach, żeby jakkolwiek przysłonić swoje zażenowanie i zawstydzenie.

Szatyn uśmiechnął się z rozczuleniem, poprawiając swój szalik i przytulił młodszego. Może nie powinien być tak złośliwym, lecz coś przyjemnie skręcało się w nim, ilekroć tylko widział takiego Stylesa. Jego uroczego chłopca. Harry od razu owinął ramiona wokół Louisa, roztapiając się i dopasowując do niższego ciała. Jeszcze parę miesięcy temu wszystkie takie gesty były trochę niezręczne, sztywne, a z czasem stały się tak naturalne, jakby stali się jednym organizmem. Co więcej, Liam mógłby przysiąść, że czasami nawet ich ruchy zaczynały się synchronizować, niekiedy przerażając go tym.

- Jesteś uroczy - stwierdziła Barbara z czułością w głosie.

- Mm... D-Dziękuję?

- Nie ma za co. Dobra, wybaczcie, ale już dawno miałam być w domu. To dzięki za emocjonujący poranek!

Styles jeszcze szybko rzucił okiem na Irlandczyka, który nerwowo stał na uboczu, ewidentnie zafascynowany dziewczyną. Nigdy go takiego nie widział i wiedział, że musi szybko zareagować. Szczególnie, że reszta zdawała się niczego nie dostrzegać, a przynajmniej nie tak wyraźnie, by cokolwiek zrobić. Palvin pożegnała się z każdym po kolei, aż w końcu przeszła pora na niego. Wyraźnie pobladł na twarzy, nie był w stanie opanować drżenia rąk, ale mimo wszystko zdołał jeszcze chwycić ją za rękę i wykrztusić:

- Ja... Chciałem, um... Mogłabyś dać mi swój numer telefonu? To znaczy... Nie mi tylko, hm... To...

- Oh, jasne! - w końcu zdecydowała się ukrócić jego męki. - W końcu potrzebuję oficjalne zaproszenie na ślub - dodała ze śmiechem i już minutę później wpisywała właściwy ciąg cyfr.

Po chwili ostatecznie udała się w kierunku swojego domu, po drodze cały czas rozpamiętując całą tę sytuację. Bez przerwy oczekiwała, że zaraz ktoś wyskoczy z kamerą i powie, iż to tylko żart, lecz nic takiego nie miało miejsca. Ale mimo wszystko polubiła ich i, jeśli tak wyglądała ich codzienność, to miała nadzieję, że jeszcze się do niej odezwą, tym sposobem wyciągając z tej rutyny.

A Harry zadowolony z siebie, kompletnie zignorował pochwały oraz pytania Louisa o sytuację sprzed chwili. Zamiast tego podszedł do Nialla i wyciągnął w jego stronę swój telefon, przez co otrzymał zdezorientowane spojrzenie Horana.

- Przepisz na swój i później do niej zadzwoń albo napisz... Jeśli chcesz. Ale spodobała ci się, więc...

- Czy ty właśnie zagadałeś prawie obcą laskę o numer telefonu dla mnie?

Styles wzruszył ramionami, próbując udawać bardziej wyluzowanego, niż w rzeczywistości, kiedy to ledwo był w stanie opanować drżenie nóg.

- Na to wygląda.

- Też w sumie zastanawiałem się, co tak nic się nie odzywasz - oznajmił Liam.

Blondyn westchnął cicho i z lekkim ociąganiem spełnił polecenie Stylesa.

- Spanikowałem, dobra? Możemy zapomnieć? W ogóle co z tym ślubem?

Para narzeczonych zgodnie wzruszyła ramionami, podejmując decyzję praktycznie bez słów.

- Najpierw poczytamy o tym, żeby nie było kolejnych niespodzianek, a później pomyślimy - wyjaśnił Payne. - To co, teraz jedziemy zabrać część rzeczy Zayna? I Olafa.

- Właśnie, jak Karen i Geoff zareagowali na twoją przeprowadzkę? - spytał Louis, w tym czasie już szukając kluczy od swojego samochodu. Więcej pojazdów, to więcej miejsca na kartony i torby.

- Ucieszyli się - odparł brunet z nieśmiałym uśmiechem. Fakt, iż niespokrewniona osoba kochała go mocniej od rodziców bolał go bardziej, niż byłby w stanie to opisać wszystkimi językami świata, ale też napawał nadzieją. Bo może w domu nie zaznał za dużo miłości, ale jeszcze gdzieś są osoby, które akceptują go takim, jakim jest.

Teoretycznie rodziców nie powinno być o tej godzinie, lecz gdyby wrócili, chłopcy byli gotowi stanąć w obronie swojego przyjaciela. Nikt nie miał prawa więcej go skrzywdzić i na pewno dopilnują tego. Teraz będzie musiało być tylko lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top