Rozdział 33. Louis, ty idioto!
Louis nienawidził zimy, co nieco kłóciło się z faktem, iż to właśnie grudzień był jego ulubionym miesiącem. Jednak to właśnie wtedy ludzie chociaż raz w roku starali się być bardziej życzliwi, pomocni, do tego obchodził wyczekiwane cały rok urodziny i wtedy też wypadały jego ulubione święta. I Tomlinson naprawdę kochał ten okres, kiedy miasta były przyozdobione przez kolorowe światełka, grała klimatyczna muzyka, a wokół roznosił się delikatny zapach świątecznych ciasteczek. Może nie zawsze było idealnie, ale dobry humor nie miał prawda go odstąpić i tego się uparcie trzymał już od lat.
Jednak w tym roku zdawał się lubić je może trochę bardziej.
Widok Harry'ego w różowym fartuszku z odrobiną mąki we włosach oraz szerokim uśmiechem na ustach był tak naturalny, domowy, że chłopak nie mógł przestać obserwować tego pięknego widoku. Zamierzał utrwalić go sobie w swojej pamięci na dłużej, by móc później wspominać każdy szczegół, gdy tylko poczuje się samotny. Miał wrażenie, że od tamtego momentu dom już zawsze będzie mu się kojarzył z ostrym zapachem przyprawy do piernika, dźwiękiem głębokiego śmiechu jego ukochanej osoby oraz dotykiem długich palców owiniętych wokół jego nadgarstka, kiedy uczył go obierać marchewkę do równolegle przygotowywanego obiadu... Nigdy nie widział tak zaskoczonego wyrazu twarzy u Stylesa, kiedy powiedział mu, iż nie potrafi używać tego małego urządzenia, ale czy to jego wina?
- Nie sądziłem, że dasz się wrobić w pieczenie ciastek - stwierdził z szerokim uśmiechem, kiedy brunet z wielkim skupieniem wycinał małe ludziki oraz choinki.
- Uh... Lubię spędzać czas w kuchni. Bardziej ja jestem zaskoczony, jak bliskie prawdzie są twoje opowieści o talencie do podpalenia wszystkiego, co się tylko da...
Tomlinson wytknął mu język, zaraz śmiejąc się cicho, kiedy babcia pomachała wałkiem w ręce. Mimo wszystko przybrał anielski wyraz twarzy, nie chcąc testować babcinej siły. Szczególnie kiedy Harry szybko stał się jej ukochanym wnuczkiem...
- Przepraszam? Nie mogę być dobry ze wszystkiego!
Brunet szybko zerknął na swojego chłopaka i zagryzł wnętrze policzka, by odwrócić uwagę od uśmiechu, cisnącego mu się na usta.
- W takim razie, może lubisz sprzątać?
Kątem oka obserwował, jak powoli na twarzy Louisa zaczęło się malować coraz większe zakłopotanie, tak rzadko spotykane w normalnych warunkach. A Harry nie był złym człowiekiem i nie powinien się tak bardzo z tego cieszyć.
- Cóż... Może lubić nie jest właściwym słowem...
- Która godzina jest dla ciebie odpowiednia to pobudki?
- Dwunasta brzmi w porządku, ale czy to ważne? Możemy przestać mnie pogrążać?
Babcia szatyna z rozbawieniem przyglądała się nastolatkom, z każdą minutą utwierdzając się w przekonaniu, iż wszystko co jej wnuczek opowiadał na temat Harry'ego było prawdą. Styles był naprawdę uroczym, miłym chłopcem, jakiego prawdopodobnie większość rodziców chciałoby widzieć u boku swojej pociechy. Przystojny, kulturalny, spokojny, pomocny, najwyraźniej umiał zająć się domem... A jednak te wszystkie czynniki bladły przy spojrzeniu, jakim obdarował Louisa, kiedy kobieta w żartach spytała, czy jest pewny swego wyboru miłosnego.
- Absolutnie.
Tomlinson spojrzał na Harry'ego z szerokim uśmiechem i posłał mu buziaka. Zaraz jednak zaskoczony spojrzał na swoją rękę, kiedy poczuł lekkie pieczenie, a z jego ust wyrwało się ciche przekleństwo na widok krwi spływającej mu po palcu. Mówił, że się nie nadaje do gotowania, to chłopak uparł się, że ma pomagać!
- Oh, Lou... - westchnął Styles i od razu ruszył pomóc ukochanemu. Przy okazji zanotował w swojej głowie, żeby więcej nie dawać mu niczego, co mogłoby go narazić na ewentualne skaleczenia. I może Louis tylko odrobinę przypominał mu kilkuletnie dziecko, kiedy siedział z naburmuszoną miną oraz plasterkiem z Krainy lodu. Na szczęście krótki całus szybko załagodził sytuację.
- Dziecko, zostaw już tę biedną marchewkę i lepiej leć do garażu po ozdoby na choinkę - poleciła babcia.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Staruszka z rozbawieniem pokręciła głową, mamrocząc coś o facetach i powróciła do wałkowania resztki ciasta na pierniczki. Musieli się wyrobić przed powrotem dzieciaków, które całą zgrają udały się do centrum handlowego, żeby zobaczyć prawdziwego Mikołaja. Co roku przyjeżdżała do nich już tydzień przed świętami, by pomóc w przygotowaniach i zawsze panował chaos nie do ogarnięcia. Chociaż w tym miała o jednego prawdziwego pomocnika więcej.
- Przypomnij, do której chodzisz klasy?
- Uhm... Słucham? - mruknął Harry, nieśmiało podnosząc wzrok z blachy do pieczenia. Nie podobał mu się fakt, iż został pozbawiony swojego rycerza, który uchroniłby go przed falą pytań. - Do... Do pierwszej.
- Nie bój się, nie gryzę ludzi. Moja sztuczna szczęka się do tego nie nadaje - zażartowała i puściła oczko chłopakowi. Jednak zamiast uśmiechu, na jaki liczyła ze strony Stylesa, ujrzała jeszcze większy rumieniec. - Naprawdę, zaufaj mi.
- D-dobrze... Przepraszam.
- Harry - westchnęła cicho - proszę cię. Oddychaj i mów spokojnie. Skup się... Jak na malowaniu swoich paznokci - powoli i wyraźnie. Lazur? - spytała, wskazując wałkiem na dłonie chłopaka. Uśmiechnęła się szerzej, widząc błysk w jego oczach i już widziała, że znalazła jakiś punk zaczepienia. - Może jestem stara, ale znam parę kolorów.
- Oh... Nie kwestionuję. I przepraszam to po prostu trochę stresująca sytuacja.
- Przyjemniej jeszcze potrafię wzbudzić autorytet - zażartowała, a na twarzy bruneta w końcu ujrzała delikatny uśmiech przyozdobiony dołeczkami. Uroczy chłopiec. - A co zamierzasz robić po szkole? Czy jeszcze nie masz planów?
- Myślałem nad pedagogiką. Chyba lepiej się dogadam z dziećmi, niż z dorosłymi...
Kobieta zadowolona obserwowała, jak sprawnie Harry poruszał się po kuchni, lawirując między pierniczkami, a warzywami na sałatkę. Przynajmniej jej wnuczek nie będzie chodził z pustym żołądkiem, jak już wyfrunie z rodzimego gniazda.
- Oj, bardzo cię rozumiem. I miło mi słyszeć, że chociaż ty poważniej myślisz o przyszłości. Nie to co Louis, który tylko siedzi z nosem w wierszach albo na boisku.
Styles mógłby się oburzyć tymi słowami, jednak nutka czułości w głosie babci nie pozwalała mu traktować ich w pełni poważnie. Nie rozumiał, czy było to w jakiś sposób genetycznie uwarunkowane, lecz póki co wszystkie osoby z rodziny jego chłopaka okazywały się być najsympatyczniejszymi ludźmi na świecie. Może tylko biologiczny ojciec trochę odbiegał od tej reguły, lecz raczej ze względu na Louisa, niż samego Stylesa, gdyż wobec niego zawsze był bardzo uprzejmy - nawet jeśli nie mieli dużo okazji do spotkań.
- Właściwie... Uhm... Oprócz tej pedagogiki...
- Pazurki, Harry - przypomniała staruszka. Na szczęście podziałało, a chłopak w końcu wziął głęboki wdech, zanim udało mu się ułożyć właściwe zdanie.
- To znaczy też mam pasję, którą chciałbym przełożyć w zawód, ale przydałby się stabilny plan B...
- Mam wrażenie, że z każdym rokiem tych bombek jest jeszcze więcej - poskarżył się Tomlinson, przerywając tym ich rozmowę. - Pomoże mi ktoś z was z lampkami? Bo jak dzieciaki przyjdą, to wszystko poplączą.
Styles jeszcze tylko spojrzał na babcię swojego chłopaka, żeby się upewnić, czy może ją z tym wszystkim zostawić, ale kobieta z uśmiechem skinęła głową, więc z czystym sumieniem mógł pójść z Louisem do salonu, gdzie pod żywą choinką leżały trzy duże pudełka.
Staruszka nuciła cicho pod nosem świąteczne piosenki, krojąc warzywa na sałatkę, oczywiście z krótkimi przerwami na dogląganie pierniczków. W tym roku wyszło ich trochę więcej i nie była pewna, czy to ona przypadkiem dodała więcej składników, czy Harry coś pomieszał, lecz nie był to powód do zmartwień - ciastek nigdy za dużo, a przecież nadmiarem mogli się podzielić z rodziną Styles.
Względny spokój, co chwilę był przerwany przez krótkie nie w tę stronę, trzymaj mocniej oraz wiem co robię Tomlinsona. Za każdym razem uśmiechała się pod nosem, gdyż było to tak bardzo typowe dla Louisa... Aż przypomniały jej się lata młodości, kiedy sama ze swoim już zmarłym mężem miała po kilkanaście lat. Byli tacy młodzi, szczęśliwi... Byli pewni, że jeśli wystarczająco się postarają, będą w stanie osiągnąć wszystko; wystarczyła tylko ich miłość.
- Louis, ty idioto! - krzyknął Harry, przerywając tym jej rozmyślania. I może nawet by to zignorowała, jednak huk towarzyszący tym słowom nakazał kobiecie udać się do salonu i sprawdzić, co się stało.
Styles jęknął z bólu, kiedy poczuł łokieć wbijający mu się w brzuch oraz cały ciężar szatyna na swoim ciele. Nawet nie spostrzegł, kiedy był cały owinięty kolorowymi lampkami, jak owad w pajęczej sieci, ani momentu, gdy stracił równowagę i razem z Tomlinsonem - który też był zaplątany w kabelki - upadł na dywan.
- Louis, kochanie, miałeś ubrać choinkę, a nie swojego chłopaka.
Szatyn coś wymamrotał pod nosem i dość niezgrabnie wydostał się spomiędzy lampek, cały czas unikając zielonych oczu, które były wpatrzone w niego z oburzeniem. To nie tak miało wyglądać, naprawdę!
- Uh, przepraszam, okay? Zaraz naprawimy szkody.
Na szczęście wyplątanie Harry'ego okazało się być łatwiejsze, niż zawieszenie lampek. Kilka dłuższych chwil później wszystko było gotowe, akurat na minuty przed przybyciem rodzeństwa chłopaka oraz Dana. Kilka uścisków później mogli wspólnymi siłami przystąpić do zakładania bombek, oczywiście z opowieściami o Świętym Mikołaju z centrum handlowego oraz świątecznymi piosenkami w tle.
Styles kochał święta w swojej rodzinie, to jasne. Całe to strojenie domu, spotkania z rodziną oraz pieczenie ciast... Naprawdę nie mógł narzekać. Jednak zawsze brakowało mu tej magii, jaką przedstawiano w tych typowych komediach, jakie leciały przez te trzy dni na okrągło w telewizji. Tutaj było inaczej. Miał wrażenie, że panował jakiś konkurs na to, kto jest bardziej podekscytowany Bożym Narodzeniem, nikt nie krępował się w czasie śpiewania niezależnie od predyspozycji - i naprawdę zakochał się w głosie swojego chłopaka - a przyjemne zapachy z kuchni tylko dodawały całemu obrazowi więcej uroku.
- W tym roku Harry powinien powiesić gwiazdę! - oznajmiła Doris z wyciągniętą ozdobą w stronę chłopaka.
- Uh... Ja?
- Ale u nas zawsze robiła to najmłodsza osoba - przypomniała Phoebe, zauważając niepewną minę Stylesa - więc powinnaś ty albo Ernest.
Dziewczynka wywróciła oczami, jakby nikt w tym domu nie rozumiał tak oczywistej rzeczy i brunet przez moment pomyślał, jak bardzo przypomina swojego najstarszego brata.
- Ale Harry jest najnowszy w naszej rodzinie. To jakby był najmłodszy.
Na krótki moment zapadła cisza, a każdy z zaskoczeniem wpatrywał się w niczego nieświadomą Doris. Może za wyjątkiem jej bliźniaka, który od razu poparł siostrzyczkę, kiwając ochoczo głową.
- Ale chyba jest za wysoko nawet dla mnie...
- Mam cię podsadzić? - zażartował Louis.
- Jesteś ode mnie niższy. To chyba nie będzie stabilna konstrukcja - zauważył brunet, nawet nie siląc się na złośliwości; to po prostu był fakt.
Chłopak z trudem zdławił jakiekolwiek wulgaryzmy tylko ze względu na dzieci w domu, jednak jego oburzona mina była w stanie wyrazić, co sądził na ten temat. Nawet krótki całus nie poprawił jego nastoju. Niemniej nie był na tyle zły, żeby nie pójść po stołek, na który wspiął się Harry by odpowiednio zamontować ozdobę. Na szczęście był to już ostatni element i każdy mógł rozejść się do pokojów, żeby odpocząć.
Louis uśmiechnął się lekko, kiedy Styles stanął przed nim z tym swoim zagubionym wyrazem twarzy i rumieńcami na policzkach - tym razem tymi o wiele delikatniejszymi, lecz wciąż wyraźnie widocznymi, by wywołać szybsze bicie serca u Tomlinsona. Już chciał ukończyć jego męki i spytać, czy coś się stało, jednak Harry w tym samym momencie ostrożnie usiadł na kolanach szatyna z nogami ciasno owiniętymi wokół bioder starszego. Ledwo Louis uchylił usta, a poczuł na nich te bruneta i skłamałby, gdyby powiedział, że nie podoba mu się ta sytuacja. Może tylko trochę, kiedy z każdą sekundą pocałunek stawał się bardziej namiętny, a Tomlnsonowi zakręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń, lecz wiedział, że nie może sobie na nic pozwolić. Może od długich miesięcy nie uprawiał z nikim seksu i powoli zaczynał to odczuwać, a tak piękny chłopak nie ułatwiał niczego, lecz wiedział, iż musi zacisnąć zęby i czerpać z tej chwili, jednocześnie pozostając ostrożnym, by go przypadkiem nie przestraszyć. Starał się wyciągnąć Harry'ego z jego strefy komfortu, a sam zamykał go w kolejnej bańce, żeby tylko nikt nigdy go nie skrzywdził... z nim na czele.
Ciche westchnienie opuściło pełne wargi bruneta, kiedy poczuł dłonie chłopaka pod swoim sweterkiem. Od razu przesunął się bliżej Tomlinsona, wręcz łaknąc uwagi, dotyku, czułości. Pragnął nacieszyć się tym uczuciem, wypełnić nim każdy zakamarek swojego ciała, umysłu, by zachować na każdy dzień oraz noc spędzone w samotności. Czuł silne bicie serca, jednak nie potrafił jasno zdefiniować, czy pochodziło z jego piersi, szatyna, a może ich wspólne wymieszały się w jedną, zgodną harmonię. Również swoimi palcami starał się wypisać z dokładnością mapę ciała ukochanego, z delikatnością sprzeczną z coraz gwałtowniejszymi pocałunkami obrysowując opuszkami linię łuku brwiowego, ostro zarysowanych kości policzkowych, czy też przyjemnie drapiącej szczęki.
- Kocham cię - szepnął Louis na moment zanim jego wargi nie zetknęły się z delikatną, gładką skórą na szyi bruneta.
- Ja ciebie też, Lou...
Styles już prawie nie miał takiej możliwości, lecz mimo to jeszcze bardziej przylgnął do ciała chłopaka. Może przez różnicę wzrostu to posunięcie nie było bardziej rozsądnym, jednak pragnienie załączenia się każdym kawałkiem skóry z tą szatyna przewyższało wygody. Uchylił wargi, kiedy Tomlinson ułożył dłonie na jego udach i ścisnął je lekko, co wywołało u niego drżenie.
- Nigdy nie możesz mnie zostawić - szepnął między kolejnymi pocałunkami na gładkiej, długiej szyi.
- Ty to zrobisz - odparł Harry, nim zdążył przemyśleć swoje słowa.
Szybko uświadomił sobie swój błąd i ujął twarz szatyna w swoje dłonie, by go pocałować i odwrócić uwagę od tego, co powiedział, jednak Louis uniemożliwił mu to, od razu się odsuwając na bezpieczną odległość.
- Harry? O czym ty mówisz?
- Uhm... Ja... Przepraszam, zapomnij.
Tomlinson krótko musnął wargi swojego chłopaka, choć trochę go tym uspokajając i mocno przytulił. W pierwszym odruchu chciał zadać niekończącą się liczbę pytań, jednak z trudem zdusił to w sobie, dając Stylesowi chwilę na uspokojenie. Okazało się to być dobrym posunięciem, gdyż już po chwili poczuł, jak ciało w jego ramionach zaczęło się rozluźniać, aż w końcu całkiem się uspokoił.
- Przepraszam, jakieś głupoty opowiadam...
- Kochanie, musimy rozmawiać o problemach, jeśli chcemy zbudować silny, stały związek. Dlaczego uważasz, że cię zostawię?
Harry nerwowo zaczął się bawić materiałem bluzy szatyna. Mógł siedzieć cicho.
- Lou, proszę...
- Bądź ze mną szczery.
Styles westchnął cicho poirytowany tym wszystkim. Chciał tylko spędzić parę miłych chwil ze swoim chłopakiem, a nie wyciągać swoje wątpliwości. Nerwowo przeczesał palcami swoje loczki, wzrokiem wędrując po całym pokoju, byleby tylko uniknąć błękitnych, smutnych oczu swojego chłopaka.
- Louis, proszę, nie udawaj. Za pół roku polecisz sobie z Zaynem i Liamem na drugi koniec świata... To chyba jasne, co mam na myśli. Jesteśmy w związku kilka miesięcy i... jasne, kocham cię, ale myśląc racjonalnie... Nie mam pewności, czy jest to coś tak trwałego, stabilnego, jak... jak chociażby ich związek. Obaj planują wspólną przyszłość, ślub, mieszkanie razem, a... Uhm... Jeśli oni mieliby przebywać w takiej separacji, to wciąż uważam, że byliby razem, bo to już nie jest ta młodzieńcza miłość, tylko coś... coś stałego. Ale nie wiem, jak to będzie z nami... W tej chwili cię kocham i nie sądzę, żebym był w stanie kiedykolwiek całkiem przestać to robić, ale... Louis, będziesz tak daleko... Żeby to było jasne, nie chcę z tobą zrywać z tego tytułu, pragnę mimo wszystko spróbować, zaufać naszej miłości. Jedynie nie mam gwarancji, że kiedy już tam będziesz, sam... Że nie uświadomisz sobie, że nie chcesz czegoś takiego i wolisz kogoś na miejscu? Kogoś normalnego, a nie jakiegoś dzieciaka, który musi przed mamą ukrywać nasz związek, który boi się własnego cienia, który wygląda tak... osobliwie? I nawet nie będę miał ci tego za złe, bo sam jestem bardzo znudzony sobą, a to zaledwie szesnaście lat sam na sam bez chwili wytchnienia z tym dziwakiem, to co dopiero całe życie... Po prostu nie wiem, czy kiedyś nie... poszukasz kogoś lepszego i tyle.
- Harry...
Styles przełknął ślinę, może przy tym trochę za mocno ciągnąc za swojego loczka. Nie chciał wzbudzać litości u Louisa, ale sam prosił o prawdę, to ją otrzymał. Uchylił wargi z zamiarem wprowadzenia jakiegoś sprostowania, lecz nic co wyznał nie było kłamstwem, czy nawet naciągnięciem.
- Kochanie - kontynuował Tomlinson - cokolwiek siedzi w twojej główce... To nie jest prawda. Hazz, nie chcę nikogo lepszego - mówiąc to, jedną ręką zrobił cudzysłów w powietrzu, a drugą wciąż głaskał uspokajająco plecy chłopaka. - Wiem, to daleko, też się boję, ale nie tego, że się rozstaniemy, tylko że nie wytrzymam tyle bez ciebie i nawet rzucę studia byleby tylko do ciebie wrócić. Może nie znamy się tyle, co Liam oraz Zee, ale czy przez to mniej cię kocham? Ile czasu trzeba się z kimś spotkać, żeby określić natężenie uczuć? Przepraszam, może masz gdzieś pod ręką taką tabelkę?
- Lou... Przestań. W porządku, rozumiem, kochasz mnie, ale...
- A ty mnie?
Brunet zaskoczony w końcu spojrzał na swojego chłopaka. Prawie od razu rysy jego twarzy złagodniały, a na ustach uformował się czuły uśmiech. Co to w ogóle za pytanie?
- Bardzo, przecież wiesz.
- A skąd masz pewność, że to ty nie znajdziesz kogoś innego?
- Uh... Ponieważ jesteś wszystkim, czego potrzebuję do szczęścia... Chcę tylko ciebie.
Styles z trudem powstrzymał krzyk, kiedy niespodziewanie szatyn przerzucił go na materac. Nawet nie potrafił czuć się źle ze swoim rumieńcem, kiedy jedyne na czym mógł się skupić to błękitne oczy chłopaka, wpatrzone w niego z tak absolutnym, czystym uwielbieniem, że Harry prawie zaczął przepraszać za te wszystkie słowa wypowiedziane zaledwie minuty wcześniej.
- Posłuchaj mnie bardzo wyraźnie, w porządku? - szepnął do ucha swojego chłopaka. - Wiem, co o sobie myślisz i nie powiem, że to rozumiem, gdyż w moich oczach przedstawia się ktoś zupełnie inny. Kiedy na ciebie patrzę, wiedzę najpiękniejszego chłopca, jakiego kiedykolwiek dane mi było ujrzeć i nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co musiałaby mieć ta osoba, żeby wyglądać choć odrobinkę lepiej. Nie jestem w stanie powstrzymać zachwytu nad każdą twoją, nawet maleńką cząstką, niezależnie czy są to twoje miękkie loczki, którymi tak kocham się bawić, te głębokie dołeczki, czyniące każdy twój uśmiech jeszcze większym, te urocze, dziecięce boczki, czy te tak bardzo długie nogi, codziennie przyprawiające mnie o zawał serca. Jesteś tak piękny, delikatny niczym jakiś książe elfów, czy inna magiczna istota i czasami przyłapuję się na myśleniu, czy jest to możliwe, że jesteś tylko człowiekiem.
- Przesadzasz... - mruknął nieśmiało Harry, choć w głębi duszy wsłuchiwał się w każde słowo, jakie padło z ust szatyna, by następnie przechwycić je do swojego serca i tam zakopać na zawsze.
- Do tego jesteś takim aniołkiem... To w jaki sposób traktujesz moje rodzeństwo, jak na mnie nakrzyczałeś, kiedy próbowałem zabić pieprzoną muchę, jaki jesteś jeszcze niewinny... Czasami czuję się, jak barbarzyńca z moimi myślami.
- C-co? - wydukał nieśmiało.
- Chyba nie sądziłeś, że będę w stanie przejść obojętnie wobec twoich ciasnych spodni? - mówiąc to, powoli sunął ręką po zewnętrznej stronie uda chłopaka, aż zatrzymała się na jego biodrze. - A może miałbym zignorować te długie palce artysty, tak idealnie komponujące się z moimi? - spytał, złączając wolną dłoń z tą bruneta. - No, a już na pewno nie mógłbym oprzeć się tym słodkim, malinowym ustom... - z każdym słowem jego głos stawał się cichszy, aż ostanie okazało się być prawie niesłyszalne, wymieszane z ich oddechami na dosłownie sekundę przed pocałunkiem.
Harry przyciągnął Louisa jeszcze bliżej, zmuszając tym chłopaka, żeby całkiem się na nim położył. Jednak był to przyjemny ciężar, na który mógł sobie pozwolić, a każda przerwa między nimi wydawała się być całkowicie zbędna. Może sam uważał się za mało atrakcyjnego, lecz sposób w jaki był adorowany przez Tomlinsona stanowił choć minimalny substytut dla jego własnej opinii na swój temat. Może zaczynał panikować, jednak nie wyobrażał sobie przeżyć tyle czasu bez bliskości szatyna obok. Prawdopodobnie zdążył go pokochać bardziej, niż jego racjonalny umysł był w stanie to pojąć.
- Brat, chodź na chwilę! - krzyknęła Charlotte, niestety przerywając tę słodką chwilę.
- Już, już... Chwili spokoju nie ma w tym domu...
Kiedy do uszu szatyna doleciał cichy chichot, nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu, jaki cisnął mu się na usta. Jak mógłby nie być w nim zakochany?
- Hazz, traktuję cię poważne. Może nie mówię tego na głos, ale na tę chwilę nie wyobrażam sobie spędzić resztę życia z kimś innym, niż tobą. Niż z osobą, która wprowadza do niego tyle harmonii i szczęścia.
- Wiem, przepraszam. Czasami staję się okropną marudą... Idź już do nich, sprawdzić, co chcą od ciebie.
Tomlinson skinął głową i podnosił się z łóżka. Młodszy od razu to wykorzystał, by ułożyć się wygodniej na całej jego powierzchni. Może myśl, iż ktoś taki jak Louis zechciał kogoś takiego, jak on nie wydawała się prawdopodobna, jednak nie zamierzał narzekać na ten stan rzeczy. Tak długo, jak miał go u swojego boku, nic złego nie mogło się wydarzyć.
- Jestem gotów zostać i studiować w Londynie, jeśli to sprawi, że będziesz spokojniejszy - wyznał Tomlinson, już stojąc przy drzwiach. To był impuls, lecz nie zamierzał wycofywać swoich słów.
Harry spiął się cały, kiedy dotarł do niego sens wypowiedzi starszego.
- Co? Nie ma mowy!
- Ej, ale Oxford jest niewiele niżej w statystykach, a...
- Zwariowałeś. Umawiam się z wariatem! Lou, idziesz na wymarzoną uczelnię, a ja na ciebie poczekam, czy to jasne? Nie będzie łatwo, ale nie pozwolę ci zrezygnować z takiej szansy.
- Porozmawiamy jeszcze o tym - odparł Tomlinson i wyszedł z pokoju nim Harry zdążył odpowiedzieć. Sam już nie był niczego pewny.
***
Przez całą drogę do domu Harry nie mógł przestać się uśmiechać. Nie był przyzwyczajony do ciągłego hałasu, niewielkiego chaosu, jednak nawet taki samotnik, jak on, czuł się tam... komfortowo, domowo. W tym czasie został jeszcze wrobiony w pomoc przy zdobieniu pierniczków - to nie tak, że długo protestował - oraz lepienie bałwana z piosenką z Krainy lodu na ustach najmłodszych, jednak zamiast narzekać na zmęczenie, zdecydował, iż też pragnie w przyszłości tak dużej rodzinki, gromadki dzieci, może kota, psa... Wyobrażał to sobie.
Był tak bardzo zaabsorbowany swoimi myślami, że nawet nie zauważył obecności mamy w domu, póki nie zagrodziła mu drogę do kuchni.
- Gdzie byłeś?
- Oh... Cześć, jak minął ci dzień? Też chcesz herbatę?
Styles szybko wyminął kobietę, nie dając jej szansy dostrzec tego strachu w zielonych oczach. Znowu miał się posłużyć Horanem?
- Nie zmieniaj tematu. I wiem, że nie byłeś u Nialla, więc postaraj się bardziej.
- Wnioskujesz to, gdyż...?
- Byłam u nich na kawie i w tym czasie twój przyjaciel uczył się w pokoju. Domyślam się, że ciebie przy tym nie było?
Harry domyślał się, iż nauka była oparta na serialach, jednak nie zdecydował się powiedzieć to głośno. Póki co musiał szybko wymyśleć w miarę prawdopodobną i nieszkodliwą wymówkę, co nie było łatwym zadaniem, kiedy Anne świdrowała go swoim spojrzeniem.
- Czekam. Powiesz mi w tej chwili albo dostajesz szlaban. Nie pozwolę, żebyś się wałęsał po mieście niewiadomo gdzie i z kim.
- Mamo, nie przesadzaj, to...
- Trzy...
- Naprawdę nie mogę nigdzie...
- Dwa...
- To chyba jakieś żarty - prychnął pod nosem.
- Jeden. Dalej nic mi nie powiesz?
Harry nie potrafił działać spontanicznie i tak samo każde kłamstwo zawczasu musiał dokładnie przemyśleć, a presja czasu ani trochę nie pomagała. Jedyne na co się zdobył to niepewnie wzruszenie ramionami.
- W porządku. Do końca tego roku nie wyjdziesz z pokoju. Mam nadzieję, że przez ten czas przemyślisz swoje zachowanie.
- Słucham?! Ale za... - trzy dni Louis organizuje urodziny, a moja niespodzianka nie jest jeszcze w pełni gotowa, dodał w myślach. Chciał jej to wykrzyczeć w twarz, jednak wtedy już z pewnością nigdzie by go nie puściła. Tęsknił za dniami, kiedy tak dobrze się z nią dogadywał, a żadne większe problemy nie stały im na drodze. - Mamo... Dlaczego?
- Ponieważ się o ciebie martwię i chcę wiedzieć, gdzie i z kim chodzisz. A jakby coś ci się stało?
Styles przełknął swoją dumę i mocno przytulił kobietę, tak długo, aż w końcu i ona odwzajemniła uścisk. Czuł łzy pod powiekami, jednak nie chciał jeszcze płakać.
- Proszę. Przepraszam, już więcej tak nie zrobię, tylko odpuść...
- Idź do pokoju, później porozmawiamy.
Anne nie chciała wyjść na złą matkę, jednak to chyba naturalne, że martwiła się o swoje dzieci, o to gdzie i z kim chodzą. A gdyby nie wrócił do domu? Coś mu się stało, ktoś napadł albo porwał? Co miałaby powiedzieć na policji, gdzie szukać? Harry był jeszcze bardzo słodkim i ufnym chłopcem, sam by się nie obronił. Nie zamierzała uprawiać czarnowictwa, lecz musiała brać pod uwagę wszystkie ewentualności. Czy to źle, że chciała dbać o swoje dzieci?
- Ja... Ugh... Byłem na siłowni. Pamiętasz Liama, nie? To jakiś czas temu... uh... zaproponował, że możemy razem chodzić. Tutaj w torbie mam dresy, ręcznik, wodę... Chcesz jeszcze sprawdzić, czy mi wierzysz?
Prawdopodobnie, gdyby zdecydowała się zajrzeć, odkryłaby, że w środku tak naprawdę znajduje się dziewczęca sukienka oraz para spodni, które Harry obiecał przerobić na coś nowego, ładnego. Prawdopodobnie w takiej sytuacji szlaban do końca roku trochę by się wydłużył. I najrawdopodobniej straciłaby zaufanie do syna na długi okres czasu.
A jednak nic takiego się nie wydarzyło.
- Dobrze, kochanie, wierzę. Tylko, proszę, mów mi o takich rzeczach, dobrze? Nie powiem, iż jestem zadowolona, że się z nimi zadajesz, ale wolę wiedzieć takie rzeczy, niż zastanawiać się, gdzie jesteś. I wciąż masz szlaban, rozumiesz?
Harry bał się, że w pewnym momencie głos mu się załamie, jeśli będzie chciał coś jeszcze dodać, dlatego zdecydował się od razu pójść do pokoju. Dopiero tam mógł wreszcie odetchnąć pełną piersią, choć wyrzuty sumienia po raz kolejny raniły jego serce wraz z każdym jego biciem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top