Rozdział 15. ...nie obiecuję, że ci się spodoba.

Harry zawsze starał się być najlepszy w szkole. Jeśli nie wychodziło mu w kontaktach międzyludzkich, to miał nadzieję nadrobić ten brak swoją wiedzą oraz inteligencją. Szczerze mówiąc, wolałby być przeciętnym uczniem, ale za to nie bać się rozmawiać z innymi osobami, lecz życie nie zawsze układa się tak, jak byśmy tego chcieli. Niezmiennie od lat był przygotowany na każdy sprawdzian, jeśli miał z czymś trudności, siedział do późna nad podręcznikami lub brał korepetycje, ale to już w ostateczności. Nigdy nie był na wagarach, nie ściągał, zawsze miał odrobioną pracę domową, regularnie się uczył, nie był najgorszą osobą w sportach, właściwie tylko z odpowiedzi ustnych miał kiepskie oceny. Dlatego nigdy nie był w takiej sytuacji, jak ta. Poprzedniego dnia wrócił do domu od Louisa dopiero o dwudziestej pierwszej, szybko odrobił pracę domową, ale nie miał już sił na naukę. I może to nie byłoby tragedią, jednak w szkole przypadkiem podsłyszał, jak koleżanki z klasy rozmawiały na temat sprawdzianu z biologii... I to już był koszmar. Nie mogło mu źle pójść, ale niewiele umiał, jedynie to co usłyszał na lekcji. Dlatego następne dwie przerwy przesiedział z nosem w książce, starając się zapamiętać chociaż te wytłuszczone regułki i wręcz modlił się o cud. Jeśli zapuści się też w nauce, straci jedną rzecz, która wychodziła mu dobrze.

- Harry, wszystko w porządku?

Louis już kolejną przerwę z rzędu próbował znaleźć chłopaka, co nie było takie proste. Może w normalnych warunkach jego czupryna z burzą loków górowała nad połową uczniów tej szkoły, ale jego irracjonalnie długie nogi na nic się zdawały, kiedy siedział skulny pod parapetem, niczym żółw w swojej skorupie. I przez moment był już szczęśliwy, że wreszcie natknął się na ten piękny uśmiech... Kiedy zamiast głębokich, słodkich dołeczków, ujrzał mocno zmarszczone brwi i nienaturalnie blade policzki.

- Hm? Oh... T-tak, jasne...

- Co się dzieje? Możesz mi powiedzieć. - Louis kucnął naprzeciwko młodszego i ułożył dłonie na jego kolanach. Ktoś skrzywił jego chłopca?

- Nie, to nic - mruknął Styles i pokręcił głową. Nie chciał, żeby się o niego martwił, ale równocześnie czuł przyjemne ciepło sercu. Zależy mu. - To... Po prostu wczoraj trochę się zasiedziałem u ciebie, zapomniałem o sprawdzianie, a mam zaraz i... Nigdy nie dostałem złej oceny z biologii i nie chcę tego zmieniać i, Boże, to żałosne...

Tomlinson przez moment się zastanawiał, aż ostatecznie wstał i wyciągnął rękę w kierunku bruneta.

- Chodź.

- Hm? - Harry zdezorientowany wpatrywał się w dłoń Louisa, lecz ostatecznie przyjął pomoc i wstał z podłogi. Sądził, że chłopak od razu go puści, a zamiast tego został zaciągnięty w niewiadomym kierunku. Nie potrafił ukryć uśmiechu, który cisnął mu się na usta, kiedy wpatrywał się w ich dłonie. Jego chłodniesza, większa, bez śladów tuszu, z tą ciepłą, drobną, pokrytą tatuażami. Był tak zafascynowany tym widokiem, że nawet nie zwracał uwagi na to, gdzie idzie, aż nie zatrzymali się przy jego szafce.

- Lou?

- Profesorka widziała cię?

- Nie...? Chyba? Nie wiem? Co ty wymyśliłeś?

Tomlinson uśmiechnął się szeroko, a chłopak na ten widok zaczął odczuwać dziwną mieszankę niepokoju i podekscytowania. Co on znowu wymyślił?

- Nie dostaniesz jedynki ze sprawdzianu, na którym cię nie będzie.

Harry przez chwilę przyglądał się koledze, szukając po nim oznak kłamstwa, jednak nic takiego nie znalazł.

- Czy ty chcesz... pójść na wagary?

- Dlaczego nie? Będzie fajnie, a przy okazji będziesz miał więcej czasu na naukę. Dawaj.

Chłopak w pierwszej kolejności chciał się nie zgodzić, powiedzieć, że każdy musi brać odpowiedzialność za swoje decyzje, lecz słowa Louisa miały sens, a on przecież tak naprawdę chciał skończyć ze starym sobą. Miał być inny, odważniejszy, popełniać głupstwa, jak inni rówieśnicy... Dlatego ostatecznie nieśmiało uśmiechnął się do starszego i skinął głową.

- Dobrze, ale muszę wrócić do domu o normalnej porze, żeby nie było to podejrzane.

Tomlinson zasalutował niczym prawdziwy żołnierz, wywołując tym cichy śmiech u Harry'ego. Nawet nie sądził, że pójdzie tak szybko. Za łatwo mu szło sprowadzanie tego niewinnego chłopca na złą drogę. Choć skłamałby, gdyby powiedział, że ma wyrzuty sumienia.

Nim się obejrzeli, wspólnie siedzieli już w samochodzie i opuszczali teren szkoły. To była pierwsza ucieczka Louisa w tym roku, chciał na początek pozbierać więcej frekwencji, żeby później pod koniec każdego z trymestrów mieć więcej wolnego, ale nie mógł zostawić Harry'ego w potrzebie, a każda wolna chwila z chłopakiem była warta wszystkiego.

- To co, gdzie jedziemy? - zagadał szatyn, na moment zerkając na towarzysza. Wyglądał na bardzo spiętego, dlatego od razu chwycił go za rękę, przynajmniej zyskując tym nieśmiały uśmiech.

- Um... Wiesz... Właściwie, nigdy w życiu nie wagarowałem, więc jakby... Nie mam doświadczenia...

- U mnie odpada, bo Dan ma dzisiaj wolne, a u ciebie?

Brunet wydął wargi rozczarowany. Polubił pokój Tomlinsona, był taki inny od tego Harry'ego. Fakt, Styles starał się ozdabiać swój pokój najbardziej, jak tylko się dało, dlatego też przewijały się przez niego wszystkie kolory tęczy, od niebieskich ścian przez zielone żaluzje, aż po fioletowy fotel, miał parę zdjęć na szafce, swoje pluszaki, których nie miał serca wyrzucić - obejrzenie Toy story było jedną z gorszych decyzji jego życia - czy też stos książek, a mimo to nie czuł się, jakby to był w stu procentach jego pokój. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, iż każda najmniejsza zmiana, jak chociażby głupi obraz na ścianie musiały być przed wdrożeniem zaaprobowana przez jego mamę, która miała decydujące zdanie na każdy temat. Pewnie, wiele razy próbował oponować, że to przecież jego pokój, jednak argument polegający na tym, że dom należy do niej oraz Robina niszczył całą jego linię obrony. W każdym pomieszczeniu miało być ładnie, a dokładniej tak, żeby to jej się podobało. Pokój Louisa może nie był tym, co chciałby osiągnąć w swoim, jednak miał o wiele więcej swobody, uroku, niżeli jego. Plakaty z ulubionymi piłkarzami oraz zespołami, ściana pełna winyli, jedna ze ścian pomalowana całkiem na czarno, czy też inna z graffiti zrobionym przez Zayna nie przemawiały do niego - choć stos najróżniejszych poduszek na łóżku by przygarnął - a przynajmniej pod względem wizualnym, lecz czuć w nim było duszę jego mieszkańca. Był pewny, że jeszcze będzie tam chciał wrócić.

- U mnie nikogo nie ma, ale mama czasami wraca niezapowiedzianie wcześniej z pracy, więc nie chciałbym ryzykować...

- Okay, coś wymyślimy. Przeważnie uciekam z chłopakami i idziemy do któregoś z nas albo na pizzę... No, ale to twój pierwszy raz, więc musi być trochę bardziej wyjątkowo.

- Nigdy nie wagarowałeś sam?

Louis zatrzymał się na światłach i zerknął na młodszego. Przez chwilę się wahał, jednak w ostateczności zdecydował się włączyć lewy kierunkowskaz i puścił oczko brunetowi.

- Dobra, zabiorę cię w jedno z moich miejsc, ale nie obiecuję, że spodoba ci się.

- Um... Co to będzie? Będą tam tłumy?

Tomlinson parsknął śmiechem i pokręcił głową. Dał chłopakowi szybkiego buziaka w policzek na moment zanim ruszył dalej.

- Nie, spokojnie. Nie zastaniesz tam żadnej żywej duszy. Czy są duchy, tego nie wiem.

Harry spojrzał na kolegę przerażony. Oglądanie horrorów to jedno, ale znaleźć się w miejscu, jak z takich filmów, to już zupełnie inna bajka. Co też Louis wymyślił?! A mógł spokojnie siedzieć w szkole, może coś by napisał na sprawdzianie, później ewentualnie by się poprawiło. Zachciało mu się przygód i zmian! Obserwował przez okno, jak powoli opuszczali tę bardziej zatłoczoną część Londynu, nawet zaczynał mieć wątpliwości, czy aby na pewno dalej są w tym samym mieście, a jego niepokój zbierał na sile. On zawsze wiele chciał, jednak im bliżej realizacji, tym więcej znajdował wymówek, żeby tylko nie wychodzić ze swojej bezpieczniej bańki. Tylko Niall wiedział, ile to już razy szli wspólnie na imprezę, ale w ostatniej chwili mama prosiła go o coś, bolał go brzuch, noga... która następnego dnia magicznie zdrowiała.


Prawie godzinę drogi od szkoły samochód zatrzymał się obok wysokiej, zardzewiałej bramy, za którą stał jedno-, a może nawet dwupiętrowy dom. Jeden z tych, za które w latach ich świetności trzeba było wydać sporo gotówki, a jego korytarzami biegały jedynie dobrze urodzone panienki pilnowane przez służbę. Niestety teraz cały był pokryty brudem, w jednym miejscu schody się zawaliły, a w dachu dało się dojrzeć dziurę, jakby okno do wnętrza tej pięknej, ale zapomnianej budowli. Po ścianach powoli wspinały się jakieś pnącza, wręcz miało się wrażenie, że wyrastały z murów, być może jednak to właśnie one chroniły ten budynek i trzymały go w ryzach. Wzbudzał u Stylesa uczucie melancholii.

- To tutaj? - szepnął, przyglądając się domostwu.

- Tak. Trochę, jak w horrorze, nie? Chociaż tam przeważnie nastolatki trafiają do opuszczonych budynków, bo samochód im się popsuł albo się zgubili.

- Niekoniecznie - mruknął Styles i wysiadł. - Chociażby w Upiorne opowieści po zmroku dzieciaki przyszły same, bardziej z ciekawości, niż przymusu.

Szatyn dołączył do chłopaka i niepewnie zahaczył swoim małym palcem o ten kolegi. Uśmiechnął się lekko, widząc delikatny rumieniec, jaki wkradł się na jego policzki i trącił ramieniem.

- Jaki ekspert. To co, idziemy, czy jednak chcesz pojechać gdzieś indziej?

- Czekaj! - wykrzyknął młodszy i odwrócił się w stronę Louisa. - Ty serio chcesz tam wejść?! Przecież... to chyba niebezpieczne? I nikt nas nie posądzi o włamanie? Poza tym brama jest pewnie zamknięta...

Tomlinson wywrócił oczami i szarpnął bramą, żeby sprawdzić czy jest równie stabilna, co kilka tygodni temu. Na jego usta wpełzł szeroko uśmiech, a następnie chwycił się mocniej krat.

- Nikogo tam nie ma, chyba że jakiś bezdomny się przypałęta, ale tutaj jeszcze żadnego nie widziałem. A jak nikogo nie ma, to nikt nie doniesie, nie? Odwiedziłem już kilka opuszczonych domów, jeden szpital i nigdzie nic mi się nie stało. A ten... cóż, jest moim ulubionym, dlatego właśnie tutaj cię zabrałem.

Jeśli wcześniej Harry był lekko zarumieniony, to w tamtym momencie płonął niczym żywa pochodnia. Louis zabrał go w swoje ulubione miejsce. Jego. Obserwował szatyna, który zaczął się wspinać po bramie, a już po chwili stał po drugiej stronie i machał do niego.

- Chodź. Tylko odłóż telefon i co tam jeszcze masz na trawę, żeby ci nie wypadł z takiej wysokości.

Normalnie nie zdobył by się na taki krok, ale był nim Louis, a on by nie pozwolił, żeby stała mu się krzywda. Ufał mu. Dlatego, mimo wątpliwości, spełnił polecenie chłopaka i wspólnie udali się w kierunku budynku. Z perspektywy w samochodzie nie było tego widać, lecz im byli bliżej, tym Harry miał wrażenie, że dom rośnie na jego oczach. Zmarszczył brwi, widząc że starszy ominął drzwi frontowe i podszedł do otwartego okna, ale nie zamierzał tego komentować. On był tutaj pierwszy raz.

- Są zablokowane - wyjaśnił Tomlinson, jakby czytając mu w myślach. - Wejdę pierwszy i ci pomogę, bo na podłodze jest parę odłamków szkła. Swoją drogą, o której mamy być pod twoim domem?

- O piętnastej najpóźniej - westchnął cicho i po raz kolejny podążył za szatynem. Oby nie żałował...

Już miał zacząć narzekać, że jego piękne, nowe buty były całe w pyle, kiedy uniósł wzrok, a jego oczom ukazał się iście baśniowy widok. Przez dziurę w dachu do środka wypadały promienie słońca, muskając swym blaskiem schody, podniszczone meble, stare deski, czy różne przedmioty, które pospadały na podłogę, a jeszcze nikt ich nie wykradł. W powietrzu tańczył powoli kurz do niesłyszalnej dla jego uszu muzyki, wzlatywał, opadał, mieniąc się niczym drobinki brokatu. Mimo całego brudu, bałaganu, wyglądał niczym oderwany z rzeczywistości. Prawdopodobnie nawet by się nie zdziwił, gdyby nagle ze schodów zaczęła schodzić wytworna kobieta w sukni z ubiegłego wieku, a może i XIX.

- Wow... Niczym z Pięknej i bestii.

- O tym samym pomyślałem, kiedy pierwszy raz tutaj trafiłem. Mogę prosić? - ukłonił się przed chłopakiem i wyciągnął dłoń.

- Oh... Ale... Ja nie potrafię i nie gra żadna muzyka.

Tomlinson niespecjalnie przejął się jego słowami i przyciągnął go bliżej siebie. Ustawił ich w prowizorycznej ramie, jak nigdy żałując, że jest niższy od bruneta po czym zrobił pierwszy krok do przodu.

- Tej historii bieg
Stary jest jak świat
Obce dusze dwie
Wtem coś zmienia się
Nie wiadomo jak...*

Usta Harry'ego opuścił cichy chichot, kiedy wspólnie tańczyli do piosenki z Pięknej i bestii śpiewanej przez Louisa. Szatyn miał naprawdę ładny głos, raczej delikatny, ale bardzo przyjemny w słuchaniu. Pragnął, żeby jeszcze kiedyś coś mu zaśpiewał, nawet jeśli przez to był zmuszany do takiego upokorzenia. Choć Tomlinson nie powiedział ani słowa, kiedy kilka razy zdążył go podeptać, a jedynie kontynuował piosenkę i prowadził po ich niewielkim, baśniowym parkiecie. Kiedy prawie wyszeptał ostatnie słowa, nachylił się i ucałował wierzch dłoni bruneta.

- Nie było, aż tak źle.

- Jesteś beznadziejnym kłamcą - odparł młodszy, rumieniąc się intensywnie. Pragnął dodać, że go kocha, jednak nie miał dość odwagi. Miał ochotę płakać nad tym, jak wielkim był tchórzem i ciotą, ale zamiast tego uśmiechnął się szeroko i przytulił go. Pierwszy raz sam wyszedł z taką inicjatywą, co choć trochę go pocieszyło. Małymi kroczkami...

Szatyn mocno objął Harry'ego, a jego serce waliło w zawrotnym tempie. Był ciekaw, czy rzeczywiście w całym budynku dało się go usłyszeć... Pierwszy raz w życiu się zakochał i już uwielbiał to uczucie. Jedynym z czym mu się kojarzyło, to szczęście rozsadzające go od środka tak bardzo, że wręcz miał ochotę płakać z nadmiaru emocji. Pocałował Stylesa w policzek i chwycił go za rękę, pragnąc wciąż trzymać go blisko siebie.

- Chcesz zobaczyć więcej, czy się boisz? Dalej jest ogromna biblioteka, tylko musimy być ostrożni, bo niektóre książki są naprawdę stare... Mają też fortepian, co dziwne, gdyż wygląda na drogi, tylko rozstrojony. Próbowałem na nim grać, ale nic z tego. Z dachu jest piękny widok na zachód słońca, jednak nie mamy, aż tyle czasu plus po zmroku z romantycznej scenerii niczym z bajki zmienia się w miejsce z naprawdę krwawego horroru.

- Krwawe przeważnie są z mordercami, a tutaj prędzej bałbym się, że coś mnie opęta. Uh... Prze-epraszam? - szepnął, widząc niezadowolony wzrok szatyna. - Demony też mordują, ale... preferują skręcony kark i tego typu... zabawy.

- Nie wygram z tobą?

Harry wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.


- Dlaczego lubisz chodzić w takie miejsca? Znaczy... to nie jest typowe hobby...

Louis od razu się rozpromienił. Poprowadził chłopaka do jednego z pokoi, gdzie leżały rozwalone różne papiery, deski oraz kilka rozbitych ramek. Ostrożnie usiadł na jednym z foteli i sięgnął po jakiś notes.

- Widzisz... To po prostu bardzo fascynujące. Pomyśl tylko, ile historii skrywają te ściany! Lubię wyobrażać sobie, co się działo... Tutaj są listy miłosne do jakiejś Mary - wskazał na stos kopert pod oknem. - Jak myślisz, od kogo są? Może jej mąż wyjechał na wojnę i bardzo za nią tęskni? Może cichy wielbiciel, który nie mógł wyznać jej swojego uczucia? Kochanek? Kochanka? Tyle tajemnic do rozwiązania, powieści do napisania... Być może siedziała właśnie na tym fotelu? Czy płakała, kiedy je czytała? Uśmiechała? Ewentualnie nigdy nie otrzymała je do swych rąk i tyle lat żyła w niewiedzy? Co się z nią stało?

- Byłeś kiedyś zakochany? - wypalił Harry.

Louis spojrzał na chłopaka i westchnął cicho.

- Tak, raz. A dokładniej... Oh, pieprzyć to. Chciałem cię o to spytać w bardziej romantycznej scenerii, ale nie potrafię być cierpliwy. - Odłożył dziennik na bok i podszedł do Stylesa. - Wiem, że znamy się raptem miesiąc, nawet niecały, jednak w ciągu tego czasu zdążyłem przepaść w blasku twoich oczu oraz tym niemalże magicznym uśmiechu. Jeśli też nie jestem ci obojętny... Zostaniesz moim chłopakiem? Miałem przygotowaną całą długą przemowę, ale zostawiłem tę karteczkę w domu i kompletnie zapomniałem, co chciałem powiedzieć. To jest bardziej stresujący moment, niż się spodziewałem!

Brunet uchylił szeroko usta, wpatrując się w Louisa. Do oczu nabiegły mu łzy, a on sam nie potrafił wydusić żadnego słowa przez ściśnięte gardło. Kilka razy próbował coś powiedzieć, cokolwiek, najlepiej, że go kocha i marzył o tej chwili, że nie potrzebuje niewiadomo jak pięknego wstępu, a wszystko jest jak najbardziej idealne... Jednak jedynym co był w stanie zrobić, to ukryć rumianą twarz w drżących dłoniach i nieśmiało skinąć głową. Żałosny. Dlaczego on?

- Harry, spokojnie - usłyszał cichy szept, a zalewie sekundę później poczuł silne ramiona owinięte wokół jego wątłego ciała. Starszy głaskał go leniwie po plecach, natomiast Styles tylko starał się uspokoić i przestać być taką żałosną ciotą. - Jeśli to za dużo, zrozumiem, naprawdę...

- N-nie... - w końcu udało mu się cokolwiek wydusić niemal szeptem. - Ja... Chcę... Naprawdę.

Louis odsunął się na prawdę centymetrów i ujął jego twarz w dłonie. Delikatnie pogłaskał zaczerwienioną skórę kciukami, aż w końcu udało mu się ujrzeć ten piękny uśmiech. I wtedy Louis zmniejszył odległość między ich ustami, a Harry poczuł, że przepadł. Miał wrażenie, iż z każdym pocałunkiem stawał się coraz lżejszy, aż w końcu zaczął latać, unosić się ponad cały ten świat. W tamtym momencie już nic nie istniało, czas, miejsce... Być może nawet wokół nich toczyło się życie, gdzieś śpiewały ptaki, jeździły samochody, słońce uparcie starało się przebić przez zabite okna, jednak on tego nie dostrzegał. Tutaj nawet nie chodziło o sferę fizyczną, choć oczywiście było to przyjemne, jednak największe znaczenie miała dla niego ta psychiczna. Louis wyznał mu miłość, chce go. Tego przeciętnego, nudnego chłopca, który nie miał mu nic do zaoferowania...

- Kocham cię - szepnął, kiedy straszy przerwał pocałunek i oparł ich czoła. Bał się otworzyć oczy, nie wiedząc co może ujrzeć.

- Ja ciebie też.

Harry nieśmiało spojrzał na Louisa, kiedy ten jeszcze raz krótko go pocałował i uśmiechnął się tak szeroko, jak tylko potrafił. Gdyby wiedział, że to jest takie proste... Może Tomlinson miał rację i powinien w końcu się otworzyć na życie?

- Lou, a jak myślisz, kim ostatecznie była Mary?

- Oh, dużo na ten temat rozmyślałem i wydaje mi się...

Jeszcze trzy godziny tam spędzili, wędrując po prawie całym budynku. Szatyn opowiadał mu o historii, jaką udało mu się zdobyć z najróżniejszych dzienników, obrazów, listów, a Harry słuchał go z zapartym tchem, chłonąc każde słowo, jak gąbkę, będąc tak po prostu bezgranicznie zauroczonym swoim chłopakiem. Od czasu do czasu skradali sobie krótkie pocałunki, czy delikatne uśmieszki i to było wszystko, czego było trzeba Stylesowi do szczęścia.

💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚💙💚

* "Tej historii bieg" - Piękna i bestia
Media ☝️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top