Rozdział 5
~Łukasz~
Chyba bardzo lubię przysparzać sobie problemów. Szkoła, drużyna, te cholerne problemy w domu, to za mało, co? Musiałem wplątać się w jakiś chory zakład. Nigdy więcej, przyrzekam.
Rozpoczęcia tego całego przedstawienia nie ułatwia mi ten wredny blondynek, który myśli nad decyzją od 4 dni. Jeżeli do końca jutrzejszego dnia nie powie, jakie jest jego stanowisko w tej sprawie, będę zmuszony trochę inaczej sobie z nim porozmawiać. Doszedłem do wniosku, że albo on, albo nikt. Nie jest jakiś wyjątkowy czy coś, po prostu nie jestem desperatem, nie będę biegał po całej szkole i pytał: "Cześć, będziesz moim chłopakiem przez następny miesiąc? Bardzo proszę!". Wszystko ma swoje granice, moja duma rówież. A może w ogóle porzucić ten zakład? Może Dawid ma rację, bardziej poniżę się robiąc to wszystko. Jednak skoro już zdążyłem niemal błagać go o zgodę, to nie ma sensu się teraz wycofywać. W porównaniu do tego, przez co przeszedłem do tej pory, ten zakład to pikuś. Chyba.
- Łukasz, za chwilę kolacja, zejdź na dół. - powiedziała gosposia, zaglądając do mojego pokoju. Tak, dokładnie - mam gosposie. Matka jest adwokatem, a ojciec kardiologiem. Tworzyliśmy z pozoru szczęśliwą rodzinkę, ale tak naprawdę matki praktycznie nie było w domu, a jak już była, nie miała nawet czasu zamienić ze mną słowa, a ojciec, kiedy nie pracował, chodził do kasyna. Dużo razy bywało, że wracał kompletnie pijany i wściekły, bo przegrał. Nie raz próbował też podnieść na mnie rękę, ale w ostatniej chwili wracał po rozum do głowy. Ugh, cholerna patologia.
Poszedłem do jadalni i zobaczyłem ten sam obrazek, co zwykle. Ojciec, z tabletem w ręku, matka, wykłócająca się z kimś przez telefon. Pewnie znowu ma problemy z klientem, o których na pewno zaraz opowie. Ojciec wtedy będzie udawał, że słucha, a mama zacznie użalać się nad sobą, że nikt jej nie rozumie. Aż w końcu temat przejdzie na mnie. Standardowe pytanie, rzucone od niechcenia i ze zwykłej konieczności: "Jak tam w szkole?''. Odpowiem to, co zwykle, że jest okej. Były takie czasy, że się rozgadywałem, ale już dawno minęły, ponieważ zawsze znajdywało się coś ciekawszego, ważny telefon lub jakiś bzdurny program w telewizji i nie zdażyło się, abym dokończył swoją myśl. Uznałem, że nie ma potrzeby zawracać im głowy. Stanowiliśmy, tak po zastanowieniu, typową bogacką rodzinkę, którą często przedstawia się w jakichś filmach.
- Usiądź proszę, Łukasz, zaraz przyniosę jedzenie. - oznajmiła Maria, bo tak miała na imię gosposia, i uśmiechnęła się promiennie. Lubiłem ją, spełniała się lepiej w roli matki, od mojej rodzicielki. Nie dlatego, że gotowała i sprzątała, po prostu wiedziałem, że mogę na niej polegać, wspierała mnie. Byłem jednak świadomy tego, że robi to ze względu na ogromną pensję, którą co miesiąc dostaje od mojego ojca. No, ale chociaż umie dobrze udawać, prawda?
- Jak tam w szkole, synu? - zapytał ojciec, kiedy usiadłem naprzeciwko niego, przyglądając mi się przez chwilę. O kurde, widzę, że dziś jest nad wyraz opiekuńczy. - Macie teraz jakiś mecz?
- W szkole, jak w szkole. - wzruszyłem ramionami - Tak, w tym miesiącu będziemy grać dosyć sporo meczów.
- Och, no to świetnie, może uda mi się wpaść na jakiś z mamą. Prawda, kochanie? - zwrócił się do mamy. Ta kiwnęła głową, nawet nie wiedząc, co ojciec właśnie do niej powiedział. Zresztą, ja również nie bardzo zdawałem sobie z tego sprawę. Oni przyjdą na mecz? Już to widzę.
- Nie ma takiej potrzeby. - burknąłem i w tym momencie przyszła Maria z kolacją, którą przygotowała.
- Tak sądzisz? - ojciec spojrzał na mnie, marszcząc brwi ze zdziwienia. Na jego twarzy błądził delikatny, drwiący uśmieszek.
- Oczywiście.
- Ewa, słyszałaś? Nasz jedyny syn nie chcę nas na swoim meczu. - oznajmił matce, która właśnie, a raczej wreszcie, przestała rozmawiać przez telefon.
- Łukasz, trochę szacunku, do jasnej cholery! My tu wylewamy siódme poty, żeby zapewnić ci dobry byt, a ty odpłacasz się nam w ten sposób?! - uniosła się i zebrała przy tym zdziwionie spojrzenia ode mnie i od ojca. Oboje widać nie sądziliśmy, że tak poruszy ją ta informacja, jednak za chwilę uświadomiłem sobie, tak jak pewnie i ojciec, że przed chwilą rozmawiała przez telefon z opornym klientem. No jasne, na kimś w końcu trzeba wyładować zbędne emocje.
- Możesz przestać? Doskonale wiem, co robicie. Ba! Powiem więcej - robicie tego aż za dużo. Dlatego też podejrzewam, że nie znaleźlibyście czasu na mecz. Robię wam wręcz przysługę, nie skomląc, żebyście raczyli przyjść obejrzeć jakiś tam meczyk waszego synusia, a tu jeszcze pretensje? No wiecie co? - pokręciłem głową z ironicznym uśmiechem i wbiłem wzrok w talerz.
- Bezczelny gówniarz. - mruknął pod nosem ojciec, poczułem na sobie jedno z jego groźnych spojrzeń. Miewałem momenty, że naprawdę się go bałem, a podobno z ojcami synowie mają najlepszy kontakt. Paradoks, prawda?
Wieczorem postanowiłem sobie, że jutro porozmawiam z Dawidem, tak więc zaraz po przyjściu do szkoły rozpocząłem poszukiwania. Okazały się one jednak daremne, gdyż ten frajer, moja ostatnia deska ratunku, raczył nie pojawić się dziś na lekcjach. Hm, no cóż, będzie trzeba zrobić mu małą wizytę domową.
- No i jak tam, Łuki, nadal szukasz swojej miłości czy już znalazłeś? - prychnął Michał, kiedy właśnie kierowałem się do wyjścia po zakończeniu lekcji. Rzuciłem mu pełne wrogości spojrzenie, a on uniósł ręce w geście obronnym. - Oj, to widzę jednak nadal singiel. Spiesz się, kochanie, bo w poniedziałek zaczynam odliczać.
- Wiem. Daj mi spokój, zjebie. - warknąłem i wywołałem tym głośny śmiech szatyna. Istnieje naprawdę mało osób, które potrafiłą doprowadzić mnie do furii i Michał się do tej grupy zalicza.
- A może powinienem ci pomóc? - mruknął i posłał mi głupawy uśmieszek.
- Ty mi? Niby jak? - zmarszczyłem brwi i nim się spotrzegłem, byłem juz przyciśnięty do ściany przez Michała.
- W gruncie rzeczy, twoje zadanie nie zostało wymyślone, ot tak - pstryknął palcami.
- Naruszasz moją przestrzeń, puść.
- Zawsze mi się podobałeś, ale nie powiedziałem ci o tym, bo pewnie jesteś hetero? Teraz jednak jest zakład, może przekonasz się do mnie przez ten miesiąc? - powiedział zachrypniętym głosem wprost do mojego ucha. Przeszedł mnie dreszcz i zrobiło mi się niedobrze. Tak, teraz brakuję mi jeszcze kumpla, który jest we mnie zakochany. Kiedy to wszystko dobiegnie końca, chyba wybiorę się do jakiegoś talk show, ludzie będą mieli ubaw.
- Chyba cię do końca powaliło! Odsuń się, do cholery! - wyszarpałem się Michałowi i od razu zmierzyłem w stronę wyjścia.
- Łukasz, mówię serio. - usłyszałem jeszcze za sobą. Przystanąłem.
- Nie obchodzi mnie to, nie jestem jakimś pieprzonym pedałem. Nie poruszaj lepiej więcej tego tematu, bo następnym razem dostaniesz w twarz. - ostrzegłem chłodnym tonem - Zrobię to, co mam zrobić, ale jeśli myślisz, że moja orientacja ulegnie przez ten miesiąc jakiejś zmianie, to się mylisz.
- Ale...
- Po prostu znaj swoje miejsce, okej? - przerwałem mu i ruszyłem przed siebie.
~*~
Dopiero w drodze do Dawida, zacząłem zdawać sobie sprawę, jak to co stało się w szkole, mną wstrząsnęło. Sam nie wiem, dlaczego. Bardziej mnie chyba jednak zdzwiły... wyrzuty sumienia. Może zareagowałem zbyt gwałtownie. No, ale jak, do cholery jasnej, ma zachować się człowiek przyciśnięty przez swojego, jak do tej pory, kolegę do ściany? Zresztą prawdopodobnie gdybym się z nim cackał, to jeszcze bardziej by się mnie uczepił. No, nieważne, jak postąpiłem, efekt końcowy tak czy siak byłby ten sam. Nie mam zamiaru odwzajemniać jego uczuć. Ech, z każdym kolejnym dniem moje życie robi się coraz bardziej popieprzone.
- Dzień dobry, zastałem Dawida? - spytałem prawdopodobnie mamę blondyna, kiedy stałem przed drzwiami jego domu.
- Dzień dobry, tak, już wołam. Wejdź. - zaprosiła mnie do środka i uśmiechnęła się szeroko.
- Dziękuję.
- Dawid, pozwól tu, ktoś do ciebie! - krzyknęła, posłała mi jeszcze jeden uśmiech i oddaliła się w stronę kuchni. Po chwili usłyszałem kroki i przede mną ukazał się Dawid.
- A co ty tutaj robisz? - zapytał wyraźnie zdziwiony.
- Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry. - wzruszyłem ramionami. - Musimy porozmawiać.
- Um, no dobra, to chodź.
Ruszyłem za Dawidem, oglądając po drodze różne fotogranie, porozwieszane na beżowej ścianie. Na każdym zdjęciu był tylko Dawid w towarzystwie swojej mamy lub on sam. Kiedy przeszedłem przez próg drzwi, moim oczom ukazało się przestrzenne pomieszczenie. Wystrój był minimalistyczny, na jasnych ścianach dostrzegłem porozwieszane plakaty zespołów, które, nawiasem mówiąc, bardzo lubię. W całym pokoju panował porządek, tego akurat bym się po nim nie spodziewał.
- Co jest z twoim ojcem? Mieszka tu? - sam nie wiem, dlaczego zadałem mu to pytanie. Dawida najwyraźniej też zaskoczyła moja ciekawskość, bo popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Nie, rodzice rozwiedli się kilka lat temu. Tata mieszka w Warszawie. - odpowiedział w zamyśleniu. - Dlaczego pytasz?
- Tak tylko. - podrapałem się po karku i wykrzywiłem usta w lekkim uśmiechu. Dlaczego się uśmiechałem? Nie panuję dziś chyba nad tym co mówię i robię.
- Dobra, więc o co chodzi? Chyba nie przyszedłeś rozmawiać o mojej rodzinie?
- Nie - zaprzeczyłem szybko i przez głowę przeszła mi myśl, żeby opowiedzieć Dawidowi o dzisiejszym nieprzyjemnym spotkaniu z Michałem. No, ale w sumie, po co mu to wiedzieć? - Minęły już cztery dni, odkąd poprosiłem cię o... tamto. Zostały mi tylko trzy do rozpoczęcia tej całej pokazówki, więc mógłbyś się określić.
- A, faktycznie, kompletnie o tym zapomniałem. - powiedział i uśmiechnął się wrednie.
- Błagam cię, nie doprowadzaj mnie do ostateczności. - warknąłem - Jaka jest twoja decyzja?
- Cóż.. To może być ciekawe doświadczenie, jednak mam jeden warunek.
- Jaki?
- Będę grał na twojej pozycji na wszystkich meczach przez ten miesiąc.
- Jesteś taki przewidywalny. - prychnąłem - Niech będzie.
- No to w porządku. - mruknął - Naprawdę ciężko uwierzyć, że poważny kapitan potrafi tyle poświęcić dla jakiegoś zakładu. A może nie chcesz zawieść Michała, hm?
Kiedy wypowiedział to imię, przeszły mnie ciarki. Mam wystarczająco dość jak na dziś tego typa, a on jeszcze mi o nim wspomina. Nie chcę go zawieść? Też coś!
- Powiedziałem już, dlaczego to robię, nie poruszaj więcej tematu tego idioty. Pójdę już, do jutra. - powiedziałem i opuściłem pokój Dawida. Kiedy wracałem do domu, zadzwonił do mnie nie kto inny, jak Michał. Od razu odrzuciłem połączenie, mam go dziś już po dziurki w nosie. Westchnąłem. Byle do poniedziałku i do końca tego wszystkiego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top