Rozdział 1

        Muszę przyznać, że Kraków to miasto o wyjątkowym klimacie. Budzi chyba jeszcze większe wrażenie od Sopotu. Dom, w którym mieliśmy zamieszkać też był niczego sobie. Mimo, że już tęskniłem za moim dotychczasowym życiem, nie było aż tak źle, jak się spodziewałem. No, ale pozostaje jeszcze kwestia szkoły. Zaaklimatyzowanie się jednak mnie nie ominie.

   Następnego dnia mama podwiozła mnie pod szkołę. Był to duży budynek, który może i wyglądałby jak reszta innych, jeśli nie byłby biały. Naprawdę, ta szkoła przypominała zakład psychiatryczny. Dość dziwny wygląd zewnętrzny budynku rekompensował ładny, zadbany ogróg, duże boisko do gry w piłkę nożną i koszykową. Za placówką zauważyłem niewiele mniejszą halę sportową. To właśnie tam miałem zamiar spędzać większość czasu. Obym się nie zawiódł.

- Miłego dnia i powodzenia. - powiedziała mama i potargała moje włosy. Przyda się, pomyślałem.

Przeszedłem przez próg, znalazłem się w wielkiem korytarzu. Na pierwszy rzut oka wnętrzne wyglądało bardziej obiecująco. Spojrzałem na zegarek - lekcje już trwały, a ja nie mogłem znaleźć swojej klasy. Postanowiłem usiąść gdzieś i poczekać aż skończy się pierwsza lekcja, wtedy zapytam kogoś o drogę. W końcu nigdzie mi się nie spieszy. 

Nagle zobaczyłem dziewczynę, która właśnie wchodziła do szkoły. Była to ładna, średniego wzrostu, szczupła blondynka. Rzuciła mi przelotne spojrzenie i minęła pospiesznym krokiem.

- Hej, poczekaj! - zatrzymałem ją.

- Tak? - zapytała i spojrzała na mnie wyczekująco.

- Możesz mi powiedzieć, gdzie jest sala 211? Jestem tu pierwszy dzień i nie bardzo się orientuję, a i tak jestem już spóźniony. – wstałem i podrapałem się po głowie.

- Też idę do Sali 211. Czyli to ty jesteś ten nowy. Cześć, jestem Agata. - wyciągnęła rękę i szeroko się uśmiechnęła.

- Dawid, miło mi poznać. - uścisnąłem jej dłoń i odwzajemniłem uśmiech. Następnie pokierowaliśmy się do klasy, gdzie trwała lekcja polskiego.

  Reszta dnia minęła spokojnie, poznałem większość osób z klasy. Podobało mi się. Było widać bardzo wyraźnie, że trzymają się razem i wzajemnie sobie pomagają. No.. może poza jedną osobą, która zdawała się być kompletnie zatracona w swoim własnym świecie. Tą osobą był Łukasz, jak zdążyłem się dowiedzieć. Był wysoki, szczupły, miał czarne jak smoła włosy, które były w kompletnym nieładzie. Nikt z nim nie rozmawiał, ale i on nie palił się do rozmowy. Mierzył wszystkich chłodnym spojrzeniem, a jego wyraz twarzy zdawał się mówić coś w stylu „Jestem lepszy od ciebie, nie mam ochoty tracić na ciebie swojego jakże cennego czasu”. Intrygował mnie, ale i drażnił.

  Skończyła się czwarta lekcja i razem z Agatą uznaliśmy, że pójdziemy coś zjeść do stołówki. Chociaż minęła pora drugiego śniadania w stołówce panował gwar i nie słyszałem nawet własnych myśli.

- Chodź, tam nie ma kolejki – powiedziała Agata i pociągnęła mnie w stronę stoiska z jedzeniem, przy którym stała gruba, mająca nieprzyjemny wyraz twarzy kucharka, która w jakimś stopniu przypominała mi... buldoga. Tak, może to i dziwne porównanie, ale w tym przypadku jak najbardziej trafne.

Po kupieniu czegoś do jedzenia, zaczęliśmy rozglądać się za wolnym stolikiem. Można by powiedzieć, że graniczyło to z cudem, dlatego zaproponowałem wyjście na zewnątrz. Wreszcie mogłem dokładnie zwiedzić ogród, który od samego początku przykuł moją uwagę. No, zaraz po śnieżnobiałej szkole. Przysiedliśmy się na pierwszej ławce z brzegu, tuż obok żywopłotów. Aż cięzko było uwierzyć, że była to zwykła, publiczna szkoła. To wszystko prezentowało się jeszcze lepiej od mojej starej (prywatnej) szkoły.

- Słuchaj, macie tu może jakąś drużynę siatkówki? – spytałem Agatę i zacząłem jeść.

- A mamy i to całkiem niezłą. A co, chciałbyś się zapisać?

- Tak. Grałem w dosyć dobrej drużynie w starej szkole. Z kim mógłbym o tym porozmawiać? – jeny, byłoby naprawdę świetnie gdybym mógł znowu grać. Wtedy jakoś wszystko wróciłoby do normalności.

- Z trenerem, ale z tego co mi wiadomo nie będzie go przez jakieś dwa tygodnie. A skoro nie ma trenera, to pozostaje ci kapitan.

- W porządku, a kto jest kapitanem?

Agata odwróciła wzrok i podrapała się po głowie. Sprawiała wrażenie zakłopotanej.

- Łukasz. – odpowiedziała i spojrzała na mnie, jakby właśnie przekazała mi jakaś tragiczną wiadomość.

Trochę mnie zaskoczyła. Może i Łukasz był wysoki, ale kompletnie nie wyglądał na  sportowca. No, ale to nie jest teraz ważne. Powinienem raczej myśleć, czy mają wolne miejsca i czy z owym kapitanem da się przeprowadzić jakąkolwiek rozmowę. Przyjąć w sumie mnie przyjmą. Osób grzejących ławkę nigdy nie jest mało. Jednak to mnie w ogóle nie zadowala. Jestem rozgrywającym i rozgrywającym muszę pozostać. Bo jaki jest sens w byciu w drużynie i tylko siedzeniu na ławce? No tak, są jeszcze te wszystkie bzdury typu „każda rola jest ważna”, ale w ten sposób pocieszają się tylko rezerwowi, czyli słabi.

            Po ostatniej lekcji postanowiłem zagadnąć Łukasza. Podszedłem do niego, kiedy pakował książki do torby.

- Cześć. Łukasz, tak? – przywitałem się i lekko uśmiechnąłem. On jednak nie odwzajemnił uśmiechu, tylko zlustrował mnie wzrokiem.

- We własnej osobie. Chcesz czegoś? – zapytał i powrócił do przerwanej czynności.

- Jestem Dawid. Słyszałem, że jesteś kapitanem drużyny siatkówki, a ja w swojej ostatniej szkole byłem rozgrywającym i…

- ...chciałbym być rozgrywającym. – przerwał mi - To właśnie chciałeś powiedzieć?

- No... nie do końca. Ale tak - chciałbym być rozgrywającym. - powiedziałem z dumą w głosie.

- Ja nim jestem –oznajmił i obdarzył mnie chłodnym spojrzeniem. Aż dreszcze przechodziły.

- A, rozumiem. Jednak nie jestem tu głównie z... 

- Sądziłeś, że przyjdziesz, zapytasz i od razu będziesz grał w pierwszym składzie?  - znów mi przerwał, parsknął śmiechem i ruszył w stronę drzwi. Cholera, lekceważył mnie. Ta rozmowa zaczynała mnie denerwować.

- Nie, tylko poinformowałem cię na jakiej pozycji grałem do tej pory. Nie śnie na jawie, spokojnie – wolnym krokiem podążyłem za nim. Zatrzymał się.

- Jutro jest trening po 7 lekcji. Bądź. Przetestuję cię, siatkarzyku – westchnął i wyszedł z klasy. Jednak dobrze odczytałem to, co chciał wszystkim przekazać swoim wyrazem twarzy - arogant.

Jeszcze się przekonamy, kapitanie.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Cóż, no to pierwszy rozdział. Chciałabym tylko poinformować Was, iż jest to moje pierwsze opowiadanie i jestem kompletnie zielona w pisaniu. Postanowiłam jednak zaryzykować. Mam nadzieję, że znajdzie się chociaż jedna osoba, której nie zanudzę na śmierć! O ile w ogóle ktoś to przeczyta. 

W każdym razie - proszę o wyrozumiałość, ale też o szczerą opinię.

Do następnego!

 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top