Rozdział 14

Polecam do tego rozdziału włączyć załączoną piosenkę. Miłego czytania ^^


Zaczęła się przerwa śniadaniowa, kiedy to zmierzyłem w stronę łazienki szkolnej. Czułem się i wyglądałem tego dnia naprawdę kiepsko. Podszedłem do umywalki, opierając na niej dłonie i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Dotknąłem, krzywiąc się, ciemnych śladów pod oczami, które były wynikiem moich problemów ze snem w ostatnich dniach. Westchnąłem. Przemyłem twarz zimną wodą, a po chwili do moich uszu dobiegł dziwny dźwięk. Było to jakby... łkanie?

Rozejrzałem się zdezorientowany po pomieszczeniu i podszedłem bliżej kabin. Zacząłem nasłuchiwać. Zaraz coś trzasnęło, dźwięk wyraźnie rozgległ się w trzeciej kabinie, z której nadal nikt nie wyszedł. Podszedłem niepewnie do drzwi i chwyciłem za klamkę. Jak się okazało, było otwarte. Zajrzałem do środka i rozchyliłem usta w szoku. Po raz kolejny spotykam tą samą osobę w dość nieprzyjemnej sytuacji.

Bartek siedział pod ścianą, obejmując ramionami kolana i ściskając w jednej ręce strzykawkę. O co chodzi?

- Hej, co jest? - zapytałem i przykucnąłem obok niego.

- Znowu ty? - podniósł głowę, pociągając nosem. - Z-zostaw mnie... Wyjdź!

- Mi też miło cię widzieć - mruknąłem, kiwając głową. - Bartek, co ty robisz? Co się dzieję?

Chłopak spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem, a po jego policzku spłynęła kolejna łza. Widziałem go ostatnio tydzień temu, bardzo zmienił się przez tak krótki czas, miał zapadnięte policzki i przekrwione oczy.

- Chcesz wiedzieć, co się dzieję? - uśmiechnął się kpiąco. - Masz, proszę! To się dzieję! - zaczął wyrzucać na toaletę obok niego małe woreczki z białym proszkiem i tabletkami. Przyglądałem się temu kompletnie zszokowany. Kiedy Bartek skończył, uniósł strzykawkę, którą trzymał w dłoni, pomachał nią i wyszeptał:

- Jestem ćpunem, Dawid. Pierdolonym ćpunem.

- Boże, Bartek... Wyjdziesz z tego, ja ci pomogę, spokojnie... - położyłem mu dłoń na ramieniu.

- Pomożesz? - prychnął. - Dawid, nikt mi już nie pomoże, jestem skończony. Tonę w długach i czuję się coraz gorzej.

- Ile to już trwa?

- Wystarczająco długo, by mogło mnie to stopniowo zabijać.

- Czy... czy tamto pobicie miało coś z tym wspólnego?

- A jak myślisz? - westchnął. - Wychodzę, przesuń się.

Na te słowa podniósł się i złapał się ściany, lekko się chwiejąc.

- Iść to ty możesz co najwyżej do pielęgniarki. Jesteś strasznie blady i drżysz, chodź.

- Powiem to po raz ostatni - odpieprz się, jeśli nie chcesz wpakować się w to gówno, co ja - warknął. - Skoro sam sobie nie mogę pomóc, to tym bardziej inni nie dadzą rady - dodał i zbierając woreczki z powrotem do plecaka wyszedł, zostawiając mnie w osłupieniu.

~*~

Minęły trzy tygodnie, a w mojej głowie nadal siedział Bartek. Chciałem mu pomóc, lecz on odtrącał dłoń, którą do niego wyciągałem. W szkole pojawiał się rzadko i przestał chodzić na treningi. Nikogo to jakoś nie obeszło, tylko trener raz zapytał, czy ktoś wie co się z nim dzieje. No i nikt nie wiedział, oprócz mnie. Nic oczywiście nie powiedziałem, chociaż pewnie powinienem. Cały czas biję się z myślami, czy poprosić kogoś o pomoc czy pozostawić wszystko Bartkowi. Naprawdę chcę wierzyć, że da sobie radę sam, ale to jest praktycznie niemożliwe. Jest w pułapce. Nie ma gdzie uciec. Na pewno chce, ale nie wie, jak to zrobić.

Co najdziwniejsze - powiedział, że jego "przygoda" z narkotykami trwa dosyć długo, więc jak to możliwe, że ja lub ktokolwiek inny nic nie zauważył? Dlaczego dopiero teraz faktycznie widać, że dzieje się z nim coś strasznego? Teraz, kiedy może być już za późno?

- O czym tak myślisz? Uważaj, żeby ci się mózg nie przegrzał.

- Czego chcesz, Łukasz? - mruknąłem.

- Nic - wzruszył ramionami i zajął miejsce obok mnie na ławce przed szkołą.

- Ach, świetnie.

Nie odezwał się słowem przez bite dwa miesiące, a teraz przysiada się jak gdyby nigdy nic? Znowu coś knuje? Mam nadzieję, że nie, bo tym razem naprawdę mu nie daruję, jeśli znowu coś zrobi.

- Ja tam się mają sprawy z Bartkiem? Zaprowadziłeś go na odwyk, czy sam grzecznie poszedł? - zagaił po chwili. Zaraz... Co on właśnie powiedział?

- Słucham? Skąd ty...

- Słyszałem wszystko - wszedł mi w słowo, ponownie wzruszając ramionami. - Chociaż w sumie podejrzewałem go już od dłuższego czasu.

- I nic z tym nie zrobiłeś?! - gwałtownie poderwałem się z miejsca i wbiłem wzrok w Łukasza.

- Niby co miałem zrobić, jak nie miałem pewności? Myślisz, że powiedziałby mi prawdę, gdybym zapytał? Naiwny jesteś.

Nabrałem głęboko powietrza i ze świstem je wypuściłem. Opadłem na ławkę, stwierdzając, że ma rację. Czy on zawsze musi mieć rację?

- Nie wiem, co powinienem zrobić... - mruknąłem i schowałem twarz w dłoniach.

- Najrozsądniejsze pewnie byłoby, gdybyś powiedział o tym komuś, kto mógłby coś z tym zrobić - zaczął. - W praktyce jednak wychodzi to trochę gorzej... Mogliby podejrzewać, że sam byłeś w to zamieszany i wtedy ciągaliby cię na jakieś testy na obecność narkotyków, czy coś. Niby nic takiego, bo pewnie nic by nie wykazały, nie? - spojrzał na mnie. - Gorzej z nim... Pytaliby, od kogo brał dragi, a dobrze wiesz, że i tak nic by nie powiedział, bo wtedy byłby praktycznie martwy.

- Więc mam siedzieć i nic nie robić? Patrzeć, jak marnuje sobie życie?

- Mimo wszystko tak chyba będzie lepiej dla wszystkich - westchnął i wstał. - Ale i tak zrobisz, jak będziesz uważał. Do zobaczenia na treningu.

Co dziwne, zastosowałem się do rady Łukasza i nie mieszałem się w sprawy Bartka. Chyba po raz kolejny Łukasz miał rację, bo nie wydarzyło się od tego czasu nic niepokojącego. Bartek zaczął nawet częściej przychodzić do szkoły i był jakby pogodniejszy. Nie był, oczywiście, jakoś bardzo optymistycznie do wszystkiego nastawiony, ale to raczej u niego normalne. Chciałem zapytać go, jak się sprawy mają, ale zrezygnowałem, bo wtedy pewnie nie mógłbym się powstrzymać od wtrącenia swoich trzech groszy. Taki już jestem, nic na to nie poradzę.

Nadszedł marzec, zaczęło robić się trochę cieplej. Był poniedziałek, toteż, trochę niechętnie, udałem się o tej samej porze co zwykle w stronę szkoły. Po drodze spotkałem Łukasza i nawet przeprowadziłem z nim normalną, jak na niego, rozmowę. Może jeszcze będą z niego ludzie.

- Chcesz gdzieś wyskoczyć w piątek? - zapytał, kiedy byliśmy przed drzwiami szkoły.

- To, że z tobą gadam nie znaczy, że zapomniałem o tym, co odwaliłeś - odparłem.

- Coś czuję, że nigdy nie zapomnisz - westchnął. - Chociaż nic dziwnego, takiej nocy pewnie nie da się zapomnieć, co? - wyszczerzył się.

- Idiota - burknąłem, kręcąc głową.

Kiedy weszliśmy do szkoły było już po dzwonku. Świetnie. Kolejne spóźnienie.

- Och, panowie wreszcie raczyli się pojawić - zaczęła na wejściu nasza wychowawczyni. - Siadajcie, ja... mam dla was ważną informację.

Zajęliśmy swoje miejsca i w ciszy przyglądaliśmy się zamyślonej kobiecie. Na moment zdjęła okulary z nosa i pomasowała się po skroni. Założyła z powrotem okulary na mały nos i spojrzała na wszystkich uważnie. Westchnęła cicho i zaczęła:

- Dzisiaj z samego rana dyrektor dostał telefon od rodziców waszego kolegi. Nie były to dobre wieści i naprawdę ciężko mi o tym mówić, ale cóż, sądzę, że macie prawo o tym wiedzieć... - zajęła miejsce za biurkiem i wpatrzyła się w swoje dłonie. - Wasz kolega Bartek... nie żyje. Popełnił samobójstwo w sobotę. Nie wiadomo, dlaczego to zrobił, ale chyba miał problemy z narkotykami, bo znaleźli je obok niego. Jutro jest pogrzeb.

Wszyscy wytrzeszczyli oczy na nauczycielkę, nie wierząc w to, co właśnie powiedziała. Szok wymalowany był nawet na twarzy Łukasza, którego to zwykle nic nie ruszało. Powoli podniosłem się z miejsca i oparłem dłonie na ławce. Spojrzenia reszty klasy były teraz skupione na mnie. Poczułem, jak obraz przede mną zamazuje się przez łzy, napływające do moich oczu.

- Jak to, kurwa, nie żyje? - wymamrotałem cicho.

Pani Amelia spojrzała na mnie zaskoczona, ale zaraz potem podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu.

- Dawid, rozumiem, że może to być szok, ale proszę... nie wyrażaj się w ten sposób.

- Nic pani nie rozumie - pokręciłem głową, a łzy spływały po moich policzkach coraz szybciej.

- Kochanie, spokojnie, nic już na to nie poradzimy - powiedziała cicho i nachyliła się z zamiarem przytulenia mnie, lecz odepchnąłem ją.

- Muszę stąd wyjść - mruknąłem i bez słowa opuściłem salę, nie zabierając ze sobą nawet swoich rzeczy.

Jak to nie żyje? Dlaczego? Przecież było lepiej... Miało być lepiej. Czemu to zakończył? Czemu nie próbował nawet walczyć? Przecież pomógłbym mu...

Właśnie. Mogłem mu pomóc. Wiedziałem o wszystkim, a mimo to nie pomogłem. Pozostawiłem go samemu sobie. Gdybym jakkolwiek zareagował może teraz by żył. Oddychałby. Może by z tego wyszedł, wszystko sobie poukładał. Był szczęśliwy, pomimo bagna, w które się wpakował. Co prawda, zrobił to na swoje własne życzenie, ale to wcale nie był powód, by skazywać z góry jego życie na porażkę, jak on sam to zrobił.

Nie wierzył w siebie. Nie wierzył, że może sobie pomóc. W innych również nie wierzył i nie chciał pomocy. Ja mogłem mu pomóc, ale zrezygnowałem po jednej pieprzonej rozmowie. Nie słuchałem siebie. Tego, co moim zdaniem było słuszne. Słuchałem Bartka, który był na skraju przepaści oraz Łukasza, którego gówno obchodzi, co czuje inny człowiek. Wmawiałem sobie, że Bartek sam się z tego wygrzebie, podświadomie wiedząc, że to niemożliwe. Podczas gdy ja żyłem jak gdyby nigdy nic, on stawał się każdego dnia coraz słabszy psychicznie, aż w końcu nie wytrzymał. Ostatecznie zakończył swoje życie. Żył, jak chciał i umarł, jak chciał. Znalazł wyjście, ale chyba nie do końca najlepsze. Taka była jego decyzja, tylko dlaczego?


~*~

- Dawid, chodź, bo się spóźnimy - mama spojrzała na mnie ze współczuciem i zarzuciła na ramiona czarny płaszcz.

- Ja... wolałbym tam iść, jak już będzie po wszystkim...

- Skarbie, wiem, że jest ci ciężko, ale będzie cała twoja klasa. Pożegnaj się z nim ostatni raz - westchnęła i przytuliła mnie mocno.

- Dobrze mamo, pójdę.

Pogoda była wręcz idealna na pogrzeb. Padało, było zimno i ciemno. Po zakończonej mszy, wszyscy przenieśli się na cmentarz. To było chyba jedno z gorszych wydarzeń mojego życia. Z trudem powstrzymywałem się od rozpłakania się jak baba, kiedy patrzyłem na matkę, rodzeństwo Bartka i jego dziewczynę, o której istnieniu nawiasem mówiąc nie miałem pojęcia. No tak. W końcu praktycznie go nie znałem. Nie zdążyłem go poznać.

Daniel wygłosił mowę pożegnalną w imieniu całej klasy, po czym ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Została tylko najbliższa rodzina Bartka. Postanowiłem zostawić ich teraz samych i opuściłem cmentarz. Oparłem się o mur i zjechałem po nim, zanosząc się płaczem. Zaraz poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Genialnie. Jeszcze jego mi tu teraz brakowało.

- Uspokój się, nie był nawet twoim przyjacielem - mruknął brunet.

- Ty nic nie rozumiesz, nieczuły kretynie - spojrzałem na niego ze złością w oczach. - Mogłem mu pomóc, rozumiesz? Mogłem, a tego nie zrobiłem... Przyczyniłem się do jego śmierci.

- Wiesz... Tak chyba musiało się stać. Nie obwiniaj się, to nie twoja wina.

- Powinienem był zareagować już, gdy znalazłem go pobitego. Dowiedzieć się wszystkiego - przygryzłem wargę, chcąc powstrzymać kolejny wybuch płaczu. - Miał tylko 17 lat...

No i nie udało się. Ponownie zacząłem płakać, sam nie wierząc, że aż tak to mną wstrząsnęło.

- Cicho, nie rycz już tak - szepnął Łukasz i uklęknął obok mnie, mocno przytulając.

Trawaliśmy tak dopóki się nie uspokoiłem. Łukasz wyjął z kieszeni marynarki białą kopertę i przyjrzał się jej.

- Nauczycielka mi to przekazała. To dla ciebie - oznajmił.

- Co to jest?

- Chyba list - wzruszył ramionami i przekazał mi kopertę, którą niepewnie otworzyłem i zacząłem czytać.

Kiedy to czytasz pewnie już mnie nie ma. Mam przynajmniej taką nadzieję, że tak jest. Nie chciałem już żyć, wiesz? Były ze mną same problemy. Ja miałem ze sobą problemy, moi rodzicie mieli, moja dziewczyna miała. Nawet ty miałeś.

Zastanawiasz się, dlaczego napisałem do ciebie list, chociaż jesteśmy sobie obcy? Już tłumaczę.

Miałem kłopoty w domu. Zacząłem się buntować i sam widzisz, co z tego wynikło. Chciałem oderwać się od problemów, a tym czasem narobiłem ich sobie o wiele więcej. Po jakimś czasie nawet rodzina przestała interesować się tym, co się ze mną dzieje. Paradoks, co? Chciałem zwrócić na siebie ich uwagę, a wyszło odwrotnie. Do nich również napisałem list, ale wiesz, pierwszą osobą, jaka przyszła mi na myśl, byłeś ty. Dlaczego? Interesowałeś się. Chciałeś pomóc. Nieważne, że ja ci na to nie pozwalałem. Chciałeś i to jest istotne. Kurwa, praktycznie się nie znaliśmy, a ty i tak się martwiłeś. Zawsze taki jesteś?

A może szukasz kłopotów? Bo wiesz, gdybyś się ze mną zadał, na pewno byś je znalazł. Wiedziałem o tym i dlatego nie chciałem od ciebie pomocy. Nie mogłem pozwolić, żeby taki fajny chłopak wpakował się w jakieś gówno.

Cóż, to chyba wszystko. Proszę cię tylko, żebyś nie obwiniał się o nic, bo to co się stało to była tylko moja decyzja. Chciałem zrobić to już dawno, ale pojawiłeś się ty i zyskałem jakąś małą nadzieję, że może będzie lepiej. Tak się jednak nie stało, ale to nie twoja wina. Dziękuję ci za wszystko, bo choć myślisz, że nie zrobiłeś nic, to dla mnie było to bardzo wiele. Cześć, liczę, że się kiedyś jeszcze zobaczymy.

P.S: Nie zgrywaj już niedostępnego i zaakceptuj, że kochasz tego jebniętego Łukasza. Tak, zgadza się, zauważyłem. Mimo wszystko, trudno jest nie zauważyć. Powodzenia, Dawid!

~~~~~~~~~~~

Wiem, że wszystko stało się tak nagle i od razu, ale nie widziałam sensu, żeby jakoś jeszcze przedłużać ten wątek. Mam nadzieję, że nikomu nie przeszkadza, że cały rozdział obracał się wokół Bartka? Potrzebna była chyba jakaś taka odskocznia.

Przepraszam jeszcze za opóźnienie, ale miałam trochę problemów prywatnych. Teraz będę dodawać rozdział raz w tygodniu, a może nawet częściej, jeśli będzie taka możliwość.

Dziękuję, że jeszcze ze mną jesteście Do następnego! Kocham xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top