Rozdział 11

O dziwo udało nam dostać się do ćwierćfinałów. O dziwo, bo tuż przed meczem każdy, bez wyjątku, był ogromnie zdenerwowany, a w pierwszym secie graliśmy beznadziejnie. To jakiś cud, że wygraliśmy z drużyną na pozór lepszą od nas. Jutro z samego rana jedziemy do Warszawy na pierwszy mecz ćwierćfinałowy. Mam nadzieję, że tym razem chłopacy będą trochę mniej zdenerwowani. Musimy po prostu wzajemnie w siebie wierzyć, ale to niestety nie dla wszystkich jest takie proste.

W czwartkowy wieczór, wracałem do domu ze spotkania z Agatą, z którą nawiasem mówiąc, jestem w oficjalnym związku. Szedłem spokojnie tą samą drogą, co zwykle. W pewnym momencie, zobaczyłem, że ktoś leży w rogu chodnika, w pozycji embrionalnej, pokasłując co chwilę. Nie umiałem dokładnie rozpoznać, kim jest owa osoba, gdyż była ubrana na czarno, a na zewnątrz panował mrok. Podszedłem niepewnie bliżej, przykucnąłem i przyjrzałem się sylwetce wciąż skulonego człowieka. Z pewnością był to chłopak. Skądś znałem ciuchy, które miał na sobie.

- Ej, wszystko w porządku? - trąciłem go lekko w ramię i czekałem na reakcję. Kiedy nastolatek odsłonił twarz, nie mogłem ukryć zdziwienia. - Bartek?! Co się stało? Kto ci to zrobił?

Zielonooki podniósł się teraz do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie dziwnie. Jego twarz była pokryta siniakami, miał rozciętą wargę, a z nosa ciekła mu krew. Wyglądał naprawdę źle.

- To nie twoja sprawa... Odejdź - powiedział prawie niesłyszalnie.

- Bartek, musisz iść na policję. Albo nie, najpierw do szpitala, wyglądasz strasznie, co jeśli masz jakieś obrażenia wewnętrzne? - gestykulowałem rękami, nie wiedząc, co zrobić najpierw.

- Przestań tak trajkotać, nic mi nie jest. Zostaw mnie w spokoju - warknął i spróbował się podnieść, jednak bezskutecznie. Opadł z powrotem na ziemię, syknął z bólu i złapał się za kostkę. Skręcona.

- Chodź, pomogę ci. Trzeba po kogoś zadzwonić, żeby zawiózł cię do szpitala - złapałem Bartka i przełożyłem jego rękę przez swoją szyję. On jednak zaraz ją cofnął.

- Nie jadę do żadnego szpitala, rozumiesz?

- To może chociaż twoi rodzice...

- Nie! Nikt o niczym nie będzie wiedzieć. Ty też, jasne? Nic nie widziałeś, zapomnij o tym i wracaj już do tego pieprzonego domu.

- Wrócę, ale z tobą. No już, wstawaj - kiwnąłem głową i pomogłem podnieść się chłopakowi.

- Co proszę?! Kurwa, człowieku, nie rozumiesz, co mówię? Poradzę sobie sam, daj mi spokój! - krzyknął, puszczając mnie. Ponownie jęknął przez bolącą kostkę i kurczowo złapał się mojego ramienia. Zaśmiałem się cicho, kręcąc przy tym głową.

- Właśnie widzę, jak sobie radzisz. Masz skręconą kostkę, zmasakrowaną twarz i chyba też... - dotknąłem drugą rękę Bartka, na co on zareagował cichym "au". - Ta, z ręką też nie najlepiej. Idziemy.

- Cholera, upierdliwy jesteś - powiedział, przeskakując na jednej nodze. - Co z twoimi starszymi?

- Mieszkam tylko z mamą, a ona raczej nie będzie miała problemu z tym, że cię przyprowadzę. Zresztą pracuje jako pielęgniarka, więc świetnie się składa - uśmiechnąłem się.

W końcu udało nam się dotrzeć do mojego domu. Bartek cały czas milczał, co jakiś czas krzywiąc się z bólu, a ja postanowiłem nie pytać na razie, kto go tak urządził. Otworzyłem drzwi i zaprowadziłem bruneta do salonu. Zawołałem mamę, lecz nie usłyszałem odpowiedzi. Zmarszczyłem brwi. Przecież nie ma dziś nocnej zmiany. Skierowałem się do kuchni, żeby nalać mojemu poszkodowanemu gościowi trochę wody. Zobaczyłem na stole wiadomość od matki. Prychnąłem. Kto wychodzi do sklepu po 21?

Wróciłem do Bartka, z którym było chyba nieco gorzej, bo twarz miał wykrzywioną w grymasie i łapał się za złamaną rękę. Rany, jak można zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi? Czym kierował się oprawca? Lub oprawcy, bo oczywiście łatwiej jest wybrać się grupą na jednego, bezbronnego nastolatka. Z jednym zapewne Bartek by sobie poradził, jest przecież wysoki i dobrze zbudowany.

- Dzięki - powiedział, kiedy podałem mu szklankę z wodą. - Nie musisz tego robić.

- Przestań, jesteśmy w końcu kumplami.

- Nie wiesz nic o mnie, a ja o tobie. No, może poza tym, że ja wiem o twojej orientacji i o tym, że mieszkasz tylko z matką, a ty teraz już wiesz, że zalazłem komuś nieźle za skórę. Poza tym jesteśmy sobie obcy - wzruszył ramionami.

- Nie jestem gejem - mruknąłem poirytowany.

- Nie?

- Nie, to był zakład, który wymyślił Michał. On jest gejem, nie ja.

- Michał jest gejem? Coś takiego - pokręcił głową i upił łyk wody.

Cholera. Wygadałem się, prawda? No, ale skąd mogłem wiedzieć, że to tajemnica?

- Tak, tylko... Nie rozpowiadaj tego, on chyba nie chce, żeby ktoś wiedział.

- Spoko, nie mam po co tego robić.

- To powiesz mi w końcu, kto cię tak stłukł? - zmieniłem temat. Bartek pokręcił przecząco głową. - Czemu nie?

- Bo nie. Zresztą, nie wiem nawet kto to był, zaskoczyli mnie - znowu wzruszył ramionami.

- W takim razie co powiesz na policji? - Chłopak parsknął śmiechem i spojrzał na mnie jak na idiotę.

- Policji? Śmieszny się robisz? Nie mam zamiaru składać zeznań, nie jestem samobójcą. Przeżyję, nie pierwszy i nie ostatni raz mnie to spotyka.

- Bartek...

- Dawiniu, wróciłam! - krzyknęła z korytarza mama.

- Dawiniu? - prychnął Bartek. Posłałem mu wrogie spojrzenie i poszedłem poinformować moją rodzicielkę o zaistniałej sytuacji.

- Jak to? Gdzie on jest? - zapytała i nie czekając na odpowiedź poszła w głąb mieszkania. - Boże, dziecko, kto ci to zrobił? - przyłożyła dłonie do ust i spojrzała z troską na Bartka, na co ten się nieco skrzywił. Nakazała przynieść mi jej apteczkę, a sama rozebrała się z płaszcza, rzucając go gdzieś na bok.

- Nie mogę tutaj nic zrobić z twoją ręką. Usztywnię ją tylko i zaraz zawiozę cię do szpitala. Zadzwonię też do twoich rodziców, daj mi numer - powiedziała, szukając czegoś w białej torbie. - Nawet nie protestuj - dodała, widząc niezadowoloną minę Bartka.

~*~

- To naprawdę przerażające, jak okrutni potrafią być ludzie - westchnęła mama, kiedy siedzieliśmy już sami w salonie.

- Masz rację. Zastanawia mnie tylko, kto to zrobił i dlaczego - powiedziałem zamyślony.

- Ten chłopak ma chyba jakieś poważne kłopoty. Rodzice widać są bezradni. Spróbuj dowiedzieć się, o co chodzi.

- Nie chcę się wtrącać...

- Dawid, chłopak leżał pobity na ulicy i sam powiedziałeś, że mówił ci, że to nie pierwszy raz. Nie zmuszę go, żeby poszedł na policję, ale ktoś musi do niego dotrzeć - oznajmiła poważnie.

- Uważasz, że to mam być właśnie ja?

- Myślę, że nadajesz się do tego najlepiej - uśmiechnęła się do mnie ciepło i pogłaskała po policzku. - A właśnie, pod twoją nieobecność przyszedł ten Łukasz.

- Czego chciał? - spytałem zaskoczony.

- Nie wiem. Kiedy powiedziałam mu, że jesteś u Agatki, pożegnał się i poszedł. Strasznie był zdyszany, chyba tu biegł - odparła, po czym wstała i wyszła z salonu.

Dziwne. Czego Łukasz mógłby chcieć? Jeszcze dziwniejsze byłoby, gdyby faktycznie przybiegł. Znaczyłoby to, że jak najszybciej chciał porozmawiać, no ale o czym?

Tej nocy spałem dość niespokojnie, sam nie wiem, czemu. Wstałem więc trochę wcześniej, wziąłem prysznic i poszedłem zjeść śniadanie. Po jakimś czasie odezwał się mój telefon, dzwonił Łukasz. Zdziwiony przyłożyłem słuchawkę do ucha i zgłosiłem się.

- Słuchaj, trener kazał zabrać jakieś dodatkowe ciuchy, szczoteczkę, kasę i takie tam - oznajmił.

- Dlaczego?

- Stwierdził, że jeśli zakwalifikujemy się dalej, to nie będzie sensu wracać, skoro mecze są praktycznie dzień po dniu. Przenocujemy w jakimś hotelu.

- Rozumiem, dzięki za informację.

- Spoko, to cze...

- Czekaj! - przerwałem mu - Po co byłeś u mnie wczoraj?

- Miałem sprawę, ale to już raczej nieważne. To cześć, do zobaczenia - rozłączył się.

Spojrzałem zrezygnowany na wyświetlacz telefonu i westchnąłem. Czemu on ciągle miesza mi w głowie?

Wyrobiłem się ze wszystkim szybciej niż myślałem i dobrą godzinę snułem się bez celu po domu. Nie wyszło mi to na dobre, bo zacząłem myśleć o ostatnich wydarzeniach, co nie byłoby niczym złym, gdyby nie fakt, że moje rozmyślania zakończyły się na Łukaszu. Był dla mnie jedną wielką zagadką. Robił coś, później to cofał, a potem znowu do tego wracał. Jest impulsywny, nigdy nie myśli nad tym, co robi. Jest też apodyktyczny, denerwujący, wredny, podły. Nie wiem, dlaczego pomimo tego dalej z nim rozmawiam, wracam myślami do momentów, w których był bardziej bliżej niż powinien. Nie znam odpowiedzi lub po prostu nie chcę jej do siebie dopuścić. To się robi cholernie uciążliwe.

- Dzień dobry, synku - do kuchni, w białym szlafroku i z istną szopą na głowie, weszła mama. Ziewnęła przeciągle i nalała sobie kawy. - Nie wychodzisz jeszcze? I po co ci taka duża torba?

- Zaraz się zbieram. Jest możliwość, że zostaniemy na kilka dni, więc wziąłem trochę więcej rzeczy.

- Trochę? Chyba cały pokój tam spakowałeś - rodzicielka spojrzała na mnie rozbawiona i napiła się czarnego, parującego napoju. - Może odwiedzisz ojca?

- Nie sądzę, by miał czas... W końcu Judyta dopiero co urodziła, nie chcę im przeszkadzać - powiedziałem cicho.

Judyta była żoną mojego ojca. Na początku niezbyt za nią przepadałem. Miałem wtedy jedenaście lat, więc nie rozumiałem, kiedy mama tłumaczyła mi, że ich rozwód to nie wina Judyty. Podchodziłem do niej sceptycznie, ale po jednych wakacjach spędzonych u ojca, zmieniłem podejście i polubiłem ją.

- Jesteś jego synem, dla ciebie zawsze powinien mieć czas. Niezależnie od tego czy założył nową rodzinę, czy nie. Swoją drogą, dziecko w tym wieku... - przerwała moje rozmyślania i nieco się skrzywiła.

- Nie jest znowu taki stary, mamo. No i tym razem raczej go nie odwiedzę, nie będzie kiedy.

- Dobrze, jak uważasz. Leć już, bo się spóźnisz - potargała moje włosy. - Powodzenia.

~*~

Po dosyć długiej podróży, wreszcie dotarliśmy na miejsce. Skierowaliśmy się do szatni, która znajdowała się w szkole jeszcze większej od naszej. Po rozgrzewce zaczął się mecz, który poszedł nam zadziwiająco dobrze. Wszyscy grali najlepiej jak potrafili. Sebastian, który zastępował Bartka, też sobie świetnie poradził. Konrad stwierdził, że wytarliśmy przeciwnikami parkiet hali, z czym ja nie do końca się zgadzam, bo byli całkiem nieźli. W każdym razie - wygraliśmy i to jest najważniejsze. Przed nami drugi ćwierćfinał, które odbędzie się pojutrze.

Pojechaliśmy do hotelu, w którym już wcześniej zakwaterował nas Mariusz. Pokoje były trzyosobowe. Wypadło, że moimi współlokatorami mieli być Michał i Eryk. Byłem zadowolony, bo obawiałem się, że trafię na Łukasza. Towarzystwo Michała co prawda było dla mnie trochę niezręczne, ale na pewno mniej niż bruneta. Sądziłem, że Michał nie będzie zachwycony faktem dzielenia ze mną pokoju, gdyż po tym, co wydarzyło się podczas mojej ostatniej wizyty u Łukasza, szatyn zaczął mnie ignorować i być nieprzyjemny. Widocznie się pomyliłem, bo jego nastawienie do mnie diametralnie się zmieniło. Zamienił nawet ze mną parę słów w autobusie. Dobrze, że nie jest na mnie zły, bo tak naprawdę nic mu nie zrobiłem, a jeśli już to nie z własnej woli, i nie życzę mu źle.

- Zajmuję pierwszy łazienkę - rzucił Eryk, kiedy byliśmy już w pokoju i zniknął za drzwiami.

- Trochę mały ten pokój - westchnął Michał, rozglądając się po pomieszczeniu. - Jeżeli dojdziemy do finału, będziemy musieli się tu gnieść przez następne sześć dni. Ile w ogóle ma gwiazdek ta speluna?

- Naprawdę masz się czego czepiać - pokręciłem głową z irytacją.

- Przepraszam cię bardzo, że duszę się w takich klitkach. Nawet okno się nie otwiera, co to ma być? - warknął i zaczął szarpać się z klamką okienną. Spojrzałem na niego trochę zaniepokojony. Jeśli będzie zachowywał się w ten sposób przez blisko tydzień, to naprawdę zdążę oszaleć.

- Uspokój się, spróbuj otworzyć drugie - poradziłem, podszedłem do niego i położyłem mu rękę na ramieniu. - Chcesz wody?

- Nie, już okej. Wybacz, czasem mi trochę odbija - zaśmiał się nerwowo i opadł na łóżko. Kiwnąłem głową i zacząłem szukać w torbie swojego telefonu. Poczułem na plecach wzrok Michała, więc odwróciłem się i spojrzałem na niego pytająco.

- Jak tam ci się układa z Agatą? - spytał.

- Ym... Dobrze - odparłem. Kącik jego ust lekko drgnął. Podparł się na łokciu, popatrzył na mnie tak, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno mówię prawdę i powiedział dość dziwnym tonem:

- Świetnie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę.

- A ty masz kogoś?

- Dlaczego pytasz?

- Tak tylko - wzruszyłem ramionami. - Jesteś jakiś pogodniejszy, więc pomyślałem, że może za czyjąś sprawą.

- Cóż, dobrze pomyślałeś - uśmiechnął się tajemniczo. - Mam kogoś.

- Znam?

- Znasz, znasz. Chyba nawet lepiej, niż myślisz.

- A więc, kto to?

- Dobra, ja już skończyłem. Pośpieszcie się lepiej, ponoć za pół godziny wychodzimy coś zjeść - do pokoju wrócił Eryk, owinięty ręcznikiem wokół bioder.

- To ja teraz pójdę - powiedział Michał, wstając, po czym spojrzał na mnie. - Później dokończymy rozmowę, Dawid.

Zachowywał się co najmniej dziwnie. Nie zwróciłem na to jednak zbytnio uwagi, bo przypomniałem sobie, że Eryk nie wie, iż Michał jest gejem, więc pewnie dlatego szatyn nie odpowiedział na pytanie.

Wieczór mijał dosyć przyjemnie. Choć kolacja nie była jakaś wykwintna, bo spędzona w McDonaldzie, wszyscy byli zadowoleni. W między czasie zadzwoniłem do Agaty i mamy, informując, że jednak zostajemy w Warszawie na dłużej. Agacie chyba nie spodobało się to, bo zaczęła marudzić, że jest jej smutno beze mnie i będzie tęsknić, w przeciwieństwie do mojej rodzicielki, która była bardzo zadowolona, że będzie miała dom dla siebie. Oby nie puściła go z dymem, błagam.

- Kocham cię - powiedziała Aga, kiedy chciałem się już żegnać. Przez chwilę stałem i patrzyłem tępo w jeden punkt, zaskoczony tym nagłym wyznaniem. Nie powiedziała mi jeszcze tego do tej pory, miałem prawo być zaskoczony, prawda? - Dawid, jesteś tam?

- T-tak... - mruknąłem. - Ja... też cię kocham.

Nie do końca wiedziałem, czy to co właśnie powiedziałem było szczere. Nie byłem nawet pewny, czy w ogóle wiem, co to znaczy kogoś kochać. No, ale skoro jej nie kocham, to niby po co z nią jestem? Cóż, lepiej nie będę o tym za dużo myślał, źle to się może skończyć.

Wróciłem do pozostałych i zająłem swoje miejsce. Trener właśnie próbował przedstawić nowe ustawienie na boisku, jednak nie dane mu było to zrobić przez chłopaków, którzy chcieli odpocząć od tematu meczu. Jeden drugiego przekrzykiwał, co chwila wybuchali śmiechem. Zerknąłem na Mariusza, który chyba tak samo jak ja poczuł się trochę skrępowany, bo zaczęliśmy, a raczej oni zaczęli, przykuwać uwagę pozostałych ludzi. Przejechałem wzrokiem po chłopakach i zmarszczyłem brwi. Brakowało Łukasza i Michała. Gdzie ich wywiało? Chciałem już o to kogoś zapytać, ale zrezygnowałem przez zbyt duży chaos.

Westchnąłem i poszedłem w stronę WC. Otworzyłem drzwi i zamarłem. Myślałem, że nic już nie może mnie zaskoczyć, a jednak tej dwójce standardowo się to udało. A co takiego zastałem? Łukasza, całującego Michała, który był w tym momencie przygwożdżony przez niego do ściany. No tak, a cóż innego mógłbym zastać, prawda? Pomińmy fakt, że w każdej chwili ktoś, na przykład ja, mógłby wejść. Nie ma problemu, kontynuujcie chłopaki, śmiało. Taki widok raczej powinien, mimo wszystko, nie zrobić na mnie większego wrażenia. Powinienem to zignorować, machnąć ręką lub tylko skarcić Łukasza w myślach za kolejne zabawianie się uczuciami przyjaciela. Dlaczego więc stałem tam i patrzyłem się na nich, jak idiota? Zamiast obojętności poczułem tylko złość, a moje serce przyśpieszyło dwukrotnie.

~~~~~~~~~~~~~~

Już 11 rozdział, kurde, ale zleciało. Co o nim sądzicie? Wyszedł?

+ Przepraszam, jeśli pojawiły się jakieś błędy.

Dziękuję za głosy i komentarze, to bardzo motywuje. Pozdrawiam! x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top