Prolog
Są w życiu chwile warte zapamiętania. I chociaż droga do mojej dorosłości nigdy nie była usłana różami, to zawsze potrafiłem przypomnieć sobie te momenty, które w przeszłości wywoływały na mojej twarzy uśmiech.
Na przykład, wyraźnie pamiętam swój pierwszy mecz. Od zawsze chciałem należeć do drużyny futbolu amerykańskiego i pewnego szczęśliwego dnia udało mi się do niej dostać. Miesiąc później miałem swój pierwszy mecz. Mój tata siedział na trybunach, kibicując mi z takim samym zaangażowaniem, co moi rówieśnicy. I chociaż wtedy nie wygraliśmy, to po powrocie do domu byłem szczęśliwy. Tata klepał mnie po ramieniu, wciąż powtarzając, że dobrze się spisałem. Mówił, że byłem najlepszy. A ja mu wierzyłem. Duma w jego oczach była tak ogromna, że z łatwością przyjąłem jego słowa, jako prawdę. Czy byłem najlepszy? Może nie dla mojego trenera, na pewno nie dla moich kolegów z drużyny, ani dla tych, co nam kibicowali. Ale to nie miało znaczenia, bo mój tata uważał inaczej.
Pamiętam też, jak na dziesiąte urodziny ojciec kupił mi hulajnogę. Panowała niezaprzeczalna moda na tego typu sprzęty i każdy nastolatek, martwiący się o swoją opinię wśród znajomych, po prostu chciał ją mieć. To bez wątpienia tyczyło się również mnie. W końcu, jak mogłem nie chcieć czegoś, co mogło wywołać zazdrość wśród rówieśników? Albo inaczej. Jak mogłem nie chcieć czegoś, dzięki czemu mógłbym nareszcie spędzić więcej czasu z Amy Franklin? Moja o rok młodsza sąsiadka miała już wtedy swoją hulajnogę i spędzała codziennie co najmniej godzinę, jeżdżąc na niej po podwórku przed naszymi domami. Często bawiliśmy się razem, ale dla zakochanego dziesięciolatka „często" wcale nie oznaczało, że ten czas wystarczał. Chciałem więcej. I owe więcej dostałem, gdy tylko tata sprezentował mi cudowną, wymarzoną hulajnogę.
Pamiętam również swój pierwszy pocałunek (tak, to była Amy Franklin), bal maturalny, ukończenie szkoły, czy dostanie się na studia. Albo te pozornie mniej istotne wydarzenia, jak szeroki uśmiech taty, gdy wracałem do domu z jakąś dobrą wiadomością odnośnie swoich wyników w nauce lub w sporcie. Nasze wspólnie spędzane niedziele, gdy biegaliśmy po ogrodzie, udając, że w rzeczywistości rozgrywamy jakiś niezwykle istotny mecz. Od zawsze byliśmy tylko we dwoje i świetnie sobie radziliśmy. Byliśmy najlepszą drużyną.
Ale pamiętam jeszcze jedną rzecz, która wywołała na mojej twarzy ogromny uśmiech.
Byłem wtedy na drugim roku studiów i tego dnia wracałem z uczelni. Moja głowa była pełna myśli, ale nie potrafię ich teraz sprecyzować. Czy myślałem wtedy o tacie? O szkole? O treningach, które musiałem opuścić? Naprawdę nie wiem. Pamiętam tylko, że było wtedy niesamowicie ciepło, a Jersey City było pogrążone w typowym dla siebie chaosie. Tyle że nie przeszkadzało mi to. Przynajmniej nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jednak nie to w tym wszystkim było najważniejsze. Istotne wydawało się coś innego. A w gwoli ścisłości - ktoś inny. Pewna dziewczyna.
Ale wiecie, co jest w tym wszystkim zabawne? Pamiętam tę scenę dokładnie tak, jakby rozgrywała się w zwolnionym tempie. Jakbym grał w jakiejś kiczowatej komedii romantycznej, gdzie podobne rzeczy zawsze potrzebują precyzyjnego, niezwykle wolnego pokazania. Tyle że to nie był film. To było moje życie. A dokładniej, to był ten jeden moment, który toczył się w cholernym, zwolnionym tempie. A ja zapamiętałem go bardzo wyraźnie.
Biegła w moją stronę. Zupełnie nie patrzyła pod nogi, przez co prawie zgubiła swojego klapka. Różowy japonek ledwo trzymał się na jej stopnie. Kolorowe spodnie od piżamy jednak szybko odwróciły moją uwagę od obuwia dziewczyny. A potem przyszła pora na koszulkę. A dokładniej znajdujący się na niej napis, głoszący dobrze wszystkim znane hasło – „Niech moc będzie z tobą". Blond włosy dziewczyny luźno opadały na ramiona, ale nie przeszkadzały w dostrzeżeniu jej anielskiej, nieco dziecięcej urody. Była piękna. Urocza, dziewczęca, słodka i nieco onieśmielająca.
I chociaż ta chwila w mojej głowie rozgrywała się w zwolnionym tempie, to była to jednak tylko chwila. Widziałem tę dziewczynę zaledwie przez kilka sekund. Zanim zdążyłem jej się lepiej przyjrzeć, blondynka przebiegła obok, otworzyła drzwi do stojącej przy krawężniku taksówki i szybko weszła do środka. Samochód odjechał. Dziewczyna zniknęła.
Ale nie moje wyobrażenie o niej.
Nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia. Gdybym jednak wierzył, powiedziałbym, że się zakochałem. Od samego patrzenia na tę jej drobną postać, biegnącą w stronę taksówki.
Wierzyłem za to w przeznaczenie i miałem cichą nadzieję, że niebawem los się do mnie uśmiechnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top