Nie może czy nie chce?
Kiedy Harry mówił kilka słów wstępu, Louis za ten czas siadł do fortepianu, uregulował wysokość krzesła i podwinął rękawy marynarki. Po krótkim przywitaniu, brunet dał znak Tomlinsonowi, że może zaczynać. Niebieskooki ułożył dłonie na klawiaturze i zaczął grać. Niesamowite, jak Louis potrafił każdy dźwięk dosłuchać, a całość sprawiała wrażenie, jakby unosił się między tym wszystkim. Kiedy weszły głosy, utwór stał się istną poezją i ucztą dla słuchu.
Wszystko szło idealnie, do czau bridge'a*. Wtedy to nasz wielmożny Harold, nie wiadomo czemu, wszedł za wcześnie, jeszcze na przegrywkę. Louisa zalał zimny pot, jednak chwilę potem, otrząsnął się i... po prostu zaczął improwizować. Wystarczyło tylko nie pomylić harmonii, a wszystko pójdzie dobrze. Takim oto improwizowanym sposobem, dotarli do końca utworu, a szatyn odetchnął w duchu. Wstał od instrumentu i razem w piątkę się ukłonili. Dostali gromkie brawa, a nawet owacje. Z uśmiechami zeszli ze sceny. Cóż, u Louisa był on wymuszony. Nadal nie opanował drżenia rąk po tym incydencie. Kiedy pozostała czwórka się cieszyła, Tomlinson ich po prostu wyminął i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia. Udał się na tyły budynku. Tam oparł się o mur i odchylił głowę do tyłu, oddychając głęboko. Odruchowo sięgnął do kieszeni po papierosa, jednak takowego tam nie miał. Przeklnął pod nosem i już miał sobie wymyślać plan B, jednak poczuł rękę na ramieniu. Spojrzał na osobę, która zakłóciła mu spokój. Był to ciemny blondyn, z lekko kręconymi włosami i orzechowymi oczami. Był... przystojny.
- Chcesz może? - ów nieznajomy powiedział do Louisa, wyciągając w jego stronę paczkę ze szlugami. Szatyn zmierzył go nieufnym wzrokiem od stóp do głowy. Ten, jakby nagle sobie coś przypomniał - Ahh, gdzie moje maniery, Ashton jestem. Klasa 2B. - tym razem wyciągnął do niego dłoń, którą Louis oczywiście uścisnął.
- Louis. - odpowiedział, wyciągając sobie jednego papierosa z paczki od Irwina. - dzięki, ratujesz mi dupę.
- Nie ma sprawy. Ktoś cię wkurzył? - Ashton spojrzał na Louisa, zaciągając się dymem.
- I wkurzył i zestresował. - wzruszył ramionami.
- Jak bardzo?
- W skali jeden do dziesięć, to będzie jakieś jedenaście. - powiedział po krótkim namyśle Tomlinson.
- No to nieźle. Musiała ta osoba pojechać po bandzie. Mam rację? - dmuchnął dymem w twarz Louisa z lewego profilu.
- Czy ja wiem? Może to ja nie radzę sobie ze stresem, albo z agresją. Albo i z tym i z tym. - ponownie wzruszył ramionami - zasadniczą jest jednak rzeczą to, że ogólnie mnie wkurwia samą swoją osobą. - Louis trochę przesadził z opisem Stylesa, jednak targały nim emocje, nie wińcie go.
- Ja bym tam załatwił sprawę prosto. - podniósł dłoń zwiniętą w pięść i spojrzał na niąznacząco.
- Właśnie problem w tym, że nie mogę! - rzekł sfrustrowany.
- Dlaczego?
- Ugh... to skomplikowane. - rzucił tylko na odchodne, wyrzucił peta i wrócił do szkoły.
Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Louis zastanawiał się nad tym, czy on nie może czy nie chce? Z wielkim trudem przyznał, że on nie chce zrobić Harry'emu krzywdy. To była nowość dla Tomlinsona. Totalna.
696969696969
*Bridge w utworze - dosłownie - most, inaczej: łącznik.
Hejka!
Irwin nam się zawieruszył między tym wszystkim, co z tego wyniknie?
Jeśli jesteście zdziwieni zachowaniem Louisa, to już tłumaczę. Dla niektórych, Louis zareagował zbyt przesadnie. Jednak cała sytuacja jest tak naprawdę sytuacją, która mi się przydarzyła. Może była nieco inna, ale nie chcę tutaj całej historii opisywać. To naprawdę było stresujące, mimo, że udało się z tego wyjść z twarzą. Nieprzyjemna sytuacja, naprawdę.
Mam nadzieję, że rozumiecie, do następnego!
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top