Epilog
Louis siedzi na lekcji matematyki, rysując tylko po zeszycie. Jest znudzony i zmartwiony. Nadal nie wie, co się dzieje z Harrym. Albo inaczej; aż wie za dobrze.
Zadzwonił zbawczy dzwonek. Wszyscy wyszli na przerwę, tworząc gwar. Do Tomlinsona podszedł Niall.
- Hej Louis. Harry zgubił ostatnio zeszyt z biologii, który właśnie znalazłem. Mógłbyś mu go dzisiaj zanieść? - Irlandczyk popatrzył na szatyna błagalnym wzrokiem, wyciągając w jego stronę wspomniany przedmiot.
- Umm... a nie możesz zrobić tego sam? - niebieskooki chciał jak najbardziej przesunąć w czasie spotkanie ze Stylesem.
- Nie, mam dzisiaj dodatkowe zajęcia, a zeszyt musi mieć dostarczony dzisiaj, bo jutro jest sprawdzian, na który może raczy się pojawić. - powiedział znudzonym tonem.
- Ugh... no ok. - zrobił chwilę przerwy - a wiesz może... co z nim? - starał ię podpytać Nialla, jaką wersję podał mu brunet.
- Nie wiesz? Myślałem, że przyjaciele sobie takie rzeczy mówią... - spojrzał uważnie na Louisa, jednak potem wzruszając ramionami. - ma grypę. Zakazał mi przychodzić mówiąc, że to cholernie zaraźliwe. Myślę, że dla ciebie zrobi wyjątek, albo po prostu mu go podrzuć pod drzwi, czy coś. - kolejny raz wzruszył ramionami i zostawił go samego na środku korytarza.
***
Tomlinson westchnął, patrząc na skrzynkę pocztową z nazwiskiem Styles. Oszacował wielkość zeszyta oraz dziury na listy. Chuj z tego będzie. Powolnym krokiem ruszył w stronę domu. Szurał stopami po ścieżce prowadzącej do budynku. Może by go podrzucić, jak mówił Niall? - próbował się wykręcić ze spotkania z Harrym. Zostawienie go na wycieraczce odpadało, bowiem zbierało się na deszcz. Pod nią, nikt by nie zauważył. Los ze mnie kpi. - sarknął w myślach, po czym niepewnie zapukał w drzwi. Po chwili otworzyła mu nieco starsza kobieta, pewnie mama zielonookiego.
- Dzień dobry, mogę ci w czymś pomóc? Jeśli do Harry'ego, to jest w swoim pokoju, u góry. Ja muszę lecieć, do zobaczenia! - po czym już jej nie było. Szatyna zaskoczyła ta chaotyczna mowa (najprawdopodobniej) mamy bruneta. Po chwili letargu, otrząsnął się, wszedł do środka, zamknął drzwi i poszedł na górne piętro. Cały czas kroczył wolno i cicho. Odnalazł drzwi z tabliczką "HARRY", które były lekko uchylone. Nawet nie pomyślał o zapukaniu, po prostu nadal niepewnie otworzył szerzej drewnianą powłokę.
Przystanął na moment. Widok, który tam zastał, sprawił, że wryło go w ziemię. Pokój wyglądał tragicznie; wszędzie się walały brudne ubrania i chusteczki. Roleta była zasłonięta, przez co w pokoju panował półmrok. Mimo słabego światła, doskonale dało się zobaczyć syf w pomieszczeniu, oraz jeszcze coś. Mianowicie kogoś, a raczej Harry'ego zawiniętego w kołdrę, tyłem do drzwi i najprawdopodobniej śpiącego, co wynikało z jego braku reakcji na gościa w pokoju.
Tomlinson podszedł do fotela, które znajdowało się dokładnie naprzeciw (teraz) twarzy Stylesa. Siadł na nim i przyglądał się zielonookiemu. Patrzył na jego spokojną twarz, napawając się tym widokiem. Pomimo jego bladości (nawet jak na niego), oraz śladów łez na policzkach, wyglądał pięknie, a przynajmniej dla Louisa. Miał ochotę położyć się za nim i przytulić do jego pleców, mocno oplatając go ramionami. Miał też ochotę pocałować go z uczuciem.
Zaraz, zaraz...
... pocałować?
... z uczuciem?
Dobrze, że niebieskooki siedział, po gdyby stał, już dawno leżałby na podłodze. Fala gorąca uderzyła w jego ciało, następnie jednak powodując ciarki na plecach. Dotarła do niego bardzo ważna rzecz; on kocha Harry'ego. To tłumaczy, dlaczego tak bardzo się przejmuje brunetem. Dlaczego czuje się o wiele lepiej, kiedy jest obok. Dlaczego ma takie fantazje o nim w roli głównej. Dlaczego łzy zielonookiego, łamią mu serce.
Szatyn przetarł twarz dłońmi, wzdychając ciężko. Nie wiedział, co ma zrobić z tą wiedzą. Przecież tak bardzo zranił swojego Harry'ego. Nie zasługiwał na niego. Zamiast przyznać się, że też coś czuje, ten posłuchał rady jakiegoś idioty i zaczął odpychać go od siebie, jednocześnie raniąc głęboko w serce.
Louis, aby zająć czymś myśli, zaczął... sprzątać pokój Stylesa. Powyrzucał zużyte chusteczki, brudne rzeczy wrzucił do kosza na pranie, a książki ułożył na półkach. Niewiarygone, co miłość robi z człowiekiem. Musicie bowiem wiedzieć, że Louis w ogóle nie sprząta. Oprócz tego jednego razu, teraz. Po wykonanej czynności, odsłonił roletę, spostrzegając, że zdążyło już się mocno rozpadać. Westchnął (już któryś raz) i usiadł na wcześniejszym miejscu. Powrócił do podziwiania zielonookiego, który zaczął się przebudzać. Szatyn momentalnie się spiął, zaczynając się zastanawiać, co ma powiedzieć.
Gdy Harry otworzył oczy, pierwszym co zobaczył były te piękne niebieskie tęczówki, w których tak mocno się zakochał. Zaraz, moment. Louis mnie nienawidzi, więc to musi być sen. - brunetowi nic nie pasowało. - do tego jest pokój postprzątany. Ale zaraz, przecież to jest jawa, wybudziłem się. - Harry potrzebował chwilii na ogarnięcie rzeczywistości.
- L...louis? - powiedział zachrypniętym od spania głosem. - co tu robisz? - okej, Tomlinson musi przyznać, że zaspany Harry jest totalnie uroczy.
- Umm... cześć Harry. Przyniosłem ci zeszyt z biologii. - rzekł szatyn, po czym odłożył przedmiot na biurko.
- Dziękuję. - Styles posłał mu lekki uśmiech. - Coś jeszcze?
- Umm... - Louis chciał wyznać wszystko co czuje, ale nie potrafił. To dla niego za trudne. - Nie, nic. Już idę. - niebiesooki podszedł do drzwi, ale na chwilę się jeszcze obrócił. - przepraszam. - powiedział ze skruchą.
Harry'ego nie wiedzieć czemu, bardzo to zirytowało i zasmuciło.
- Za co? Za to, że zrujnowałeś mi kawałek życia przez jakieś cholerne humorki? Za to, że postanowiłeś się na mnie wyżywać? - powiedział lekko napiętym tonem brunet. - a wiesz co? Pierdol się. - po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję, wykopał się spod kołdry, a następnie po prostu wyszedł, najpierw z pokoju, a potem z domu, nie przejmując się Louisem. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że zielonooki był w piżamie, a na zewnątrz lało jak z cebra.
Tomlinson po chwilowym zapowietrzeniu, ruszył biegiem za Harrym. Ujrzał jego sylwetkę, znikającą w mgle, na końcu ulicy. Teraz brunet biegł, więc Louis podążał za nim. Przed oczami miał tylko zarys cienia Stylesa. Dodatkowo, cały czas obficie padał deszcz. Niebieskooki ujrzał, że Harry wbiega do parku. Szatyn przyśpieszył biegu i starał się dogonić zielonookiego, który miał niestety dłuższe nogi, przez co było mu łatwiej. Stało się to dopiero nad jakimś jeziorkiem. Harry przeszedł przez mostek, orientując się dopiero na drugim końcu, że nie ma dalej przejścia. Szatyn za to, stał po drugiej stronie mostu. Obaj byli tak samo mokrzy od deszczu i potu. Oddechy mieli nierówne. Mierzyli się spojrzeniami, próbując uspokoić tętno. Mgła ich otaczała dookoła, a ulewa nie ustępowała i hałasowała niemiłosiernie.
- Czego chcesz?! - Harry wydarł się, aby Louis go usłyszał.
- Porozmawiać! - darli się do siebie, z dwóch końców mostu.
- Miałeś swój czas! Zmarnowałeś go! Nie będę czekać wieczność! - jego głos ani trochę nie był cichszy.
- Ale ja będę! Wiem, że zjebałem! Ale teraz, zrozumiałem, że zawsze do ciebie coś czułem! Będę czekał chociaź wieczność, aż w końcu mi wybaczysz! - Louis postawił na jedną kartę, nie miał nic do stracenia. Zrobił krok do przodu na moście. Harry stał chwilę zaskoczony jego słowami. Chwilę potem powiedział jednak:
- Nie kłam! Gra się skończyła! Wygrałeś, już po zawodach! - Styles powiedział płaczliwie, a jego łzy mieszały się z deszczem. Także zrobił krok na moście w stronę szatyna. Temu drugiemu przyszło olśnienie.
- Skoro wygrałem, należy mi się nagroda! - nadal do siebie krzyczeli. Ciężkie, mokre ubrania na nich ciążyły, a włosy kleiły się do czół. Kolejny krok Louisa nad jeziorkiem.
- Czego chcesz? - Harry mógł już powiedzieć tylko lekko podniesionym tonem. Również zrobił krok. Teraz znajdowali się jakieś półtora metra od siebie. Tomlinson patrzył mu głęboko w oczy, jakby chcąc przekazać w tym spojrzeniu odpowiedź. Niebieskooki podszedł jeszcze bliżej zdezorientowanego, ale nadal patrzącego hardo w jego oczy, Harry'ego, który co jakiś czas pochlipywał nosem, jeszcze ze szlochu. Teraz pomiędzy nimi było pół metra. Trochę za blisko. Mierzyli się spojrzeniami, czekając na ruch tego drugiego. W końcu Louis odpowiedział na pytanie Stylesa:
- Ciebie. - po czym niemal rzucił się na zielonookiego, chwytając jego twarz w dłonie i miażdżąc usta w namiętnym, ale powolnym pocałunku. Z początku zdezorientowany Harry, teraz zaczął poruszać wargami w tym samym rytmie, co Louis. Położył swoje ręce na bicepsach szatyna i zaczął je gładzić, co jakiś czas błądząc po ramionach, czy karku. Tak stali na deszczu, spowici mgłą w swoich ramionach i cali zapłakani, ale im to nie przeszkadzało, bo ważne było, że są razem, w tym momencie. Kiedy się od siebie oderwali, Louis nadal trzymał w dłonach, twarz Harry'ego. Kciukami gładził jego policzki. Uśmiechnął się lekko w jego stronę i odgarnął mokre kosmyki z twarzy bruneta. Potem rzekł, patrząc mu ze szczerością głęboko w oczy:
- To smutne, że musiałem ciebie stracić, żeby uświadomić sobie, że cię kocham. Kocham cię. Cholernie mocno. Kocham twoje loczki. Kocham bardziej zielone niż cokolwiek innego, twoje oczy. Kocham twoje dołeczki, kiedy się tak pięknie uśmiechasz. Kocham twój charakter, który może na początku nie pasował mi. Ale teraz kocham ciebie całego i tylko to się liczy, rozumiesz? - nie spuszczał wzroku z zielonych tęczówek.
- Też cię kocham. - odpowiedział Styles, ze łzami w oczach. Tym razem szczęścia. Louis, jakby na potwierdzenie swoich słów, złożył delikatny pocałunek na ustach bruneta. Kiedy się od niego odsunął, ten wpadł mu w ramiona. Tomlinsona zdziwiło to zachowanie, ale objął mocno Harry'ego, chowając nos w jego szyi.
Trwali tak długo. Nie wiadomo ile. Na moście. W deszczu. W swoich objęciach. W miłości.
KONIEC.
6969696969
Cześć!
Mam wrażenie, że zjebałam ten rozdział...
Chciałabym wam tak baaardzo podziękować za tak dużą aktywność pod tym FF! Prawie 600 wyświetleń, ponad 120 gwiazdek i prawie 50 komentarzy! Jesteście wielcy 💕
Co do dalszych planów, to mam jednego one shota w roboczych, oraz nową książkę! Myślę, że informacje dodam tutaj.
Do napisania!
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top