prologue

Szkolna biblioteka nigdy nie cieszyła się popularnością wśród uczniów. Większość wybierała odpoczynek z przyjaciółmi na świeżym powietrzu, albo w klubowych salach. Dlatego, między zakurzonymi książkami najczęściej spotykano tylko zrzędliwą bibliotekarkę.

[T/I] przesunęła część notatek w kąt stolika. Zmęczona ułożyła głowę na okładce książki, ale twarda lektura nie była dobrym zamiennikiem poduszki. Dziewczyna rozejrzała się po swoim stanowisku, odtrącił ją jednak nie porządek dlatego skierowała wzrok w stronę okna. Sklepienie powoli nabierało cieplejszych barw. Słońce leniwie maszerowało w dół, podobnie jak chmury. Widok idealny dla fanatyka impresjonistycznych malowideł.

Może zostanę tu jeszcze momencik? Przecież te autobusy zawsze się spóźniają.

Sprzątanie przyborów zajęło jej chwilę, gorzej ze stosem niepotrzebnie wyciągniętych książek. Mogła darować sobie zgrywanie przemądrzałej i wziąć tylko niezbędne pozycje. Ruszyła w stronę biurka, zdziwiła ją nieobecność starszej kobiety. Czemu nagle bibliotekarka zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach? Mając ograniczoną ilość czasu, [T/I] potrzebowała jej bardziej niż kiedykolwiek. Walczyła z myślami, spóźnienie się oznaczało ponad godzinę czekania w ciemności na kolejny przejazd.

Końcowo wybrała najprostszy sposób, czyli ucieczkę. Chociaż zostawiła po sobie liścik z przeprosinami, na pewno dzięki temu kobieta jej wybaczy. W pośpiechu zmieniła obuwie i zarzuciła na siebie marynarkę. Problem w tym, że gdy zdyszana dotarła na przystanek zauważyła tylko jak, autobus znika za zakrętem.

Przy świetle pobliskiej latarni ganiały się dwie ćmy, co jakiś czas odzywał się rudawy kot siedzący na kamiennym murku. Początkowa chciała zabić chwilę na zabawie z uroczym zwierzątkiem, ale ono miało ewidentnie odmienne plany. Zanim zbliżyła się wystarczająco uciekł, a teraz wpatrywał się w nią groźnie miałcząc. Wszystko poszło w niewłaściwą stronę.

[T/I] zrezygnowana otworzyła szkolną torbę i wyciągnęła z niej zbiór notatek. Spędzenie kolejnej godziny nad studiowaniem nie było jej aktualnym marzeniem. Złotą zasadą leniuchowania było wystrzeganie się nauki, miała złamać to święte prawo? Zastanawiała się, wcisnąć kartki do przegródki i wrócić do oglądania latających stworzonek, czy chwilę się pouczyć? Wtedy coś uderzyło w szybę przystanku. Wystraszona nagłym hałasem podskoczyła w miejscu, zaskoczone tęczówki skierowała prędko w drugi kąt przystanku.

Odnalazła tam młodego mężczyznę, który siedział nieco skulony z ręką zasłaniającą nos. Gdyby nie unosząca się klatka piersiowa, uznałaby go za woskową figurę. Spod niesfornych jasnych włosów wystawały grube brwi ściągnięte do siebie. Zaraz pod nimi wachlarz ciemnych rzęs i brązowe ślepia, z którymi [T/I] złapała kontakt wzrokowy.

Poruszona wyobraźnia zaczęła pracować na pełnych obrotach, tworząc co sekundę multum nieprzyjemnych wizji. Wyglądał i zachowywał się jak morderca! Wybrał ją, ponieważ wokół nie było świadków, a część twarzy zakrył dłonią by utrudnić rozpoznanie. Oczywiście, ten drugi to sposób zapobiegawczy na wypadek nieudanego morderstwa, czyli mógł być jego pierwszy raz?

Niezręczna, a według [T/I] jeszcze lekko przerażająca cisza trwała za długo. Dodatkowo dwójka nie uciekała spojrzeniem od swoich sylwetek. Podobno, nie można spuszczać wzroku z przeciwnika.

— Chcesz mnie zabić? — odezwał się przekręcając niepewnie głowę. [T/I] w moment zgłupiała, przecież nie ona planowała zbrodnię!

— A ty mnie nie chcesz?

Blondyn wybuchł śmiechem, a [T/I] gdyby umiała zamieniłaby się w znak zapytani. Przecież nie mierzyła go psychopatycznym spojrzeniem.

— Możesz już się nie śmiać? Wyglądasz dziwnie, ukrywasz swoją twarz i gapisz się na mnie jak świr!

— Świr? Przepraszam, panią zabójcę naukowiec, ale to ja obawiałem się o swoje życie — oburzył się, teraz ani trochę nie przypominał siebie sprzed niecałych dwóch minut. — A twarz zakrywam, bo dostałem w nos i wyglądam jak siedem nieszczęść

— Czyli jednak masz kontakty z światem przestępczym, nie jesteś zabójcą tylko jakimś bijatyką — skrzyżowała ramiona na piersi, przytakując sobie z uznaniem.

Ćmy, które fruwały nieopodal gdzieś zniknęły. Naburmuszony rudawy kot trochę ochłonął i z zaciekawieniem przyglądał się dwójce nastolatków. [T/I] czekała na odpowiedź, albo jakiś ruch ze strony przeciwnej. Gorzej gdyby, faktycznie siedziała obok gangstera, ale miała plan awaryjny.

— Nie pomyślałaś, że mogę być ofiarą? — zapytał, ostrożnie cofnął dłoń, ukazując przy tym zaczerwieniony nos i strużkę zaschniętej krwi pod nim. Faktyczne, nie wyglądało to dobrze.

Nie wzięła pod uwagę takiej możliwości, wyglądał zbyt podejrzanie jak na poszkodowanego. Dopadły ją wyrzuty sumienia, szczególnie przez widok obitej twarzy.  [T/I] niepewnie odwróciła wzrok, wsunęła rękę do kieszeni marynarki w poszukiwaniu materiałowej chusteczki. Kiedy ją znalazła nasączyła część materiału wodą mineralną z butelki.

— Może nie jestem pielęgniarką, ale mogę cofnąć twój nos do stanu czterech nieszczęść — mruknęła przysuwając się do niego ostrożnie.

—Cztery to zawsze lepiej, niż siedem. Wielkie dzięki, pani nie pielęgniarko.





***

Cześć, dawno się nie widzieliśmy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top