💫

    吻我– (Pocałuj Mnie)

    Ze wszystkich zachodów słońca, które Junmyeon widział w swoim życiu, ten był zdecydowanie najpiękniejszy. Niebo jeszcze nigdy nie zmieniało swoich barw z taką płynnością i elegancją, pokazując przy tym niesamowicie wielką klasę i perfekcję. Natura jeszcze nigdy nie uwiodła go w ten sposób, sprawiając, że wpatrywał się z nią z takim uwielbieniem i oczarowaniem jak jeszcze nigdy. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czerpał z tego tak wielką przyjemność... Możliwe, że było to przed zniknięciem Sehuna. Tego samego Sehuna, który właśnie kroczył po pustym parkingu opuszczonej galerii sztuki z koszem piknikowym i ciepłym kocem. Tego samego Sehuna, który ze szczerym uśmiechem wpatrywał się w postać swojej małej gwiazdy z takim samym uwielbieniem, z jakim on wpatrywał się w niebo.

    Oh przystał na chwilę w miejscu, wzorkiem dokładnie analizując widok przed sobą. Mężczyzna był piękny, wpatrywał się w niebo nad sobą, wokół niego unosiła się aura spokoju i szczęścia, a świetliki krążące wokoło dodawały mu jeszcze więcej uroku. Młody Oh nie potrafił pojąć, jak ktoś tak piękny i czysty może chodzić po tak brudnym i złym świecie.

    Finalnie ich spojrzenia skrzyżowały się, gdy Myeon, czując na sobie czyjś palący wzrok, odwrócił głowę w bok, dostrzegając tego, na którego tak długo czekał. I nie. Nie chodziło o to, że Hun się spóźnił. Był nawet przed umówionym czasem. Co więcej, był sam. Bez pięknej Sooyoung w tyle głowy. Był sam i cały dla Junmyeona – tylko dla niego. Uśmiech starszego z mężczyzn znacznie się poszerzył, gdy Hun ponownie ruszył w jego kierunku, po kilku chwilach siadając obok Kima na trawie, okrywając kocem jego delikatnie drżące z zimna ciało. Ale koc był tutaj zbędny. To, czego aktualnie Myeon potrzebował, siedziało tuż obok niego. Ciepło koca nie może równać się z ciepłem człowieka, a szczególnie człowieka, którego się kocha.

    Fiolety, róże, pomarańcze i rozmaite odcienie żółci ustąpiły bezkresnemu granatowi, dając szansę zabłysnąć gwiazdom, które Oh widział przecież nie tylko na niebie. Wpatrując się w oczy swojej miłości, Sehun mógł dostrzec w nich wszelkie gwiazdozbiory i prawdziwe, szczere piękno. Nie musiał patrzeć w niebo, by ujrzeć wschód lub zachód słońca, burzę, skwar, tęczę czy zorzę. Wszystko to widział w oczach Kim Junmyeona. Dlatego, zamiast patrzeć w niebo tak jak on, zwyczajnie obrócił jego głowę w swoją stronę, wpatrując się w ciemnobrązowe, iskrzące się tęczówki, kradnąc z nich wszystko, co tylko był w stanie.

    Tak samo jak później kradł Myeonowi każdy jego oddech i słodkość jego ust, których tak dawno już nie czuł.

    Tęsknota i żal za stracone chwile wypełniała ich każdy pocałunek, sprawiając, że z każdą chwilą robił się coraz bardziej żywy i realny. To już nie było zwykłe wyobrażenie tych miękkich, delikatnych ust. To było prawdziwe. To w końcu było prawdziwe. Po policzkach Jumyeona pociekły łzy, gdy kolejny słodko delikatny pocałunek został złożony na jego ustach, spełniając jego najskrytsze marzenia. Był szczęśliwy, był tak cholernie szczęśliwy, że już szczerze nie wiedział, czy aby na pewno nie śni, ale dłoń Huna na jego policzku uświadamiała mu, że to nie sen. Tych dwóch, zamiast w pięknym śnie, znajdowało się w swoim małym, prywatnym niebie, stworzonym tylko i wyłącznie dla nich, dla ich w końcu szczerej miłości... chociaż, czy to, że wcześniej nie przetrwała, znaczy, że była nieszczera?

    Ignorując następne łzy, Kim całkowicie oddał się w ręce Sehuna, będąc gotowym, by posunąć się dalej, by ponownie stać się z nim jednością, połączyć ich ciała w erotycznym tańcu i tak jak kiedyś rozpadać się pod jego cudownie ciepłym dotykiem.

    Hun jednak miał inne plany na ten wieczór, dlatego właśnie oddalił się od ciała bruneta, szczelniej okrywając jego ciało ciepłym kocem. Nie chciał, żeby ten znów zachorował. Ta noc nie należała do najcieplejszych, a Kim znów nie miał na sobie jakiejkolwiek kurtki, płaszcza czy czegokolwiek, co mogłoby go ogrzać. Domyślał się, że niższy zrobił to celowo, by potem móc wkraść się w ciepłe objęcia Huna, który już nie miał zamiaru znów odrzucać go czy ranić. Oh posłał swej miłości porozumiewawcze spojrzenie, które miało wytłumaczyć mu, dlaczego się oddalił. Nawet jeśli dopiero po czasie, Kim zrozumiał, uśmiechając się lekko i przytakując. W końcu Sehun miał rację...

    Nigdzie się im nie spieszyło.

    Pomiędzy mężczyznami zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami natury oraz ich oddechami, chociaż Myeon miał przeczucie, że słyszalne jest także bicie jego wyrywającego się z klatki piersiowej serca. Nie potrafił nad nim zapanować, a przecież nic specjalnego się nie działo. Oh po prostu chwycił go za rękę i tak naprawdę to było tyle.

    – Wszystko w porządku? Wyglądasz na spiętego... Może chcesz–

    – Pocałujesz mnie jeszcze raz? T-to pomoże mi się odstresować, rozumiesz sam... Twoje usta zawsze działały na mnie uspokajająco...

    – Lub odwrotnie.

    – Cicho... po prostu mnie pocałuj, Sehun.

    – Co jeśli nie chcę?

    – Obaj chcemy, nie mam pojęcia, kogo chcesz oszukać... – westchnął, sprawnie przenosząc się na uda Huna i układając dłonie na jego policzkach.

    A Oh mógł przysiąc, że słyszał, jak szybko bije jego własne serce.

    Posłusznie, nieco niepewnie, znów spojrzał w jego głębokie oczy, w których odbijały się gwiazdy, nieśmiało układając jedną dłoń na tej Kima, znacznie cieplejszej i delikatniejszej. Ich twarze były coraz bliżej siebie, gdy starszy z mężczyzn jako pierwszy przymknął powieki, chowając przed Hunem najpiękniejszy widok na świecie.

    Tak wraz z przecięciem nieba przez spadającą gwiazdę ich usta ponownie połączyły się w pocałunku pełnym pasji, namiętności i miłości. Tym razem bez żadnych łez, smutku czy niepewności. Na twarzach kochanków widniały szczere uśmiechy wywołane przez wzajemny dotyk, odwzajemnione uczucie i przyjemne ciepło gdzieś w okolicach serca. Tak na niegdyś pochłoniętej przez ogień łące ich miłości, gdzieś pośród pięciu dorodnych kwiatów dalii symbolizujących odrzucenie, wykwitł kwiat piękniejszy od wszystkich innych, z jeszcze piękniejszym znaczeniem, wynagradzającym im każdy dzień płaczu i rozłąki, na jaką zostali skazani zakochani w sobie mężczyźni w świecie, który zbyt często dawał im w kość i podkładał kłody pod nogi, testując ich wytrzymałość i cierpliwość.

    Tak w ich posklejanych na nowo sercach wykwitła szczera miłość pod postacią czerwonej róży.

    ,,Kocham Cię"

_____________

[a/n]

Chyba po raz pierwszy nie mam pojęcia co napisać...

grundasuu wydaje mi się, że najlepiej ze wszystkich wiesz, jak dużo siebie zostawiłam w tym opowiadaniu. Wiesz, w jakich okolicznościach je pisałam i w jakim stanie było wtedy moje serduszko. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o tym i nigdy nie zapomnisz, ponieważ to opowiadanie już na samym początku podarowałam Tobie, a razem z nim siebie.

Mam nadzieję, że Cię nie zawiodłam. Dziękuję, że przy mnie jesteś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top