☂
帮助我– (Pomóż Mi)
Nienawiść. Nienawiść była zdecydowanie tym, co wypełniało całą głowę, serce, duszę i ciało Kim Junmyeona od ostatniego spotkania z Sehunem... Sehunem, który zniknął. Sehunem, który od dawna nie zawitał nawet na tym pieprzonym, pustym parkingu, nie przyśpieszając akcji serca bruneta, nie powodując jego słodkiego rumieńca, uśmiechu, smutku lub łez. Nie było go. Zwyczajnie go nie było, gdy niebo zmieniało swoje barwy z błękitu na rozmaite odcienie różu, żółci i pomarańczy, a zaraz po tym na bezkresny granat i odwrotnie. Nie było go, gdy Myeon obwiniał się za całe zajście i nienawidził się coraz bardziej. Nienawidził bicia swojego serca, oczu, twarzy, dłoni, nóg, brzucha - całego ciała. Całego siebie. Całej swojej słabości i bólu, jaki odczuwał.
Sehuna nie było już miesiąc. Smutny, ciągnący się w nieskończoność miesiąc, przynoszący więcej deszczu niżeli słońca - więcej smutku niż radości. Jednak deszcz nie przeszkadzał Myeonowi w wyczekiwaniu na ukochanego pod ich drzewem, w towarzystwie płaczu nieba, a także i swojego. Czuł się źle. Wyglądał źle i był zły. Zły na wszystko wokół. Na wszystko, co przypominało mu o Sehunie, o ich dawnej miłości, szczerych uśmiechach i pocałunkach o zachodzie słońca. Był zły na to, że pozwolił, by Hun odszedł.
Nie było takiej minuty, której Myeon nie poświęcił na wyobrażanie sobie Huna tuż przy swoim boku, obejmującego go tak ciasno i dobrze, z tą tęsknotą, jaką obaj odczuwali. Z miłością, której Kim tak desperacko pragnął i potrzebował nawet po tylu odrzuceniach i znakach, iż powinien sobie odpuścić. Ale on nie odpuszczał. Wiedział, że to do niego należy serce Oha. To do niego należy jego dusza, ciało i uczucia.
Kim Junmyeon po prostu wiedział, jak okropną słabość ma do niego Sehun. Wiedział, jak bardzo wyższy go kocha i nie chce, by to wszystko się kończyło. Ale... Ale czy to było dobre myślenie? Czy gdyby Sehun nie chciał końca, nie przychodziłby tu przez ponad miesiąc, robiąc z Kima idiotę czekającego w nieskończoność na kogoś, kto i tak nie przyjdzie?
Myeon miał już dość.
Dość bezsensownego moknięcia na nieustającym deszczu, wylewania łez i rozpaczania nad utraconą miłością. Miał dość Sehuna i jego braku zdecydowania. W końcu nie był lalką, tak? Nie był pieprzoną lalką, którą można się chwilę pobawić, a później zostawić, by przejął ją ktoś inny. Kim sprawnie zeskoczył z gałęzi drzewa, na której wcześniej siedział, nawet nie myśląc o jakiejkolwiek uwadze przy wykonywaniu ów czynności. W końcu i tak nie miał już nic do stracenia. Sprawnie podszedł do tafli jeziora, zwyczajnie znikając pod jej powierzchnią, nawet nie dbając o zdjęcie i tak już całkowicie przemoczonych ubrań.
Miał nadzieję, że zabraknie mu powietrza. Modlił się o to, by już nigdy się nie wynurzyć, nigdy już nie wziąć oddechu, otworzyć oczu i po prostu odejść. Tak desperacko pragnął odejść, zwyczajnie nie widząc sensu swojej egzystencji bez Huna. Szło mu całkiem dobrze - powietrze powolnie uciekało z jego płuc, dając mu tę błogą świadomość, że naprawdę niewiele brakuje mu do uzyskania upragnionego spokoju ducha. Czuł się dobrze.
Nie minęła nawet jedna minuta, gdy coś, a może jednak ktoś zniszczył Myeonowi wizję słodkiej śmierci w jego ukochanym miejscu.
To było raczej do przewidzenia, że Sehun nie mógłby po prostu odejść, widząc, przez jaki czas jego drobna róża nie wynurza się z wody. Szczerze mówiąc, Oh był przerażony tym zdarzeniem; dobrze wiedział, że to wszystko dzieje się tylko i wyłącznie z jego winy. Czuł się jak potwór. We własnym mniemaniu był potworem. Największym na świecie potworem, który sprawił, że ktoś tak niewinny robił tak brudne rzeczy. Oczy jego miłości były zamknięte, a usta niedomknięte. Jego skóra była niczym płatki białej róży. Boleśnie blada ze zbyt widocznymi sińcami pod oczami. Junmyeon zawsze miał problemy ze snem... Sehun miał być jego ostoją, jego gwiazdą na niebie, która będzie pilnowała, by ten wysypiał się przez noc i nie miał koszmarów. Tymczasem był jego największym utrapieniem i powodem niewyobrażalnego bólu. To on. On, a nie nikt inny zasługiwał na śmierć. To on zasługiwał na taki ból i kolejne odrzucenia. On, nie Myeon.
Ich wspólne łzy mieszały się z nieprzemijającym deszczem, a ubrania z błotem, gdy Oh tak zwyczajnie wtulał się w słabe ciało swojego anioła, błagając go, by już nigdy więcej tak nie robił. A Kim nie wiedział, czy nie spróbuje jeszcze raz. Był szczerze zawiedziony, że Oh pojawił się o tę minutkę bądź dwie za wcześnie. Chciał, by ukochany zastał jego martwe ciało i wiedział, że to przez niego. Że to nie musiało się tak skończyć. Cóż. Po upływie kilku minut ten plan wydał mu się całkowicie absurdalny i głupi.
– Sehun...– szepnął słabo, a Oh od razu go uciszył, mając pewność, że mniejszy będzie chciał go przepraszać i dziękować
To było ostatnim, czego młodszy z mężczyzn chciał. Ostrożnie uniósł ciało swej róży, sprawnie przenosząc go do zniszczonej galerii sztuki - jedynego w okolicy schronienia przed deszczem. Bez słów zaczął rozbierać niższego z jego przemoczonych ubrań, oddając mu swoją suchą bluzę oraz podkoszulką okrywając jego już nagie nogi, samemu zostając w samej kurtce i mokrych spodniach. Przez resztę nocy mężczyźni tak naprawdę nie zamienili ze sobą słowa, po prostu się w siebie wpatrując oraz wtulając nawzajem w swoje ciała, chcąc dostarczyć sobie ciepło. Oh raz na jakiś czas gładził policzek starszego, pozwalając prawdopodobnie pierwszy raz od dawna zasnąć na swoim ramieniu. Było mu niesamowicie dobrze, kiedy miał przy sobie swoją dawną miłość.
Dopiero nad ranem deszcz przestał padać, pozwalając dwóm kochankom, a tak naprawdę tylko Sehunowi, odetchnąć z ulgą. Większy z mężczyzn cały ten czas czuwał nad snem bruneta, godzinę po jego zaśnięciu oddając mu także swoją kurtkę, w zamian za to okrywając się jego lekko wilgotnymi ubraniami. To nie jemu miało być teraz ciepło. To nie on był teraz ważny.
Wschód słońca był niewidoczny, lecz mimo to Hun spędził czas, wpatrując się w coraz jaśniejsze niebo. Czuł obowiązek, by tak właśnie postąpić.
Junmyeona natomiast przywitał o wiele lepszy widok niż jakiś tam wschód słońca. Przywitał go delikatny uśmiech jego prywatnego słoneczka, które tak ciasno wtulało go w swoje ciało. A brunet w biciu jego serca znalazł swój dom - swoje miejsce na ziemi. Mniejszy z mężczyzn delikatnie uniósł głowę do górę, natychmiast zastając twarz większego tuż przy swojej, przez co oddech ugrzązł mu w gardle, a żołądek zawiązał się na o trzy supełki za dużo.
– Musisz więcej spać.– zachrypnięty głos Huna sprawił, że po ciele bruneta przeszły dreszcze, a jego suche usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
– Musisz spędzać ze mną więcej nocy. Tylko przy tobie śpię spokojnie.
– Zdecydowanie muszę spać spokojnie z tobą.
– Zdecydowanie.
W taki sposób, na niegdyś doszczętnie zniszczonej łące zaczęło kwitnąć coś, co zdecydowanie nie było kolejnym kwiatem odrzucenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top