别碰我– (Nie Dotykaj Mnie)

    Niebo w szybkim tempie zmieniało swoje kolory, gdy Kim Junmyeon spokojnie moczył swoje stopy w zimnym stawie, gdzieś w środku siebie czując, że płonie. Że jego serce znów zbyt szybko bije, policzki są zbyt rumiane, a oddech zbyt niespokojny, a to wszystko przez jedno spojrzenie. Spojrzenie Oh Sehuna pozbywającego się frustracji w jeden z tych gorszych sposobów. Siedząc około dwa metrów od wypalającego już piątego papierosa Huna, Kim mógł wyczuć od niego alkohol. Zachód słońca przestał być już ważny, przestały być ważne lodowate nogi bruneta, jego kolejna nieprzespana noc czy jego dygoczące ciało. Teraz ważny był Sehun i powód, przez który doprowadził się do takiego stanu.

    Tylko że... ów powód wypowiedziany na głos mógłby złamać nie tylko serce Junmyeona, ale także serce osoby wypowiadającej go.

    Szkoda, że Sehun wypił zbyt wiele, by się tym przejmować. Szkoda, że wypił zbyt wiele, by zapomnieć o całej tej plątaninie zdarzeń, finalnie przychodząc w miejsce, w którym to wszystko się zaczęło. Tej nocy miał to wszystko skończyć. Upić się tak, by raz na zawsze wyprzeć z pamięci obraz płaczącego Kim Junmyeona, zapomnieć o jego cichym "Kocham cię", delikatnych dłoniach i matczynej trosce, jaką zawsze wszystkich obdarzał. Na przekór jego chęciom po większej dawce wysokoprocentowego trunku w jego głowie nie pojawiła się przepiękna Soo-Young, jej idealne ciało, długie, szczupłe nogi i głos tak bardzo zachęcający, by podejść do niej oraz zakończyć jej słodko-bezsensowną paplaninę, łącząc ich usta razem. Nie. Jego myśli zaprzątała tylko i wyłącznie jedna osoba. Jeden głos, jedna para nóg i jedno idealne ciało. Ciało, którego Sehun tak dawno nie dotykał w ten sposób.

     Myślał tylko o nim. Czuł jego dłoń ciągnącą go do tego miejsca, czuł obowiązek, bo wiedział, że Junmyeon czeka. On zawsze czekał.

    W tym się różnili. Serce Kima nawet po spłonięciu ich łąki zawsze było tylko dla Oh Sehuna. Nikt inny nie mógł go sobie zabrać, nikt inny nie mógł nawet zbliżyć się do bruneta tak, jak zrobił to Hun. Myeon ogrodził się na tyle grubym i wysokim murem, by nikt nie mógł się do niego dostać. By nikt więcej go nie zranił, by nikt nawet nie próbował. Tylko Sehun mógł. Tylko Sehun mógł się przekopać pod murem, by ponownie chwycić za delikatną dłoń Kima oraz wyprowadzić go z twierdzy, jaką dla siebie zbudował. By ponownie go ranić, kochać i pokazywać, że razem mogą zdobyć cały świat. Tymczasem Sehun otworzył swoje serce dla kogoś innego. I nie. To nie było złe. To było okej dla Junmyeona. Gdyby Oh nie pozwolił kochać się Soo, prawdopodobnie zapiłby się na śmierć, nie zostając nawet porządnie pochowanym. Soo-Young uratowała życie Sehuna, równocześnie ratując także biedną duszę Myeona.

    To nie było złe. Soo-Young nie była zła. Ona po prostu się zakochała.

    A Junmyeon jej współczuł. W końcu serce Huna już od dawna należy do niego. Już od dawna cały Sehun należy tylko i wyłącznie do niego. Nie tylko jego serce, ale także i dusza, zamglone spojrzenie, każdy uśmiech, w jaki ułożą się jego usta, każda łza, śmiech, słowo, a co za tym idzie - każde jego "Kocham cię." Nieważne, przed kim wypowiedziane, zawsze było skierowane tylko i wyłącznie do Myeona.

    – Usiądziesz? – miły ton niższego z mężczyzn samym swoim brzmieniem lub chociażby istnieniem wyprowadził z równowagi jasnowłosego, przez co ten z niemą, pijacką furią cisnął niedopałkiem papierosa wprost w stronę stawu. Ukochanego stawu Myeona. – Nie śmieć...

    – Zamknij się.

    – Sehun? Wszystko okej?

    – Powiedziałem: zamknij się! Zamknij się i słuchaj. – warknął, podchodząc do niższego,ciągnąc go do góry za kołnierzyk jego bluzy, po chwili sprawnie przyciskając go do drzewa.

    – Myślisz, że kim ty jesteś, co? Myślisz, że co? Że możesz tak po prostu mącić mi w głowie? Przyciągać tu co wieczór i patrzeć na mnie tymi pięknymi oczami?

    – Pięknymi?

    – Powiedziałem: zamknij się! – warknął, zaciskając uścisk swojej pięści na materiale granatowej bluzy starszego, w tym samym czasie przybliżając swoją twarz do twarzy swojego anioła.

    A Myeon skłamałby, gdyby powiedział, że się bał. Sehun nigdy nie zrobiłby mu krzywdy. Nawet będąc pijanym i nie do końca panując nad sobą. W końcu dalej był tym samym słodkim chłopczykiem, który nigdy nie potrafił skrzywdzić nawet muchy, bojąc się, że przez to rodzina owada zwyczajnie się załamie. Kłamstwem byłoby też stwierdzenie, że brunet nie chciał w tym momencie pocałować wyższego. Dobrze wiedział, że działa na niego o wiele lepiej niż papieros w ustach.

    – Myślisz, że możesz pojawiać się po takim czasie i burzyć wszystko, co udało mi się zbudować? Wydaje ci się, że w porządku jest chodzenie mi po głowie dzień i noc, kiedy powinieneś spać, jeść lub robić cokolwiek innego byleby nie wyglądać jak żywy trup? Myślisz, że to okej, że się tak zaniedbujesz i karmisz mnie wyrzutami sumienia, przez co ja też zaczynam tak wyglądać? To nie zastąpi mi normalnych posiłków, wiesz? Alkohol nie zastąpi mi normalnego picia, więc cholera, pozwól mi przestać!

    – Sehun... o czym ty mówisz... przecież ja–

    – Nienawidzę cię, rozumiesz? Wszystko zniszczyłeś. Było mi z nią tak dobrze, a teraz? Teraz nie potrafię spojrzeć na nią tak jak wcześniej. Wszędzie widzę tylko ciebie. Słyszę twój głos i czuję twój dotyk. Przez ciebie szaleję, Myeon... błagam, daj mi już spokój.

    – Sehunnie... ja naprawdę nie wiem, o co chodzi...

    – Nie kłam! Uknułeś to! Robisz wszystko, żebym został przy tobie... myślisz, że nie wiem? Zawiodę cię. Niepotrzebnie wracałeś, Myeonnie. Niepotrzebnie wracałeś, bo ja już cię nie kocham. Jesteś dla mnie nikim, Kim Junmyeon. – warknął prosto w twarz starszego, sprawiając, że zmiękły mu kolana.

     W normalnych okolicznościach brunet prawdopodobnie po prostu by się rozpłakał, uciekając z tego miejsca jak najdalej, by tylko nigdy więcej nie zobaczyć Oh Sehuna, ale nie dziś. Dziś był pewien, że jego słowa były kłamstwem.

    Nieważne, jak bardzo młody Oh by się wypierał, on po prostu kochał i był kochany. Kochany przez Kim Junmyeona z typową dla niego troską ścierającego łzy z jego policzków.

    – Będzie dobrze, Sehunnie... Zobaczysz... Wszystko będzie dobrze. – szepnął, niepewnie wtulając się w ciało wyższego, zaraz po tym zostając brutalnie odepchniętym.

    – Nie dotykaj mnie. – warknął, sprawnie oddalając się od ciała mniejszego, zaraz po tym szybkim krokiem kierując się w stronę pustego parkingu.

    Dopiero teraz po bladych policzkach Kima spłynęły pierwsze łzy, dzięki którym na ich łące wyrósł jeden z dorodniejszych kwiatów dalii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top