☾
跟我说话- (Mów Do Mnie)
Rozmaite odcienie różu, żółci, pomarańczu a także czerwieni już dawno ustąpiły chłodnemu granatowi, gdy siedzący pod jedną z dwóch wierzb płaczących Kim Junmyeon po raz kolejny otarł łzy ze swoich polików, wmawiając sobie, że przecież wszystko jest okej. Że nic się nie dzieje, a Sehun pewnie tylko się spóźnił. Że nic mu się nie stało, nie uległ żadnemu wypadkowi ani nic z tych rzeczy. Bał się. Cholernie się bał, bo ich wspólne zachody słońca traktował jak niemą obietnicę lepszej, wspólnej przyszłości. Tym czasem siedział tu sam. Sam oglądał zachód słońca i sam płakał nad beznadzieją sytuacji, w jakiej się znalazł. W jakiej obaj się znaleźli. To bolało, tak bardzo bolało, ale Myeon starał się odeprzeć wrażenie, iż jest jedynie odskocznią od rzeczywistości. Że jest jedynie nieprzeczytaną książką, do której można co jakiś czas wracać, a ta nie poczuje się ani trochę zraniona lub odrzucona. Przecież książki nie mają uczuć, prawda? Nic nie czują, więc można nimi pomiatać, można się nimi bawić... je to nie zaboli, prawda? Otóż nieprawda.
Kim Junmyeon czuł się pokrzywdzony takim obrotem spraw. Przecież był pierwszy. A skoro był pierwszy, dlaczego teraz musi się z kimkolwiek dzielić swoją miłością? Skoro nigdy nie chciał jej stracić, dlaczego teraz siedzi sam, słuchając szelestu liści, czasem zagłuszając cudowną ciszę własnym płaczem? Dlaczego jako jedyny z ich dwóch zmagał się z pieprzoną bezsennością, nie potrafił nic zjeść ani wypić, całymi dniami tylko czekając na zachód słońca, by móc zobaczyć powód swojego codziennego płaczu, swojej depresji i zmęczenia? Dlaczego to było tak cholernie jednostronne? Brunet czuł się jak tania książka z pobliskiego kiosku. Zwykły zapychacz czasu z tak źle opisanymi emocjami, że zaczynał się w nich gubić. Gubił się we własnych stronach, słabo złożonych zdaniach czy nawet słowach. Nie wiedział, jak nazwać swój obecny stan. To zadanie zwyczajnie go przerosło... Może zawsze go to przerastało? Wcześniej po prostu tego nie zauważał.
Było mu zimno. Jego ciało całe drżało, a zęby raz po raz uderzały o siebie, przy każdym, nawet najmniejszym ruchu jego kości boleśnie strzelały, a on sam po prostu nie wiedział, co ze sobą zrobić. Dalej czekać, czy wrócić do równie pustego mieszkania, rezygnując tak jak prawdopodobnie zrezygnował Sehun?
Jego ciało toczyło walkę z umysłem, a kiedy już myślał, że przegrał ze samym sobą (chociaż w tym wypadku co tak naprawdę oznacza przegraną?) usłyszał kroki, głośniejszy szelest liści i łamanie się malutkich, suchych gałązek. Brunet w pośpiechu starł z policzków ślady po słonych łzach, poprawił swoją zbyt luźną przez utratę wagi koszulę, a także potarł dłońmi o uda, chcąc je jakkolwiek ogrzać.
Jednak przyszedł... po tylu godzinach czekania przyszedł, a ekspresja jego twarzy pokazywała, iż był zaskoczony widokiem Junmyeona. Nie wiedział, że jego miłość będzie na niego czekać. Sehun nie wiedział. Nie wiedział, że wraz z kolejnym zachodem słońca Junmyeon oddaje mu coraz więcej, obiecując mu nawet to, czego nie może mu dać. Nie miał o tym zielonego pojęcia. Przecież... nikt mu o tym nie powiedział. Kim mu nie powiedział, nigdy nie wspomniał, ale czy trudno było się domyślić, że tak jest? Że dalej czeka i ma nadzieję na lepszą przyszłość, spokojną, przespaną noc i w końcu odwzajemnioną miłość. Szczerze odwzajemnioną miłość. Inaczej nie przychodziłby tu na każdy zachód słońca, nie spędzałby tu nocy. Kim Junmyeon dalej wierzył, a Sehun tak bardzo go za to nienawidził.
Nienawidził za to każdy zachód słońca, nienawidził każdej łzy tak boleśnie wyglądającej na twarzy bruneta. Nienawidził jego smutku, bezsenności i zmęczenia. Nienawidził tego przygnębiającego spojrzenia wrytego w jego osobę. Nienawidził iskrzącej się nadziei w jego ciemnych oczach i tego kurewskiego poczucia winy, które nie pozwalało mu spokojnie żyć ze swoją kobietą.
Miał już dość. Tak szczerze miał dość, a przecież to nie on przeżywał istny horror. Przecież to nie on powolnie usychał z samotności, niczym przez wieki niepodlewany kwiat.
Sehun jeszcze nigdy wcześniej tak bardzo nie chciał umrzeć. Nigdy nie odczuwał tak wielkiej potrzeby zadania sobie bólu, jak teraz - bez słowa siadając obok swojej dawnej miłości i słabo pociągającej nosem. Nawet jeśli nie chciał. Nawet jeśli jedynym czego chciał to ucieczka w szczupłe, wyrozumiałe ramiona Soo-Young.
Ale czy to, co Oh Sehun czuł do kobiety, która pomogła mu się podnieść, było tak naprawdę miłością? Czy to uczucie równało się ze zachodami słońca w towarzystwie uschłego kwiatu? Jedynego w życiu Huna uschłego kwiatu, który mimo swojego stanu był tak samo piękny jak zawsze.Obaj chcieli się odezwać, nie mając nawet niczego konkretnego na myśli. Wzajemnie chcieli usłyszeć swoje głosy, desperacko pragnąc zniszczyć ten mur pomiędzy nimi. To było męczące. Ta kolejna noc była cholernie męcząca i nawet gwiazdy, wyglądające dziś tak wyjątkowo pięknie, nie były w stanie im niczego wynagrodzić. Nawet świetliki krążące wokół nich, księżyc w pełni, bezchmurne niebo i zapowiadająca się cudowna pogoda nie była w stanie wynagrodzić im czegokolwiek. Byli zrozpaczeni. Zrozpaczeni, zmęczeni i tak kurewsko głodni miłości.
Sehun jako pierwszy spojrzał w stronę Kima, będąc przekonanym (lub mając nadzieję), że jego skarb już przestał płakać, uspokoił się lub zasnął. Chyba tego ostatniego Oh pragnął najbardziej. Jednak jego oczom ukazały się mokre od łez policzki, pusty (lub zbyt przepełniony emocjami) wzrok wpatrzony w niebo i dłonie drżące od chłodu, a także braku odpowiedniej ilości przespanych godzin. Miał już dość. Dość walki pomiędzy samym sobą, pomiędzy tym, czego pragnie a tym, do czego jest przywiązany. Jeśli przed chwilą chciał umrzeć, teraz chciałby zostać poddany najokrutniejszym torturom, by jego ciało cierpiało równie mocno, co serce i umysł.
Jego dłoń już prawie dotknęła drżących dłoni bruneta, gdy jego sumienie, jak i wspomnienie słodkiej Soo, równie słodko cmokającej wierzch jego dłoni, powstrzymało go. Nie chciał skrzywdzić kolejnego serca.
A Myeon, nawet jeśli nie patrzył na swą dawną miłość, czuł, że znów przegrał w walce pomiędzy sercem a rozumem. Czuł ciepło dłoni wyższego tak blisko swojej, jednocześnie będącej tak daleko, jakby ich ciała dzieliły miliony kilometrów. Jego ciało i dusza pragnęły ukojenia, jakie mogło mu dać tylko i wyłącznie serce Sehuna, będące tylko jego na wyłączność.
Ale nikt nie mógł mu tego dać.
Nikt nie mógł dać mu serca, które nie należało do niego.
Tak dwóch dawnych kochanków pogodziło się z wykwitnięciem kolejnej dalii na ich niegdyś spopielonej łące.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top