选择我–(Wybierz Mnie)

    Słońce chowało się za horyzontem, gdy Oh Sehun trzeci raz od trzech lat kroczył po pustym parkingu w stronę stawu, któremu towarzyszyły coraz bardziej gołe wierzby. Jego ubranie przesiąknięte było zapachem Sooyoung, a usta mrowiły od czułych i zbyt odważnych jak na tę nieśmiałą kobietę pocałunków. Wiedziała, że Oh jest coraz mniej jej. Że część jego duszy i serca jest brutalnie zabierana, a on jest w konflikcie pomiędzy przywiązaniem a uczuciem, które już dawno powinno spłonąć. Kobieta wiedziała, że traci swojego ukochanego, czuła to. Znała go zbyt dobrze, by nie widzieć, że coś jest nie tak, jak powinno być. Przynajmniej dla niej. Wysoki blondyn czuł się źle z tym, że po całkiem miło spędzonym czasie ze swoją dziewczyną wraca na miejsce, do którego nie powinien wracać. Miejsce, które już dawno powinno stać się przeszłością, tak jak niski brunet, który właśnie ścierał łzy ze swoich policzków.

     Sehun skłamałby, gdyby powiedział, że ten widok go nie ruszył. Skłamałby, gdyby powiedział, że jego serce nie pękło na pół, gdy jego dawna miłość posłała mu słaby uśmiech. Uśmiech, który pomimo bólu serca Junmyeona dalej był jaśniejszy od ostatnich promieni słonecznych, starających się dodać niezbyt szczęśliwej chwili nieco romantyzmu, a także rozjaśnić umysł, by tych dwóch w końcu dostrzegło, że na ich łące znów mogą rosnąć kwiaty. Nie tylko kwiaty symbolizujące odrzucenie i ból, ale także te symbolizujące miłość. Te, które niegdyś spłonęły, tym samym zostawiając serca kochanków boleśnie puste.

    Junmyeon czuł się zmęczony. Czuł się tak cholernie zmęczony swoimi uczuciami, brakiem snu, zmęczeniem i wymiotowaniem praktycznie po każdym posiłku. Nie potrafił nie myśleć. Nie potrafił spać ani jeść. Nie potrafił chodzić na długie spacery lub te krótsze, jedynie do opuszczonej galerii sztuki i z powrotem. Nie potrafił normalnie funkcjonować lub skupić się na czymkolwiek. W jego głowie był Sehun. Tylko Sehun, który wraz z kolejnym pustym słowem zabierał mu coraz to więcej. Oh nie był tego świadom. Nie mógł być, skoro nieważne co zrobił, jego promyczek się uśmiechał. To nic, że to nie było szczęście. Uśmiechał się.

     Stali może kilka kroków od siebie, gdy Sehun dostrzegł ból w oczach swej dawnej miłości. Ból, zmęczenie i tak szczery smutek, że młodszy z mężczyzn nie potrafił chociażby przełknąć śliny. Przekrwione oczy, blada skóra i sine ślady pod oczami. Oh bał się spytać, kiedy ostatnio Myeon spał dobrze. Wiedział, że odpowiedź może zdeptać pozostałości czegoś, co kiedyś można było nazwać sercem. W jego oczach zebrały się łzy, gdy niegdyś wiecznie ciepła dłoń Junmyeona wylądowała na jego policzku, gładząc go z delikatnością porównywalną do muśnięcia skrzydła motyla. Młodszy szybko domyślił się, że Kim zwyczajnie nie ma siły na cokolwiek innego.

    Wyczuł je. Wyczuł damskie perfumy. Dostrzegł ślady po dwóch urwanych guzikach koszuli wyższego chłopaka i ślad szminki na jego szyi. Dostrzegł, jak opuchnięte i nieco bardziej zaróżowione są jego usta i mimo to, iż jedyne, na co miał teraz ochotę, to płacz, po prostu zjechał swą dłonią niżej, ścierając ze skóry kochanka czerwony ślad. I jeśli Sehun czuł teraz cokolwiek, to był to jedynie wstyd. Upokorzył się i nawet jeśli Junmyeon nie mówił tego wprost, nie trudno było zgadnąć, że Hun wiele stracił w oczach mniejszego mężczyzny. Niczego mu nie obiecywał, ale dalej go zwodził. Szczególnie po jego ostatnim wyznaniu, po którym Sehun nie przychodził w to miejsce przez dwa długie tygodnie. Dwa cholernie długie tygodnie, podczas których Myeon nie potrafił nawet zmrużyć oka. Był zmęczony, był tak cholernie zmęczony i jedynym, o czym marzył, było zaśnięcie w tych silnych i cudownych ramionach, których właściciel patrzył teraz na niego wzrokiem tak smutnym, że Kim nie potrafił złapać oddechu.

    Chwilę później ciało starszego mężczyzny odmówiło mu posłuszeństwa, nogi się pod nim ugięły, a on sam upadłby na ziemię, gdyby nie ramiona jego dawnej miłości, trzymające go tak ciasno przy swoim ciele, że Kim mógł usłyszeć jak szybko bije serce Huna. Jak szybko biło dla niego.

    – Kochanie... - szepnął, jeszcze bardziej, niemal desperacko wtulając w siebie ciało starszego, dyskretnie delektując się jego zapachem i ciepłem, za którym zdążył tak cholernie zatęsknić.

    Soo-Young nie mogła mu się równać. W porównaniu do Junmyeona była wierszem napisanym przez pięciolatka, w czasie gdy Kim był żywą poezją. Była zwyczajną stokrotką, w czasie gdy Myeon był piękną, nieskazitelnie białą różą.

    – Nic nie mów. – szepnął słabo, chcąc po prostu trwać w tej chwili, zapominając o wszystkich przeszkodach, złych chwilach i całym zmęczeniu.W końcu teraz liczyło się tylko tych dwóch, ostatnie promienie słońca i ciche szepty, że jeszcze wszystko będzie w porządku. Liczyły się ich uczucia, ich bijące w szybkim tempie serca i powolnie formujące się uśmiechy. Myeon przymknął swe powieki oraz pozwolił, by młodszy mężczyzna go uniósł, składając delikatny pocałunek na jego czole. Na policzkach Kima wykwitł różany rumieniec, gdy zarzucając swe ramiona na szyję swej dawnej miłości, spojrzał w jego oczy. Jego głębokie, ciemnobrązowe oczy, w których miał zwyczaj utonąć, nie mając pojęcia, jak pływa się w miłości. Nim zdążył się zorientować, obaj znajdowali się w zniszczonym budynku galerii sztuki, w której wykwitła ich miłość. Sehun nawet nie starał się ukrywać tego, jak rozbity i wzruszony jest - przecież jego promyczek i tak zawsze wiedział, czy coś jest nie tak. Zawsze wiedział, gdy działo się coś złego, gdy potrzebował pomocy i czy chciał, by mu jej udzielono.

    – Pamiętasz, jak–

    – Pamiętam.

    Pamiętał. Nie było możliwości, iż chociażby na chwilę mógłby zapomnieć o chociaż jednym pocałunku, chociaż jednym czułym słowie lub połączeniu się ich ciał w jedność. Jak mógłby zapomnieć? Przecież to właśnie te chwile go ukształtowały. Sprawiły, iż jest takim, jakim jest. Jak mógłby zapomnieć o chwilach z osobą, która była całym jego światem, co więcej... możliwe, iż dalej nim jest, tylko Sehun ukrywa to starannie przed samym sobą.

    Słońce już dawno schowało się za horyzontem, gdy Kim Junmyeon uniósł się nieznacznie, tak by być na tej samej wysokości co Hun oraz niewinnie musnął jego wargi swoimi, nieustannie mając zamknięte oczy.

    – Wybierz mnie, Sehunnie... dam ci tyle szczęścia... proszę, wybierz mnie.

    Ale Sehun nie mógł tego zrobić. Nie mógł wybrać swej dawnej miłości, nie będąc pewnym, czy to aby na pewno jest dobre. Po prostu odwrócił swą głowę w bok, w myślach powtarzając sobie słowa starszego.

    Tak na niegdyś doszczętnie zniszczonej łące ich uczuć wykwitł trzeci kwiat dalii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top