Część 8

Filius Flitwick westchnął z rezygnacją, gdy 10 minut po zaplanowanym czasie rozpoczęcia jego zajęć z gryfonami i krukonami z piątego roku, do jego klasy wpadła zdyszana czwórka roześmianych chłopców z domu lwa.

-Gryfindor traci trzy punkty, za wasze spóźnienie, panowie. - mruknął, nawet nie łudząc się, że na huncwotach zrobi to jakiekolwiek wrażenie. Te urwisy w ciągu miesiąca straciły więcej punków swojego domu, niż większość uczniów całej swojej szkolnej karierze. O dziwo robili to ku uciesze i aprobacie ze strony swoich kolegów z domu, którzy uważali huncwotów za wspaniały wzór do naśladowania. Szczerze powiedziawszy Flitwick nie dziwił się temu aż tak, jak powinien. Wiele dowcipów, jakie ta czwórka robiła, było zdumiewająco kreatywnych i zabawnych. Trzeba im było przyznać, że smykałkę do żartów niemal po mistrzowsku łączyli z nadzwyczajną inteligencją, którą większość z paczki była hojnie obdarzona. -Na zajęciach w tym tygodniu będziemy uczyć się o zaklęciach, pomagających w życiu codziennym oraz w prowadzeniu gospodarstwa. - większość uczniów zrobiła zbolałe miny. Lily Evans, siedząca w drugim rzędzie westchnęła z rozczarowaniem i wymieniła porozumiewawcze spojrzenia ze swoją przyjaciółką z dormitorium, śliczną Dorcas Meadowes. Doskonale wiedziały, że w tej chwili mają bardzo podobne myśli. Nad czarodziejskim światem od roku wisiało ciemne widmo niebezpieczeństwa. Coraz więcej mugolaków znikało. Przez lato pisano o tym we wszystkich gazetach. Doszło nawet do tego, że zniknęło trzech uczniów z Hufflepuffu. Przez pierwszy miesiąc roku szkolnego, większość ludzi spoglądało ponuro na puste miejsca przy stole Puchonów, a wśród uczniów tego domu panowała grobowa atmosfera przygnębienia. Cały czarodziejski świat zdawał sobie sprawę, że nadchodzą bardzo niepewne czasy. Dlatego też młodzi czarodzieje, którzy wchodzili właśnie w buntowniczy wiek młodości, hartu ducha i nauki najważniejszych wartości nie byli w stanie pojąć, jak to możliwe, że zamiast nauki samoobrony, przydatnych zaklęć, uroków i pracy w zespołach, ćwiczą nudną magię gospodarczą, gdy jasne jest, że w najbliższym czasie składanie skarpetek, czy zmywanie, za pomocą różdżki, nie będzie ich największym problemem. Tuż za rudowłosą Evans, James Potter nachylił się do Syriusza.

-Czy oni naprawdę myślą, że podstawa programowa w tych czasach jest aż tak ważna, by przedkładać ją nad naukę przydatnych rzeczy? Typu.. No nie wiem.. Jak przeżyć? - warknął z irytacją do przyjaciela, na co Black przytaknął skinieniem głowy, bazgroląc coś na kawałku pergaminu. Słysząc to, Lily odwróciła się i spojrzała na Jamesa z uznaniem.

-Dobrze powiedziane, Potter. Myślę, że masz zupełną rację. - stwierdziła cicho, jednak okularnik, nie do końca przyswoił te słowa. W jego zdezorientowanym, zachwyconym i przerażonym jednocześnie umyśle tłukła się jedynie rozpaczliwie świadomość, że Lily, jego Lily, po raz pierwszy odkąd pamiętał spojrzała na niego tymi swoimi wspaniałymi, szmaragdowymi oczami bez choćby nuty niechęci, czy pogardy. Jednak nim zdążył odpowiedzieć, chociażby uśmiechem, gryfonka zerwała kontakt wzrokowy, z powrotem odwracając wzrok, ku tłumaczącemu zaklęcie profesorowi, nie pozostawiając Jamesowi nic, prócz powrotu do wgapiania się w tył jej głowy.

-Ty.. Ty widziałeś to?! - zapowietrzył się Potter, na powrót zwracając się do Syriusza.- Ona właśnie wyznała mi miłość! I to przy całej klasie! Merlinie! Musi być tak desperacko we mnie zakochana.. - niemal jęknął chłopak.

-Wiesz, James... nie jestem pewien, czy przyznanie Ci oczywistej racji jest równoznaczne z wyznaniem miłości... - zaczął delikatnie Peter, jednak Black szybko uciszył go ręką.

-Pozwólmy mu żyć w błogiej nieświadomości, jeszcze przez jakiś czas, póki Evans nie sprowadzi go brutalnie na ziemię, przypominając mu, jak go nienawidzi. - mruknął do przyjaciela konspiracyjnym szeptem, na co obaj zachichotali, spoglądając na rozanielonego okularnika.

- Czy panowie Black i Pettigrew mogą się łaskawie zająć omawianym przez klasę tematem? - podniósł głos Flitwick, po czym wrócił do tłumaczenia, w jaki sposób skręcić nadgarstek przy wymawianiu formuły zaklęcia prasującego zmięte ubrania. Przez resztę zajęć ćwiczyli na kolegach prasowanie ubrań i wiązanie krawatów za pomocą magii. Co prawda wysiłki większości klasy okazały się być kompletnie bezowocne lub w najlepszym przypadku mierne (oprócz panny Meadowes, która, ku zaskoczeniu wszystkich, w tym niej samej, była świetna w magii gospodarczej), jednak nie obyło się bez małych dramatów, takich jak "nieumyślne" podduszenie pewnego Krukona, niejakiego Erika, który, jak wszyscy wiedzieli zalecał się od niedawna do Lily Evans, jego własnym krawatem przez nikogo innego jak Jamesa. Na szczęście zanim Fliwick zdążył odebrać gryffindorowi kolejne punkty, lekcja skończyła się i tłum uczniów umknął z Sali zaklęć na drugie śniadanie. 

- To były koszmarnie nudne i niepotrzebne zajęcia. Zgodzicie się ze mną chłopcy? - dźwięczny, dziewczęcy głos, który sprawił, że James potknął się o własną nogę, rozległ się za Huncwotami, gdy tylko wyszli z klasy. Syriusz i Remus obrócili się za siebie z uniesionymi brwiami. Lily Evans zwykle unikała kontaktu z nimi, kiedy tylko miała ku temu okazję i prawie nigdy nie rozpoczynała z nimi rozmowy z własnej woli. 

- Naraziliśmy Ci się czymś, Evans? Czemu nagle się do nas odzywasz? - niezbyt przyjemnie zapytał Łapa.

- Też za tobą nie przepadam, Black. - odwarknęła, po czym, ku jeszcze większemu zdziwieniu obecnych przy całym zajściu, zwróciła się bezpośrednio do Rogacza z czymś, co można byłoby uznać za krzywy uśmiech, gdyby tak bardzo nie przypominało grymasu wykrzywiającego twarz po zjedzeniu cytryny - Potter, słyszałam, co mówiłeś na lekcji do swojego chłopaka - tu wymownie zerknęła na Syriusza - uważam, że to jedna z niewielu sensownych wypowiedzi, jakie kiedykolwiek słyszałam z twoich ust. - zrobiła małą przerwę, na to, by rozczochraniec mógł przyjąć ten nieoczekiwany komplement. Ale kiedy stało się jasne, że (porażony faktem, że Lily Evans zwróciła się do niego w celu innym, niż zwymyślanie go) biedak, zapomniał, jak działa składnia, rudowłosa, ciągnęła dalej - Myślałam już o tym od jakiegoś czasu. I chcę napisać podanie. Do Dumbledore'a. Wyraziłabym chęć większości naszego roku do nabywania dodatkowej edukacji z dziedziny, która nie jest może zawarta w naszej podstawie programowej, ale z uwagi na okoliczności, w jakich znajduje się cały czarodziejski świat, jest nam potrzebna. Byłyby to głównie ćwiczenia z magii obronnej, ale też zaklęcia zwodzące, ukrywające... No wiesz, takie, które pomogą nam w obronie przed tymi... tymi... ś-śmierciożercami, czy jak im tam - wyjąkała ściszając głos

- Tak, to doskonały pomysł! - nienaturalnie głośno wykrzyknął Rogacz, kiedy wydobył wreszcie z siebie głos, wymachując przy tym nad głową ręką w nieco nieskoordynowanym geście wyglądającym jakby jednocześnie chciał zasalutować i pomachać komuś stojącemu w oddali.

- Wiem. - ucięła krótko Ruda, przyglądając się z rezerwą wywijającej w powietrzu dłoni Rogacza - Rzecz w tym... - zawahała się - Że chyba potrzebuję nieco pomocy kogoś... takiego jak wy. No wiesz. Kogoś popularnego. - wyrzuciła z siebie, nie potrafiąc ukryć nuty sceptycyzmu i pogardy w głosie. - Bo, żeby złożyć takie podanie, trzeba by było zebrać głosy uczniów, którzy byliby chętni chodzić na takie zajęcia. I jeśli zaproponuję to ja... cóż pomyślą, że kujonka chce ich namówić na kolejne nudne koło zainteresowań dla przegrywów. Co innego, kiedy będzie do tego namawiał kapitan drużyny qudditcha i jeden z popularniejszych chłopaków w szkole. - przyznała niechętnie. 

- Czy... czy ja dobrze słyszę? Panna Zrobię-To-Sama Evans prosi kogoś o przysługę? I to nie byle kogo! Zdaje się, że to ten sam gość, którego wyszydzała, wyśmiewała, któremu groziła klątwami, eliksirami, zszarganiem reputacji i wreszcie samą śmiercią przez ostatnie parę lat! Nie mylę się? - zawarczał zwycięsko Black zza pleców rozanielonego okularnika. 

- Oj, Black, bo zaraz się rozpłaczę. Wzruszające, jak rycersko bronisz swojego chłopaka, ale chyba ma język i potrafi sam mi odpowiedzieć prawda? Poza tym, uważaj, bo się jeszcze rozmyślę, a komu, jak komu, ale z tego, co wiem, akurat tobie przydałyby się zaklęcia obronne. Nawet do mnie dotarła wieść, jak tydzień temu urządziła cię Beth z Ravenclawu po tym, jak odkryła, że ją zdradzasz. - Chłopak patrzył na nią spod byka jeszcze chwilę po tej odpowiedzi, po czym odwrócił się od niej na pięcie, teatralnie zarzucając włosami, niczym modelka na wybiegu, napotykając przy tym rozbawioną minę Lupina krzyżującego przyjazne spojrzenia z tą podłą Evans. 

- Chce iść już zjeść - zajęczał zrzędliwie, po czym krzyknął z nową siłą i ekscytacją w głosie - Nieś mnie do Wielkiej Sali, Lunio! 

- Nie. - zabrzmiała twarda odpowiedź.

- Musisz! Miałeś mi dzisiaj wcale nie odmawiać. - przypomniał. Remus jęknął w odpowiedzi, ale podszedł do Łapy, przygotowując się, by ten mógł łatwo wskoczyć mu na plecy. - Nie tak. Nieś mnie jak księżniczkę! - zrządził Black, zachwycony tym, że może komuś rozkazywać. Remus prychnął ze śmiechem, ale posłusznie wziął arystokratę na ręce, układając swoje ramiona pod głową i kolanami chłopaka, uginając się lekko pod jego ciężarem. - Świetnie! A teraz na przód! - krzyknął czarnowłosy na cały korytarz. - Prawa! Lewa! Prawa! - dyrygował, gdy biedny Remus powoli kroczył do Wielkiej Sali, obciążony rozkapryszonym, cięższym od siebie kolegą, a Peter chichotał idąc za nimi, dopingując tragarza. Kiedy zaczęli znikać za rogiem Syriusz wychylił się z ramion Lupina, pomachał pozostałej na korytarzu dwójce środkowym palcem i krzyknął - Nie lubię cię, Evans!

- I nawzajem, Black - odkrzyknęła rudowłosa, jednak bez zamierzonego efektu tonu ociekającego nienawiścią, ponieważ jej głos wciąż drżał od śmiechu wywołanego tą sceną. Wciąż uśmiechnięta i lekko rozbawiona zwróciła głowę w kierunku swojego rozmówcy, na moment zapominając z kim ma do czynienia. Jednak jedno spojrzenie na szybko mierzwiącego włosy okularnika przed sobą otrzeźwiło ją na tyle, że wróciła do swojej chłodnej postawy osoby składającej biznesową propozycję, jaką założyła sobie przyjąć na czas tej rozmowy. - To jak, Potter? Chcesz się w to zaangażować? - James, gdyby miał się szczerze przyznać, nie miał nawet świadomości, co wydarzyło się na korytarzu odkąd Lily Evans zwróciła się do niego pierwszy raz. Nie miał pojęcia z czego się śmiała, ani czemu chwilę wcześniej nazwała się kujonką. Wiedział natomiast, że przez moment spojrzała na niego tak, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi i naprawdę, naprawdę żałował, że ten moment już się skończył. 

- Tak, oczywiście! - zaoferował nadal nieco rozkojarzony świadomością, że rozmawia z Lily Evans! Przez moment stali niezręcznie dopóki jego szare komórki nie zaskoczyły wreszcie i nie zaczęły pracować na tyle poprawnie, by był w stanie zapanować nad swoją mimiką. Spróbował posłać jej jeden ze swoich do perfekcji wystudiowanych uśmiechów, o którym wiedział, że zazwyczaj działa na dziewczyny, ale chyba coś mu nie do końca wyszło, bo Ruda, zamiast być oczarowana, uniosła brew z lekkim zdegustowaniem wypisanym na twarzy. - To znaczy... - odezwał się wreszcie, z ulgą przyjmując fakt, że jego język przestał być zesztywniałym kołkiem i zaczął działać poprawnie - osobiście uważam, że świetnie poradziłabyś sobie beze mnie... To znaczy... Ze wszystkim sobie świetnie radzisz. I myślę, że nie potrzebujesz do tego niczyjej pomocy. Nikt nie uważa cię za kujonkę, a raczej za wspaniałą, inteligentną i niesamowicie piękną czarownicę. I wiesz mi, wiem to z niejednego źródła. Nie, żebym wypytywał ludzi, co sądzą na twój temat ale... - zająknął się - tak, czy siak, myślę, że większość osób z naszego roku zgodziłaby się z tobą bez mojego wsparcia. Ale jeśli tylko sądzisz, że mógłbym się przydać, to piszę się na to w stu procentach. To w końcu ważna rzecz i naprawdę uważam, że takie zajęcia, to świetny pomysł w dzisiejszych czasach. - Lily spojrzała na niego nieufnie.

- To... miłe, Potter. I dość niepodobne do Ciebie. Ale cieszę się, że masz tak dojrzałe podejście do tej sprawy... - urwała, bo za jej plecami dobrze znany im obu głos zawołał ją po imieniu.

- Świetnie. Smarkerus. - warknął James, spoglądając ponad jej ramieniem na korytarz za nią, którym kroczył w ich stronę Severus Snape. Lily obejrzała się za siebie i z uśmiechem machnęła do przyjaciela. 

- Nie mów tak na niego, ostrzegam cię. - powiedziała ostro. - Muszę już iść. Ale pogadamy jeszcze na ten temat dziś wieczorem w pokoju wspólnym, dobrze? - i nie czekając na odpowiedź odwróciła się od okularnika i pomknęła w stronę Snape'a, który natychmiast, gdy znalazła się obok chwycił ją za rękę, patrząc prosto w oczy Jamesa z zimną nienawiścią. 

- Świetnie, Evans! To jesteśmy umówieni! Dziś wieczór w Pokoju Wspólnym! - krzyknął za nią, odwzajemniając spojrzenie ślizgona, którego głowa błyskawicznie zwróciła się w stronę dziewczyny, szukając w jej twarzy wyjaśnienia. 

Potter uśmiechnął się pod nosem i zwrócił w drugą stronę, lekkim krokiem wędrując na błonia, decydując, że drugie śniadanie jest dla tych biedaków, którzy nie są szczęśliwie zakochani. On żywił się miłością.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top