Część 20


Okej, w porządku. Zatem drugi dzień świąt nie zapowiadał się aż tak tragicznie. Rodzice Syriusza doszli do wniosku, że wykluczenie Potterów z przyjęcia byłoby źle widziane przez towarzystwo i wysłali im zaproszenie jeszcze poprzedniego wieczoru. Natomiast tego ranka Orion otrzymał sowę zwrotną z uprzejmym podziękowaniem i zapowiedzią pojawienia się na wieczornym przyjęciu w rezydencji Blacków. Pan Potter poinformował również w liście, że pojawią się wraz z synem, którego nie chcą zostawić samego w domu, w świąteczny wieczór. Orion, odczytując list na głos, przy śniadaniu, prychnął głośno na tę wzmiankę, jakby wizja przejmowania się rozłąką z synem, którego widzi się jedynie dwa i pół miesiąca, w ciągu roku, była dla niego śmieszną małostkowością. Jednak Syriusz poczuł, jak na tę wiadomość coś w jego klatce piersiowej puchnie i jak sam czuje się o wiele lżejszy, niż jeszcze chwilę temu. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się przez stół do Regulusa szerokim, szczęśliwym uśmiechem. Jednak jego brat nie odpowiedział tym samym. Z jakiegoś, niezrozumiałego dla Syriusza, powodu, Reg spochmurniał na wiadomość o wizycie Potterów. 



Koło piątej po południu, Syriusz, zmuszony przez rodziców do ubrania najdroższych, najbardziej pretensjonalnych szat wyjściowych, jakie posiadał, siedział w salonie, obok swojego brata i wysłuchiwał wykładu matki na temat tego, co wypada zrobić, a czego absolutnie mu nie wolno. No, przynajmniej udawał, że słuchał. W rzeczywistości zżerały go nerwy. Nie, żeby miał się do tego przyznać. Ale James nigdy wcześniej nie był u niego w domu. I, jasne, zdawał sobie sprawę, jaką rodzinę miał Syriusz, ale tak naprawdę nigdy nie był świadkiem tego, jak wygląda pozycja Syriusza w domu. A Łapa wiedział, że nie zniesie poniżenia, jakie wywołałaby litość przyjaciela. Pozostawało mu tylko liczyć na to, że jego rodzice powstrzymają się od bycia, cóż, sobą, w towarzystwie swoich ważnych gości. Z rozmyślań wyrwała go dłoń matki, chwytająca go za nadgarstek i szarpiąca ręką, odciągając ją od ust. Nie zdawał sobie sprawy, że znów obgryzał paznokcie. 

- I nie waż się wkładać rąk do ust przy stole, rozumiemy się? To obrzydliwe. Powinieneś się już tego oduczyć. - warknęła, patrząc na niego z góry. - Dłonie mają być splecione na kolanach, kiedy nie używasz ich do jedzenia. - pouczała dalej. - I nie obżeraj się, jak prosię. Nakładaj małe porcje. I oczywiście...

Jej wykład przerwało pojawienie się Oriona. 

- Walburgo, goście. - mruknął i posłał żonie lekki uśmiech, na co kobieta kiwnęła głową i ruszyła w stronę holu, gestem nakazując synom uczynić to samo. 

Przy schodach zatrzymała Syriusza na moment, pozwalając Regulusowi iść przodem. 

- Pamiętaj, chłopcze. Jeśli narazisz nas na wstyd, poniesiesz konsekwencje. - szepnęła ostrzegawczo.

Po czym wyraz jej twarzy zmienił się nie do poznania. Z zimnej, wiecznie zagniewanej kobiety, która nie miała w sercu grama ciepła, nawet dla swojego syna, przeobraziła się nagle w pogodną gospodynię z grzecznym, miłym uśmiechem przylepionym do twarzy. Syriusz obserwował, jak spojrzenie jego matki, z pogardliwego poirytowania, zmienia wyraz na zachwycająco radosne, w momencie, w którym ześlizgnęło się z niego, zwracając w stronę obcych ludzi i nie mógł nic poradzić na nagłą chęć zasłużenia, by choć raz Walburga uśmiechnęła się w taki sposób do niego. Zacisnął dłonie w pięści, wziął kilka uspokajających oddechów i poszedł w ślad swojej rodziny, witając w holu gości, starając się zachowywać na tyle godnie, by później nie musieć płacić, za brak manier.

Kiedy wreszcie w drzwiach pojawili się państwo Potter, Syriusz nie mógł opanować podekscytowania. Przepchnął się przed Rega, ale nagle stracił nieco pewności siebie, gdy stanął przed rodzicami swojego przyjaciela. Co prawda znał ich od czterech lat i kochał ich prawie, jakby byli jego własnymi rodzicami, ale tutaj, w tym strasznym, ponurym domu, wśród tych wszystkich czarodziejskich rodzin, nie był pewien, w jaki sposób przywitać się ze swoimi najbardziej wyczekiwanymi gośćmi. Przestąpił niepewnie z nogi na nogę i spojrzał na matkę w poszukiwaniu wskazówek, jednak szybko okazało się, że kompletnie niepotrzebnie. 

- Syriusz, kochanie! - krzyknęła Eufemia Potter, przyciągając go do miażdżącego uścisku, a Fleamont, już targał mu, z czułością włosy. - Jak Ty urosłeś od czasu wakacji! Ach, ci nasi chłopcy. Osobiście prawie nie poznałam Jamesa, kiedy wrócił na przerwę świąteczną. - zwróciła się do państwa Black. 

- Eufemio, Fleamoncie! Wspaniale, że udało wam się przyjść. - powitała ich Walburga, ze sztucznym uśmiechem, przylepionym do twarzy. - Syriusza, już znacie. A to - wskazała na wepchniętego w kąt Regulusa. - to mój młodszy syn, Regulus Arcturus. - w jej głosie pobrzmiała pojedyncza nuta dumy, na którą Reg wyprostował się nieco, a Syriusz jakby oklapł, w uścisku starszej kobiety. 

- Bardzo miło państwa poznać. - młodszy chłopak skłonił się lekko i sztywno, tak, jak go uczono, a pani Potter posłała mu jeden ze swoich najbardziej kojących, najmilszych uśmiechów. Takich, od których od razu robi się człowiekowi tak jakoś domowo i ciepło w środku.

- Wspaniale wreszcie poznać tego Rega, o którym wciąż opowiada Syriusz. - odparł ojciec Jamesa, wyciągając rękę, by wymienić z chłopcem przed sobą uścisk dłoni. - Jesteś bardzo podobny do brata. - dodał, kiwając z aprobatą głową. 

- Och, naprawdę, nie aż tak bardzo. - mruknął cicho Orion, ale Fleamont zdecydował się udać, że tego nie dosłyszał i zwrócił się w stronę państwa Black. 

- Bardzo chętnie zaprosilibyśmy do siebie na następne wakacje również Regulusa. Wiem, że Syriusz bardzo tęskni za Regiem, kiedy do nas przyjeżdża i myślę, że James też chętnie spędziłby więcej czasu z bratem przyjaciela. Prawda, James?

- Jasne! Reggie jest świetny. - odparł donośny głos, a chwilę później, zza pleców ojca, wyłoniła się rozczochrana czupryna i uśmiechnięta od ucha do ucha twarz okularnika. 

- James! - krzyknął rozradowany Syriusz i rzucił się na przyjaciela, przez moment zapominając o swojej roli dziedzica rodu Blacków. Gdzieś za plecami usłyszał ostrzegawcze syknięcie Walburgii, ale, naprawdę, nie mogło go to mniej obchodzić. Właśnie zobaczył swojego najlepszego przyjaciela, którego tak mu brakowało. James tu był i nie musiał być już zdany na łaskę swojej rodziny, bo był przy nim ktoś, kto prawdziwie i bezwarunkowo go kochał, dla którego nie musiał się starać, by być kimś, kim nie jest, by zasłużyć na jego szacunek i oddanie. 

- Cóż, tak. To przemiła propozycja. Moglibyśmy jakoś zaaranżować takie odwiedziny, kiedy termin będzie bliższy. - odparła nieco zbyt głośno pani Black, starając się odwrócić uwagę od niegodnego zachowania jej syna. 

Rozmowę przerwało pojawienie się kolejnej czarodziejskiej rodziny i państwo Black, przeprosili grzecznie i oddalili się w stronę drzwi. Syriusz, po raz ostatni ścisnął Jamesa i szepnął mu do ucha, że znajdzie go, jak tylko rodzice zwolnią go z obowiązków, po czym niechętnie poszedł w ślady rodziny. 



Kolacja przy Grimmould Place 12 nie była najprzyjemniejszym doświadczeniem w życiu Jamesa. Z coraz większą konsternacją obserwował, jak różni czarodzieje pytają grzecznie państwa Black o ich starszego syna i jak odpowiedzi stają się coraz bardziej kąśliwe i pogardliwe, wraz z kolejnymi kieliszkami wybornego wina, podanego do posiłku. Patrzył przez stół na przyjaciela, jak ten, z każdym nieprzyjemnym komentarzem rodziców, na temat jego osoby, coraz bardziej kuli się na swoim miejscu i unika jego spojrzenia. Nie bardzo rozumiał, jak niepewny siebie, złamany chłopak, siedzący naprzeciw niego, może być tą samą osobą, która w Hogwarcie nie ma sobie równych w pyskowaniu i dokazywaniu. Która zdaje się nigdy nie przejmować opinią innych na swój temat, wiecznie zakochana w samym sobie. 

- Cóż, Orionie, może i chłopak przechodzi teraz swój czas buntu, ale spójrz tylko na niego. Wygląda dokładnie, jak ty, kiedy byłeś w jego wieku. Na pewno wyrośnie na równie szanowanego czarodzieja, co jego ojciec. - powiedział przymilnie łysawy czarodziej, za co został nagrodzony łaskawym uśmiechem pana Black. 

Syriusz poruszył się niespokojnie na swoim krześle, ale nadal nie podniósł wzroku znad talerza. 

- No nie wiem. Według mnie Syriusz, to wykapana kopia jego wuja. - wtrącił Fleamont, dość chłodnym tonem. - Pewnie niektórzy z was pamiętają Alfarda, kiedy uczęszczał do Hogwartu. 

James, nie wiedział kim był ten cały Alfard, ale komentarz jego ojca z pewnością podniósł nieco Łapę na duchu i niezaprzeczalnie zirytował jego rodziców. Chwilę później, kolacja była zakończona, a goście zostali zaproszeni do opuszczenia jadalni i przeniesienia się do salonu, który okazał się być olbrzymim pomieszczeniem, wypełnionym wspaniałymi fotelami, a w samym centrum znajdował się olśniewający, mahoniowy fortepian, który wyglądał, jakby kosztował fortunę. Rogacz, rozczarował się bardzo, kiedy, rozglądając się po pomieszczeniu, nigdzie nie dostrzegł kruczoczarnych, przydługich loków. Miał nadzieję, że zmiana pomieszczenia, da mu okazję, do porozmawiania z przyjacielem. 

- Regulusie, chodź do nas, zagrasz nam coś. - z rozmyślenia wyrwał go głos pani Black, wołającej swojego młodszego syna na środek pomieszczenia. 

Młody panicz posłusznie zaczął grać wspaniały utwór i przez moment cały pokój zamarł, wsłuchując się w przepiękną, tęskną melodię, którą tworzyły zręczne palce Regulusa, przesuwające się po klawiszach z niespotykaną płynnością i delikatnością. Nawet James zaniechał na moment poszukiwań przyjaciela, rozproszony doskonałością porywającej muzyki. Kiedy pokój na powrót zaczął wypełniać się rozmowami i brzękiem kieliszków z winem, Rogacz podszedł do instrumentu, na którym wciąż grał młodszy z braci. 

- Hej, Reggie. Nie wiesz może, gdzie podział się Łapa? - spytał chłopaka.

- Jest w kuchni. - odparł bezbarwnym tonem Regulus, nadal nie przerywając gry. - Pomaga skrzatom domowym sprzątnąć po kolacji. 

James zamrugał zaskoczony. Nie pojmował zasad, panujących w tej dziwnej rodzinie. Dlaczego młodszy chłopak został był pokazywany i zachwalany na forum tłumu czarodziejów, podczas, gdy Syriusz został sprowadzony do roli służącego. Jednak nie zamierzał podejmować tematu. 

- Świetnie. No to pójdę mu pomóc. - wzruszył ramionami i już zwracał się w kierunku wyjścia, jednak w ostatniej chwili odwrócił się przez ramię. - Przy okazji, masz niesamowity talent. - dodał, wskazując na płynące, po klawiszach fortepianu, palce chłopaka i puścił mu perskie oko. 

Regulus spojrzał na niego zaskoczony i posłał mu w zamian niepewny uśmiech. Wychodząc z pokoju i kierując się w stronę, jak sądził, kuchni, przyszła mu do głowy myśl, że to chyba pierwszy raz, kiedy młodszy z Blacków uśmiechnął się w jego obecności oraz że, gdy się uśmiechał, wyglądał naprawdę pięknie. 



Syriusz już od kwadransu leżał rozparty na stole w kuchni i przyglądał się beznamiętnie uwijającej się w pośpiechu parze skrzatów domowych. Skoro matka chciała, by zszedł jej z oczu, on miał zamiar przyłożyć się do prośby i pozostać niewidoczny przez jak największą część przyjęcia. A to oznaczało, że próba pomocy skrzatom w wykonaniu ich obowiązków szybciej, mijała się z jego celem. 

- Tutaj jesteś! - zerwał się zaskoczony, kiedy James wparował do kuchni energicznym krokiem. - Co jest, stary? Chowasz się? Przy okazji, niezłe wdzianko. - zaśmiał się Rogacz, wskazując na szatę wyjściową chłopaka. 

Syriusz wywrócił na tę uwagę oczami i z powrotem rozłożył się na stole, poklepując miejsce obok siebie, zapraszając tym gestem przyjaciela, by usiadł obok niego. 

- Powiedzmy, że mam już dość słuchania, jak bardzo im się nie udał ich pierworodny. - zironizował z kwaśną miną. 

Rogacz westchnął ciężko, zajmując miejsce obok arystokraty. 

- Wiem, nie było to przyjemne. Pewnie nie jest ci lekko, jak cię tak dręczą przy swoich znajomych. 

Syriusz wzruszył jedynie niezręcznie ramionami, szarpiąc bezwiednie za mankiet swojej szaty, ale odwrócił głowę, spuszczając wzrok na swoje kolana. 

- Jest, jak jest. - mruknął skrępowany. - Ale hej! Dzięki temu głupiemu przyjęciu, możemy się spotkać. - wyszczerzył się do przyjaciela i James z ulgą przyjął tę zmianę, odkrywając, że Syriusz nadal jest tym samym chaotycznym, dramatycznym dziwakiem, którego znał z Hogwartu, który przez większość wieczoru był ukryty pod tą niedostępną, przygarbioną, złamaną skorupą. 

Resztę wieczoru spędzili, przemykając między najróżniejszymi pokojami olbrzymiego domu Blacków i ukrywając się przed poszukującą ich Walburgą i zaśmiewając się z pretensjonalności tego przytłaczającego przyjęcia, a kiedy, później, James, wraz z rodzicami żegnał się z nim w holu, Syriusz czuł się z powrotem żywy i niezwyciężony i pełny.

***

Pierwszy dzień roku 1976 rozpoczął się wyjątkowo pięknym porankiem. Słońce rozjaśniało otulony śniegiem świat, ostrym, rażącym światłem, zawieszone wysoko, na bezchmurnym niebie, a mróz szczypał policzki mugoli, mijających w pośpiechu Grimmauld Place 12, nie zaszczycających domu pojedynczym spojrzeniem.

Syriusz obserwował ich, z okna swojego pokoju, dopalając powoli papierosa. Nie spał już od paru godzin. Obudził się bardzo wcześnie, zbyt podekscytowany wizją powrotu do szkoły, by pozwolić sobie na porządny odpoczynek. Wieczór wcześniej spakował wszystkie swoje rzeczy i nie wiedział, czym mógłby się zająć, by zabić czas oczekiwania na podróż na Kings Cross, więc od jakiegoś czasu, krążył bez celu, po swoim ogromnym pokoju, co chwilę wywołując z dwukierunkowego lusterka Jamesa. Jednak Rogacz nie odpowiadał, przewracając się prawdopodobnie w łóżku, na drugi bok, zakopany głęboko w pościeli. Syriusz podszedł do, czekającego już przy drzwiach, kufra i po raz trzeci, tego ranka, sprawdził, czy wszystko spakował. Zaśmiał się w duchu, kiedy przyszło mu na myśl, że zachowuje się prawie tak odpowiedzialnie, jak Lunatyk. A potem przypomniał sobie, że przez całą przerwę świąteczną nie wysłał Lupinowi ani jednego listu, prócz paczki z prezentem i dopadło go lekkie poczucie winy, jednak szybko rozproszył się, stwierdzając, że przecież Lunio też wcale do niego nie pisał i przecież nie musieli wcale utrzymywać tak stałego kontaktu. Zwłaszcza, że podobno w święta miała Remusa odwiedzić Jenny, więc zapewne przyjaciel był zajęty swoją dziewczyną. 

Kiedy wreszcie nadeszła pora upragnionej podróży na peron dziewiąty i trzy czwarte, Syriusz nie potrafił ukryć ulgi, wymieszanej z radością. Był w tak dobrym humorze, że nawet dał się namówić na założenie szat czarodziejów, zamiast swojej mugolskiej kurtki i wysłuchał w ciszy wykładu matki na temat tego, że nie życzy sobie, żadnych więcej listów od McGonagall ze skargami dotyczącymi jego osoby. A kiedy wreszcie dotarli na stację, poczekał, aż Reg pożegna się z rodziną, a sam odwrócił się bez słowa i powędrował w stronę czerwonej lokomotywy, ciągnąc brata za sobą. Kiedy pociąg zaczął powoli ruszać, wychylił się szybko przez okno i machnął ręką w stronę rodziców, po czym odwrócił się w stronę zaskoczonego Regulusa, z wielkim uśmiechem na twarzy. 

- Jeszcze nie wiedzą - wyjaśnił, widząc nierozumiejące spojrzenie młodszego brata - że cała ich sypialnia wyłożona jest łajnobombami, z opóźnionym zapłonem.

I zarechotał złowieszczo.

- Vous êtes fou, frère.* - odparł Regulus z podziwem, zniekształconym przerażeniem na myśl, co rodzice zrobią Syriuszowi, gdy odkryją, co nawyrabiał. 

- Oi! Black! - z końca korytarza dobiegł ich znajomy głos. 

Z jednego z przedziałów wychylał się już Potter, przywołując przyjaciela gestem, na co Syriusz natychmiast wziął swój kufer i odwrócił się od brata na pięcie. 

- Zobaczymy się później, Reggie. - mruknął jeszcze przez ramię, nie zaszczycając młodszego spojrzeniem, pozostawiając go samego na korytarzu, zmierzając szybko w stronę przedziału, z którego już wydobywały się śmiechy. 


* Vous êtes fou, frère - (fr.)Jesteś szalony, bracie. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top