Część 18
Przerwa świąteczna zbliżała się wielkimi krokami, o czym nauczyciele przypominali bez ustanku uczniom piątego roku, zadając im całą masę nauki, pozbawiając nadziei na chwilę odpoczynku od szkolnych obowiązków.
- Pamiętajcie. - powtarzali do znudzenia. - Już za kilka miesięcy przystępujecie do SUMów. To nie czas na odpoczynek, tylko na ciężką pracę.
Mimo to, w Hogwarcie panowała miła atmosfera oczekiwania na powrót do rodziców i spędzenie świąt z bliskimi. Niemal wszyscy uczniowie cieszyli się na tę wizję odwiedzenia rodzinnych domów. Niemal wszyscy. Im wizja przerwy świątecznej stawała się bliższa, tym częściej Syriusza nawiedzały koszmary. Budził się w nocy zlany potem, sam nie wiedząc, że ze snu wyrwał go własny krzyk. Nienawidził świąt. I nie znosił wracać do domu. Był to czas, kiedy czuł się najbardziej samotny. Kiedy wiedział, że każdy z jego znajomych spędza czas śpiewając kolędy, przy rodzinnym stole, ubierając choinkę wspólnie z rodzeństwem i po prostu ciesząc się tą magiczną, ciepłą aurą, jaką zwykle roztaczał w domach czas Bożego Narodzenia. Dla niego nie był to powrót, a raczej wyrwanie z jego życia na parę tygodni. Wiedział, że na Grimmauld Place nie czeka na niego nawet odrobina rodzinnego ciepła, na które reszta uczniów nie mogła się doczekać w swoich domach. On natomiast miał zastać nudne przyjęcia u czystokwistych rodów, z którymi przyjaźnili się jego rodzice i ciągłe przytyki co do jego osoby ze strony matki i ojca, powarkujących na niego, jakby był skrzatem domowym, a nie ich rodzonym synem. Już wolałby zostać sam w Hogwarcie. Ale wiedział, że oczekuje się od niego, by wrócił. By mogli grać pełną, szczęśliwą rodzinkę na swoich pretensjonalnych przyjęciach i zachować choć minimum kontroli nad nim.
Reszta Huncwotów widziała, jak ciężko to znosi. Jak mogliby nie zauważyć, skoro niemal co noc budził ich krzykiem w środku nocy, gdy we śnie matka rzucała na niego zaklęcie torturujące, lub ojciec ośmieszał go i poniżał na oczach swoich ważnych gości. Widział, jak chłopcy obserwują go co rano i nie mógł znieść współczucia wypisanego na ich twarzach. Przez to czuł się jeszcze gorzej. Jak słabeusz, który maże się, bo mamusia go nie kocha, albo gamoń, bojący się gniewu taty. Nie potrzebował litości przyjaciół. I ich troska tylko pogarszała jego podłe samopoczucie. Dlatego z dnia na dzień robił się coraz bardziej nieprzyjemny dla reszty Huncwotów, co skutkowało ciągłym napięciem i zgrzytami w grupie.
To wszystko sprawiło, że niemal z ulgą powitał pierwszy dzień przerwy świątecznej. Wyciągnąwszy na peron swój ciężki kufer, pożegnał się wylewnie z przyjaciółmi (James uściskał go tak mocno, że Syriuszowi zatrzeszczały żebra i wyszeptał mu do ucha, że jego rodzice zapraszają Łapę do nich do domu, więc żeby wpadał, kiedy tylko uda mu się wyrwać. I Syriusz był mu naprawę wdzięczny, mimo że wiedział, że nie będzie mógł z zaproszenia skorzystać), po czym ruszył przez peron w kierunku grupy ślizgonów, zdeterminowany, by odnaleźć Regulusa, nim zmierzy się z rodzicami, czekającymi na nich w oddali.
- Jak tam, Syriuszu? Gotowy? - głos za nim sprawił, że odwrócił się z ciepłym uśmiechem na twarzy, by spotkać wpatrzone w niego oczy, o identycznym odcieniu, co jego własne. Oczy swojego brata. Regulus stał przed nim, w swojej pięknej szacie czarodziejów, wskazującej wyglądem i wykonaniem na jego wyższe urodzenie, mierząc go nieco oceniającym wzrokiem. Syriusz natomiast, specjalnie na okazję spotkania rodziców na dworcu, pełnym czarodziejskich rodzin, zakupił komplet składający się z mugolskiej zimowej kurtki, wełnianej czapki z pomponem i pary sztruksowych spodni. Posłał młodszemu bratu buńczuczne spojrzenie.
- Nawet nie zaczynaj. - uprzedził Regulusa, widząc, że ten chce skomentować jego strój, po czym razem ruszyli w stronę czekających na nich rodziców. Jak zawsze. Wyrodny i przykładny syn. Ramię w ramię. Nierozłączni.
***
Reg grał na fortepianie. Pięknie, jakby był do tego stworzony. Subtelne dźwięki składał, z doskonałą harmonią, we wspaniały, porywający utwór. Jakby gra na instrumencie była dla niego sensem życia. Syriusz wiedział, że tak nie było. Że Regulus nie znosił gry i tego fortepianu. I że tę robiącą wrażenie doskonałość, zawdzięczał codziennym, wielogodzinnym naukom, do których zmuszali ich rodzice, kiedy byli mali. Sam potrafił grać równie pięknie i równie mocno tego nienawidził. Do tej pory pamiętał ból w kręgosłupie i napięcie w ramionach, gdy po wielu godzinach ćwiczeń, pozwalano mu wreszcie wstać z twardego stołka i rozprostować nogi. Miał wtedy sześć lat. Patrzył przez okno, gdzie, na podwórku, chłopcy w jego wieku bawili się w berka albo lepili bałwana, i do znudzenia powtarzał pasaże i gamy. Dobrze wiedział, że pewnie właśnie w tej chwili siedziałby na miejscu swojego młodszego brata, gdyby ich rodzice z doświadczenia nie wiedzieli, że, jeśli jeszcze choć jeden raz zmuszą go do grania dla nich, usłyszą losowo wybraną, aktualnie popularną wśród mugoli, rockową piosenkę, zagraną kompletnie nie w takt. Och, nie. Nie było mowy, by miał jeszcze kiedyś usiąść na tym przeklętym, niewygodnym stołku.
Reg, z drugiej strony, grał z własnej, nieprzymuszonej woli. Tylko po to, by zobaczyć, jak ich matka wpatruje się w niego z zadowoleniem i czymś na kształt uśmiechu, a ojciec kiwa z uznaniem głową, w rytm melodii. W Syriuszu zagotowało się na samą myśl, że jego głupi brat jest aż tak zmanipulowany. Ale nic dziwnego. Byli w domu dopiero drugi dzień, a już nasłuchał się tak wielu historii o tym, jak to kala dobre imię Blacków, że sam miał dość i rozważał poddanie się rodzicom, byleby się tylko od niego odczepili. Spuścił wzrok na swoje dłonie, by ukryć, przed czujnym wzrokiem matki, malującą mu się na twarzy złość. Spojrzał na swoje ręce. Tylko dwa dni był w domu, a już zaczął znowu obgryzać paznokcie. Stary nawyk z dzieciństwa, który powracał w momentach silnego stresu, mimo ciągłego narzekania jego rodziców na to, jak "obrzydliwy i mieszczański" był to odruch. Trzeba je będzie pomalować. pomyślał. Gdzieś w swoim kufrze powinien mieć czarny lakier do paznokci, którego czasem używał, gdy chciał wyglądać wyjątkowo punkrockowo. Odchrząknął lekko i wykonał ruch, jakby chciał się podnieść, ale zatrzymało go ostre spojrzenie jego matki.
- Dokąd myślisz, że idziesz? - warknęła nieprzyjemnie, a on wzruszył ramionami.
- Chciałem się trochę pouczyć. Jutro już święta i wiem, że nie będzie na to czasu, dzięki waszym przyjęciom. - nakreślił w powietrzu cudzysłów, wywracając oczami. - A mam w tym roku SUMy i dowalili nam trochę zadań.
- Nie bądź niegrzeczny. Wysłuchasz do końca, jak gra twój brat i dopiero potem pójdziesz na górę. - odparł Orion Black, a Syriusz zazgrzytał zębami, ale posłusznie siedział na miejscu.
Regulus przysłuchiwał się wymianie zdań, nie przerywając gry. Zacisnął usta w wąską linię i, po chwili, zakończył utwór tak płynnie, że, gdyby Syriusz nie znał melodii na pamięć, nie zauważyłby, że urwał ją w połowie. Posłał bratu krzywy uśmiech, za plecami rodziców, a on, niemal niezauważalnie, puścił mu perskie oko. Wstał, pożegnał się z rodziną i pobiegł na górę do siebie, do pokoju, w którym zamknął się na klucz.
Dopiero wtedy odetchnął głęboko i jakby rozluźnił się nieco. Sam nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo robił się spięty w towarzystwie swoich rodziców. W pokoju powitał go przenikliwy chłód. No tak. Zapomniał zamknąć okno, kiedy palił przez nie papierosa przed obiadem. A ich domowy skrzat, prędzej zatańczyłby solo swinga na rozżarzonym węglu, niż zamknął okno za niego. Syriusz obstawiał, że Stworek z premedytacją nic z tym nie zrobił, mając nadzieję, że chłopak umrze na zapalenie płuc. Wstrętne stworzenie. Od zawsze go nie lubił. A Regulusa wielbił, jakby był małym księciem. Tak samo, jak rodzice. Wszyscy w tym domu mieli go za nic. Ze złością odwrócił się od drzwi, by zamknąć okno, ale przystanął w momencie, gdy zobaczył na swoim łóżku sowę, z niewielką paczką przyczepioną do nóżki. Uśmiech rozlał się na jego twarzy, gdy rozpoznał w puchaczu Siliasa, należącego do Potterów. Podbiegł szybko i odwiązał przesyłkę, znajdując również list. Syriusz sięgnął po niego i przebiegł szybko wzrokiem po nieporządnym piśmie.
Drogi Łapo!
Wiem, że święta dopiero jutro, ale nie mogłem wytrzymać, żeby ci je dać. To lusterko dwukierunkowe. Drugie mam oczywiście ja. Odezwij się przez nie, gdyby starzy nie dawali ci żyć!
Wesołych świąt,
Rogacz
Czuły uśmiech rozlał się na jego twarzy, gdy odczytywał list Jamesa. Okularnik zawsze dawał najlepsze prezenty. Odpakował szybko paczuszkę, z której wysunęła mu się na kolana srebrna tafla lusterka. Było niewielkie. W sam raz, by zmieściło się do kieszeni. Doskonale wiedział, co zrobić. Chwycił lusterko w obie dłonie i zbliżył je do twarzy.
- James. - wymamrotał do przedmiotu, na co jego odbicie zniknęło, ukazując w zamian rozczochrane oblicze wyszczerzonego od ucha do ucha Pottera.
- Dostałeś! - wykrzyknął z lusterka James, zamiast powitania. - I jak? Niezłe jest, co? Te lusterka będą świetne, jak dostaniemy oddzielne szlabany.
Syriusz zaśmiał się głośno, kopiując uśmiech przyjaciela.
- Serwus, Rogacz. I dzięki! Najlepszy prezent na świecie, stary!
James posłał mu ciepłe spojrzenie.
- Wiem. - odparł pyszałkowato. - tylko ja mogłem na to wpaść. - obaj roześmiali się głośno i Syriusz poczuł przyjemne ciepło kumulujące się gdzieś w klatce piersiowej. Dobrze było usłyszeć znów przyjaciela.
Dalej rozmowa potoczyła się sama. Niby minęły tylko dwa dni od ich rozstania na peronie dziewiątym i trzy czwarte, ale Rogacz i tak miał już do opowiedzenia masę historii. Łapa śmiał się do rozpuku, gdy usłyszał, że James posłał Snape'owi na gwiazdkę wielką łajnobombę, która wybucha, gdy się ją otworzy, zaczarowaną tak, by wyglądała, jak słój z ingrediencjami do eliksirów i nabijał się z niego, kiedy okularnik przyznał się, że Lily odesłała mu wielką paczkę ze słodyczami z miodowego królestwa, którą wysłał jej na Boże Narodzenie, z notką, nakazującą mu, by przestał ją prześladować. Jak zawsze, kiedy byli w dwójkę, zamknęli się w swoim własnym, niezwykłym świecie, do którego dostęp mieli tylko oni. Kiedy nie musieli kończyć myśli, bo drugi już wiedział, o co chodzi pierwszemu. I Syriusz po raz pierwszy od dwóch dni poczuł ulgę, zatapiając się w uczuciu bycia chcianym i kochanym. Rozmawiali tak do późnej nocy, nie zdając sobie sprawy, jak wiele czasu minęło, póki ich bańki nie przebiło wtargnięcie Regulusa do pokoju starszego brata i nieco obcesowe wyproszenie go przez Syriusza. Łapa pożegnał się z Jamesem i położył do łóżka z ciepłym uśmiechem rozciągniętym na twarzy. Nawet w tym ponurym, przygnębiającym domu, bliskość przyjaciela sprawiała, że czuł się żywy i niezwyciężony.
- Syriusz? Syriusz! Obudź się! - zerwał się i otworzył oczy, przerażony. Jeszcze przez moment nie zdawał sobie sprawy, co dzieje się wokół niego. W pokoju było ciemno i cicho. Sceneria, do złudzenia przypominała obrazy z jego snu. Chłodna dłoń dotknęła jego nadgarstka. Wzdrygnął się i cofnął zaskoczony, ale to już nie był żaden z prześladujących go demonów sennych. To był jego brat. Rozczochrany i zaspany. - Chut. Ce n'était qu'un cauchemar.* - wymamrotał, posyłając mu kojący uśmiech i znów sięgnął po jego dłoń. Syriuszowi też zdarzało się w półśnie mylić ojczysty język z francuzkim. Obaj chłopcu uczyli się go, odkąd skończyli trzy lata. - Też je miewam. - mruknął, kiedy starszy uspokoił się nieco. - C'est d'accord. Vous êtes en sécurité maintenant.**
Syriusz prychnął powątpiewająco, ale dalej pozwalał się gładzić uspokajająco po ramieniu.
- Śniła mi się matka. - mruknął głosem nadal zachrypniętym i szorstkim od snu.
Regulus pokiwał w zrozumieniu głową, ale nie odezwał się słowem. Jedynie siedział przy nim, zaciskając swoje chłodne palce wokół ręki Syriusza, dając mu niemy sygnał, że jest tu dla niego. Że byłby dla niego, choćby cały świat dookoła palił się i walił. A Syriuszowi wystarczyła ta cicha obecność. Tak, jak wystarczała mu zawsze wcześniej. Zarówno jego, jak i Regulusa nigdy nikt nie przyzwyczaił do wylewnego okazywania sobie uczuć. W ich rodzinie nie było uścisków, całusów, czy zapewniania się o wzajemnej miłości. Dlatego bracia nauczyli się wyrażać uczucia wobec siebie na swój własny, pokrętny sposób. Po cichu. Niemal lękliwie. Jakby robili coś nieodpowiedniego. Bo nie wiedzieli, jak naturalna i ludzka była więź między nimi. Obaj pokaleczeni i niepewni wobec silnych uczuć, które byłyby oczywistą codziennością, gdyby tylko żyli w innym domu. Pod opieką innych ludzi. Takich, którzy nadawaliby się do rodzicielstwa. A nie ich własnych rodziców.
Syriusz wzdrygnął się nieco, gdy wielki, stary zegar, stojący w jego pokoju, wybił godzinę piątą trzydzieści, zwiastując zbliżające się świąteczne śniadanie, i z westchnieniem począł gramolić się z łóżka.
- Dobra już... Teraz spadaj, Reg. - mruknął przez ramię do brata. - Jak Stworek cię tu nakryje, zaraz poleci naskarżyć matce, że nadal przychodzisz do mnie w nocy. Pamiętasz, jaka była o to awantura w zeszłe wakacje.
I nie zwracając uwagi na brata, począł przebierać się szybko w odświętne szaty, przygotowane dla niego na półce. Odkąd pamiętał, co rano, w tym samym miejscu, czekał na niego stosowny ubiór, wybrany przez jego matkę i przygotowany przez ich domowego skrzata. Zwykle ignorował to, traktując leżące tam szaty jako luźną sugestię, ale wiedział, że święta, nawet w ich domu, nie należały do typowych dni, kiedy uszłoby mu to na sucho. Było pewne, że jeszcze tego dnia, zjawią się u nich jacyś goście, więc musiał prezentować się godnie, jako dziedzic szlachetnego i starożytnego rodu Blacków.
Gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi, świadczące o opuszczeniu pokoju przez Regulusa, westchnął ciężko jeszcze raz. Zamknął na moment oczy, ale niemal natychmiast, pod powiekami pojawiły się sceny z jego snu.
- Mamo... - głos mu się załamał. Ta zimna, wściekła kobieta patrzyła teraz z góry, nie na swojego nastoletniego, buntowniczego syna, a na czteroletniego, bezbronnego chłopca, przerażonego tym, że nie zasługuje na miłość swojej matki. - Naprawdę się starałem. - szepnął przez łzy i spróbował schwycić ją za dłoń, wyciągając rękę w jej stronę, ale ona odsunęła się od niego natychmiast.
- Jak śmiesz! - krzyknęła i zamachnęła się, uderzając go w twarz. - Przestań zgrywać niewiniątko, Syriusz! I wyciągaj konsekwencję ze swoich czynów. Jesteś upartym, nieposłusznym dzieckiem. Jesteś złym synem!
Otworzył oczy i potrząsnął głową, by pozbyć się nieprzyjemnych wizji. Upewnił się jeszcze, że jego szaty nie są wygniecione, po czym niechętnie powlókł się w dół, do kuchni, na rodzinne śniadanie.
- Przynajmniej raz, mógłbyś wyglądać, jak porządny czarodziej. - powitał go poirytowany głos Walburgii, gdy tylko przekroczył próg kuchni. Zmieszany spojrzał w dół, nie wiedząc, co zrobił nie tak. Czyżby założył swoje szaty tył na przód? Nerwowo przygładził przód i przeczesał włosy dłonią.
- I jeszcze oczywiście pokazujesz wszystkim te swoje ręce. - zawarczała na niego matka. - Orionie, twój syn znów umazał sobie paznokcie na czarno. Zwróć mu uwagę, bo ja nie mam siły denerwować się przed śniadaniem.
Och. Więc o to chodziło.
- Syriuszu, nie usiądziesz do jedzenia, dopóki nie pozbędziesz się tego paskudztwa z rąk. - mruknął jego ojciec, nie podnosząc wzroku znad Proroka Codziennego, którego akurat czytał.
Syriusz wymaszerował z kuchni, zgrzytając cicho zębami. Na schodach minął Regulusa, który trącił go żartobliwie łokciem, gdy on uniósł rękę, by potargać mu włosy w braterskim geście.
- Wesołych świąt, matko. Wesołych świąt, ojcze.
- Tobie również, synu. - dobiegły go głosy z kuchni, kiedy usiłował usunąć zaklęciem czarny lakier.
Kiedy ponownie zszedł do reszty rodziny, wszyscy już siedzieli na swoich stałych miejscach. Orion, jako głowa rodziny siedział u szczytu stołu, a Waburga, zaraz po prawej stronie swego męża. Reg zajmował miejsce tuż obok matki. Za to Syriuszowi przypadało krzesło po lewo od Oriona. Naprzeciw pani domu. Wiele by oddał, by zamienić się na miejsca z Regulusem i nie musieć podczas każdego posiłku napotykać wiecznie niezadowolonego wzroku ich matki. I tym razem zmierzyła go nieprzychylnym spojrzeniem, kiedy wsuwał się cicho na swoje krzesło.
- W końcu. Nie wiem, czy ci to przyszło do głowy, Syriuszu, ale posiłki zaczynają się o konkretnych godzinach właśnie po to, by się na nie nie spóźniać. - mruknęła pod nosem.
Łapa jedynie wzruszył ramionami na ten komentarz, nie zaszczycając jej spojrzeniem. Nie miał ochoty rozpoczynać dnia od awantury, a tak by się pewnie skończyło, jeśli tylko otworzyłby usta. Zamiast tego, zaczął nakładać sobie na talerz pyszne, świąteczne potrawy, przygotowane przez Stworka i, jak zawsze, kiedy przebywał w pobliżu rodziców, starał się wyłączyć z ogólnej rozmowy i odpłynąć myślami, jak najdalej.
Był właśnie w połowie kolache, kiedy do jego uszu dotarło dobrze mu znane nazwisko.
- Nie ma mowy, żebyśmy gościli tu Potterów, Orionie. Przecież oni sią po prostu śmieszni z tą swoją chorą poprawnością.
Syriusz podniósł szybko głowę, jak pies, który nagle wyczuł królika.
- Wiem, Walburgo. Mnie nie musisz tego mówić. Nie znoszę tego idioty, Pottera. Robi z siebie durnia na wszystkich spotkaniach. Niemniej, nadal jest na nie zapraszany. Nie powinniśmy wyłamywać się, jako jedyni. To nie będzie dobrze widziane. Będą mówić, że mamy uprzedzenia...
Syriusz poczuł nagle mocnego kopniaka. Reg posyłał mu przez stół znaki, by siedział cicho, ale było już za późno.
- A do tego ta jego żona. Nie wiem, jak to możliwe, że jest z naszego rodu. Kobieta nie ma za grosz rozumu. A jej maniery są godne pożałowania. Nie wspominając o... - ale przerwał im trzask upadającego na podłogę widelca.
- Syriuszu, mógłbyś choć raz zachować się porządnie i pilnować tego, co masz w rękach? - zaczął Orion, ale umilkł, gdy zobaczył, jak chłopak nagle pobladł.
- Dobrze się czujesz, synu? - spytała matka, również unosząc w zdziwieniu brwi.
- Nigdy. Nie obrażajcie. Przy mnie. Potterów. - wywarczał niskim głosem w stronę swojego talerza.
Przez chwilę wszyscy milczeli, po czym rozległo się głośne prychnięcie.
- Tak, tak, wiem. - odparła zajadliwym tonem Waburga. - Regulus nam mówił, że kolegujesz się z tym chłopakiem od Potterów. Zdaje się, że po latach doczekali się wreszcie potomstwa. Daj spokój, Syriuszu. Mógłbyś mieć lepsze towarzystwo, niż on. Nawet, spoza Slytherinu. - stwierdziła z miną, jakby właśnie przełknęła cytrynę. - Choć - dodała po chwili - i tak jest to podobno twój jedyny czystokrwisty kolega. Więc może powinniśmy się cieszyć, że w ogóle się z nim zadajesz. - zironizowała. - Skąd ci się to bierze, co? Czemu w ogóle utrzymujesz kontakty z mieszańcami? Przecież jesteś z rodu Blacków. Czy ty sobie wziąłeś za honor, przynieść ujmę naszemu nazwisku?
Syriusz zjeżył się jeszcze bardziej. Jeśli zamierzała kpić z jego przyjaciół, to sama się o to prosiła.
- Masz rację, matko. Lepiej, żebym zadawał się z takimi, jak Mucliber, co to im się dwie szare komórki ostatnio zderzyły w marcu. Ale co z tego, prawda? Przynajmniej są czystokrwiści. - warknął, parząc jej w oczy ze szczerą nienawiścią.
- Tylko nie tym tonem, jasne? - odparła, prostując się na swoim miejscu. - Powinieneś się cieszyć, że po tym wszystkim, co nam robisz, nadal pozwalamy ci wybierać. Jesteś Blackiem. Powinieneś się już nauczyć wartości tego nazwiska, zamiast kalać je swoimi głupimi wyczynami!
- A wy powinniście się w końcu nauczyć, że mnie gówno obchodzi nasze nazwisko i to, jakie macie zdanie na temat mojego życia!
- Milcz, smarkaczu! Nie wiesz, co mówisz. Nie wiem, skąd ci się wziął ten niewdzięczny charakter. Razem z ojcem wychowaliśmy się inaczej! Wychowaliśmy Cię na porządnego czarodzieja! Nie zdrajcę, co się zadaje ze szlamami i mieszańcami!
- To może nie jestem już w ogóle Blackiem, co?! Może już wcale nie jesteś moją matką?!
TRZASK!
Siarczysty policzek zaszczypał mocno, rozcinając skórę na twarzy Syriusza, której szlachetne rysy zdradzały wyraźnie fałsz ostatnich zdań. Ktoś z tak pięknym, delikatnym kośćcem nie mógł wyrzec się krwi Blacków. Walburga górowała nad nim z falującą ze wzburzenia piersią i wciąż uniesioną ręką, gotową do powtórnego uderzenia. Orion również wstał.
- Dość. - zarządził surowym tonem. - Nie będziesz się w ten sposób odzywał do matki. Idź natychmiast na górę po brata. Zdaje się, że nie chciał oglądać twojego żałosnego przedstawienia, tak jak my wszyscy. - zarządził, po czym zwrócił się do małżonki. - Walburgo, nie mamy dziś na to czasu. Jutro porozmawiamy z synem. Teraz zajmijmy się ważnymi sprawami.
Syriusz odsunął ze zgrzytem krzesło i wymaszerował z kuchni, tupiąc głośno. W oczach szkliły mu się łzy wściekłości i poniżenia, a w uszach huczały słowa ojca "Teraz zajmijmy się ważnymi sprawami". Po raz kolejny dano mu do zrozumienia, że jest w tej rodzinie nikim.
Odnalazł go na poddaszu, zwiniętego tuż przy schodach. Siedział i bawił się starym zegarkiem kieszonkowym ich ojca, który Syriusz dostał na jedenaste urodziny, tuż po tym, jak otrzymał list z Hogwartu. Syriusz usiadł przy nim. Przez chwilę siedzieli tak w ciszy.
- Tylko mówisz i mówisz i mówisz - młodszy chłopak połykał własny załamujący się głos. Połykał łzy i żal. Jedyne, o czym marzył, to złapać brata za przód jego odświętnej szaty i mocno nim potrząsnąć. Ale od dziecka przygotowano go do ukrywania emocji pod chłodną maską zachowawczej obojętności. I może nie był w tym mistrzem. I jego głos wciąż trząsł się nieco, ale nie przestawał mówić, pragnąc przekazać Syriuszowi wszystko tak, by chłopak wreszcie zrozumiał, co robi. - o tym, jak się z nimi nie zgadzasz. I jak gardzisz tą rodziną. I tym nazwiskiem. I nie widzisz tego, że może nie są zadowoleni z tego, że jesteś w G-Gryfindorze - od jakiegoś czasu nie wymawiało się w ich rodzinie nazwy domu, do którego przydzielono Syriusza i słowo to zabrzmiało w jego ustach obco, niemal jakby zaklął siarczyście. - ale za każdym razem, kiedy tu wracamy, witają dwóch synów z równą tęsknotą. I już nie podajemy na przyjęciach srebrnej zastawy z wężami, choć to najpiękniejsza, jaką mamy. A matka kupiła ci na gwiazdkę odświętne szaty z elementami szkarłatu, nie zieleni. I wciąż nie zauważasz, jak ojciec codziennie zatrzymuje się przy tobie, gdy wychodzi do pracy. Chwilę się wacha. A potem rezygnuje i odchodzi bez słowa. Bo wie, że gdy się do ciebie zwróci i tak nie zostanie wysłuchany. A ty, mimo ich starań, żeby pokazać ci, że akceptują cię mimo wszystko, robisz, co możesz, żeby pokazać im, jak nimi gardzisz.
Syriusz patrzył na niego przez chwilę ze złością, żując swoją dolną wargę. Chciał krzyczeć z wściekłości. Chciał zaśmiać się bratu prosto w twarz. Chciał mu uświadomić, że rodzice nie powinni łaskawie akceptować swoich dzieci, tylko kochać je bezwarunkowo. A dzieci nie powinny czuć, że muszą zasłużyć na dobre traktowanie. Ale nie mógł tego zrobić. On o tym wiedział, bo bywał u Potterów i widział, jak powinna wyglądać rodzina. Tyle razy patrzył i zazdrościł Jamesowi, jak rozluźniony jest w swoim własnym domu. Jak żartuje z ojcem i przekomarza się z matką. I przede wszystkim, jak bardzo ich kocha i jak oni kochają jego. Reg nie miał takich przykładów. Nie zrozumiałby. Nadal gloryfikował ich matkę i podziwiał jej chorobliwe szaleństwo, chcąc zasłużyć na jej szacunek, czy chociaż akceptację. Syriusz widział to i czuł się kompletnie bezsilny. Nie wiedział, jak uchronić brata, przed ścieżką, którą wybrali dla niego ich rodzice. I nienawidził tego. Nienawidził czuć się tak mały i nieważny. I nienawidził tego, że nie miał wpływu na nic, co działo się w jego rodzinie. Również na swojego ukochanego brata.
- Jesteś głupi, Reg. Cholernie głupi. - mruknął tylko zrezygnowany. - Ale... Przecież wiesz, że to wszystko nie ma nic wspólnego z tobą... - zaczął delikatnie, ale jego brat wszedł mu w słowo.
- Mógłbyś w końcu przestać? Po wszystkim, co zrobiłeś naszej rodzinie... przecież nikt nie mówi, że jesteśmy idealni. Ale to ty odwracasz się od nas. A nie na odwrót. - mówił cicho. Nie były to zarzuty, tylko prośba. O to, żeby się wreszcie opamiętał. I wrócił do niego. - I nigdy nie mów, że to nie ma nic wspólnego ze mną. To, jak się zachowujesz... ciężar obowiązku utrzymania dobrego imienia zawsze ląduje na mnie. Nawet nie wiesz ile za ciebie przyjmuję oczekiwań i jak bardzo muszę się starać, żeby im sprostać. A ja potrzebuję mojego brata, Syriusz. - uniósł wreszcie głowę, by spojrzeć w oczy, tak podobne do jego własnych, i chwycił jego dłoń, wciskając w nią zimny metal o obłym kształcie. - Nie wolno ci zostawić mnie z tym samego, słyszysz? Jesteś mi to winien. - i wstał, pozostawiając chłopaka ze starym zegarkiem w ręku. Syriusz przyjrzał się mu bliżej i, oczywiście, odnalazł na nim herb rodowy Blacków. Z cichym, pełnym frustracji sapnięciem cisnął nim mocno o ścianę.
* Chut. Ce n'était qu'un cauchemar. - (fr) Cii. To był tylko koszmar.
** C'est d'accord. Vous êtes en sécurité maintenant. - (fr) W porządku. Jesteś teraz bezpieczny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top