Część 17
Poranek był dla młodego Blacka koszmarem. Pragnienie i mdłości obudziły go jeszcze zanim na horyzont wpełzły pierwsze promienie słońca. Przez chwilę leżał bez ruchu, usiłując zmusić nikłe wspomnienia z wcześniejszej nocy, by przedarły się przez ograniczający jego głowę mur migreny i dotarły do jego świadomości. Ale jego wysiłki spełzły na niczym. Nie pamiętał, jak trafił do łóżka ani jak wychodzili z Jamesem z pubu. Ostatnie, co był sobie w stanie przypomnieć, to jak całował barmankę w dziwnie pomarszczoną i wielką dłoń. Nie miał pojęcia czemu to robił, ani czy robił z nią coś jeszcze i trochę go to przerażało. Z przeciągłym jękiem podniósł się z łóżka, sprawiając, że ból w czaszce zaczął intensywnie promieniować i pulsować wściekle, przez co ledwo widział na oczy. Łazienka. Pomyślał, kiedy poczuł nadchodzące nieuniknione niebezpieczeństwo mdłości i spróbował pokonać odległość dzielącą go od drzwi trzema wielkimi susami. Niestety nie udało mu się dotrzeć do celu, bo zaplątał się w prześcieradła i pościel i runął z głuchym tąpnięciem przez pokój. Szamocząc się w plątaninie materiału nie zauważył kufra, o który uderzył nogą z taką siłą, że łzy napłynęły mu do oczu i krzyknął głośno z bólu.
- Black, jeśli zaraz się nie zamkniesz, potraktuję cię tak mocnym jęzlepem, że udusisz się własnym językiem. - zawarczał ostrzegawczo, ochrypły głos Jamesa, dobiegający z kołdry, zwiniętej w kłębek, na łóżku okularnika.
- Boli! - wrzasnął Syriusz, nadal nie mogąc się podnieść, póki czyjeś ciepłe ręce nie chwyciły prześcieradła i nie wyplątały go z niego.
- Już cicho. - mruknął półprzytomny Remus, rzucając materiał na łóżko i schylając się, by pomóc mu wstać.
Oczy miał przymknięte i zapuchnięte, a włosy w kompletnym nieładzie. Zdawało się, że nadal jeszcze śpi i podniósł się z łóżka niemal automatycznie, bez udziału świadomości, kiedy usłyszał, że Syriusz krzyczy. Właściwie nie byłoby to nic dziwnego. Łapa często krzyczał przez sen, kiedy prześladowały go koszmary, związane z jego rodziną. I Remus zawsze wstawał i pakował się do niego do łóżka, żeby zapewnić mu swoimi ramionami nieco komfortu i wsparcia. Syriusz przyjął wyciągniętą w jego stronę dłoń i podniósł się ostrożnie, starając się nie pogorszyć swojej migreny zbędnymi ruchami ciała. Czuł, że to nie będzie dla niego najlepszy dzień.
Nie mylił się. Śniadanie minęło na walce z mdłościami i unikaniu potępiających spojrzeń Lupina, posyłanych mu znad owsianki przez stół, a na zajęciach nie mógł się skupić, przez nieustający, pulsujący ból głowy. Nawet Transmutacja, na której zazwyczaj błyszczał, bo była jego ulubionym przedmiotem, szła mu tak fatalnie, że w połowie zajęć McGonagall odebrała mu dwadzieścia punktów, gdy, pokazawszy jej swojego jeża, którego mieli za zadanie zamienić w budzik, ten nagle wydał z siebie przeraźliwy, mechaniczny dźwięk, strasząc wicedyrektor śmiertelnie.
- Minnie, kochana, naprawdę nie chciałem. - jęczał płaczliwym tonem pod koniec zajęć. Naprawdę uwielbiał nauczycielkę transmutacji i bardzo nie lubił, gdy była nim rozczarowana, dlatego postanowił się wytłumaczyć, gdy tylko zadzwonił dzwonek, obwieszczający zakończenie lekcji. McGonagall posłała mu srogie spojrzenie na zdrobnienie swojego imienia z jego ust. Po pięciu latach powoli przywykała do faktu, że nigdy nie oduczy swojego wychowanka, stojącego teraz przed nią ze skruszoną miną, zwracania się w tak poufały sposób do nauczycieli. Ale nie oznaczało to, że miała zamiar się nie poddać. - Jestem po prostu nie w formie. Obiecuję, że za tydzień nie będę miał najmniejszego problemu z tym jeżem...
- I właśnie o to chodzi, Black. - przerwała mu niecierpliwie. - Nie chciałam wspominać przy całej klasie, ale pan i pan Potter zachowujecie się niedopuszczalnie, przychodząc w tym stanie na zajęcia. Potter przez całą lekcję spał, a panu, panie Black, tak trzęsą się ręce, że byłam pewna, że zaraz upuści pan różdżkę. Nie wspominając już o tym zapachu... - zmarszczyła groźnie brwi. - Nie dam wam szlabanu, ale jeśli coś takiego powtórzy się jeszcze kiedykolwiek, będę musiała zgłosić tę sprawę dyrektorowi. Jeszcze nigdy, w całej mojej karierze zawodowej nie zdarzyło mi się, żebym widziała uczniów w tak młodym wieku w takim stanie. I to jeszcze na zajęciach. Powinniście się wstydzić. - zakończyła przemowę i wymaszerowała z sali zamaszystym krokiem, a on, chcąc nie chcąc, powlókł się za nią.
W korytarzu czekał na niego James, równie nieprzytomny i zmęczony życiem, co on i Peter, który, żeby ich pocieszyć, zaproponował, że zwinie pani Pomfrey eliksir na kaca w trakcie przerwy obiadowej, kiedy pielęgniarka wyjdzie do Wielkiej Sali coś zjeść. A co, jak co, ale dla Glizdka, deklaracja zrezygnowania z posiłku tylko dla zapewnienia im lepszego samopoczucia była dowodem prawdziwej, niezaprzeczalnej przyjaźni.
Jednak nawet po wypiciu eliksiru, który, ku uldze skacowanych gryfonów, zaczął działać natychmiast, Syriuszowi nie bardzo poprawił się nastrój. Naprawdę nie znosił, gdy na twarzy McGonagall gościł wyraz rozczarowania jego osobą. Co innego, gdy denerwowały ją ich niewinne psoty. Może i była wtedy nieco poirytowana, ale Syriusz nie raz widział, jak kąciki nauczycielki drgały lekko, jakby powstrzymywała się od śmiechu. Z westchnieniem zwrócił wzrok z stronę stołu nauczycieli, gdzie po drugiej stronie Wielkiej Sali, McGonagall właśnie popijała z pucharu swój sok dyniowy, ale szybko spuścił smętnie głowę, z żałosną miną, kiedy tylko napotkał palące, rozgniewane spojrzenie nauczycielki.
- Co jest, Łapciu? - spytał siedzący naprzeciw James. Rozczochraniec z kolei wyglądał, jak nowo narodzony i znów tryskał energią, jak zawsze. Oczywiście, również uwielbiał wicedyrektor, ale nie widział powodów, dla których, miałby brać jej złość tak głęboko do serca. Nie mógł wiedzieć, że dla Syriusza, który nie miał tak ciepłego, kochającego domu, jak on, była ona niemal matczynym wzorem, jako pierwsza kobieta, która okazała mu nieco troski i wsparcia, kiedy jego rodzice dowiedzieli się, że został przydzielony do Gryffindoru i nie przyjęli tego najlepiej. James nie zdawał sobie z tego sprawy i zupełnie nie rozumiał przygnębienia przyjaciela spowodowanego rozgniewaniem jego ukochanej nauczycielki.
- Wyglądasz naprawdę żałośnie. Eliksir jeszcze nie zaczął działać? - próbował zgadywać Glizgek, co poskutkowało wściekłym spojrzeniem, posłanym w jego stronę.
- Dzięki, Pete. Właśnie tego mi było potrzeba. Żeby ktoś mnie dobił i powiedział, że źle wyglądam. - rzucił zajadle, ale natychmiast mu przerwano.
- Przestań Syriusz. - syknął Lupin znad swojego talerza. Z jakiegoś nieznanego chłopcom powodu był bardzo zirytowany ich nocną wycieczką do Hogsmead. - Nie wyżywaj się na Glizdogonie. Sam sobie zasłużyłeś. Ja tam się dziwię, że tylko odebrała wam punkty. Powinna dać wam obu porządne szlabany.
- Oj, już przestań się dąsać, Remus. - próbował załagodzić James. - Nie bądź zazdrosny. Przecież zabralibyśmy cię ze sobą, gdybyś nie wybrał amorów ze swoją ukochaną. - poruszył brwiami w zabawny sposób i puścił perskie oko w stronę Lunatyka. - Swoją drogą nie opowiedziałeś jeszcze jak było.
- Co było? - spytał zaskoczony Black, czując, jak do głowy zaczynają mu powracać fragmenty wczorajszej rozmowy z Rogaczem. Wspomnienia były mętne, ale pamiętał, że rozmawiali o czymś związanym z Remusem. O czymś, co sprawiło, że było mu nieprzyjemnie i nieswojo. O czymś...
- Jak to "co było"? Przecież ci mówiłem w nocy. Mały Remi stracił wczoraj cnotę. - zarechotał James na tyle głośno, że kilka par oczu zwróciło się z zaciekawieniem w ich stronę.
Lupin zamarł, czując jak na twarz wpełza mu powoli rumieniec wstydu i złości.
- To nie jest... t-to w ogóle nie o to chodzi, James. - wydukał, czując, że zaczyna się w nim gotować. - Myślisz, że jestem... z-zazdrosny? Że nie zabraliście mnie ze sobą? Merlinie, czasem myślę, że Lily ma rację i naprawdę jesteś bezmózgim czubkiem.
Wstał, z piskiem odsuwając krzesło i odszedł szybko, kierując się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali ignorując zupełnie szczęśliwy krzyk Rogacza wołającego w stronę jego pleców: "o! Więc gadacie o mnie?". Musiał się stąd wydostać. Musiał jak najszybciej zostać sam. Niemal biegiem pokonał drogę do najbliższej łazienki i wpadł do niej dysząc ciężko. Nie znosił, kiedy złość przejmowała nad nim kontrolę. Wiedział, że wtedy najtrudniej było mu utrzymać na wodzy żyjącą w nim bestię. I zazwyczaj udawało mu się zdusić w zalążku targające nim negatywne emocje, ale naprawdę bał się o przyjaciół zeszłej nocy i sugestia Pottera, że był zły, bo też chciał iść upić się z nimi dotknęła go do żywego. Czy ten chłopak w ogóle był świadomy tego, co się działo wokół niego na świecie? Że ludzie znikali bez wieści i że nawet wśród mugoli zaczęły krążyć plotki. Tak, oczywiście, że był tego wszystkiego świadom. Po prostu uważał, że jego, Jamesa Pottera, Wielkiego, Głupiego Chojraka to zwyczajnie nie dotyczy. Westchnął głośno i przycisnął czoło do zimnej ściany tuż przy umywalkach, z nadzieją, że kojący chłód kamienia ostudzi jego emocje. Ze wszystkich sił starał się uspokoić, czując, jak zaklęty w nim wilk warczy w gniewie tuż pod jego skórą i bojąc się co mogłoby się stać, gdyby dopuścił go do głosu. Ostatnim razem, gdy stracił nad nim kontrolę, złamał Syriuszowi szczękę i naprawdę nie chciał, by coś takiego jeszcze kiedyś się powtórzyło. Sam nie wiedział, co tak naprawdę aż tak wytrąciło go z równowagi. Złość na Pottera, czy wstyd, który poczuł na wspomnienie przez niego wczorajszej nocy z Jenny. Jeszcze nie poradził sobie z uczuciem zażenowania związanym z całym tym zdarzeniem i nie miał najmniejszego zamiaru wtajemniczać przyjaciół w szczegóły swojej porażki, zwłaszcza, kiedy stało się jasne, że Black nie pamięta nic z jego wczorajszego wyznania.
- Remus? - cichy głos rozniósł się echem po niemal pustej łazience. Jenny podeszła do niego i, owijając wokół niego ramiona, przylgnęła klatką piersiową do jego pleców, wyciskając mu na karku lekkiego całusa. Dreszcz przyjemności rozlał się po ciele Lupina, kiedy poczuł, jak jego nerwy natychmiast się uspokajają na ten bliski kontakt. Dziewczyna działała na niego kojąco. Mimowolnie nachylił się do dotyku.
- Słyszałam... waszą rozmowę przy stole. - zaczęła cicho, a Remus poruszył się niespokojnie, ale nadal nie odrywał czoła od kamiennej ściany. - Chcesz o tym pogadać? - zamruczała mu w ucho. - Dla mnie to naprawdę nie problem, żebyśmy poczekali, ale widziałam, że nie czujesz się z tym dobrze...
- Wszystko w porządku, Jenny. - przerwał jej, może nieco zbyt chłodnym tonem. Wiedział, że gryfonka próbowała go jedynie wesprzeć, ale, Merlinie, dziewczyny potrafiły być tak irytujące z tą swoją potrzebą gadania o każdym problemie. Wyswobodził się z jej uścisku i zwrócił przodem do niej, łapiąc zaskoczone spojrzenie. - Idziesz na dzisiejsze zajęcia obronne? - spytał, by rozproszyć jej uwagę.
Nie było to trudne i dziewczyna niemal natychmiast skupiła się na temacie, który zajmował większość uczniów Hogwartu od kilku dni, kiedy tylko na tablicach ogłoszeń pojawiły się informacje, mówiące o dodatkowych zajęciach obronnych dla chętnych. Wydarzenie to wzbudzało nie lada sensację, zwłaszcza, że w roli nauczyciela miał wystąpić słynny trener aurorów, który przybył do Hogwartu na specjalne zaproszenie dyrektora. Tego dnia miała się odbyć pierwsza lekcja i cała szkoła wrzała z podekscytowania. Dziewczyny ze starszych roczników rozprawiały o tym, jak przystojny jest ich nowy nauczyciel, studenci z pierwszego i drugiego roku wyrażali swoje niezadowolenie, ze względu na to, że nie pozwolono im brać udziału w zajęciach i wszyscy zastanawiali się, jak będą wyglądać te nowe lekcje. Jenny również szybko dała się rozproszyć i podjęła ekscytujący temat, opowiadając o tym, jak nie może się doczekać popołudniowych zajęć i że na własną rękę przećwiczyła kilka podstawowych zaklęć obronnych.
Poszli, ramię w ramię w stronę wierzy gryfonów, zastanawiając się nad tym, ile osób pojawi się na zajęciach i jak wielu zaawansowanych zaklęć pan Prewett miał zamiar ich nauczyć.
Późnym popołudniem, podekscytowani i przejęci, zeszli, wraz z większością gryfonów do ogromnej sali, znajdującej się w lochach, wyznaczonej i powiększonej, specjalnie na tę okoliczność. Kiedy ujrzeli wielki tłum studentów, nie było wątpliwości, co do odpowiedzi na ich pytania. Na zajęcia miał zamiar uczęszczać niemal cały Hogwart.
- Myślicie, że jaki on będzie? - spytał Peter, przeskakując z nogi na nogę.
- Na pewno to ktoś przerażający. To w końcu trener aurorów. Pewnie aż czuć od niego potężną moc. - usłyszeli zafascynowany szept Jenny.
- Ten Gideon Prewett? - parsknął James. - No co ty! Prewettowie, to starzy znajomi moich rodziców. Są super w porządku i na pewno znają się na magii. Ale nie ma w nich nic przerażającego.
Swoim pewnym głosem wzbudził ciekawość uczniów stojących wokół nich. Zdawało się, że tylko on jeden zna tego owianego legendą trenera aurorów, który miał zostać ich nauczycielem. James, kiedy tylko zorientował się, że znajduje się w centrum uwagi, wyprostował się jak struna i sięgnął ręką do włosów, targając je okropnie, z pyszałkowatym uśmieszkiem, po czym zaczął paplać głośno jakieś głupoty, o tym, jak to dobrze zna tego Gideona.
Syriusz parsknął na to śmiechem i z rozbawieniem pokręcił głową. On sam usłyszał nazwisko Prewettów tylko parę razy, w swoim rodzinnym domu. Mówiło się o nich, że to zdrajcy krwi. I że bronią szlam.
W tym momencie drzwi otworzyły się na oścież, z głośnym skrzypnięciem i do sali wkroczył młody nauczyciel. Wszelkie szepty ucichły, pozostawiając uczniów, wpatrujących się w czarodzieja z przejęciem, w oczekiwaniu na tę niezwykłą lekcję.
Syriusz wychylił się trochę, by móc zobaczyć, ponad głowami podekscytowanych studentów, postać nowego profesora i uniósł z zaskoczeniem brwi. Dziewczyny ze starszych klas nie przesadzały. Czarodziej był niezwykle przystojny. Miał ciemnokasztanowe, przydługie włosy, które opadały mu nieco na bystre, intensywnie niebieskie oczy, które w połączeniu z ostro zarysowaną szczęką i prostym nosem przywodziły Syriuszowi na myśl smoka Antypodzkiego Opalookiego, którego wizerunek widział kiedyś w jednej ze starych ksiąg. Twarz miał młodą, poznaczoną ścieżką piegów, biegnącą od czubka nosa, przez brodę, i policzki, aż w dół, znikając za połami prostej, ciemnej szaty, która mocno kontrastowała z jego jasną skórą.
- Te zajęcia będą miały charakter wyłącznie praktyczny. Proszę, rozsuńcie stoły na boki klas. I dobierzcie się w pary, tak, żeby każdy miał w partnerze osobę w podobnym wieku, jeśli łaska. - zarządził głośno, wciąż maszerując na początek sali, gdzie stanął na drewnianym podeście tak, że widziano go teraz z każdego kąta w pomieszczeniu.
Rozległo się głośne szuranie przestawianych stołów i szepty uczniów, dobierających się w pary. James oczywiście stanął w parze z Syriuszem, raz po raz rzucając nienawistne spojrzenia Snape'owi, który już trzymał Lily Evans za rękę. Remus przeprosił szybko Jenny, mamrocząc coś o tym, że nie może zostawić Petera samego, ale nie była to do końca prawda. Doskonale wiedział, że jego wilkołactwo wywołuje silną ochronę przed urokami, co oznaczało, że większość zaklęć będzie się od niego odbijać. Nie mógł ryzykować, że Jenny to zauważy, kiedy będą razem ćwiczyć.
- Nazywam się Gideon Prewett. - znów rozległ się mocny głos Prewetta. - Na co dzień zajmuję się szkoleniem nowych aurorów dla Ministerstwa Magii. A dziś jestem tutaj na prośbę profesora Dumbledore'a, który chce żebym nauczył was podstaw magii obronnej, tak byście, w razie ataku, nie byli bezbronni. Obecnie mamy w kraju trudną sytuację i osobiście uważam, że wszyscy powinni być przygotowani na każdą ewentualność. Choć oczywiście mam nadzieję, że nigdy nie będziecie zmuszeni użyć umiejętności, których mam was zamiar nauczyć. Bardzo się cieszę, że tak tłumnie przybyliście na moje zajęcia i mam nadzieję, że ta frekwencja się utrzyma.
- To tyle z wprowadzenia. Teraz wyciągnijcie różdżki i stańcie naprzeciw swoich partnerów. Na początek będziemy ćwiczyć proste zaklęcia oszałamiające.
Przez następną godzinę ćwiczyli zaklęcie Drętwota, powodujące, że przeciwnik padał bez zmysłów. Profesor Prewett, po szybkim objaśnieniu teorii rzucania czaru, zaczął przechadzać się między ćwiczącymi, od czasu do czasu wtrącając swoje uwagi i pomagając tym, którzy sobie nie radzili. James i Syriusz opanowali zaklęcie jako pierwsi piątoklasiści, za co profesor Prewett nagrodził Gryffindor pięcioma punktami i poprosił, by pomogli młodszym uczniom. Pod koniec zajęć większość ich roku potrafiła oszołomić kolegę chociaż na parę chwil, a Prewett powiedział, że jest z nich wszystkich bardzo zadowolony i że zobaczą się na kolejnych zajęciach tuż po przerwie świątecznej.
- To nie fair. - dąsał się Glizdogon, kiedy wychodzili z sali. - jak mam się nauczyć rzucać zaklęcia, jak na ciebie i tak żadne nie zadziała? Chcę ćwiczyć z Syriuszem, albo Jamesem!
- Zamknij się, Peter. - warknął Remus, bo właśnie mijała ich grupka ślizgonów, obrzucając ich niechętnymi spojrzeniami.
Ale Peter nie dawał za wygraną.
- James, powiedz, że poćwiczysz ze mną na następnych zajęciach. To bez sensu ćwiczyć na wilko...
- I jak wam się podobało? - w tym momencie dogoniła ich Jenny, a James stanął Peterowi na stopie, powodując, że ten zamknął wreszcie usta ze zduszonym jękiem bólu.
Remus uśmiechnął się czule, widząc podekscytowanie swojej dziewczyny, a Syriusz przewrócił oczami na tę przesadną, według niego, słodycz na twarzy Lupina.
- Było w porządku... - mruknął niechętnie Peter
- Och... to ty byłeś tym uczniem z piątego roku, któremu nadal nie udało się rzucić zaklęcia, tak? - spytała, a chłopak zmarkotniał jeszcze bardziej, ale nic nie powiedział. - Nie przejmuj się. Może chcesz ze mną poćwiczyć jutro po zajęciach? Sama czuję, że jeszcze nie do końca to opanowałam. - zaproponowała, by go pocieszyć.
- Chętnie. Ktokolwiek będzie lepszy, niż Lupin. - odparł niezadowolony, a Jenny uniosła zaskoczona brwi.
- O... a ja myślałam, że Remus zostawił mnie specjalnie dlatego, że chciałeś być z nim w parze... No ale to w takim razie na następną lekcję umawiamy się, że ćwiczymy razem, tak? - tym razem zwróciła się w stronę swojego chłopaka, którego ogarnęła lekka panika na taki obrót rozmowy.
- Właściwie... - wtrącił Syriusz, z satysfakcją zauważając okazję, by przytrzeć nosa Jenny. - to Lunatyk jest już umówiony na następne zajęcia ze mną. - posłał jej pełen wyższości uśmiech.
- Oczywiście, że tak. - warknęła ze złością. - Wszędzie musisz być pierwszy, co, Black?
- Tak, czy siak. - przewał im Lupin, nienaturalnie podniesionym głosem. - Myślę, że zajęcia były wspaniałe. Ten Prewett naprawdę potrafi przekazać swoją wiedzę. Widziałem, jak uczył jakiegoś trzecioklasistę. To było niesamowite. Po paru minutach dzieciak załapał.
Później rozmowa potoczyła się już gładko. Każdy z nich miał coś do powiedzenia o ich nowym nauczycielu, przydatności zaklęcia, którego się nauczyli i całej niezwykłej lekcji. Kiedy wrócili do wieży Gryffindoru i udali się do swoich łóżek, wszyscy czuli się nieco pokrzepieni myślą, że mimo wiszącego nad magicznym światem widma wojny, przynajmniej jakoś się do tego przygotowywali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top