Część 1
Odpływał... Wszechogarniające, rozkoszne ciepło otaczało zewsząd jego ciało. Nie myślał już o niczym konkretnym, pogrążając się w cudownym błogostanie, pozwalając myślom dryfować w sobie tylko znanych kierunkach, poświęcając się ważnym i tym zupełnie nieistotnym sprawom. Zza drzwi dobiegało dudnienie muzyki, tłumione jednak skutecznie przez dość dobre zaklęcie wygłuszające. Drzwi były zamknięte, kotary szczelnie zasłonięte. Nikt nie miał tu prawa wstępu prócz pozostałej trójki, wciąż jeszcze imprezujących Huncwotów, którym zdecydowanie nie spieszyło się jeszcze do łóżek, a już szczególnie nie w celu udania się na spoczynek. Na taki spokój tuż przed zaśnięciem mógł sobie pozwolić naprawdę rzadko. Zwykle miał niemałe kłopoty z zaśnięciem. Przewracał się z boku na bok. Dręczyły go niespokojne wizje i rozedrgane, przesycone niepokojem myśli, by po godzinach rozmyślań i niepokojów zapaść w płytki sen pełen wynaturzonych postaci, trzasku łamanych kości i krzyku dzieci, które nie istniały, których nigdy nie mógł dostrzec w nieprzeniknionej ciemności.
Na takie noce Syriusz był niezastąpionym lekarstwem. Zbudzony w środku nocy, spocony i przerażony, szybko podnosił się z łóżka i człapał natychmiast przez całe dormitorium do łóżka najbardziej oddalonego od jego własnego. A w ich pokoju była to nie lada przeprawa. Najpierw trzeba było przedrzeć się przez stos szeleszczących papierków po słodyczach Petera (nie raz poślizgnął się na jakiejś czekoladowej żabie, która cudem umknęła Glizdkowi i pod osłoną nocy usiłowała uciec z Huncwockiego dormitorium). Następnie czekało przekopanie się przez stos brudnych ciuchów, które chłopcy rzucali na jedną kupkę, sięgającą często niemalże sufitu. Potem przychodziła pora na tor przeszkód ustawiony przez samego Pottera, składający się z miotły, porozrzucanych w nieładzie ciuchów, stosów ksiąg, kufra, papierów, szat szkolnych, rzeczy skradzionych niepostrzeżenie Lily (swoją drogą Remus uważał, że to powoli zaczyna przemieniać się w obsesję, ale nie wnikał), talerzy, jedzenia, butelek po piwie kremowym, ognistej. Słowem - wszystkiego, co kiedykolwiek wypadło w ręce okularnika. Kiedy tylko do uszu młodego Blacka docierało gramolenie się Remusa przez pokój, odkrywał rąbek kołdry i wciągał Lupina do swojego ciepłego łóżka, pozwalając wpasować się w siebie ich ciałom, otulając ich dokładnie pościelą. Czasami syczał jedynie przez sen, że ma zimne nogi. Syriusz nigdy nie pytał. Remus nie wiedział, czy dlatego, że nie był zainteresowany, czy też rozumiał go tak dobrze, że wiedział, że potrzebuje on jedynie obecności drugiego człowieka. Jego zapachu, ciepła, dotyku skóry o skórę.
Jednak to nie była ta noc. To był wieczór, w który mógł pozwolić sobie na wystarczającą ilość alkoholu, by ten zagłuszył wszystkie jego demony, pozwalając mu pogrążyć się w błogim odpoczynku. Jego prawie-drzemkę przerwało trzaśnięcie drzwi od dormitorium, a potem głośne tupanie glanów, kroczących zdecydowanie po drewnianej podłodze, lawirujących między labiryntem stosów ułożonych ze śmieci, skarbów, odzieży i innego huncwockiego szajsu, którego chłopcy nigdy nie sprzątali. Tak tupał tylko jeden właściciel glanów w Hogwarcie. Po chwili Lupin poczuł, jak jego materac powoli się zapada. Do jego uszu dotarł charakterystyczny jęk sprężyn, kiedy Łapa rozwalił się z głośnym westchnieniem na wolnej części łóżka.
-Rany, ale miałem laskę przed chwilą. Śmiało mogę ją zaliczyć do pierwszej dziesiątki najlepszych w tym miesiącu. - zarechotał Łapa , nie kłopocząc się sprawdzeniem, czy czasem nie obudził przyjaciela, który już dobrą godzinę temu zniknął w huncwockim dormitorium, odpalając jednocześnie ręcznie robionego skręta.
-Nie pal w łóżku. - było jedynym, na co zdobył się Lupin, poza pijacką czkawką, choć wiedział, że chłopak i tak go nie posłucha. Syriusz zachichotał na to cicho, zaciągając się trującym dymem.
-Seeerio. Była świetna. Wymęczyła mnie zupełnie. Ledwo jej się z łóżka wywinąłem, bo ona miała siłę na jeszcze więcej. - westchnął i wyraźnie chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Remus skutecznie mu to uniemożliwił, błyskawicznie wspinając się na syriuszowe biodra, przyciskając swoje usta do jego rozchylonych warg. Syriusz natychmiast znieruchomiał i zamilkł. Nie mieli takich zbliżeń sporo. Jednak alkohol, krążący w żyłach Lupina dodał mu sporo odwagi. Po chwili odsunął twarz od chłopaka, dziękując Merlinowi za to, że jest ciemno, bo czuł, że jego policzki płoną żywym ogniem. Wydusił z siebie cichy pijacki chichot.
- Er... To było... Miłe. - mruknął Syriusz. - mógłbyś mi częściej w ten sposób zamykać usta.
- Ach, zamknij się. Następnym razem-hik!-nie przychodź mi do łóżka i nie nawi-hik!-jaj o laskach z którymi przed chwilą-hik!-spałeś. - warknął na pół serio na pół żartobliwie. Ale Łapa zrozumiał aluzję. Umilkł więc, pozwalając Remusowi wiercić się na sobie. Wpatrywał się bezmyślnie w sufit raz po raz zaciągając się skrętem, dopóki wiercenie się Lupina nie stało się niewygodne dla niego. Z początku nie wiedział dlaczego, ale po pewnym czasie dotarł do jego omamionego przez alkohol i trawkę umysłu dotarł fakt, że coś niepokojąco twardego ociera się wciąż o jego udo.
-Łołołoł... Hej! - zareagował szybko Black, odsuwając zdecydowanie biodra Remusa od swoich. - Chyba mówiłem, że jestem padnięty, tak, kochanie? Następnym razem, okej? - westchnął cicho, cmokając Lunatyka w nos, na co ten zmarszczył nos, nadąsany i szybko z niego zszedł, odsuwając się na najdalszy kraniec łóżka.
- Jasne. Nie to nie. - warknął cicho.
- Och... Przestań. Mogłeś mnie uprzedzić. - mruknął beznamiętnie jasnooki.
- Pewnie. Następnym razem wyślę sowę miesiąc wcześniej z zapytaniem, czy jaśnie pan Black znajdzie czas w swoim napiętym harmonogramie. Jakoś te wszystkie laski nie muszą Cię uprzedzać. Sam wskakujesz im do łóżka. One nie muszą zabiegać o stosowny moment. - obruszył się Lunatyk, krzyżując ręce.
- A pomyślałeś, że może to właśnie dlatego, Luniaczku? Serio czasem czuję, że ten cholerny Potter ma racje i naprawdę jestem w jakimś ukrywanym pedalskim związku z tobą. Jesteśmy kumplami, tak? A Ty napierasz na mnie, jakbym miał wobec Ciebie jakieś zobowiązania. Zwolnij trochę z tym zabieganiem. - odpowiedział cicho Syriusz. W pokoju zapadła dłuższa cisza, mącona jedynie głuchym dudnieniem muzyki na dole.
-Masz rację. - odrzekł po pewnym czasie Remus, ucinając temat. Nic więcej. Obaj nie chcieli ciągnąć drażliwego tematu. Wystarczyły te dwa słowa. - No... Skoro jesteś padnięty, to ja spadam. Myślę, że jeszcze zdążę znaleźć kogoś, żeby móc... No wiesz... Odreagować. - zerknął wymownie w dół, mimo, iż Syriusz nie mógł tego dostrzec, wiedział, że ten zrozumie o co mu chodziło.
-Hej! Aż tak potrzebujący? -zatrzymał go Łapa
- No raczej. W innym wypadku nie poprosiłbym Cię przecież o... to. - zaśmiał się lekko Lupin, wciąż zmierzając ku drzwiom.
- No dobra! Mogę zrobić Ci przecież laskę, czy coś. - mruknął pospiesznie Syriusz, obawiając się, że chłopak rzeczywiście wyjdzie.
-Nie, raczej nie.- odrzekł cicho, z ledwo dosłyszalnym smutkiem w głosie i wyszedł, zamykając cicho drzwi, co Black skwitował pełnym frustracji warknięciem. Nie ruszył się z miejsca. Nie zatrzymał go. Nie westchnął. Jedyne, co zrobił, to zaciągnął się po raz kolejny papierosem, pozwalając, by ziele stępiło jego zmysły i uciszyło myśli. Nie zrobił nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top