Część 9


Od Autora: I'm back, baby! Po czterech latach, ale co tam. Lepiej późno, niż później :D Enjoy!


Dzień mijał im szybko, spędzany głównie na dyskusji o pomyśle Evans i okazjonalnym robieniu z siebie przedstawienia dla reszty uczniów, głównie przez najróżniejsze wygłupy Lupina robione na żądanie Łapy. Remus podszedł do wyzwania bardzo ambicjonalnie, a że bycie Huncwotem zobowiązywało do porzucenia godności i poczucia wstydu, nie miał większych oporów przed robieniem z siebie głupka na forum uczniów Hogwartu. 

- Panie Lupin, miałam pana za rozsądniejszego. Co się z panem dzisiaj dzieje? Nawdychał się pan jakichś oparów na lekcji eliksirów? - spytała nieco poirytowana młoda nauczycielka Zielarstwa, pani Sprout, kiedy, na życzenie Syriusza, po raz trzeci stanął na ławce i zapiał, jak kogut. 

- Tak, pani profesor. To musi być to. - odparł, ignorując zwijającego się ze śmiechu Petera obok siebie i starając się przywołać najbardziej niewinny wyraz twarz, na jaki go było stać. - Chyba powinienem udać się z tym do pani Pomfrey. Może ma coś na takie dolegliwości - dodał, przybierając zbolałą minę. Jak już miał się tak wydurniać, to chociaż niech ma z tego drobne korzyści w postaci opuszczenia nudnych zajęć. 

- Racja. Idź mój chłopcze. - przytaknęła chętnie nauczycielka z ulgą przyjmując pomysł, dzięki któremu nie będzie musiała się użerać z uczniem rozpraszającym całą klasę. 

Remus nie czekał dłużej. Jednym ruchem spakował wszystkie rzeczy do torby i wyszedł z cieplarni. Był ładny październikowy dzień, więc Remus, wreszcie pozbawiony męczącego towarzystwa Syriusza, a tym samym wyzwolony od roli szkolnego błazna, postanowił nacieszyć się chwilą samotności na błoniach, kierując swoje kroki w stronę wielkiego dębu tuż nad jeziorem. Rozłożył się pod nim z przyjemnością chłonąc promienie słońca, które z dnia na dzień grzało coraz słabiej. Tak potrzebował chwili ciszy. Był zmęczony. Pełnia zbliżała się wielkimi krokami i jak co miesiąc czuł, jak jego ciało robi się coraz słabsze i traci siły witalne. A przebywanie w towarzystwie trójki krzykliwych Huncwotów, mimo, że kochał to całym sercem, jeszcze bardziej go wyczerpywało.

- Bu! - krzyk tuż przy uchu był tak niespodziewany, że aż podskoczył z wrzaskiem, ale zaraz opanował szybko bijące serce, w zamian przyjmując rozgniewany wyraz twarzy, bo aż za dobrze wiedział czyj to był głos.

- Nie powinieneś być na lekcji? - Spytał powietrze przed sobą z gniewną miną, sam przed sobą przyznając, że jest tylko troszkę rozczarowany przerwaniem jego odpoczynku. Przez chwilę nic się nie działo, a potem obraz przed nim zafalował i ni stąd ni zowąd w powietrzu pojawiła się uśmiechnięta głowa Syriusza.

- Wymknąłem się. - odparł wyszczerzony od ucha do ucha. - Sprout i tak nie zauważy. Biedaczka kompletnie sobie nie radzi. Kolejny raz przerabiamy Diabelskie Sidła i już trzy osoby zostały podduszone. 

- I co? Pewnie przyszedłeś, żeby się migdalić? - westchnął Remus, poklepując miejsce obok siebie. No bo czegóż innego mógłby chcieć Syriusz. Szczerze, to czy on w ogóle posiadał inne potrzeby? Remus nie wiedział.

- Żadnego migdalenia! Oczywiście, że nie po to tu przyszedł! Czy wy nie umiecie robić ze sobą nic innego? - odezwał się drugi głos znikąd i tuż obok arystokraty pojawiła się rozczochrana głowa Pottera

- Cóż skoro pytasz... - mruknął Syriusz cicho, ale Remus szybko wpadł mu w słowo

- Czy to znaczy, że zostawiliście Petera samego?

- Taaak... zabralibyśmy go, ale to właśnie on był jednym z tych podduszanych. A w ogóle, to nie zmieniaj tematu, Lunio! Przestań gejować mi kumpla, dobra? - odparła mu głowa Pottera z oburzeniem wypisanym na twarzy.

- Gejować? Wiesz, że tak się nie mówi? - Remus uniósł brew. 

- Wiesz... migdalić też się już nie mówi, Lunatyku... - Syriusz jak zawsze stanął murem za Jamesem

- To co innego. Może JUŻ się tak nie mówi, ale przynajmniej istnieje takie słowo. Zresztą nieważne. - uniósł ręce w obronnym geście - Potter, obiecuję nie "gejować" ci kumpla tak długo jak jesteś w pobliżu. - zaśmiał się jeszcze raz poklepując ziemię obok siebie, zapraszając przyjaciół, by usiedli przy nim.

Kiedy James przyłapał ich po raz pierwszy na okazywaniu sobie drobnych czułości lamentował przez tydzień. Zachowywał przy tym tak jednoznaczne obrzydzenie i niechęć, że Remus zaczął się tym martwić. Nie chciał tracić przyjaciela przez ten mały romans, ale nie wiedział też czemu miałby się hamować tylko dlatego, że Potter wyraźnie tego nie popierał, nie omieszkując przypominać o tym na każdym kroku. Syriusz oczywiście zupełnie się tym nie przejął. Wzruszał tylko ramionami albo nabijał się z tego razem z Jamesem. Dopiero po pół roku stało się dla Lupina jasne, że opacznie rozumiał zachowanie okularnika. To była zima, tuż przed feriami świątecznymi. Ówczesna dziewczyna Syriusza siedziała z nimi przy kominku, wtulona w bok swojego chłopaka i narzekała jak bardzo nie chce wracać do domu na święta.
- W dodatku przyjeżdża brat mojej mamy ze swoim mężem - zrobiła w powietrzu cudzysłów, przewracając oczami. - Mama zmusza mnie, żebym była dla nich miła, a wiecie jak to jest z tym pedałami...
- A co ty masz do gejów? - James zjeżył się tak szybko, że Remus ledwo mógł to zarejestrować. - Nigdy nie podejrzewałem, że możesz mieć tak głupie poglądy, Natalie. I w dodatku być tak niewychowana, żeby używać takiego języka. - odparł lodowato, a Remusowi opadła szczęka. Tego samego wieczoru Syriusz zerwał z Natalie, a po szkole rozeszła się wieść, że James Potter jest homo. Rogacz nie przejął się tym za mocno, a w następnym meczu quidditcha wystąpił w szacie, która zamiast jego nazwiska prezentowała napis "kocham penisy", a zamiast swojego numeru miał 69. Zarobił za to miesięczny szlaban, ale i to przyjął z lekkością. Rozczochraniec w gruncie rzeczy nie miał nic przeciw ich małej relacji, a raczej to był jego sposób na odreagowywanie zazdrości o Blacka. Bądź co bądź to James był Syriusza najlepszym przyjacielem i nie chciał dzielić się tym z Remusem tylko dlatego, że ten utrzymywał z nim nieco intymniejsze stosunki. 

Chłopcy zdjęli pelerynę-niewidkę, sadowiąc się pod drzewem.

- Jak to jest, Lunio, że tobie wszystko uchodzi płazem? - ziewnął James - Gdybym ja, albo Łapa piał na całą klasę za każdym razem, gdy nauczycielka chce coś powiedzieć, zarobilibyśmy szlaban w przeciągu sekundy. A ciebie tylko wysyłają do skrzydła szpitalnego. 

- Hm... - zamyślił się Lupin - lubię o sobie myśleć jak o mistrzu zła. - odparł z uśmiechem, na co spotkała go salwa śmiechu ze strony kolegów. Syriusz śmiał się tak mocno, że na jego policzkach można było dostrzec łzy, a James położył się na ziemi, trzymając się za brzuch. - Ale to prawda! - krzyknął Remus, nie poddając się - Wy zachowujecie się zupełnie jak amatorzy. Broicie coś, a potem pokornie przyjmujecie na siebie szlaban. A to nie o to chodzi. Spójrzcie... planuję z wami wszystkie żarty i dowcipy, tak? A kiedy ostatni raz dostałem szlaban? Nawet nie pamiętacie. I widzicie. Tak trzeba to robić. - zakończył wywód z uśmiechem samozadowolenia na twarzy. Chłopcy popatrzyli po sobie w ciszy. Po czym zanieśli się jeszcze głośniejszym śmiechem. 

- Lunio! - odparł między salwami śmiechu Black - Przecież ty nawet jednego dowcipu nie byłbyś w stanie bez nas zrobić.

- Tak? Bardzo proszę. Udowodnię wam, że mam rację. - mruknął bardziej do siebie, niż do nich Lupin.

- Tu jesteście! - Peter zbliżał się do nich szybkim krokiem. Szatę miał w całkowitym nieładzie, a na jego szyi znajdował się czerwony ślad. - Co tak siedzicie? Przerwa obiadowa wam mija. Sprout kazała wam przekazać, że macie szlaban za ucieczkę z lekcji. Macie się zgłosić do niej w piątek po lekcjach - zwrócił się do dwójki uciekinierów, na co chłopcy jęknęli z niezadowoleniem.

- Nie mogłeś nas jakoś kryć, Glizduś? - spytał z wyrzutem Black, na co chłopak spuścił głowę. 

- Naprawdę chciałem. Ale nie mogłem nic wymyślić. Zaskoczyła mnie. - tłumaczył się Peter. 

- Widzicie? - odparł Lupin z zadowolonym uśmiechem. - Amatorzy. - po czym wstali wszyscy i powlekli się do Wielkiej Sali.

***

- Glizdek! Weź się skup. - James trzepnął przyjaciela w głowę, wyraźnie tracąc cierpliwość. Był przyjemny wieczór. Chłopcy siedzieli przy kominku w wieży Gryffindoru odrabiając zadania na kolejny dzień. Rogacz, jako, że wyrobił się ze wszystkim najszybciej, pomagał Peterowi z materiałem, z którym sobie nie radził. I pomimo jego usilnych prób, chłopak nie pojmował w jaki sposób Popiełek przyczynia się do pożarów. Ale prawdę mówiąc, nie dlatego Potter był wytrącony z równowagi. Młody ścigający wciąż zerkał w stronę dziury za portretem, która jednak bez zmiennie pozostawała zamknięta. Lily się spóźniała. Przecież sama mu powiedziała, że chce omówić swój pomysł jeszcze dziś wieczorem. Więc gdzie się podziewa? Czekał już na nią trzecią godzinę, a ona nadal nie pojawiła się w Pokoju Wspólnym. - Powtórz jeszcze raz: jaja składane przez Popiełka mają bardzo wysoką temperaturę. Jeśli nie zostaną znalezione i zamrożone w odpowiednim czasie mogą doprowadzić do pożaru, tak? - powtórzył kolejny raz, poirytowany. Zerknął znowu w stronę przejścia i jak na zawołanie w tym momencie portret uchylił się i przez dziurę przeszła rudowłosa. - Idzie. - mruknął z napięciem Potter, pochylając się lekko w fotelu, jakby gotowy do wstania, nie spuszczając spojrzenia z młodej Evans. Jednak ta zupełnie go nie zauważyła, przemykając prosto do swojego dormitorium. Chłopak przygasł lekko i opadł z powrotem na fotel, a obserwujący sytuację huncwoci szybko spuścili wzrok, udając na powrót pilnie zajętych nauką. - Dotarło już? - warknął Rogacz jeszcze bardziej nieprzyjemnie do Petera, który nie zdążył wystarczająco szybko spuścić wzroku z Jamesa. - Dobra. Powtórz to wszystko, a ja idę rozprostować nogi. Jak wrócę, odpytam cię jeszcze. - mruknął, wstając z fotela. 

- O ile zakład, że idzie pogadać z Evans? - mruknął Peter z nosem w notatkach Jamesa.

- Prosz... to jest zupełnie pewne. Stawiam dziesięć sykli, że zrobi to przez pośrednika. - stwierdził Remus nie podnosząc wzroku znad książki. 

- Podbijam do dwudziestu, że mu się nie uda. - odparł Syriusz, pisząc kolejne zdanie w swoim eseju na Transmutację. 

- Stoi. - chłopcy podali sobie ręce nadal nie odrywając się od pracy. 

Po drugiej stronie Pokoju Wspólnego, gdzie siedziała urocza Dorcas nad Prorokiem Wieczornym Potter oparł się o stół.

- Jak tam się miewa nasza szkolna Miss Piękności, Meadowes? -posłał jej rozbrajający uśmiech. Dziewczyna spojrzała na niego unosząc brwi.

- Nie wiedziałam, że czystokrwiści wiedzą czym są konkursy na Miss. - mruknęła zaskoczona, a chłopak zaśmiał się lekko. 

- Taak. Zeszłego lata Syriusz przywiózł mi mugolską gazetę ze zdjęciami Miss Ameryki. Długo próbowaliśmy ją zmusić do tego, żeby się obróciła, ale to była strasznie uparta babka. Prosiliśmy, groziliśmy. Syriusz nawet straszył ją, że ją podrze, a ona nic. Tylko stała tam i się uśmiechała. Ale Łapa i tak nie miał serca jej podrzeć. Tylko zawiesił ją na ścianie u siebie w pokoju. - chłopak zaśmiał się do własnych wspomnień. Spojrzał na Meadowes, która nadal patrzyła na niego wyczekująco, lekko rozbawiona opowieścią i szybko wrócił na ziemie. - Tak, czy siak... - odchrząknął - widziałaś może gdzieś Evans? Mieliśmy pogadać dziś wieczorem i zastanawiam się gdzie się zawieruszyła. 

- Wy? Pogadać? Masz na myśli "pokłócić się"? - zaśmiała się serdecznie. - Jest w dormitorium. Zaraz po nią pójdę. Ale nie obiecuję, że zejdzie. Jeśli to kolejna próba wyciągnięcia ją na randkę, to raczej na nic nie licz. - i wstała, kierując się w stronę schodów do sypialni dziewczyn.

*

- Potter! Długo czekałeś? Kompletnie zapomniałam o naszej dzisiejszej rozmowie. - westchnęła na wydechu Lily przechodząc przez pokój energicznym krokiem i siadając przy okupowanym przez Jamesa stole. Idąca za nią Dorcas dyskretnie wzięła swoją gazetę i odeszła do sypialni, dając tej dwójce przestrzeń. Niekoniecznie dlatego, że była tak taktowną osobą, a raczej z powodu znanego wszystkim gryfonom: jeśli chodzi o Pottera i Evans, każda ich konfrontacja kończyła się na rzucaniu klątwami, przedmiotami i, okazjonalnie, mięsem. I niejednokrotnie poszkodowanymi nie byli sami zainteresowani, a postronni obserwatorzy.

- Nie. Właściwie, to właśnie mi się przypomniało o tym, że mieliśmy pogadać, dlatego też zwróciłem się do twojej przyjaciółki. - odparł nonszalancko Potter, wskazując brodą schody na których zniknęła przed chwilą Dorcas. Ułożył sobie w głowie tą odpowiedź jeszcze, jak siedział z Peterem.

- Świetnie. Przemyślałeś już kogo zachęcisz do wzięcia udziały w zajęciach? - spytała siląc się na uprzejmy ton, chociaż widać było, że wymaga od niej sporo wysiłku utrzymanie cywilizowanej postawy wobec Pottera rozmawiając z nim drugi raz w ciągu tego samego dnia. 

- Tak! Właściwie, to myśleliśmy z chłopakami, że to trochę głupie, ograniczać się tylko do naszego roku. Młodsi i starsi uczniowie też powinni mieć szansę uczestniczyć w tych zajęciach. 

- Racja. Też o tym myślałam, ale to nieco problematyczne. Nie ma środków, żeby zorganizować tyle dodatkowych zajęć. Pomyśl. To kolejne siedem godzin pracy dla jednego nauczyciela i...

- Tak, ale przecież można zrobić jedne takie zajęcia. - wpadł jej w słowo Rogacz - Albo podzielić na dwa bloki. Bo wiadomo, że pierwszaczki nie miałyby z nami szans. - uśmiechnął się pyszałkowato, jakby to była jego zasługa. - Więc na przykład... - pomyślał przez chwilę - od pierwszego do czwartego roku razem i od piątego do siódmego. I zajęcia co dwa tygodnie, co ty na to? Chociaż... - nie dał jej dojść do słowa - przydałoby się tez zrobić oddzielne zajęcia dla ślizgonów. Nie byłoby mądrze, gdyby wróg wiedział co umiemy, a politycznie niepoprawnie byłoby nie dopuścić ich do zajęć. - stwierdził, zwracając się bardziej do siebie, niż do niej.

- SŁUCHAM?! - zagrzmiała wściekła. - Politycznie niepoprawnie? Co Ty w ogóle mówisz, Potter? Jaki wróg? Czy ty jesteś poważny? Nie tworzymy żadnej armii. Będziemy uczyć się samoobrony właśnie po to, żeby każdy z nas miał równe szanse, a ty już kategoryzujesz. - nie pamiętała kiedy wstała. Jej klatka piersiowa falowała ze wzburzenia, gdy górowała nad Rogaczem. 

- Dobra, już dobra, Evans. Spokojnie. Złość piękności szkodzi. - zaśmiał się lekko nadal rozparty na swoim krześle. Lily spojrzała na tego durnia siedzącego przed nią z głupkowatym uśmiechem przyklejonym do tego napuszonego łba. Pokiwała głową ze zrezygnowaniem. 

- Co ja sobie myślałam. - westchnęła, odwracając się powoli. - Sama sobie poradzę. - rzuciła przez ramię odchodząc. W drugim końcu Pokoju 20 sykli zmieniło właściciela. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top