Część 16
- Rosy, jesteś najwspanialszą dziewczyną pod słońcem! - krzyknął pijany James, bujając się na swoim krześle.
Był tak wstawiony, że młodziutka barmanka, stojąca przed nim dwoiła mu się w oczach. Rosmerta dopiero od roku pracowała w pubie Pod Trzema Miotłami, którego właścicielem był jej ojciec, i jeszcze nie zapomniała swoich szkolnych czasów. Dlatego przymknęła oko na to, że chłopcy nie mają skończonych siedemnastu lat i przynosiła im do stolika trunki nieco mocniejsze, niż piwo kremowe, zyskując tym moc komplementów z ich strony, które stawały się coraz głośniejsze i bardziej wylewne z każdym donoszonym przez nią kuflem.
- No dobrze, chłopcy. Sądzę, że dla was wieczór się powoli kończy. - zaśmiała się uroczo, gdy Syriusz chciał pocałować ją w rękę, ale zamiast tego, ujął dłoń starszego czarodzieja, przeciskającego się akurat obok ich stolika i nawet nie zauważył swojej pomyłki.
- Oj wiesz... - zaczęli protestować, a ona nie potrafiła się oprzeć tym uroczym urwisom.
- Jeszcze chociaż jedna mała kolejeczka, kochana.
- I obiecuję, że po niej uciekamy - przekrzykiwali się wzajemnie, mrugając do niej zalotnie.
- Już dobrze. - westchnęła z uśmiechem. - Co powiecie na to: wyjdziecie teraz. A ja tylnym wyjściem kopsnę wam całą butelkę Ognistej, jeśli obiecacie, że jej dziś nie wypijecie. To nie mogłoby skończyć się dobrze. - zaśmiała się. Ojciec by ją zabił, gdyby widział, jak rozpija tych młodych chłopaków. Ale ostatecznie, przynajmniej pilnowała, żeby nie posnęli u nich w pubie.
Huncwoci zgodzili się natychmiast i, zataczając się mocno, zaczęli zbierać się powoli w stronę wyjścia, żegnając się głośno z dziewczyną.
Syriusz nie do końca pamiętał jak, ale jakimś cudem znaleźli się nagle tuż przy bramie, prowadzącej na błonia Hogwartu. Leżał na mokrej, zimnej ziemi, z butelką whisky w ręce, tuż obok śpiewającego hymn ich szkoły Rogacza. Nagle chłopak zatrzymał się w połowie wersu.
- Lunio nas zabije. - zajęczał w ucho Łapy. - Jak nas zobaczy takich brudnych i przemoczonych... i pod wpływem... tego... jak to się nazywa? - ale nigdy nie dokończył myśli, znów zaczynając śpiewać. Syriusz zachichotał na to nieprzytomnie. Gdzieś z tyłu głowy coś mówiło mu, że powinni już wstać i wracać do Hogwartu, ale właściwie było mu tu bardzo wygodnie. - Albo! - Rogacz znowu przestał nucić i podjął wcześniejszą wypowiedź. - Powinniśmy sprawdzić na mapie, czy Lunatyk już skończył swoje amory. Powiedział mi dzisiaj-hik!- że szykuje się na - hik!- namiętną noc z Jenny! - zaśmiał się głośno, a Łapa poczuł się nagle kompletnie trzeźwy i bardzo nieszczęśliwy. - Więc może jest szansa, żeby na niego nie wpaść! Zależy od jego - hik! - wytrzymałości. - zarechotał.
- Co? - spytał głucho, ale James był zbyt pijany, żeby zauważyć zmianę w jego głosie.
- Wy-trzy-ma-łoś-ci -wyartykułował chłopak, zakładając, że ten go nie usłyszał. Co nie było by wcale dziwne, zważywszy na to, że obaj okropnie bełkotali, nie będąc w stanie w pełni zapanować nad językami. - Nigdy nie byłem z żadną dziewczyną. - wypalił nagle James. - W sensie... oj wiesz w jakim sensie. - mruknął.
Syriusz spojrzał na niego najpierw z ironią wypisaną na twarzy, a gdy odkrył, że jego przyjaciel nie żartuje, jego brwi zaczęły unosić się coraz wyżej i wyżej, aż zniknęły za kurtyną długich, jedwabistych loków. Wreszcie przełamał ciszę głośnym śmiechem. I śmiał się i śmiał tak radośnie i głośno, aż rozbolały go żebra i brzuch, a James w końcu przyłączył się do niego.
- To znaczy, że zawsze kłamałeś? - spytał ze łzami rozbawienia w oczach.
James wzruszył ramionami, nieskrępowany.
- Nie chciałem być gorszy od ciebie. Dziewczynom mówiłem, że nie jestem gotowy. I prosiłem je-hik!- czy mogłyby mówić, że z nimi spałem. Zawsze mówiły mi, że to-hik!- słodkie. A ja po prostu... nie wiem... jak już mam z kimś spać, to niech to będzie ważne. Niech to będzie z... - nie wypowiedział jej imienia, więc się nie liczyło. - z kimś, kto dla mnie coś znaczy... hik! rozumiesz?
Syriusz pokiwał głową w niedowierzaniu. Jego przyjaciel potrafił być czasami taki głupi. Nie mógł się nadziwić, czemu dziewczyny się na to zgadzały. A to, że James kłamał, bo "nie chciał być gorszy", nie mieściło mu się w głowie i doprowadzało do histerycznego śmiechu.
- Ja spałem z dwiema. Ale tego nie lubię. - wyznał pod wpływem impulsu, patrząc beznamiętnie w przestrzeń.
Gdyby nie alkohol, płynący w jego żyłach, nigdy by tego nie przyznał. Nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą. Jednak ta przerażająco stała pewność nigdy go nie opuszczała. Od zawsze był tego świadom. Nie lubił dziewczyn w ten sposób. Nie lubił ich biustów. Nie lubił ich nóg. Nie lubił ich dotyku. Nie podobał mu się sposób, w jaki się poruszały. I były okropnie nudne. Do tego wcale ich nie rozumiał. Wydawały mu się kompletnie nieobliczalne. Po chwili poczuł na sobie palące spojrzenie przyjaciela, leżącego obok.
- Jak to nie lubisz? - Rogaczowi ta myśl nie mieściła się w głowie.
Black wzruszył ramionami.
- Są dla mnie za bardzo... - nakreślił w powietrzu nieokreślony gest dłonią, a Rogacz pokiwał głową z miną pełną zrozumienia, chociaż zupełnie nie wiedział, co to miało oznaczać.
Nagle dłonie Syriusza opadły na jego brzuch i chłopak zaczął donośnie chrapać. Rogacz roześmiał się na to głośno.
- Chodź. Trzeba cię stąd zabrać. - i zaczął gramolić się, ciągnąc niemal nieprzytomnego arystokratę za sobą z powrotem do Hogwartu.
***
Remus siedział przy wolno dogasającym kominku, zerkając nerwowo na zegarek. Kiedy wrócił do dormitorium i rozgoryczony Peter powiedział mu, że chłopcy wyszli do Hogsmead i nie pozwolili mu iść ze sobą, stwierdził, że poczeka na nich i upewni się, że dotarli bezpiecznie do łóżek. Ale dochodziła już pierwsza, a przejście pod portretem nadal się nie otwierało i zaczynał się już niepokoić. Westchnął cicho i zapatrzył się w żar w kominku. Ciepło, rozgrzewające jego ciało, przywołało wspomnienia sprzed paru godzin.
-Nigdy tu nie byłam. - Jenny rozglądała się ciekawie po pomieszczeniu, ukrytym za wielkim lustrem. Był to przestronny, długi pokój, który Remus odkrył razem z Huncwotami rok temu. Od tamtej pory służył im jako miejsce schadzek i kryjówka. I jak do tej pory nic nie wskazywało na to, żeby ktoś jeszcze wiedział o tym pomieszczeniu. Lupin posłał jej cwany uśmiech. Wiedział, że pokój zrobi na niej wrażenie. Uwielbiała, gdy odsłaniał przed nią tajemnice zamku, których odkrył już tak wiele. Dziewczyna przeszła dookoła i zatrzymała się przy dwóch, wielkich fotelach na środku. Położyła smukłą dłoń na oparciu i przeciągnęła nią po satynowym obiciu. Były miękkie w dotyku i wydawały się być naprawdę wygodne.
- To co teraz? - spytała, odwzajemniając spojrzenie. W jej oczach czaił się dziwny blask. Inny, niż zwykle. Coś na kształt determinacji, zmieszanej z ciekawością.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk otwierającego się wejścia do wieży. Zerwał się na równe nogi, gdy zobaczył, jak jego przyjaciele wtaczają się, a raczej wczołgują do pokoju.
- Gdzie was wywiało? - zawarczał, gdy tylko dotarł do niego smród przetrawionego przez chłopaków alkoholu.
- Lunioo! - ucieszył się Potter zrzucając z pleców Syriusza, który bezwładnie upadł na ziemię, jęcząc cicho. - Patrz, Łapa! To nasz przyjaciel, Lunio! - krzyknął wesoło, zataczając się na Remusa, który ugiął się lekko pod jego ciężarem.
- Do kogo ty mówisz? Nie widzisz, że Black jest nieprzytomny? - syknął Lupin i odchylił głowę od Pottera na tyle, na ile tylko mógł, będąc otoczony miażdżącym uściskiem jamesowych ramion, bo czuł, że może się upić stężeniem alkoholu w samym oddechu przyjaciela.
Ale James zupełnie go nie słuchał, tylko paplał dalej.
- Myśleliśmy, że-hik!- nam się uda -hik! - jakoś cię ominąć, bo... - zaczął konspiracyjnym szeptem, ale rozkojarzył się szybko, ponieważ Remus zaczął prowadzić go w stronę dormitoriów i musiał całą swoją uwagę poświęcić trudnej sztuce stawiania kroków.
- Przysięgam. Następnym razem nie zamierzam na was czekać do nieludzkiej godziny i zamartwiać się, gdzie się podziewacie. - zawarczał, wciągając Pottera stopień, po stopniu po schodach prowadzących do ich sypialni. - Tylko zostawię was na pastwę Filcha, albo ludzi, którzy znajdą was na następny dzień zarzyganych w Pokoju Wspólnym.
Był naprawdę zdenerwowany. Co innego było imprezować razem z Gryfonami po meczu, a co innego wymykać się tylko w dwójkę poza teren Hogwartu i upijać do nieprzytomności. Zwłaszcza, gdy w świecie czarodziejów robiło się naprawdę niebezpiecznie i ludzie znikali bez wieści. Nie rozumiał, jak można być tak nieodpowiedzialnym w tych czasach. I może i byli czystej krwi, więc nie byli aż tak zagrożeni, ale to nie zmieniało faktu, że wszyscy powinni zachowywać wzmożoną ostrożność. W dodatku naprawdę martwił się, że coś mogło im się stać. Cały wcześniejszy wieczór przegadał z Lily na temat tych tajemniczych zaginięć i był trochę przewrażliwiony. Przerażało go to, co się działo i cała ta mroczna niewiadoma wokół tych wydarzeń. Nikt nie wiedział, kto był odpowiedzialny za ataki, ani co chciał nimi uzyskać. To po prostu się działo, pozostawiając czarodziejski świat przerażony, bez żadnego wyjaśnienia. To go przytłaczało i nie chciał, żeby żaden z jego przyjaciół był narażony bardziej, niż musi. Więc kiedy czekał na nich w salonie, minuta za minutą wlekły się za sobą, powoli zmieniając w godziny, a oni nadal nie wracali, czuł prawdziwy, niepochamowany lęk, że może coś im się jednak stało. I kiedy pojawili się wreszcie, wtaczając do pokoju, ledwo trzymając się na nogach, w pierwszym odruchu przeraził się, że są ranni.
Gdy wreszcie dotarli do ich dormitorium, zrzucił Jamesa z ramion, na jego łóżko, a chłopak potoczył się po nim i zawinął w kołdrę. Nie minęły nawet dwie sekundy, a okularnik zaczął chrapać donośnie, nie ściągnąwszy nawet butów. Remus westchnął zirytowany, ale usiadł na łóżku przyjaciela i zaczął ściągać z niego powoli wierzchnie części garderoby, wiedząc, że Rogacz ugotuje się, śpiąc przez całą noc w ciepłej, zimowej pelerynie i szalu w czerwono-złotych barwach. Kiedy Okularnik pozostał jedynie w spodniach i szkolnej koszuli, stwierdził, że to by było na tyle, bo nie chciał zostać rano oskarżony o molestowanie nieprzytomnego chłopaka, i zszedł szybko do salonu, po drugiego pijanego gamonia, którego najwyraźniej był niańką.
Kiedy dotarł do Pokoju Wspólnego, Syriusz dalej leżał na środku pomieszczenia, ale widocznie poczuł się nieco lepiej, bo wydawał się być trochę bardziej przytomny.
- Lunatyk! - wybełkotał, wyciągając do chłopaka ręce. W jednej dalej trzymał butelkę whisky, którą podarowała im Rosmerta. - Jak dobrze, że mnie znalazłeś! Myślę, że doznałem paraliżu alkoholowego.
Remus wywrócił oczami, kucając przy rozwalonym na podłodze chłopaku.
- Nie ma czegoś takiego, idioto. Zwyczajnie się schlałeś, jak wieprz. - warknął. - A to - wyrwał butelkę z ręki Syriusza. - należy się mnie, jako zapłata za położenie was dzisiaj do łóżek. - i zaczął siłować się z ledwo kontaktującym chłopakiem, starając się go podnieść. Ale nie było to proste, bo Black był niemal bezwładny. Po dwóch nieudanych próbach, wreszcie postawił go w pozycji pionowej, podtrzymując i asekurując najlepiej, jak umiał, wprowadził go powoli na górę, do ich dormitoriów.
Remus odetchnął z ulgą, gdy Syriusz również leżał już bezpiecznie, rozebrany z płaszcza i przykryty pościelą. Już chciał odwrócić się i iść, by wreszcie położyć się w swoim mięciutkim, ciepłym łóżku, kiedy zatrzymała go lodowata dłoń, zaciskająca mu się na nadgarstku.
- Dokąd idziesz? Nie śpisz dziś ze mną? - Black posłał mu spojrzenie zbitego szczeniaczka, które może by zadziałało, gdyby w pokoju nie było tak ciemno, że Remus ledwo widział jego twarz i gdyby z każdym słowem nie zwalał z nóg odór przetrawionego przez niego alkoholu.
Remus posłał mu srogie spojrzenie.
- Spanie obok śmierdzącej starą whisky kłody nie jest moim marzeniem na tą noc. - odparł i odwrócił się, by odejść, wyszarpnąwszy nadgarstek z syriuszowej dłoni.
Nie uszedł trzech kroków, a znów zatrzymał go Łapa.
- Czekaj! - jęknął żałośnie. - Muszę do łazienki. Zaprowadź mnie do łazienki, Remus. - zanucił, przeciągając głoski w imieniu przyjaciela, proszącym tonem.
Lupin sapnął ze złości, ale wyciągnął Syriusza z łóżka i, próbując nie upaść pod ciężarem kumpla, wprowadził go do łazienki. Jednak nie zdążył go doprowadzić do celu, nim Łapa zgiął się wpół i zwymiotował obficie na swoje i jego własne nogi. Remus zamknął oczy, w duchu wyrzucając sobie głupi pomysł czekania na tę dwójkę dziś w nocy. Gdyby wziął przykład z Petera i się nie przejmował, spałby sobie smacznie od paru godzin i przewracałby się właśnie na drugi bok. Zamiast tego stał na środku łazienki, obrzygany przez swojego przyjaciela, którego nadal musiał podtrzymywać, by ten nie upadł. Odetchnął głęboko parę razy, w nadziei, że dzięki temu przybędzie mu nieco cierpliwości, i posłał chłopakowi u swojego boku tak ostre i wściekłe spojrzenie, że ten jakby skurczył się w sobie.
- Przepraszam. - wybąkał cicho, spuszczając wzrok.
Remus wyszarpnął różdżkę z kieszeni spodni i mruknął szybko chłoczyść, a problem zniknął, ale w powietrzu nadal unosił się nieprzyjemny zapach. Syriusz zmarszczył nos.
- Muszę się umyć. - westchnął i zatoczył się w kierunku wanny,
Remus, chyba po raz setny, tego wieczoru, wywrócił na niego oczami, ale po cichu przyznał mu rację, więc podążył za, nieporadnie mocującym się z kurkiem, arystokratą.
- Daj. Ja to zrobię. Sam się przecież utopisz. - mruknął i popchną go delikatnie, by usiadł na brzegu wanny, sam zajmując się napełnieniem jej ciepłą wodą.
Syriusz siedział grzecznie i pozwolił, by mniejszy chłopak rozebrał go szybko ze zbędnych ubrań i pomógł wejść mu do wody, samemu wskakując zaraz za nim. Łapa westchną z przyjemności, gdy ciepło otoczyło jego, przemarznięte od leżenia na lodowatej ziemi, ciało. Pomimo rozgrzania i komfortu poczuł się nieco trzeźwiejszy. Posłał wdzięczne spojrzenie siedzącemu obok Lupinowi. Dopiero teraz dotarło do jego otumanionego umysłu, że obaj siedzą nadzy w wodzie, a ich dłonie są bardzo blisko siebie.
- Hej, chcesz się całować? - wybełkotał z charakterystycznym dla siebie brakiem subtelności.
- Black, przed chwilą dosłownie zrzygałeś się na mnie. - warknął Remus. Nienawidził, kiedy Syriusz pił, bo stawał się wtedy obcesowy i niedelikatny. I jeśli obaj byli pijani, dało się to znieść, ale kiedy był trzeźwy... po prostu nie znosił Blacka takiego. - Wybacz, że nie mam teraz ochoty wsadzić ci języka do gardła. - zironizował.
- No tak, zapomniałem. - mruknął Syriusz, nagle napastliwym tonem. - Przecież twoja dziewczyna się dzisiaj odpowiednio tobą zajęła, co?
Remus wytrzeszczył na niego oczy.
- Kto ci powiedział...? - ale urwał szybko. To było głupie pytanie. Oczywiście, że skoro powiedział od tym Jamesowi, powinien się liczyć z tym, że Syriusz dowie się od razu. - To nie twoja sprawa. - warknął nieprzyjemnie.
Ale Łapa nie dawał za wygraną.
- Założę się, że to był jej pierwszy raz. Powiedz, dobrze ci było? Nie mogło być. Nie wierzę, że była dla ciebie wystarczająco...
- Syriusz... - przerwał mu z jękiem Remus, wściekły, że musi przeprowadzać tą rozmowę. W dodatku akurat, gdy jego przyjaciel siedzi tuż obok niego kompletnie nagi i kompletnie nawalony. Uniósł wzrok na Blacka i spotkał jego zamglone i nieprzytomne spojrzenie. Ale w tych oczach było coś jeszcze. Coś na kształt zranienia i smutku i właśnie to kazało Lupinowi być szczerym z tym nierozsądnym, nietaktownym chłopakiem. Westchnął więc i przerwał spojrzenie. - Nie spałem z nią. - wyznał szczerze, wpatrując się intensywnie w swoje kolana.
-Dlaczego? Stchórzyłeś? - zaśmiał się zaskoczony Syriusz, ale śmiech zamarł w nim w momencie, gdy spojrzał na udręczoną twarz Lupina, pogrążoną w dyskomforcie. - Co jest? - spytał, kładąc mu dłoń na kolanie i pocierając je lekko w geście wsparcia.
Remus zawahał się.
- Nie rozumiesz. - westchnął strapiony. - To jest... to nie jest dla mnie takie proste, jak dla was. Na... istoty... takie jak ja... Część zaklęć po prostu nie działa. Również te... zapobiegające... - urwał na moment. Czuł, że czerwień wpływa mu na policzki. Złapał rozumiejące spojrzenie Blacka, więc kontynuował, wdzięczny, że nie musi tłumaczyć konkretniej. - A ja nie mogę się rozmnażać. Rozumiesz? To jest... Stworzenia takie, jak ja nigdy się nie rozmnażają. Bo ugryzienia zapisują się w genach i... i po prostu... istnieje prawdopodobieństwo, że możemy to przekazać... potomstwu. Więc nie mógłbym ryzykować... - wypluwał z siebie pojedyncze słowa, pogrążony w mieszaninie żalu, bólu i wstydu, dopóki nie poczuł, jak wokół niego oplatają się syriuszowe ramiona.
Urwał zaskoczony faktem, że od razu zrobiło mu się jakoś lepiej na bliski kontakt z przyjacielem. A nawet nie wiedział, czy Syriusz przytulił go, żeby go wesprzeć, czy dlatego, że mu ulżyło, że Remus nadal z nią nie spał. Przez chwilę trwali tak w ciszy, a on powoli oswajał się z myślą, że po raz pierwszy wyjawił komuś ten ból, który nosił w sobie odkąd pamiętał. Że nigdy nie będzie mógł mieć rodziny. Że jest skazany na samotność i na bycie wyrzutkiem w świecie, który nim gardził. Prawda była taka, że odkąd zaczął spotykać się z Jenny, myśl o tym powracała do niego jeszcze częściej. I czuł się niemal winny. Czuł się, jakby ją okłamywał, sprawiając pozory, że ta relacja ma jakąś przyszłość, podczas, gdy wiedział, że niedługo będzie musiał się z nią rozstać, zanim dziewczyna zacznie mieć podejrzenia co do jego comiesięcznych dolegliwości. A dzisiejsza noc... dzisiejsza noc tylko go utwierdziła, że zostało im niewiele wspólnego czasu.
Z rozmyślań wyrwał go mokry, soczysty całus, złożony niechlujnie na jego policzku. Był trochę obrzydliwy i trochę śmierdzący alkoholem, ale niósł ze sobą obietnicę, że wszystko będzie dobrze, bo zawsze jest dla niego miejsce w tym ciepłym, bezpiecznym uścisku ramion arystokraty, bo właśnie tu był w całości akceptowany i kochany. Bo właśnie tu był jego dom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top