Część 10


Przez następne dni Potter, wbrew zakazom Lily, biegał, jak opętany po zamku, opowiadając każdemu, kto się nawinął, jak potrzebne są zajęcia samoobrony i jak świetnie by było, gdyby ludzie podpisali się pod prośbą do dyrektora. Peter natomiast dostał tygodniowy szlaban od Slughorna za szósty z kolei kompletny brak przygotowania do zajęć. Stary Ślimak rzadko rozdawał szlabany, ale kiedy już to robił, były one długie i mozolne. Glizdogon wracał wieczorami zmęczony całymi popołudniami spędzonymi na szorowaniu starych słojów po nieznanych ingrediencjach. Syriuszowi nie pozostawało więc nic do roboty, prócz zajmowania się Lupinem, dla którego z kolei nieubłaganie zbliżała się pełnia, co bardzo odbiło się na jego kondycji. Syriusz nie uskarżał się. Nie wspominali o tym przy Remusie, ale zawsze starali się pilnować, by któryś z nich był przy nim przez ten czas w miesiącu. Black, widząc, że reszta grupy jest zbyt pochłonięta własnymi sprawami, chcąc nie chcąc snuł się za Lunatykiem od klasy do klasy lub przesiadywał z nim godzinami w bibliotece i prawdę mówiąc był śmiertelnie znudzony. 

I tym razem po skończonych zajęciach z mugoloznawstwa (na które chodził tylko po to, żeby zrobić na złość swojej rodzinie) powlókł się niechętnie do biblioteki. Kiedy tylko dojrzał Lupina, jak zwykle otoczonego szczelnie murem z opasłych ksiąg osunął się na krzesło obok niego ze zbolałym westchnieniem.

- Nie mogę iść z wami na pełnię. Dostałem szlaban. - wyjęczał prosto w Remusowe ucho rozgoryczonym tonem.

- Za co dostałeś? - mruknął Lunatyk zupełnie niewstrząśnięty nową informacją, nie podnosząc nawet głowy znad księgi, którą czytał.

- Za bzdurę! - warknął Black niemal obronnie. Prawda była inna, ale nie chciał martwić Remusa. W rzeczywistości usłyszał urywki rozmowy Smarka z tym całym Averym, gdy wracał z zajęć. Snape koniecznie chciał wiedzieć co się dzieje z Remusem i czemu dziś po raz kolejny zasłabł na zajęciach. Razem z Averym snuli przypuszczenia o najwymyślniejszych wstrętnych chorobach, jakie może mieć chłopak, więc Black stwierdził, że warto by im uświadomić, że sprawy Lupina nie powinny leżeć w kręgu ich zainteresowań. Na swoje nieszczęście został nakryty przez nauczycielkę mugoloznawstwa, która akurat opuszczała salę. 

- Dostałeś, znaczy się zasłużyłeś. - odparł beznamiętnie niczego nieświadomy Lupin ze wzrokiem nadal utkwionym w tekście przed nim.

- Będę szorował schody. - westchnął przesadnie, rozżalony faktem, że nie dostaje wsparcia od przyjaciela. - Akurat jutro! A tak czekałem na tę pełnię... - Remus oderwał wreszcie oczy od książki i spojrzał na niego srogo, na co Syriusz lekko się zmieszał - To znaczy... Oj, no wiesz, co to znaczy, Lunio! Już nie rób takiej miny. Po prostu nic się tu ostatnio nie dzieje. Chodzimy. Czytamy. Potem znowu chodzimy. Serio, jak nudne musi być twoje życie... - przerwał raptownie, bo Remus wstał na równe nogi ze zgrzytem odsuwając krzesło i spojrzał na chłopaka ze złością.

- To sobie znajdź jakieś zajęcie, zamiast ciągle łazić za mną. Poważnie, Syriuszu, zajmij się sobą. - warknął, biorąc pod pachę wcześniej czytaną księgę i wychodząc z biblioteki zamaszystym krokiem. 

Łapa westchnął poirytowany. Dziś zdecydowanie nie był jego dzień. Nie brał sobie zachowania Lunatyka do siebie. Zawsze był taki rozdrażniony przed pełnią. Nie był to jego najlepszy okres. Rozejrzał się po bibliotece, poszukując kogoś znajomego, z kim mógłby spędzić czas. Niemal natychmiast rozpoznał przygarbioną postać o tłustych, czarnych włosach, idącą wprost za Remusem. Co prawda nie był to ktoś, z kim Syriusz naprawdę chciałby spędzać czas. Ale z braku laku... zawsze była to jakaś rozrywka. Nie ociągając się wstał i pospieszył za śledzącym Lupina Snapem, który był tak zajęty tym, by pozostać niezauważonym, że sam nie zwrócił uwagi, że ktoś za nim idzie. Kiedy był już całkiem blisko, Łapa z rozpędem chwycił ślizgona za szaty i przygwoździł siłą do ściany, w ostatniej chwili decydując, że bez użycia różdżki będzie jeszcze zabawniej. Przysunął twarz do twarzy chłopaka tak blisko, na ile tylko pozwalało mu silne obrzydzenie osobą Snape'a i zmrużył oczy z nienawiścią. 

- Widzę, że nie zrozumiałeś dzisiejszego przekazu, co, Smarku? - zawarczał wściekle, trzymając go tak mocno, że stopy ślizgona zaczęły się powoli odrywać od podłogi. 

- Guza szukasz, Black? Jeszcze ci mało po zarobieniu szlabanu? - odparł Snape szamocząc się w uścisku. - A przy okazji, zdaje się, że masz pozdrowienia, od swojej rodzinki. - Uśmiechnął się szpetnie. - Twój młodszy brat odczytywał nam wczoraj na głos list od waszej matki. Przyłożył się szczególnie do tej części o tobie. Mieliśmy przy tym niezłą zabawę. Powiedz, jak to jest, jak nawet twoja rodzona matka wie, jakim jesteś niedorajdą? - wypluwał z siebie z pogardą słowa, które uderzyły Syriusza, jak policzek. Nie wiedział, czy było jeszcze coś, czego mogłaby dopuścić się jego matka, co mogłoby go zranić. Dawno temu zamknął przed nią serce. Ale Reg był jedynym powodem, dla którego nie uciekł z domu do wuja, pomimo jego usilnych namów. Nie mógł zostawić brata. Nawet jeśli nie układało im się najlepiej i Reg wyrzucał mu często, że nie chce dostosować się do rodziny, nigdy nie pomyślał, że jego mały braciszek byłby zdolny do wywlekania na wierzch tego, jak Syriusz jest traktowany w swojej własnej rodzinie. To zabolało bardziej, niż był na to przygotowany. Powoli opuścił chłopaka na ziemię, nadal przyciskając go do ściany. 

- Tak cię interesuje co się dzieje z Remusem? - spytał obcym głosem. Był opanowany, nawet uprzejmy, ale kryło się w nim coś złowrogiego. - Jest taki tunel pod wierzbą bijącą. Jeśli jutro w nocy nim pójdziesz, dowiesz się wszystkiego, co chcesz wiedzieć. Ale uprzedzam cię. To nie jest bezpieczna wyprawa. Idź tam i sam się dowiedz, zamiast węszyć. Lub stchórz. - wysyczał, puszczając chłopaka i odchodząc szybko.

***

Nazajutrz, kiedy wracał, zmęczony szlabanem, do wieży gryfonów, marzył jedynie o ciepłym łóżku. Było już grubo po północy, a powieki same mu się zamykały, plecy bolały go po wielogodzinnej pracy w pochylonej pozycji, a mięśnie w rękach odmawiały posłuszeństwa od jednostajnego ruchu podczas szorowania schodów. Wyczerpany podał Grubej Damie hasło i z zaskoczeniem odkrył, że reszta huncwotów (naturalnie z wyjątkiem Remusa, który już od dawna był we Wrzeszczącej Chacie) odpoczywa przy kominku w ich ulubionym miejscu. Zdziwiony ruszył w ich stronę i opadł na fotel obok nich. 

- A wy nie z Luniem? - spytał, na co Potter pokręcił głową.

- Remus nie chciał, żebyśmy się pojawiali. Martwił się, że w pojedynkę mogę sobie z nim nie dać rady. - wyjaśnił trochę zmartwiony, po czym dodał już weselej - poważnie, nie wiem co sobie Lupin wyobraża. Że jest jakąś nieokiełznaną bestią? Przecież on się zachowuje jak pokorny mały wilczek, kiedy jest z nami. - zachichotali wszyscy. 

- Jak szlaban, Syriuszu? - zagadnął Peter - mój był okropny. Slughorn kazał mi czyścić stary kociołek, w którym coś skisło, przegniło i zalęgło się nowe. - westchnął, wzdrygając się na to wspomnienie z obrzydzenia.

- Mój nie był lepszy. Od siedemnastej myłem schody. - odparł z niechęcią Łapa, rozmasowując spięty kark.

- Ja z kolei spotkałem Smarka, jak wracałem z kolacji. Powiem wam, że zrobił się ostatnio bardzo bezczelny. Chyba już dawno nie urządzaliśmy żadnego polowania, co panowie? - spytał James ze złośliwym uśmiechem.

- O, o to się nie martw. Już niedługo zniknie mu cała pewność siebie. - odparł zadowolony z siebie Syriusz

- Widzę, że pan Black działał na własną rękę. - zaśmiał się James - no to pochwal się Łapo, cóż za okropny wypadek spotka naszego Smarka?

- Właściwie... - podjął arystokrata - To szkoda, że nie poszliście z Luniem, bo myślałem, że to od was dowiem się jak to wyszło.

- Co? - zdziwił się Peter, ale i Potter uniósł brwi i niezrozumieniem na twarzy

- No... - zaczął Black z przebiegłym uśmiechem na twarzy - powiedzmy, że Smarkuś trochę za mocno interesował się tym, co się dzieje z Lunatykiem podczas pełni. Więc uznałem, że skoro tak bardzo chce się przekonać, to niech chłopak chociaż ma doznania z pierwszej ręki, nie? No i troszkę go... nakierowałem na to, gdzie może znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania. - zakończył z uśmiechem samozadowolenia, oczekując na reakcję przyjaciół. 

Ale nikt się nie odezwał. Przez chwilę panowała cisza, a potem...

- Łapa, coś ty zrobił. - szepnął ze zgrozą James, wpatrując się w niego, jak w obcego człowieka. - Peter, leć natychmiast do Dumbledora. Powiedz mu, że uczeń jest w niebezpieczeństwie na błoniach! - warknął szybko Potter, sam wyciągając Mapę Huncwotów z kieszeni - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - mruknął, celując w nią różdżką i intensywnie się w nią wpatrując, nerwowo szukając kropki ze znienawidzonym przez siebie nazwiskiem.

Atmosfera w Pokoju Wspólnym zmieniła się tak szybko, że zdezorientowanemu Syriuszowi zakręciło się w głowie. W jednej chwili chwalił się nowym dowcipem, a w kolejnej widocznie wściekły Potter panikował z powodu Smarka. Czy świat stanął na głowie? 

- Ale jest cisza nocna... - odparł niechętnie Peter.

- MAM TO GDZIEŚ, SNAPE MOŻE BYĆ W TEJ CHWILI MARTWY! - ryknął James, tracąc cierpliwość do tej dwójki i ich zaburzonych umiejętności oceny powagi sytuacji. 

- To dlaczego ty nie pójdziesz - spierał się dalej.

-  CHCESZ SIĘ ZAMIENIĆ? A BARDZO PROSZĘ! JA SOBIE PÓJDĘ PO DUMBLEDORA, A TY BĘDZIESZ WYRYWAŁ SNAPE'A Z ŁAP WŚCIEKŁEGO WILKOŁAKA! - Syriusz zachichotał na tę myśl i w tym momencie James stracił już wszelką cierpliwość. Musiał stąd wyjść, bo inaczej pozabija ich wszystkich. Wreszcie odnalazł poszukiwaną rozpaczliwie kropkę z podpisem "Severus Snape" tuż przy bijącej wierzbie. Odetchnął ulgą. Jeszcze nie było za późno.

- Co się tu dzieje? Kto wrzeszczy o tak późnej porze? - ze schodów prowadzących do dormitoriów dziewczyn schodziła zaspana Lily.

- Ty jej wyjaśnij. Ja nie mam czasu! - krzyknął do Syriusza, wybiegając z wieży, jak burza. 

"Jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie jest za późno..." powtarzał sobie jak mantrę James, zbiegając na złamanie karku schodami, wykorzystując wszystkie znane mu skróty, by tylko przedrzeć się przez zamek jak najszybciej. "Jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie jest za późno..." myślał dopadając do drzwi i wybiegając na błonia szaleńczym tempem. "Jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie jest za późno..." gadał na okrągło unieruchamiając wierzbę bijącą, czołgając się wąskim korytarzem prowadzącym do Wrzeszczącej Chaty. "Za późno" dotarło do niego, gdy usłyszał głuche warczenie i wrzask, rozdzierający ciszę dookoła. 

Puścił się pędem, nie bacząc na to, że co chwilę walił głową o sklepienie korytarza wykonanego w taki sposób, by wilkołak nie był w stanie przedostać się na drugą stronę. Scena, która rozgrywała się na końcu korytarza mroziła krew w żyłach. Snape leżał na plecach w zasięgu łap górującego nad nim wilkołaka. Powodem dla którego jeszcze był żywy było najprawdopodobniej jedynie zaskoczenie potwora jego nagłym pojawieniem się. Jamesa przebiegł nieprzyjemny dreszcz paniki. W rozpaczy, sam nie wiedząc co robi, rzucił się między wilkołaka, a Snape'a, zasłaniając chłopaka własnym ciałem, co na szczęście dało ślizgonowi wystarczająco dużo czasu, by mógł się podnieść i uciec wgłąb korytarza. Potter wykorzystał dezorientację zwierza w ostatniej chwili, bo kiedy tylko spróbował udać się za nim, poczuł paraliżujący ból w łydce, który powalił go na ziemię. Dokładnie tam, gdzie chwilę temu leżał Snape. Wilkołak próbował schwycić go łapą. Jednym draśnięciem potężnych pazurów rozorał mu skórę i wbił się w mięsień, przecinając go wzdłuż. James zawył. Nigdy wcześniej nie doświadczył takiego bólu. Łydka paliła żywym ogniem, a cała noga była jak sparaliżowana. Nie mógł nią wykonać żadnego ruchu. W przypływie adrenaliny zdołał odkopnąć zdrową nogą ogromną paszczę zwierza, gdy ten chciał zatopić w nim kły i wczołgał się wgłąb tunelu tam, gdzie nie dosięgały już łapy bestii. Zamarł na moment, dając swojej nodze chwilę odpoczynku. Czuł, jak z rany sączy się krew. Jak przesiąka przez spodnie, tworząc na ziemi małą kałużę w miejscu, gdzie leżał. Nie mógł się jednak teraz poddać. Z jękiem począł posuwać się do przodu, gnany wyciem i skowytem za nim i myślą, że musi natychmiast znaleźć Snape'a, zanim ten zrobi coś bardzo nieodpowiedniego z informacjami, jakie właśnie zdobył. Wyczołgał się z tunelu z przeczuciem, że stracił już połowę krwi, ale nie chciał sprawdzać, jak bardzo jest poraniony. To nie mogłoby się skończyć niczym dobrym. Z ulgą zobaczył, że Snape stoi niedaleko przytrzymując się jakiegoś drzewa z twarzą nawet bardziej bladą, niż zazwyczaj. Właściwie była w tej chwili lekko zielona i James szybko odkrył dlaczego, bo ślizgon nagle zgiął się wpół i zwymiotował obwicie na swoje buty. Potter resztką sił zacisnął zęby i podszedł do chłopaka kulejąc okropnie. Wydawało mu się, że dystans, który pokonał mierzył milony mil. Jego prawda noga byłą całkowicie sztywna i odrętwiała. Nie mógł się na niej utrzymać nawet sekundy. Kiedy dotarł do drzewa pod którym stał Snape, chwycił go lekko za ramię. Czuł, że sam pozieleniał na twarzy. 

- Snape, trzymasz się? - spytał zdyszany, sam nie wierząc w abstrakcyjność tej sytuacji. On, upewniający się, czy ze Smarkerusem wszystko w porządku. Tego jeszcze nie grali. Ale koniecznie musiał się dowiedzieć, czy nie odniósł poważnych krzywd. Jednak Snape wyszarpnął ramię z taką siłą, że James zatoczył się na pobliskie drzewo. 

- Nie waż się mnie dotykać - wysyczał roztrzęsiony Snape, obnażając zęby, z prawdziwą żądzą mordu w oczach. Takiego Snape'a James jeszcze nie widział. Od zawsze się nienawidzili i gardzili sobą nawzajem, ale nigdy nie dojrzał w oczach ślizgona tak zimnej furii. Stał przed nim chłopak gotowy na wszystko, byleby Jamesa skrzywdzić. - Dopilnuję, żeby was wszystkich stąd wywalono na zbity pysk. - odwrócił się na pięcie z zamiarem odejścia, jednak James rzucił się na niego od tyłu z taką siłą, że obaj upadli na trawę. Nie mógł go teraz puścić. Nie wiadomo, co i komu jest zdolny nagadać o tej nocy.

- Nie... m-mogę... pozwolić... żebyś... się... stąd ruszył... - dyszał Potter, szarpiąc się ze Snapem na wilgotnej murawie. - Nie... możesz... nikomu... - wycharczał, teraz podduszany przez niego swoim własnym krawatem. - powiedzieć! - walnął z pięści w jego wielki nos tak mocno, że ten automatycznie złapał się za twarz, puszczając krawat gryfona.

- Co tu się dzieje? - magiczna tarcza wdarła się między nich.

- Profesorze! Lupin jest wilkołakiem. Sam widziałem. Jest na końcu tego tunelu! Prawie mnie dorwał. Oni wszyscy są w to zamieszani! Mieli zamiar mnie zabić! - Snape zerwał się natychmiast z ziemi, gdy tylko dotarło do niego, że Dumbledore ich odnalazł. 

Dyrektor popatrzył przeszywająco znad okularów połówek na wyraźnie wzburzonego i zdeterminowanego ślizgona, otrzepującego szybko szatę po wcześniejszej szamotaninie. Następnie to samo bystre spojrzenie skierował na gryfona, nadal rozłożonego na murawie, któremu okulary smętnie zwisały z jednego ucha skrzywione i połamane.

- Panie Potter, pan jest ranny? - spytał poważnym tonem. 

James spojrzał na niego i skinął niechętnie głową. Podniósł się ciężko z ziemi, utrzymując cały ciężar ciała na jednej nodze.

- Ale to nie jego wina, profesorze. On nie... to był wypadek. To nie wina Remusa - powiedział szybko, wpatrując się intensywnie w dyrektora. Dumbledore skinął głową, ale nadał był zaniepokojony.

- Ukąsił Cię, James? - spytał, bacznie go obserwując.

- Nie, przysięgam. Kiedy ucie... Kiedy się stamtąd wycofywaliśmy - zająknął się James, decydując, by opowiedzieć jak najłagodniejszą wersję wydarzeń - zahaczył mnie łapą. To nic wielkiego.

- No, no, panie Potter. Atak wilkołaka, to nigdy nie jest nic wielkiego. Panie Pettigrew, proszę pomóc panu Potterowi jak najszybciej dotrzeć do skrzydła szpitalnego. Pana, panie Snape, zapraszam do mnie go gabinetu. Zejdę do skrzydła, jak tylko porozmawiam z panem Snapem. - zarządził dyrektor i powlekli się powoli do zamku. Zapowiadała się naprawdę długa noc. 

***

W Skrzydle Szpitalnym James poczuł się jeszcze podlej. Pani Pomfrey omal nie padła na zawał, gdy zobaczyła nogę chłopaka. Odprawiła Petera do wieży Gryffindoru, a sama, lamentując, zaczęła się zajmować jego ranami.

- Nie wiem, czy kiedyś jeszcze zagrasz w quidditcha, kochany. Takie rany nie goją się za szybko. O ile w ogóle. Zrobię co w mojej mocy, ale niczego nie obiecuję. Na szczęście rana jest płytsza, niż na początku myślałam, wiec może uda nam się coś zaradzić. - mruczała wypróbowując na nim kolejne eliksiry i zaklęcia. Bolało, jak diabli, ale James leżał posłusznie poddając się magicznemu uzdrawianiu. Minuty mijały powoli i Potter zastanawiał się co też Snape jest gotowy powiedzieć Dumbledorowi o wypadkach z dzisiejszej nocy. Na samą myśl o tym przebiegł go nieprzyjemny dreszcz. Miał przeczucie, że to nie skończy się najlepiej. Biedny Luniek. Czy zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za to, co się stało? Właściwie nic z tego nie było jego winą, więc może uda się coś zdziałać. A Łapa? Czy zdaje sobie sprawę z tego za jak poważną sprawę odpowiada? Co on sobie w ogóle myślał? Dobrze byłoby porozmawiać z nim o tym, zanim przyjdzie do niego dyrektor.

- Cóż skończyłam. Więcej nie mogę dziś zdziałać. Ale spróbujemy jeszcze jutro, jak noga trochę odpocznie. - Potter posłał jej wdzięczny uśmiech - Na razie spróbuj wypocząć, Potter. - zaleciła i odeszła do swojego gabinetu.

- Pfiu... Myślałem, że już nigdy nie pójdzie - James niemal podskoczył, kiedy tuż za sobą usłyszał znajomy głos. Odwrócił się akurat w momencie, gdy Black ściągnął niewidkę z siebie i Petera.

- Co tu robicie? Czego chcesz, kretynie? - warknął na przyjaciela. - Należy ci się porządny kopniak w to twoje arystokratyczne dupsko, jełopie.

- Chcieliśmy sprawdzić co z tobą. Wyglądałeś kiepsko, jak cię tu zostawiałem. - odparł Peter, posyłając mu pokrzepiający uśmiech.

- Zluzuj, Rogaś. No już, spokojnie. Wiem, no. Może trochę przesadziłem. Ale dotarło to do mnie poniewczasie, tak? Przecież nie chciałem, żeby biednemu Smarkowi stała się krzywda. Chciałem go tylko troszkę nastraszyć. - zachichotał lekko, ale szybko spoważniał - ale głupio mi teraz. Paskudna ta rana. Nie chciałem cię tak narażać, przecież wiesz.

- Ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji tego wszystkiego, Black? Przecież głupi nie jesteś. - Potter patrzył z niedowierzaniem na przyjaciela. Nie mieściło my się to w głowie. - Tu nie tylko o Snape'a chodzi. Oczywiście też. Ale, na Merlina, Black! A co z Remusem? Twoim przyjacielem! O nim nie pomyślałeś, co? Gdyby Snape'owi coś się stało Lupin miałby krew na rękach. To on poniósłby tego konsekwencje, nie ty, czy ja. Jednej nocy zniszczyłbyś mu życie. Nie wiem, czy poszedłby siedzieć. Ale jeśli nie on, to jego rodzina. A on mógłby się pożegnać ze szkołą. Nie wiem nawet co będzie z tego teraz. To poważna sprawa, Syriusz! Na terenie szkoły zostałem zaatakowany przez wilkołaka. A i tak mamy szczęście, że to ja dostałem, a nie Snape! - pod wpływem tej mowy Black jakby coraz bardziej zapadał się w sobie, wwiercając przerażone spojrzenie w Jamesa.

- Ja- zająknął się - ja nie wiedziałem... nie pomyślałem...

- Jasne, że nie. Czy ty kiedykolwiek myślisz, Łapo? - spytał zrezygnowanym tonem. Już nawet nie był zły. Widział, że do Blacka dotarło wreszcie, jak poważne szkody powyrządzał.

- To miał być tylko żart. On powiedział coś... o mojej rodzinie. Nie wiem, jak to się stało. Chciałem mu dokopać i... - chłopak opadł na podłogę chowając twarz w dłoniach - To moja wina.

 Nastała chwila ciszy. James patrzył na rozbitego chłopaka siedzącego na podłodze tuż przy jego łóżku. Ze zrezygnowanym westchnieniem podniósł się i, ignorując ból, nachylił do niego, by pokrzepiająco położyć mu dłoń na ramieniu.

- No już, Łapo. Przecież wszyscy wiemy, że nie chciałeś. - mruknął z cieniem uśmiechu na twarzy. - Po prostu czasem jesteś niewyobrażalnie głupi. To wszystko. 

- I jeszcze twoja noga... - jęknął Syriusz, spoglądając na obandażowaną łydkę przyjaciela. 

- To? To nic. Wyliżę się przecież. - odparł lekko Rogacz, za wszelką cenę starając się pocieszyć przyjaciela. - Chociaż, muszę przyznać, już nigdy nie powiem, że Lunio zachowuje się przy nas, jak pokorny wilczek. - zachichotał, przez co zdobył wreszcie cień ponurego uśmiechu na twarzy Syriusza.

Drzwi otworzyły się i po sali szpitalnej poniósł się odgłos kroków.

- Dobrze, że pana tu widzę, panie Black. Zaraz poproszę pana o pójście ze mną do mojego gabinetu na górę. A na razie... - dyrektor zwrócił się do Jamesa i nadal stojącego za jego łóżkiem Petera. - James, jak się czujesz?

- Już w porządku. Pani Pomfrey upiera się, że muszę zostać do jutra, ale ja czuję się świetnie. - skłamał, posyłając dyrektorowi pewny uśmiech. - Profesorze, proszę nie powiadamiać moich rodziców. To naprawdę nie jest wina Remusa. Nikt się nie dowie i wszystko będzie...

- James. - przerwał dyrektor z delikatnym uśmiechem. - Jako, że jestem za ciebie odpowiedzialny, muszę powiadomić twoich rodziców o tak poważnej sprawie. Zrobię to jednak w odpowiednim czasie i ustalając z tobą wcześniej wszelkie szczegóły tej rozmowy, dobrze? A teraz... przyszedłem ci głównie podziękować. Z wyjaśnień pana Snape'a wynika... choć niechętnie to przyznał, jak się domyślacie... że gdyby nie ty, mogło by go już tutaj z nami nie być. To było bardzo odważne z twojej strony, James. Zareagowałeś tak, jak powinieneś. Tak samo, jak pan, panie Pettigrew - tu skłonił się w stronę chłopaka. - Gdyby nie wasze oddanie przyjaciołom... myślę, że właśnie stalibyśmy w obliczu niejednej ludzkiej tragedii. - westchnął ze smutnym uśmiechem. - A teraz, chłopcy, zabiorę pana Blacka ze sobą. A wam życzę dobrej nocy. Jeśli potrzebujecie, pan Pettigrew może tu jeszcze chwilę posiedzieć, ale nie za długo. Pan Potter musi porządnie wypocząć. - posłał im ostatni uśmiech, po czym ujął Syriusza za ramię i wyprowadził go z sali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top