Rozdział VII
Dla Kontipisze
Bo mnie nieźle zmotywowałaś. Dziękuję <3
Chapter seven
Wtulony w rozgrzane ciało Tomlinsona, słuchałem bicia jego niespokojnego serca. To, co przed chwilą ze mną wyprawiał na więziennym łóżku,przechodziło moje najśmielsze oczekiwania. Mimo, że ze Scottem to raczej ja byłem na górze, to bycie wypełnionym przez Louisa było najlepszym doświadczeniem, jakiego doznałem.
Lepszego pierwszego razu nie mogłem sobie wymarzyć.
Rok temu, może niecały, uciekałem przed nim, żeby mnie nie złapał i nie wsadził. A on mi oferował taką karę. Po moich plecach przebiegł przyjemny dreszcz, kiedy Lou przejechał opuszkami palca po moich plecach, a do głowy od razu wkradły się zdarzenia minionej nocy.Westchnąłem cicho, sięgając do jego spodni po telefon i sprawdzając godzinę. Dochodziła szósta, co oznaczało, że jego nocna zmiana się kończyła się za parę minut. Wraz ze wschodem słońca mieliśmy wrócić do smutnej, szarej rzeczywistości. Znowu będę tylko marnym więźniem, a Louis seksownym panem policjantem,który będzie mnie pilnował. Nienawidziłem tej hierarchii.Żałowałem, że nie poznaliśmy się inaczej, że nie mogliśmy być ze sobą normalnie.
O ile mieliśmy w ogóle razem być, a nie byłem tylko przygodą na jedną noc, żeby się odstresować i żeby zmiana szybciej minęła. Poczułem, jak Louis przestaje głaskać moje plecy. Po chwili podniósł moją twarz za podbródek i spojrzał mi w oczy.
-Co się dzieje?
-Co teraz?- spytałem, wyrywając głowę i uciekając wzrokiem- Udamy, że nic się nie wydarzyło i zapomnimy?
-Nie wiem, czy dałbym radę kiedykolwiek to zapomnieć- dodał nacisk na przedostatnie słowo, śmiejąc się-Jasne, że nie. Po prostu nie możemy nikomu powiedzieć. Miałbyś niezłe kłopoty, nie mówiąc już o mnie.
-I co dalej?-prychnąłem, podnosząc się- Zostaniesz parę razy na noc i to wszystko? Będę twoim prywatnym workiem na spermę?
Skrzywił się, patrząc na mnie.
-Boże, Zayn.. Jak on cię skrzywdził-westchnął, łapiąc moją dłoń- Nie zrobiłbym ci takiego świństwa. Boli mnie, że oskarżasz mnie o coś takiego. Jak już wyjdziesz stąd, a zrobimy to jak najszybciej- mrugnął do mnie.Westchnąłem- to idziemy na randkę.
-Naprawdę?- spojrzałem na niego z iskierkami w oczach. Powoli się uśmiechnąłem, kiedy skinął. Po chwili odwzajemnił uśmiech, a ja niechętnie wstałem i zacząłem się ubierać.
-Co robisz?
-Za dziesięć minut ktoś przyjdzie- skrzywiłem się. Louis zdziwiony sięgnął po telefon.
-Ale jest dopiero przed szóstą.
-No właśnie.
-Zayn... Jest sobota... Zmiana zaczyna się o dziewiątej.
-Oh- porzuciłem spodnie, siadając natychmiast okrakiem na chłopaku- przez trzy godziny jeszcze zdążysz się mną odpowiednio zająć- mrugnąłem do niego. Złapał moje biodra ze śmiechem.
-Po całej nocy? Naprawdę?- w jego błękitnych tęczówkach czaił się mały blask. Skinąłem głową, całkowicie poważny. Chwilę później leżałem przyciskany do materaca- jesteś niewyżyty.
-No nie mów, że ci się to nie podoba- przewróciłem oczami- To jak pa..- zanim zdążyłem dokończyć, poczułem, jak wsuwa we mnie dwa palce- Oh.
***
Siedziałem-nieco obolały, ale jakże szczęśliwy- na marmurowej posadzce i kreśliłem sobie coś na kartce. No dobra, nie coś. Rysowałem Louisa. Szatyn siedział przy biurku nad jakimś sprawozdaniem. Jego mięśnie były napięte, a w ustach miał końcówkę długopisu.Marszczył brwi i nos, wyraźnie nie rozumiejąc czegoś w tekście.Kiedy poczuł, że się na niego gapię, spojrzał na mnie, a jego twarz rozpromienił uśmiech, który zaparł mi dech w piersi.
-Co tam bazgrzesz, hm?- zaśmiał się, odwracając przodem do mnie. Mimo że nie mógł dostrzec, przycisnąłem jego szkic do piersi.Westchnął, chwytając się teatralnie za serce- No wiesz.. Po pół roku mógłbyś być trochę bardziej otwarty- ściągnąłem brwi w niezrozumieniu- Już półtorej roku za tobą, skarbie.
-Tak szybko?-naprawdę nie kryłem zdziwienia, rumieniąc się nieznacznie na czułe określenie.
-No widzisz- zaśmiał się- Ze mną ci czas szybko leci. Jeszcze trzy i pół roku.
-Jak dobrze pójdzie-mruknąłem.
-Już ja się o to postaram- mrugnął do mnie. Do pomieszczenia nagle wszedł Harry, siadając na blacie biurka i nachylając się nad Lou. Cmoknął jego usta, a następnie położył dużą dłoń na udzie.
-Cześć, Loueh- uśmiechnął się szelmowsko. Jego dłoń zaczęła sunąć w górę i w dół, co chwilę niebezpiecznie zbliżając się się do krocza szatyna.Zmrużyłem oczy. Mówił przecież, że są tylko przyjaciółmi.Zaczęli rozmawiać, a Harry wciąż jeździł sobie dłonią po jego nodze. Bawili się ze sobą w najlepsze, a mi się zrobiło niedobrze.
-Muszę do toalety- mruknąłem, ściągając na sobie uwagę Louisa. Miałem ochotę iść zwymiotować. Lou spojrzał na mnie nieco wystraszony, jak gdyby wcześniej zapomniał o mojej obecności.
-Już Malik- mruknął cicho, wstając i podchodząc do celi. Otworzył ją i niezauważalnie dla Harry'ego musnął swoją dłonią moją, ale szybko ją cofnąłem. Ściągnął brwi,ale nic nie powiedział. Przecież nie mógł przy Stylesie. Kiedy szedłem poczułem, jak z kieszeni wypada mi zgnieciony szkic Louisa.Nie zdążyłem go podnieść, bo Lou mnie wyprzedził. Rozwinął i otworzył usta w zdziwieniu- Nie żartowałeś z tymi umiejętnościami.
-Taa- mruknąłem obojętnie i wszedłem do toalety. Wpadłem do kabiny i wepchnąłem dwa palce do gardła, po chwili zwracając zawartość żołądka do muszli klozetowej. Kiedy skończyłem, spuściłem wodę i podszedłem do umywalki.Przepłukałem gardło, przemyłem twarz i spojrzałem w lustro. I właśnie wtedy po moim policzku spłynęła pierwsza i ostatnia łza.
Myślałem, że Lou włączył we mnie uczucia, tymczasem udało mu się je znowu wyłączyć. Zamachnąłem się i rozbiłem lustro, od razu zabierając jeden kawałek i chowając do kombinezonu.
Wczoraj całował, gdy nikt nie patrzył, szeptał czułe słówka, gdy nikt nie słyszał. Dzisiaj obściskiwał się z Harrym.
-Zayn? Wszystko w porządku?- usłyszałem zza drzwi.Westchnąłem.
-Tak- rzuciłem chłodno, wychodząc. Minąłem go obojętnie i pobiegłem do swojej celi, by zwinąć się na łóżku.
Kiedy na zegarku wybiła dwudziesta pierwsza- zamarłem.Dzieliła mnie godzina od czasu z Tomlinsonem sam na sam.
*
-Heeej,Zaynee- usłyszałem. Nie odwróciłem się do niego. Niech mówi do moich pleców- Zayn?- przewróciłem oczami- Kochanie..- prychnąłem pod nosem- Co się dzieje?- dotknął moich pleców, a ja cały się spiąłem. Nie słyszałem jak otwierał celę.
-NIE.DOTYKAJ.MNIE-wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Odsunąłem się jak najdalej od niego. Spojrzał na mnie w szoku.
-Skarbie, o co ci chodzi?
-Nie nazywaj mnie tak- prychnąłem- Fajnie było się pobawić, prawda? Przelecieć parę razy, a potem olać.
- O czym ty mówisz?
-Też mam uczucia do kurwy! A raczej miałem, dopóki mnie nie zniszczyłeś. Uwierzyłem, gdy mówiłeś, że się tylko przyjaźnicie- szepnąłem.
-Zayn.. Chodzi ci o Hazzę?- skinąłem powoli głową. Szatyn westchnął- Jesteśmy tylko przyjaciółmi,Zee.
-On cię dotykał- warknąłem- obmacywał na moich oczach. Aty nic nie zrobiłeś. Nic! Nawet słowa nie powiedziałeś.
-Kochanie..- westchnął, przysuwając się bliżej mnie.
-Nie zbli..- zatkał moje usta pocałunkiem. Na początku się wyrywałem, ale kiedy przytrzymał moje biodra, poddałem się.
-Zależy mi na tobie, okej? Bardzo. Za bardzo jak na zwykłego kochanka- szepnął, głaszcząc mnie delikatnie po biodrze. Drugą dłoń położył mi na policzku- Zakochałem się w tobie. A takich słów nie rzucam na wiatr.
Rozdziawiłem szeroko usta. Oby mówił prawdę.
-Ufam ci, Lou- westchnąłem, ponownie go całując.
*
Po raz kolejny nasz śmiech wypełnił celę. Przeciągnąłem się,napotykając wpatrzone we mnie tęczówki Lou, kiedy usłyszeliśmy szczęk zamka. Tomlinson wyskoczył wystraszony spod posłania i zaczął się ubierać w ekspresowym tempie. Wybiegł szybko z celi,uprzednio ją zamykając, a ja w tym czasie sam się ubrałem. Całość zajęła mu może minutę. Tommo usiadł za biurkiem, a ja spojrzałem na niego z rozbawieniem. Do pomieszczenia wszedł Harry, a ja aż cały się spiąłem. Doskonale pamiętam scenę sprzed miesiąca,kiedy to bezprawnie się obściskiwali na moich oczach.
-Hej,kochanie - musnął delikatnie jego usta, a ja uniosłem brwi w górę.Przepraszam, co?- Dzisiaj już będziesz na noc do domu?Tęsknię za Tobą.- ściągnąłem brwi. Co tu się kurwa działo?
-Nie,mam jeszcze jedną nocną zmianę. Jutro będę w domu- W DOMU? Z NIM?!
-Oh..Loueh, proszę Cię.. Zamień się z kimś. Tak dawno nie byłeś tak blisko..- moje oczy powoli wyskakiwały z orbit. Nie wierzyłem w to co usłyszałem. On naprawdę to zrobił.
-Harry,jesteś niewyżyty- westchnął. Kędzierzawy się zaśmiał- Dobra,nie ważne. Jestem w pracy, jeszcze coś?
-Nie.Kocham Cię, pa- cmoknął go w usta i wyszedł.
W moich oczach zebrały się łzy. On mnie wykorzystał. On mnie naprawdę wykorzystał.
-Zayn...-pokręciłem przecząco głową.
-Nie znam cię- i to była akurat prawda. Nie znałem osoby, w której się zakochałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top