Rozdział dwudziesty drugi

Ze zniecierpliwieniem, ale i podenerwowaniem czekałam aż samolot, którym leciała cała zwycięska drużyna Realu Madryt, wyląduje na lotnisku. Minuty dłużyły mi się niemiłosiernie, kiedy siedziałam na tych niewygodnych plastikowych krzesełkach w specjalnej zamkniętej części lotniska. Koło mnie siedziało zaledwie kilka osób, ale tylko ja czekałam na przylot piłkarza - powód był prosty. Wszyscy mięli się z nimi spotkać dopiero w Ciudad, gdzie miał ich zawieźć klubowy autobus. Jednak ja nie potrafiąc dłużej czekać w pustym domu, po którego ścianach odbijała się głucha cisza, postanowiłam zaskoczyć Cristiano już tutaj. Nie było moją winą przecież to, jedyne o czym mogłam myśleć, to to, że zaraz, mój... bliski przyjaciel, znajdzie się w końcu tuż przede mną, na wyciągnięcie moich dłoni i nareszcie będę mogła mu pogratulować zwycięstwa na żywo. Sam zaś twierdził, że za mną tęsknił... jakkolwiek to brzmiało z ust przyjaciela, więc chyba powinien być zadowolony z mojej obecności.

Kiedy tylko ujrzałam, że duże szklane drzwi się rozsuwają, a do środka pomieszczenia wchodzi mężczyzna w koszulce, na której widniał tak dobrze znany mi herb, moje serce zabiło mocniej. Pośpiesznie wyciągnęłam słuchawki z uszu i nie bawiąc się w zawijanie ich kabla, upchnęłam je do torebki. Podniosłam w końcu tyłek z twardego plastikowego krzesełka i przygryzając wargę, wypatrywałam jak w oddali z niedużego samolotu wysiadają wysportowane sylwetki mężczyzn, a następnie kierują się w moim kierunku. Ku mojemu niezadowoleniu ta interesująca mnie pojawiła się w polu widzenia prawie na samym końcu. Nie zauważając nawet kiedy moje nogi zaczęły biec, znalazłam się na zewnątrz, a gorące powietrze uderzyło w moją twarz. Mimo to zwolniłam dopiero, kiedy stanęłam niedaleko niczego nie spodziewającego się Portugalczyka, który idąc, wpatrywał się w ekran telefonu. Przechodzący obok Marcelo skinął tylko do mnie głową, nie chcąc psuć mi niespodzianki i tylko położył dłoń na jego ramieniu. Ten z zaciekawieniem podniósł wzrok, uśmiechnął się do swojego kolegi i wtedy spojrzał na mnie. Jego błyszczące oczy wpatrywały się we mnie. Ścisnęło mnie w sercu, kiedy widziałam, jak kąciki jego ust powoli unoszą się ku górze, żeby w końcu mógł się uśmiechnąć. Tak szczerze.

Momentalnie do mnie podszedł i z niedowierzaniem pokręcił głową na boki.

- Jest mój zwycięzca. - powiedziałam z rozbawieniem, chcąc się do niego przytulić, kiedy on pochylił się w moim kierunku, żeby pocałować moje policzki na powitanie. Zaśmiałam się trochę niezręcznie. W końcu jednak nie chcąc, żeby ktokolwiek zobaczył moje zaczerwienione policzki wtuliłam się w niego. Napawałam się zapachem jego perfum i jego samego, dopiero zdając sobie sprawę, jak bardzo mi go brakowało.

- Twój? - zaśmiał się lekko, odsuwając się ode mnie na tyle, żeby spojrzeć na moją twarz. Zawstydzona nieco odwróciłam głowę w bok, patrząc gdzieś w dal. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewały jego słowa, który wypowiedział na parkingu.

- Mój, nie mój. - wzruszyłam ramionami jak gdyby nigdy nic, ale nie spoglądnęłam na niego. - Gratuluję wygranej.

Na te słowa ponownie się do mnie przytulił, a ja dziwnie się spięłam, bo nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Ja wcale nie reagowałam na niego jak przyjaciel na przyjaciela i sama nie wiedziałam, czy to w sobie lubię, czy nie. Chyba nawet nie chciałam teraz o tym rozmyślać.

- Dobra, odsuń się ode mnie, bo wciąż mam wrażenie, jakby trzydzieści par oczu, wypalało dziurę w moich plecach. - mruknęłam, w końcu się od niego odsuwając. Powoli przełknęłam ślinę, dopiero teraz zwracając uwagę na to w co był ubrany. Musiałam przyznać, że w garniturze prezentował się, aż zanadto dobrze. Uważałam, żeby ślina nie zaczęła kapać z mojej brody.

Zwilżył językiem i pochylił się w moim kierunku.

- Cóż, nic dziwnego, kiedy tak jest. - ściszył głos, delikatnie wskazując brodą na coś za mną. Z przerażeniem obejrzałam się za siebie. Grupa piłkarzy stała tuż przy wejściu środka, czekając na przyjazd autobusu. Piłkarzy, którzy z uwagą patrzyli na nas i jak na zawołanie, zaczęli nam machać.

- Oni tak zawsze? - mruknęłam, z zawstydzeniem im odmachując. Spojrzałam kątem oka na mojego towarzysza, kiedy stanął tuż przy moim boku.

- Nie, po prostu długo byłem sam. - odpowiedział, wzruszając ramionami, po czym jak gdyby nic pokazał kolegom środkowy palec. Cóż, wywołało to u nich nie małą falę radości.

- Ale my...

Westchnął.

- Wiem. Dokładniej, długo nie pokazywałem się z kobietą u boku przy nich. - wytłumaczył mi, a ja skinięciem głowy pokazałam, że zrozumiałam sens jego słów. - Bo robię to tylko z tymi, które naprawdę dużo dla mnie znaczą.

*

Kiedy tylko znalazłam się w swoim domu, nogi same poniosły mnie do odpowiedniego pokoju. Nie wiem, co mnie do tego pchnęło, ale w końcu po całych dziesięciu miesiącach odważyłam się wejść do głównej sypialni. Sypialni, którą dzieliłam z Jamesem. Sama nie wiem, co czułam, kiedy stanęłam po jej środku. Ściskało mnie w brzuchu, ale nie byłam pewna, czy było to spowodowane emocjami czy po prostu zapachem, a nie pachniało tam zbyt pięknie, zważywszy na to, że nikt tu nie wietrzył ani nie sprzątał. Mój wzrok momentalnie padł na ogromne łóżko, na którym nawet kołdra była wciąż zmiętolona. Wspomnienia wróciły do mojej głowy, ale nie wywoływały już u mnie aż tak bolesnych odczuć. Zaś kiedy spojrzałam na leżące pod łóżkiem pudełko, coś mnie tchnęło, żeby je stamtąd wyciągnąć. To też zrobiłam, kładąc je na łóżko i otwierając jego wieczko. Moim oczom ukazała się cała sterta zdjęć. Moich i jego.

Rozejrzałam się jednak jeszcze wokoło i głośno westchnęłam, przeczesując dłonią włosy. Musiałam się tego wszystkiego jak najszybciej pozbyć i w końcu na dobre zapomnieć. Wiedziałam, że nie dam radę sama, więc wyciągnęłam telefon z kieszeni dżinsów i wybrałam interesujący mnie numer.

- Jak będziesz mógł, to proszę przyjedź do mnie. Przyda mi się twoja para rąk do pomocy. Nie pukaj. - powiedziałam szybko, niestety musząc się nagrywać na sekretarkę. Liczyłam jednak na to, że Cristiano zjawi się tutaj już niedługo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top