Rozdział pierwszy
Mając osiemnaście lat, zagrałam pierwszą naprawdę poważną, bo główną, rolę w filmie dla nastolatków. Było to najzwyklejsze romansidło, ale nie potrafiłam przegapić okazji, która mogła się ponownie nie powtórzyć. Alex, bohaterka, w którą się wcielałam, była moją rówieśniczką. W przeciwieństwie zaś do mnie była szarą myszką, która dziwnym trafem związała się z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Żeby nie było zbyt wesoło, ale i nudno, pomiędzy nimi dochodziło do różnych sprzeczek, dram, aż w końcu ona skończyła ze złamanym sercem. To właśnie wtedy obiecałam sobie, że nigdy się tak nie dam. Nikomu nie pozwolę zawładnąć w takim stopniu moim sercem. I wiecie co? Wszystko szło po mojej myśli - miałam chłopaków, kilka miesięcy razem i po prostu się rozstawaliśmy. Żadne z nas nie płakało, nie rozpaczało. Nie miałam do tego powodów, bo wiedziałam, że jak nie ten, to będzie następny. Cóż, nie mogłam narzekać na brak zainteresowania, kiedy stawałam się coraz sławniejsza. A później na zwykłej imprezie, na którą namówiła mnie przyjaciółka, poznałam jego. Zwykłego studenta, starszego ode mnie o dwa lata. Pierwszy raz się zakochałam, chociaż broniłam się rękoma i nogami. Przecież nie mogłam - często wyjeżdżałam z Hiszpanii, żeby nagrywać jak nie jakiś film, to serial... miłość na odległość? Przecież nie chciałam cierpieć. Jednak nie potrafiłam tak po prostu go zostawić. Byliśmy razem trzy lata. Gazety, portale internetowe, fani, wszyscy wspierali nasz związek. Aż w końcu on złamał mi bezczelnie serce... Zabrał cząstkę mnie, sprawiając, że nie potrafiłam być taka jak wcześniej.
Marisol Baltimore przestała się uśmiechać, przestała rozmawiać z fanami, przestała się cieszyć z tego co ma. Myślałam, że już nigdy nic nie będzie takie jak kiedyś. Cierpiałam, chociaż nie płakałam. Nie uroniłam ani jednej łzy z jego powodu. Nie chciałam dać mu tej cholernej satysfakcji, żeby wiedział, jak wiele dla mnie znaczył. Za to dusiłam wszystko w sobie. Nie wiem, komu chciałam udowodnić, że ze mną wszystko w porządku, ale zaczęłam o siebie jeszcze bardziej dbać. Przecież nie mogłam wyglądać źle na zdjęciach w gazetach, które jeszcze kiedyś zupełnie mnie nie obchodziły. Zaczęłam ćwiczyć, zdrowo jeść, a w efekcie schudłam parę kilo, pilnować, żeby mój makijaż zawsze był perfekcyjny, już nie pozwalałam sobie na wyjścia bez, zwracać uwagę na swoje ubranie, nigdy więcej nie zakładam ciuchów z brzegu. Wszystko musiało być idealne, tak jak ja.
Tak samo było tego dnia. Wymodelowane, błyszczące czarne włosy opadały falami na moje ramiona, podskakując tylko z każdym moim krokiem. Na moim nosie znajdowały się okulary przeciwsłoneczne, dlatego tym razem oczy zdobiły tylko długie, gęste rzęsy pokryte tuszem, zaś ustom dodała koloru jasna matowa pomadka. Z pewnością siebie przemierzałam chodnik w wysokich kremowych szpilkach, ubrana w białe spodnie z wysokim stanem, czarną zwiewną koszulkę na ramiączkach i skórzaną kurtkę. Nawet jak na początek marca w Madrycie nie było przesadnie ciepło, stąd ten strój. Ciągnąc za sobą niedużą walizkę, weszłam do środka budynku przez duże obrotowe drzwi. Przesunęłam okulary przeciwsłoneczne na głowę i rozejrzałam się wokół. W sporych rozmiarów holu znajdowało się naprawdę wielu ludzi. Jedni dopiero co się meldowali, drudzy już wyjeżdżali, inni po prostu się przechadzali, rozmawiając z innymi. Zaś pracownicy co chwilę pozdrawiali mnie serdecznymi uśmiechami. Nikt zaś nie wytykał mnie palcem, nie patrzył jak na nowy okaz w zoo. To najbardziej tu lubiłam.
Nie czekając dłużej, ruszyłam w kierunku swojego gabinetu. Robiąc głęboki wdech, napawałam się charakterystycznym zapachem tego miejsca.
W końcu byłam u siebie. W swoim Baltimore Palace Hotel.
***
Szczerze mówiąc, jest to opowiadanie pisane z nudów, więc nie jestem pewna co z niego wyjdzie.Ale jestem z powrotem! Postaram się dodawać rozdziały co drugi dzień.
Mam nadzieję, że mimo wszystko przypadnie wam do gustu.
Pozdrawiam i całuję :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top