Rozdział dwudziesty piąty

Ciężko mi określić jak czułam się przez te kilka dni po całym zajściu z Cristiano. Nie jadłam, nigdzie nie wychodziłam. Leżałam na kanapie przed telewizorem przykryta kocem, chociaż na dworze temperatura sięgała trzydziestu stopni, oglądałam Mistrzostwa Europy a właściwie mecze Portugalii i płakałam. Sama nie wiedziałam, czy dlatego, że byłam głupia, dając wtedy wyjść Cristiano, czy może dlatego, że wciąż się bałam... a może już nie, tylko za późno się do tego przyznałam przed samą sobą, czy po prostu  z tęsknoty za nim. Czułam się żałośnie i naprawdę nie miałam ochoty na nic. Tylko co jakiś czas wzięłam szybki prysznic, czy poszłam do toalety i znów wracałam do swojego "schronu" - nawet specjalnie obniżyłam temperaturę klimatyzacji, żeby nie zagotować się pod kocem. 

Do nikogo się nie odzywałam. Tylko uprzedziłam Marco, że nie pojawię się w najbliższym czasie w hotelu z powodu grypy. O dziwo, łatwo łyknął moje kłamstwo i powiedział, że sobie poradzi. Nigdzie nie czułam pośpiechu, tym bardziej że zdjęcia do serialu zaczynało się dopiero końcem sierpnia. 

Dzwonek w telefonie wyrwał mnie z zamyślenia, dlatego niechętnie sięgnęłam po niego na stolik. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie Anto, więc niechętnie odebrałam. Już tyle razy próbowała się dodzwonić, więc w końcu musiało to nastąpić. Inaczej wszczęłaby alarm, twierdząc, że coś strasznego musiało mi się stać. 

- Słucham? - odchrząknęłam, pociągając nosem. Skubałam dłonią rąbek koca, patrząc tępo w zmieniające się obrazy na telewizorze. 

- No nareszcie! - westchnęła głośno. - Stoję od dobrych trzydziestu minut pod bramą La Fincii i myślę, że niedużo zostało, żeby ochrona pozbyła się mnie stąd siłą - zaśmiała się, ale nie słysząc z mojej strony żadnej reakcji, dodała szybko: - Zadzwoń do nich, bo mnie nie wpuszczą. 

- Okej - odpowiedziałam tylko i od razu się rozłączyłam. Tak jak prosiła, wybrałam odpowiedni numer, a ktoś z ochrony zaraz odebrał. Wytłumaczyłam całą sytuację, a oni przepraszając mnie kilkukrotnie, choć zupełnie niepotrzebnie, bo w końcu wykonywali swoją pracę, wpuścili moją przyjaciółkę na osiedle. 

*

- O mój Boże, ty płaczesz.

Zupełnie nie zareagowałam na te słowa, wciąż leżąc ciasno opatulona moim mięciutkim kocykiem i patrząc po prostu przed siebie. Nawet nie zrobiłam sobie nic na to, że w jej głosie była wyczuwalna nuta radości i ulgi. 

- Wiem, że to źle zabrzmi, ale czekałam, aż to nastąpi. - w końcu obdarzyłam ją swoim spojrzeniem, a ona niepewnie uniosła kącik warg. - Od początku uważałam, że to ci potrzebne, że wraz ze łzami spłyną twoje troski i uwolnisz się od wspomnień, od niego. 

Zmuszając się, podniosłam się do pozycji siedzącej, a ona zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Pokręciłam przecząco głową.

- To nie dlatego - wychrypiałam, znowu zanosząc się głośnym szlochem. Nie minęła sekunda, a znalazła się przy mnie, otaczając ramionami moje trzęsące się ciało. - Cristiano...

- Co się stało? - zapytała po chwili, głaszcząc moje plecy i dając mi tym samym znać, że mam u niej ogromne wsparcie. 

- On mnie pocałował - wyjęczałam w jej ramię, mając nadzieję, że zrozumiała i nie będę musiała mówić tego ponownie. Nie odzywała się, więc kontynuowałam: - Wszystko było dobrze, pożegnaliśmy się, a później... - musiałam zrobić przerwę, by wziąć głęboki oddech. - Przyszedł i dał mi to - znów załkałam, wskazując brodą na stolik, na którym wciąż leżała czerwona koszulka i wejściówki na mecze. Odsunęła się ode mnie, żeby sprawdzić, co jej wskazywałam.

- To chyba dobrze? Musisz dla niego dużo znaczyć, jeśli chciał, żebyś to właśnie ty go wspierała - powiedziała, odwracając się od stolika i przez ramię spojrzała na mnie, unosząc brwi. 

Znów głośno załkałam. Nie wiedziałam, dlaczego tak wiele jasnych i prostych rzeczy musiała uświadamiać mi ona. 

- No właśnie, a ja... - pokręciłam głową, wycierając dłonią cieknące po policzkach łzy. - Odrzuciłam go. Znowu.

Westchnęła głośno, z powrotem siadając tuż przy moim boku. Oparłam głowę o jej ramię. 

- Zarzucił ci, że traktujesz go, jakby był taki sam jak James? 

Skinęłam powoli głową, naprawdę będąc zadowoloną, że sama nie musiałam tego mówić. 

- Boję się...

- Czego? Chyba przyznania się do tego, że już od dawna go kochasz, ale wygodniej ci tłumaczyć się strachem przed zranieniem. 

- Ja go... - szybko chciałam zaprzeczyć, ale nie potrafiłam, wiedziałam, że to byłoby kłamstwo. - Kocham. Anto, ja go kocham. 

Uśmiechnęła się, kiedy w końcu przestając łkać, spojrzałam na nią z powagą. 

- Kocham go - powtórzyłam jeszcze raz, a ona jeszcze szerzej się do mnie uśmiechnęła i skinęła głową. Nie wiem, dlaczego powtórzyłam to kilka razy, ale chyba dopiero powiedzenie tego na głos sprawiło, że sobie to uświadomiłam i dopuściłam taką myśl do swojej głowy. Przecież już od dawna, a wręcz od samego początku między nami było coś, czego na pewno nie ma między przyjaciółmi.

- Czy to było takie trudne? - spytała zaraz, unosząc brwi, a ja pokręciłam głową. - Więc nie wiem, na co czekasz. Jutro ostatni grupowy mecz Portugalii. 

- A co jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać? 

- Nie wiesz tego, dopóki nie spróbujesz - powiedziała spokojnym, ale i stanowczym głosem. Nie chciała słyszeć mojego sprzeciwu. - Wstawaj, ogarnij się, a ja dzwonię do Enrique, załatwi ci samolot. Jutro będziesz we Francji. 

*

Niepewnie zajęłam miejsce obok kobiety, a właściwie dziewczyny na oko w moim wieku. Tak jak i ja ubrana była w koszulkę reprezentacji, więc domyśliłam się, że też przyszła kibicować tu któremuś z piłkarzy - zresztą najprawdopodobniej tak samo jak kilka innych kobiet i dzieci siedzących w tym samym rzędzie. Zdecydowanie nie był to sektor otwarty dla byle kogo, bo był znacznie bardziej obszerny, nikt nie siedział nikomu na plecach. Domyślałam się więc, że znajdują się tu tylko najbliżsi zawodników. 

 Odwróciła się, spoglądając na mnie przyjaźnie i posłała mi szczery uśmiech, którego niestety nie byłam wstanie odwzajemnić. Trzymający mnie stres zdecydowanie odbierał mi jakąkolwiek radość, powodując mdłości i bijące w szaleńczym tempie serce. 

- Hej, też dla któregoś z nich? - spytała po chwili, a ja powolnym skinięciem głowy odpowiedziałam na zadane przez nią pytanie. Wyciągnęła w moim kierunku dłoń. - Daphne Quaresma. 

Wysiliłam się na delikatne uniesienie kącików warg, kiedy usłyszałam doskonale znane mi nazwisko. 

- Marisol Baltimore - odpowiedziałam, chwytając jej dłoń i ściskając lekko. - Dużo słyszałam o twoim mężu. 

Spojrzała na mnie zaskoczona, unosząc brwi. 

- Cristiano mi o nim opowiadał. Z tego co mówił, są dobrymi kumplami - dodałam, a ona z jeszcze większym osłupieniem popatrzyła na mnie, otwierając szeroko oczy. Nie wiedziałam, co ją tak bardzo zaskoczyło, aczkolwiek posłałam jej nieśmiały uśmiech. 

- Nie mów, że jesteś tu dla Ronaldo? 

Powoli pokiwałam głową i zabrałam założone wcześniej na brzuchu ręce, ukazując numerek na koszulce. 

- To dobrze, że w końcu sobie kogoś znalazł - powiedziała po dłuższym czasie, gdy troszeczkę ochłonęła. Nie wiem, dlaczego jej nie zaprzeczyłam. - Pierwszy raz, a bywam na meczach reprezentacji bardzo często, jest tu dla niego kobieta. Zazwyczaj to była tylko jego rodzina - dodała, strzelając do mnie brwiami i pochyliła się w moim kierunku. - Nie stresuj się tak, poradzi sobie. 

- W końcu jest najlepszy - szepnęłam do siebie, kiwając głową. Szkoda, że to wcale nie był główny powód, przez którego czułam się tak a nie inaczej. Jej śmiech sprawił, że spojrzałam na nią pytająco. 

- Każdy ma swojego bohatera - powiedziała i nagle wstała, a ja wciąż nie spuszczałam z niej wzroku. - Wstawaj, wchodzą. 

*

Mecz minął mi w zadziwiająco szybkim tempie, jakby trwał dwadzieścia minut a nie dziewięćdziesiąt. Dwa gole Cristiano przeciwko Węgrom wprawiły mnie w prawdziwą dumę i szczęście, jakbym to ja je strzeliła, a nie on. Nawet prawie popłakałam się wtedy ze szczęścia, wywołując u Daphne rozczulenie. Widziałam, że kilka razy Cris spoglądał w naszym kierunku, ale nie dawał mi żadnych znaków, czy mnie zauważył czy nie... Po prostu patrzył, sprawiając, że moje serce stawało, a oddech wstrzymywał się w płucach. 

Kiedy sędzia zagwizdał koniec drugiej połowy, kończąc całe spotkanie, wszystkich ogarnęła przedziwna ale zupełnie prawdziwa radość. Dziewczyny - partnerki i żony piłkarzy od razu ruszyły ku schodkom na trybunach, by zbiec po nich i wbiec na murawę. W końcu było z czego się cieszyć - Portugalia miała zagrać w fazie pucharowej. 

- Idziesz? - zawołała za mną Daphne, okręcając się i pomachała mi zachęcająco ręką. Nie była niczego świadoma, więc myślała, że po prostu stresuję się pierwszym meczem oglądanym na żywo. Powoli skinęłam głową i ruszyłam za nią. 

Czując związany w supeł żołądek, zbiegłam po schodach i przy pomocy ochroniarzy weszłam na murawę. Gdy tylko spojrzenie Cristiano przeniosło się z kolegów na mnie, obydwoje zamarliśmy. Nikt z nas nie wiedział, co powinien zrobić. W końcu jednak zaczęłam iść, przypominając sobie, po co tam przyszłam. On zaś przytuliwszy szybko kolegę, odsunął się od niego i zrobił dosłownie kilka kroków w moim kierunku. To wystarczyło, by stanął kilkadziesiąt centymetrów przede mną. 

Jego spojrzenie nie wyrażało nic i to chyba najbardziej mnie zabolało. Jednak nie powinnam się temu dziwić. 

- Co tutaj robisz? - to pytanie zbiło mnie trochę z tropu, tym bardziej, że powiedział je w niezbyt miłym tonie. Powoli przełknęłam ślinę, przygryzając wargę. Nie miałam pojęcia, co i jak mu odpowiedzieć. Po prostu na niego patrzyłam, czując zbierające się w oczach łzy. 

Kiedy dość dłuższą chwilę wciąż staliśmy w ciszy, pokręcił głową, zaśmiawszy się z kpiną i po prostu się odwrócił, chcąc odejść. Tak jak wtedy w moim domu, ale tym razem byłam pewna, że mu na to nie pozwolę. 

- Kocham cię, Cristiano. - wziąwszy głęboki oddech, te słowa opuściły moje usta. Natychmiastowo przystanął, odwracając się w moim kierunku. Jego intensywne spojrzenie wprawiało mnie w niemałe skrępowanie, jednak mimo to mówiłam dalej: - Nigdy nie pomyślałam, że jesteś taki jak on. 

- To dlaczego wciąż mnie odpychałaś? - spytał, podchodząc z powrotem do mnie, żebyśmy mogli mówić w miarę cicho. Tak żeby nikt poza nami nic nie usłyszał. 

Zadzierając głowę do góry, patrzyłam w jego iskrzące się oczy, w które mogłabym patrzeć przez wieczność. 

- Bałam się... - westchnęłam głośno, na chwilę przenosząc wzrok gdzieś na bok. - Bałam się, że pokocham ciebie jeszcze bardziej niż jego, a kiedy postanowiłbyś odejść, nie zostałabym już z niczym - mój głos się załamał, więc wzięłam głęboki wdech. - Ale nic się już dla mnie nie liczy, nic poza tobą, Cris. Po prostu chcę, żebyś był i ko...

Nie mogłam dokończyć, bo nagle jego usta znalazły się na moich. Delikatnie muskał wargami moje usta, budząc w moim brzuchu stado motylków, których nigdy tak intensywnie nie czułam. 

Kiedy w końcu oderwał się od moich ust, nie odsunął ode mnie swojej twarzy. Po prostu rozchylił powieki, patrząc w moje oczy. 

- Też cię kocham, Mari. 

- Ale uwierz mi, ja ciebie mocniej. Jesteś dla mnie wszystkim - szepnęłam, czując, jak pojedyncza łza spływa po moim policzku.

Właśnie wtedy poczułam się naprawdę szczęśliwa.

KONIEC

Dziękuję, że byliście ze mną i z tym opowiadaniem :)

P.S Trzymajcie za mnie jutro kciuki na pierwszej lekcji, bo nauczycielka z chemii będzie pytać, a ja pod wpływem jej wzroku mam czarną pustkę w głowie :(

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top